Wydarzenia


Co się w świecie dzieje.
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Zew starożytnych
850/851 RNE


Starożytne legendy i niestworzone historie z przeszłości od pradziejów zwykły budzić marzenia i pobudzać wyobraźnie późniejszych. Inspiracje przeszłością popychają do działania, uskrzydlają ambicje i każą ścigać się z wielkością tych, którzy odeszli.

I mniej więcej coś takiego wydarzyło się w Lidze Wolnych Ludzi.

Pod koniec roku 843 do pałacu prezydenckiego Ligi przewieziono wygrany na aukcji Złotego Domu Aukcyjnego Bossodiusów posąg, zwany "Igreją z Aktumu". Rzeźba, poza bezsprzecznym walorem artystycznym, miała również znaczną wartość historyczną - a wedle niczym niepotwierdzonych opinii jej sprzedawców, miała również zawierać sekret wskazujący drogę do legendarnego skarbu skrytego w sanktuarium tej niegdyś czczonej na południu bogini.

Tak się akurat złożyło, że prezydent Ligi skłonny był dać się uwieść tym pogłoskom i w celu ich sprawdzenia sprowadził do swojego pałacu licznych uczonych z lokalnego uniwersytetu. Spostrzegawczy badacze bardzo szybko zainteresowali się niezrozumiałymi symbolami skrytymi wśród kamiennych lotek strzał wystających z kołczanu bogini. Przepisane i wielokrotnie powielane zestawy symboli były analizowane wzdłuż i wszerz przez wiele miesięcy - z niewielkim wszelako skutkiem. Obco wyglądające symbole dosyć szybko zostały uznane za jakiegoś rodzaju pismo, zbyt jednak niepodobne do któregokolwiek ze znanych języków, by mogło zostać odczytane i przetłumaczone. Pobudzona tym samym ciekawość mieszkańców prezydenckiego pałacu zdawała się odnajdować swój kres, a legendarne tajemnice rzeźby tym samym skutecznie kryły swoje tajemnice. Nim to się jednak stało, uczeni z Ligi zwrócili się o pomoc do swoich odpowiedników z Tylos - i to właśnie stamtąd nadeszło wybawienie.

W zatęchłych archiwach szacownych cesarskich bibliotek i zapomnianych krypt wiedzy natrafiono bowiem, niemalże przypadkiem, na pochodzące bez mała sprzed sześciuset lat zapiski w języku podobnym do tego badanego w Lidze. Chociaż ich wielokrotnie powielane kopie pełne były błędów i powstałych z winy czasu wypaczeń, zostały szybko zidentyfikowane jako klucz do rozwiązania tajemnicy - a raz po raz ponawiane przetrząsanie pokrytych kurzem i pleśnią regałów pozwoliło odkryć dość tekstów by poczynić pewne założenia i dokonać tłumaczenia.

Jakież było zaskoczenie władz Ligi, które niemal zapomniały o ciągnącej się przez lata sprawie, kiedy dumni lingwiści dostarczyli im odcyfrowane znaczenie wskazówek zawartych na "Igreji"! Zdumienie szybko ustąpiło miejsca konsternacji - informacje, które pozyskano, mówiły co prawda o faktycznym położeniu legendarnego sanktuarium - jednak umieszczały je głęboko na trzęsawiskach z których wypływała warezyjska rzeka Aksja: a zatem daleko we wrogim kraju południowych Savorachów.

Dla wielu wizja konfrontacji z zagrażającą wielkiemu tylosyjskiemu imperium potęgą tylko w celu odkrycia starodawnych ruin z pewnością wydałaby się nazbyt kuriozalna - ale nie dla północnych Aletryjczyków! Wszak skoro zadano sobie tyle trudu, by odkryć położenie tego miejsca, nie można było tej wiedzy tak po prostu zignorować: zgodnie uznano że doniesienia te należy potwierdzić naocznie, urządzając ekspedycje i dostarczając niezbitych dowodów na faktyczne istnienie sanktuarium.

