850/851 RNE

Starożytne legendy i niestworzone historie z przeszłości od pradziejów zwykły budzić marzenia i pobudzać wyobraźnie późniejszych. Inspiracje przeszłością popychają do działania, uskrzydlają ambicje i każą ścigać się z wielkością tych, którzy odeszli.
I mniej więcej coś takiego wydarzyło się w Lidze Wolnych Ludzi.
Pod koniec roku 843 do pałacu prezydenckiego Ligi przewieziono wygrany na aukcji Złotego Domu Aukcyjnego Bossodiusów posąg, zwany "Igreją z Aktumu". Rzeźba, poza bezsprzecznym walorem artystycznym, miała również znaczną wartość historyczną - a wedle niczym niepotwierdzonych opinii jej sprzedawców, miała również zawierać sekret wskazujący drogę do legendarnego skarbu skrytego w sanktuarium tej niegdyś czczonej na południu bogini.
Tak się akurat złożyło, że prezydent Ligi skłonny był dać się uwieść tym pogłoskom i w celu ich sprawdzenia sprowadził do swojego pałacu licznych uczonych z lokalnego uniwersytetu. Spostrzegawczy badacze bardzo szybko zainteresowali się niezrozumiałymi symbolami skrytymi wśród kamiennych lotek strzał wystających z kołczanu bogini. Przepisane i wielokrotnie powielane zestawy symboli były analizowane wzdłuż i wszerz przez wiele miesięcy - z niewielkim wszelako skutkiem. Obco wyglądające symbole dosyć szybko zostały uznane za jakiegoś rodzaju pismo, zbyt jednak niepodobne do któregokolwiek ze znanych języków, by mogło zostać odczytane i przetłumaczone. Pobudzona tym samym ciekawość mieszkańców prezydenckiego pałacu zdawała się odnajdować swój kres, a legendarne tajemnice rzeźby tym samym skutecznie kryły swoje tajemnice. Nim to się jednak stało, uczeni z Ligi zwrócili się o pomoc do swoich odpowiedników z Tylos - i to właśnie stamtąd nadeszło wybawienie.
W zatęchłych archiwach szacownych cesarskich bibliotek i zapomnianych krypt wiedzy natrafiono bowiem, niemalże przypadkiem, na pochodzące bez mała sprzed sześciuset lat zapiski w języku podobnym do tego badanego w Lidze. Chociaż ich wielokrotnie powielane kopie pełne były błędów i powstałych z winy czasu wypaczeń, zostały szybko zidentyfikowane jako klucz do rozwiązania tajemnicy - a raz po raz ponawiane przetrząsanie pokrytych kurzem i pleśnią regałów pozwoliło odkryć dość tekstów by poczynić pewne założenia i dokonać tłumaczenia.
Jakież było zaskoczenie władz Ligi, które niemal zapomniały o ciągnącej się przez lata sprawie, kiedy dumni lingwiści dostarczyli im odcyfrowane znaczenie wskazówek zawartych na "Igreji"! Zdumienie szybko ustąpiło miejsca konsternacji - informacje, które pozyskano, mówiły co prawda o faktycznym położeniu legendarnego sanktuarium - jednak umieszczały je głęboko na trzęsawiskach z których wypływała warezyjska rzeka Aksja: a zatem daleko we wrogim kraju południowych Savorachów.
Dla wielu wizja konfrontacji z zagrażającą wielkiemu tylosyjskiemu imperium potęgą tylko w celu odkrycia starodawnych ruin z pewnością wydałaby się nazbyt kuriozalna - ale nie dla północnych Aletryjczyków! Wszak skoro zadano sobie tyle trudu, by odkryć położenie tego miejsca, nie można było tej wiedzy tak po prostu zignorować: zgodnie uznano że doniesienia te należy potwierdzić naocznie, urządzając ekspedycje i dostarczając niezbitych dowodów na faktyczne istnienie sanktuarium.
To, co nastąpiło dalej, można określić wieloma nazwami: zręczną polityką, dwuznacznym wykorzystywaniem pozyskanego zaufania albo potwornej defraudacji publicznych pieniędzy. Niezależnie od tego jak potomni mogliby to nazwać, jedno jest pewne - rozpoczęto przygotowywania do wyprawy. Bazę dla niej założono w tylosyjskiej twierdzy Aktum, najbliższego posterunku osiągalnego dla władz Ligi. Miejsce to było zresztą Wolnym Ludziom dobrze znane wcześniej - cały czas znajdowały się tam skoszarowane oddziały najemnicze Ligi, wspierające tylosyjski garnizon, a jej okręty były tam stosunkowo częstym i miło witanym gościem - wszak nie tak dawno pomogły znieść blokadę tego miejsca. Niepostrzeżone gromadzenie ludzi, sprzętu i informacji rzecz jasna nie byłoby możliwe, gdyby nie przychylność lokalnego gubernatora - tego zaś najzwyczajniej na świecie przekupiono pękatą sakwą ze złotem, by o przygotowaniach swoich sojuszników nie zaraportowano nigdzie gdzie nie musiano. I tak faktycznie się stało.
Wraz z nadejściem lata 851 roku złożona z grupy badaczy pod przewodnictwem Robberta Leusdena, tragarzy i eskortujących ich żołnierzy ekspedycja była już gotowa do drogi. Ale w jaki sposób wyprowadzić tą rzucającą się w oczy i zdecydowanie nie-miejscową kompanie z pilnie obserwowanej przez Savorachów twierdzy? Odpowiedzią, po raz kolejny, okazało się być złoto.
Przewidując mogące pojawić się w związku z miejscowymi problemy władze Wolnych Ludzi jeszcze raz posłużyły się tą najskuteczniejszą z broni, by popchnąć swojego gubernatorskiego przyjaciela do działania. Ten, raz jeszcze, ofertę przyjął - i nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, zebrał większość lokalnego garnizonu, który wyprowadziwszy z twierdzy powiódł na wyprawę przeciwko lokalnym lotnym bandom Savorachów. Ten silny, parodniowy wypad z twierdzy z punktu widzenia był całkowitą porażką: straty szybko przerosły zyski, a poważnie osłabiony oddział został zmuszony do powrotu do Aktum. Rozwścieczeni cesarscy dostojnicy gdy tylko doszły ich wieści o tym marnotrawstwie odwołali gubernatora z jego stanowiska, wzywając go do wyjaśnień i tłumaczeń.
Wszystko to jednak niewiele interesowało członków ekspedycji, którzy korzystając z prowadzonym w korzystnie odległym kierunku działań zbrojnych nocą wymknęli się przez boczną bramę z zamku i skierowali się na południe - w stronę bagnistych źródeł Aksji. Mimo przemyślanej strategii, która pozwoliła im rozpocząć tą przygodę, dalsza droga wcale nie była prosta - obcy, słabo zbadany kraj, gorący południowy klimat i nieaktualne, wprowadzające w błąd mapy skopiowane z dawno nieodnawianych opracowań: wszystko to spowalniało postęp wyprawy, która musiała poruszać się głównie nocami, unikając wszelkich ludzkich siedzib i krążących pomiędzy nimi konnych patroli Savorachów. Utrudniało to zwłaszcza najprostszą drogę do celu, którą było podążanie wzdłuż brzegu rzeki - który w ciepłym, warezyjskim klimacie ściągał rzecz jasna osadników z całej okolicy.
Chociaż trwało to nieco dłużej niż zakładano, ostatecznie ekspedycja zdołała pozostawić za sobą zamieszkane obszary, docierając i wkraczając na rozległe podmokłe tereny, z których wypływały wody Aksji. Z ponurą rezygnacją przyjęto fakt, że bliskość wody i unosząca się w powietrzu wilgoć tylko w nieznaczny sposób wpływa na codzienną temperaturę: wiążę się zaś z ogromnymi chmarami krwiożerczych owadów, które bez wytchnienia ścigały odkrywców, nie dając im spać w nocy. Tak samo jak wcześniejsze przeszkody i te to nie zniechęciło jednak wędrowców, którzy niestrudzenie dążyli do celu. I w końcu dotarli.
Po spędzeniu tygodnia na badaniu napotkanych ruin i wyciąganiu z nich wszystkiego, co zdało się być wartościowe, ekspedycja zawróciła w kierunku Aktum. Zarówno plądrowanie jak i badanie znalezisk nie zostało wprawdzie zupełnie zakończone - jednak możliwości operowania tak daleko we wrogim kraju bez dostępu do macierzy poważnie ograniczała możliwości badaczy.Z dziennika wyprawy, spisywane przez Robberta Leusdena
Dzień 67
W końcu dotarliśmy - słowa nie oddają tego co udało się tu odnaleźć. Zapiski mówiły o sanktuarium, wiek inskrypcji nastawiał nas na odnalezienie co najwyżej skromnych ruin. Zaprawdy, odnaleźliśmy ruiny - ale jakie! Wśród tych przeklętych mokradeł wzniesiono prawdziwe miasto, wielkie i symetryczne. Kamienne budowle zachowały się wyśmienicie, chociaż wiele wskazuje na to że otaczające je niegdyś drewniane konstrukcje dawno temu rozpadły się ze starości. Koncentryczne kręgi, ozdoby i szerokie ulice: a w samym środku tego wszystkiego, dominujące nad niegdyś z pewnością wspaniałym miastem wzgórze - na nim zaś sanktuarium, do którego prowadziła nas jego bogini.
Ach, żeby tylko mieć czas i sposobność przebadać wszystko co tu się znajduje! Niestety, ten gbur Anzelm i reszta ochroniarzy twierdzą że nie możemy tu zostać tak długo jakbym chciał - ciągle tylko narzekają na kończące się zapasy, chorych od ukąszeń komarów i rosnące ryzyko wykrycia. W miejscu w którym mógłbym spędzić lata zostanę tylko tydzień, by być może nigdy tu nie powrócić!