To, co nastąpiło dalej, można określić wieloma nazwami: zręczną polityką, dwuznacznym wykorzystywaniem pozyskanego zaufania albo potwornej defraudacji publicznych pieniędzy. Niezależnie od tego jak potomni mogliby to nazwać, jedno jest pewne - rozpoczęto przygotowywania do wyprawy. Bazę dla niej założono w tylosyjskiej twierdzy Aktum, najbliższego posterunku osiągalnego dla władz Ligi. Miejsce to było zresztą Wolnym Ludziom dobrze znane wcześniej - cały czas znajdowały się tam skoszarowane oddziały najemnicze Ligi, wspierające tylosyjski garnizon, a jej okręty były tam stosunkowo częstym i miło witanym gościem - wszak nie tak dawno pomogły znieść blokadę tego miejsca. Niepostrzeżone gromadzenie ludzi, sprzętu i informacji rzecz jasna nie byłoby możliwe, gdyby nie przychylność lokalnego gubernatora - tego zaś najzwyczajniej na świecie przekupiono pękatą sakwą ze złotem, by o przygotowaniach swoich sojuszników nie zaraportowano nigdzie gdzie nie musiano. I tak faktycznie się stało.

Wraz z nadejściem lata 851 roku złożona z grupy badaczy pod przewodnictwem Robberta Leusdena, tragarzy i eskortujących ich żołnierzy ekspedycja była już gotowa do drogi. Ale w jaki sposób wyprowadzić tą rzucającą się w oczy i zdecydowanie nie-miejscową kompanie z pilnie obserwowanej przez Savorachów twierdzy? Odpowiedzią, po raz kolejny, okazało się być złoto.

Przewidując mogące pojawić się w związku z miejscowymi problemy władze Wolnych Ludzi jeszcze raz posłużyły się tą najskuteczniejszą z broni, by popchnąć swojego gubernatorskiego przyjaciela do działania. Ten, raz jeszcze, ofertę przyjął - i nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, zebrał większość lokalnego garnizonu, który wyprowadziwszy z twierdzy powiódł na wyprawę przeciwko lokalnym lotnym bandom Savorachów. Ten silny, parodniowy wypad z twierdzy z punktu widzenia był całkowitą porażką: straty szybko przerosły zyski, a poważnie osłabiony oddział został zmuszony do powrotu do Aktum. Rozwścieczeni cesarscy dostojnicy gdy tylko doszły ich wieści o tym marnotrawstwie odwołali gubernatora z jego stanowiska, wzywając go do wyjaśnień i tłumaczeń.

Wszystko to jednak niewiele interesowało członków ekspedycji, którzy korzystając z prowadzonym w korzystnie odległym kierunku działań zbrojnych nocą wymknęli się przez boczną bramę z zamku i skierowali się na południe - w stronę bagnistych źródeł Aksji. Mimo przemyślanej strategii, która pozwoliła im rozpocząć tą przygodę, dalsza droga wcale nie była prosta - obcy, słabo zbadany kraj, gorący południowy klimat i nieaktualne, wprowadzające w błąd mapy skopiowane z dawno nieodnawianych opracowań: wszystko to spowalniało postęp wyprawy, która musiała poruszać się głównie nocami, unikając wszelkich ludzkich siedzib i krążących pomiędzy nimi konnych patroli Savorachów. Utrudniało to zwłaszcza najprostszą drogę do celu, którą było podążanie wzdłuż brzegu rzeki - który w ciepłym, warezyjskim klimacie ściągał rzecz jasna osadników z całej okolicy.