Dość jednak narzekania - nie mogę doczekać się by wziąć się do pracy. Postanowiliśmy skupić się na samym sanktuarium - z pewnością największym i najważniejszym obiekcie w całej osadzie.Dzień 70
Mój zachwyt tym miejscem wciąż tylko rośnie, diabli niech wezmą Anzelma i jego problemy z bezpieczeństwem! To miejsce z pewnością jest stare, starsze niż cokolwiek co wcześniej badałem - a jednocześnie nie ma żadnych śladów późniejszego splądrowania czy najazdu! Być może tutejsza cywilizacja zginęła od chorób albo z powodu klęski głodu. Wyjaśniałoby to jej odizolowane położenie, a także część znalezisk. Jeśli mam racje, ja i moi towarzysze jesteśmy być może pierwszymi ludźmi, którzy postawili stopy w tym miejscu od setek lat!
Przeszukaliśmy świątynie Igraji. W czasie gdy ja sporządzałem szkice, moi kompani zeszli do tuneli odkrytych pod sanktuarium i odnaleźli ukryty tam skarbiec. Bogowie wszystkich wiar, cóż oni stamtąd wynieśli! Złote kielichy, srebrne tace, czerwone kryształy wielkości pięści i wiele, wiele innych. Lękam się, co stanie się z tymi dobrami, kiedy trafią w ręce polityków - tak cenne zabytki nie mogą zostać po prostu przetopione na monety!Dzień 74
Z żalem wyjeżdżamy. Zapakowaliśmy na osły wszystko co mogliśmy zabrać - osobiście doglądałem pakowania rzeźb, kamiennych stelli i innych artefaktów, które parobkowie najchętniej traktowaliby jak kupę zwyczajnych kamieni. Anzelma ugryzła mucha - cały zzieleniał i jest jeszcze bardziej nieprzyjemny niż wcześniej, kiedy pogania wszystkich dookoła.
Większość moich ludzi rozprawia na temat skarbów, które znaleźliśmy. Ślepe prostaki! Cena żadnego złota nie może równać się z wartością wiedzy, które wynoszę stąd w moim notatniku. Przerysowałem do niego wszystkie symbole na jakie natrafiliśmy w świątyni, a także to co znalazłem na wyciąganych stamtąd posągach. Wyglądają podobnie do tych z lotek strzał "Igraji" - liczę że jeszcze w drodze powrotnej zdołam przetłumaczyć część z nich.
Droga powrotna, chociaż krótsza, tylko pozornie zdawała się być łatwiejszą. Obciążona wywożonymi łupami karawana nie była już tak zwrotna i zwinna w unikaniu lokalnych patroli, a wracające do normalności po zakończeniu starć z tylosyjską wyprawą bandy maruderów stały się znacznie większym problemem. Szczęśliwie dla podróżnych, niewielu zbrojnych Savorachów spodziewało się zagrożenia z tej strony - doszło jedynie do paru potyczek z pomniejszymi grupami konnych, nim ekspedycja dotarła bezpiecznie do murów fortecy: odnajdując w nich schronienie, nim przeciwnicy zdołali zorganizować pościg dostatecznie duży do jej unicestwienia. Tym samym, wielka i niełatwa epopeja rozpoczęta w Złotym Domu Aukcyjnym zdaje się dobiegać końca - szczęśliwego sukcesu, jak z pewnością zostanie okrzyknięta, gdy znaleziska Leusdena staną się publicznie znane.
Z dziennika wyprawy, spisywane przez Robberta Leusdena
Dzień 104
Spisuje te słowa z pokładu okrętu, wiozącego mnie z powrotem do domu. Prace nad tłumaczeniem tekstów, które znalazłem w wewnętrznym sanktuarium Igraji, są ciągle dalekie od ukończenia - lecz już teraz wyniki są nad wyraz obiecujące. To co dotychczas przetłumaczyłem muszę jak najszybciej porównać z archiwami Akademii. Jeśli dobrze interpretuje słowa o cyklu gwiezdnym i zachodzie słońca, może to oznaczać że te zapiski pochodzą sprzed niemal tysiąca lat! Byłby to pierwszy przekaz spoza Tylos mówiący o czasach sprzed powstania Cesarstwa: epoki dziś praktycznie nieznanej, zwłaszcza w kontekście regionu tak odległego od Wiecznego Miasta.
Chwilami żałuję, że nie mogę pomachać moimi notatkami przed nosem tego gbura. Niestety, wczoraj rano marynarze wyrzucili trupa Anzelma za burtę - biedak musiał czymś struć się, bo strasznie majaczył i pocił się jak świnia, nim skonał. Teraz jedynym, komu mogę zaimponować moimi odkryciami, jest ten drapiący się ciągle po tyłku kapitan...
Podsumowanie
- Uczeni Ligi Wolnych Ludzi z sukcesem tłumaczą inskrypcje na "Igraji z Aktumu" i odkrywają położenie jej sanktuarium.
- Wyprawa badawcza pod przewodnictwem Robberta Leusdena z sukcesem dociera do starożytnego miasta i przywozi stamtąd wielkie skarby, antyczne artefakty i wiedzę o czasach przedimperialnych.