Chociaż trwało to nieco dłużej niż zakładano, ostatecznie ekspedycja zdołała pozostawić za sobą zamieszkane obszary, docierając i wkraczając na rozległe podmokłe tereny, z których wypływały wody Aksji. Z ponurą rezygnacją przyjęto fakt, że bliskość wody i unosząca się w powietrzu wilgoć tylko w nieznaczny sposób wpływa na codzienną temperaturę: wiążę się zaś z ogromnymi chmarami krwiożerczych owadów, które bez wytchnienia ścigały odkrywców, nie dając im spać w nocy. Tak samo jak wcześniejsze przeszkody i te to nie zniechęciło jednak wędrowców, którzy niestrudzenie dążyli do celu. I w końcu dotarli.
Z dziennika wyprawy, spisywane przez Robberta Leusdena
Dzień 67

W końcu dotarliśmy - słowa nie oddają tego co udało się tu odnaleźć. Zapiski mówiły o sanktuarium, wiek inskrypcji nastawiał nas na odnalezienie co najwyżej skromnych ruin. Zaprawdy, odnaleźliśmy ruiny - ale jakie! Wśród tych przeklętych mokradeł wzniesiono prawdziwe miasto, wielkie i symetryczne. Kamienne budowle zachowały się wyśmienicie, chociaż wiele wskazuje na to że otaczające je niegdyś drewniane konstrukcje dawno temu rozpadły się ze starości. Koncentryczne kręgi, ozdoby i szerokie ulice: a w samym środku tego wszystkiego, dominujące nad niegdyś z pewnością wspaniałym miastem wzgórze - na nim zaś sanktuarium, do którego prowadziła nas jego bogini.

Ach, żeby tylko mieć czas i sposobność przebadać wszystko co tu się znajduje! Niestety, ten gbur Anzelm i reszta ochroniarzy twierdzą że nie możemy tu zostać tak długo jakbym chciał - ciągle tylko narzekają na kończące się zapasy, chorych od ukąszeń komarów i rosnące ryzyko wykrycia. W miejscu w którym mógłbym spędzić lata zostanę tylko tydzień, by być może nigdy tu nie powrócić!

Dość jednak narzekania - nie mogę doczekać się by wziąć się do pracy. Postanowiliśmy skupić się na samym sanktuarium - z pewnością największym i najważniejszym obiekcie w całej osadzie.
Dzień 70

Mój zachwyt tym miejscem wciąż tylko rośnie, diabli niech wezmą Anzelma i jego problemy z bezpieczeństwem! To miejsce z pewnością jest stare, starsze niż cokolwiek co wcześniej badałem - a jednocześnie nie ma żadnych śladów późniejszego splądrowania czy najazdu! Być może tutejsza cywilizacja zginęła od chorób albo z powodu klęski głodu. Wyjaśniałoby to jej odizolowane położenie, a także część znalezisk. Jeśli mam racje, ja i moi towarzysze jesteśmy być może pierwszymi ludźmi, którzy postawili stopy w tym miejscu od setek lat!

Przeszukaliśmy świątynie Igraji. W czasie gdy ja sporządzałem szkice, moi kompani zeszli do tuneli odkrytych pod sanktuarium i odnaleźli ukryty tam skarbiec. Bogowie wszystkich wiar, cóż oni stamtąd wynieśli! Złote kielichy, srebrne tace, czerwone kryształy wielkości pięści i wiele, wiele innych. Lękam się, co stanie się z tymi dobrami, kiedy trafią w ręce polityków - tak cenne zabytki nie mogą zostać po prostu przetopione na monety!
Dzień 74

Z żalem wyjeżdżamy. Zapakowaliśmy na osły wszystko co mogliśmy zabrać - osobiście doglądałem pakowania rzeźb, kamiennych stelli i innych artefaktów, które parobkowie najchętniej traktowaliby jak kupę zwyczajnych kamieni. Anzelma ugryzła mucha - cały zzieleniał i jest jeszcze bardziej nieprzyjemny niż wcześniej, kiedy pogania wszystkich dookoła.

Większość moich ludzi rozprawia na temat skarbów, które znaleźliśmy. Ślepe prostaki! Cena żadnego złota nie może równać się z wartością wiedzy, które wynoszę stąd w moim notatniku. Przerysowałem do niego wszystkie symbole na jakie natrafiliśmy w świątyni, a także to co znalazłem na wyciąganych stamtąd posągach. Wyglądają podobnie do tych z lotek strzał "Igraji" - liczę że jeszcze w drodze powrotnej zdołam przetłumaczyć część z nich.
Po spędzeniu tygodnia na badaniu napotkanych ruin i wyciąganiu z nich wszystkiego, co zdało się być wartościowe, ekspedycja zawróciła w kierunku Aktum. Zarówno plądrowanie jak i badanie znalezisk nie zostało wprawdzie zupełnie zakończone - jednak możliwości operowania tak daleko we wrogim kraju bez dostępu do macierzy poważnie ograniczała możliwości badaczy.

Droga powrotna, chociaż krótsza, tylko pozornie zdawała się być łatwiejszą. Obciążona wywożonymi łupami karawana nie była już tak zwrotna i zwinna w unikaniu lokalnych patroli, a wracające do normalności po zakończeniu starć z tylosyjską wyprawą bandy maruderów stały się znacznie większym problemem. Szczęśliwie dla podróżnych, niewielu zbrojnych Savorachów spodziewało się zagrożenia z tej strony - doszło jedynie do paru potyczek z pomniejszymi grupami konnych, nim ekspedycja dotarła bezpiecznie do murów fortecy: odnajdując w nich schronienie, nim przeciwnicy zdołali zorganizować pościg dostatecznie duży do jej unicestwienia. Tym samym, wielka i niełatwa epopeja rozpoczęta w Złotym Domu Aukcyjnym zdaje się dobiegać końca - szczęśliwego sukcesu, jak z pewnością zostanie okrzyknięta, gdy znaleziska Leusdena staną się publicznie znane.


Z dziennika wyprawy, spisywane przez Robberta Leusdena
Dzień 104

Spisuje te słowa z pokładu okrętu, wiozącego mnie z powrotem do domu. Prace nad tłumaczeniem tekstów, które znalazłem w wewnętrznym sanktuarium Igraji, są ciągle dalekie od ukończenia - lecz już teraz wyniki są nad wyraz obiecujące. To co dotychczas przetłumaczyłem muszę jak najszybciej porównać z archiwami Akademii. Jeśli dobrze interpretuje słowa o cyklu gwiezdnym i zachodzie słońca, może to oznaczać że te zapiski pochodzą sprzed niemal tysiąca lat! Byłby to pierwszy przekaz spoza Tylos mówiący o czasach sprzed powstania Cesarstwa: epoki dziś praktycznie nieznanej, zwłaszcza w kontekście regionu tak odległego od Wiecznego Miasta.

Chwilami żałuję, że nie mogę pomachać moimi notatkami przed nosem tego gbura. Niestety, wczoraj rano marynarze wyrzucili trupa Anzelma za burtę - biedak musiał czymś struć się, bo strasznie majaczył i pocił się jak świnia, nim skonał. Teraz jedynym, komu mogę zaimponować moimi odkryciami, jest ten drapiący się ciągle po tyłku kapitan...

Podsumowanie
  • Uczeni Ligi Wolnych Ludzi z sukcesem tłumaczą inskrypcje na "Igraji z Aktumu" i odkrywają położenie jej sanktuarium.
  • Wyprawa badawcza pod przewodnictwem Robberta Leusdena z sukcesem dociera do starożytnego miasta i przywozi stamtąd wielkie skarby, antyczne artefakty i wiedzę o czasach przedimperialnych.
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Obrazek

Savoraska gra o tron
850/851 RNE

Czy szesnaście lat to dużo? Zależy. Dla człowieka mało, choć niektórzy mają wtedy za sobą połowę swojego życia. Szczególnie w niespokojnych czasach, które na Imperiusie ponownie zawitały. Dla wina to bardzo dobry rocznik, skoro zdołało tyle wyleżakować przed wypiciem. Więc czy dla władcy, bycie no - władcą - to dużo? Raczej... tak. W tak wielkim władztwie jakim są Savorachowie, pozostanie tam u władzy przez szesnaście lat powinno się traktować jako nie lada wyczyn. Lecz niestety nic nie trwa wiecznie.

Po dość długim panowaniu, pewnie już wiadomo ile trwającemu, w 849 roku pożegnał ten świat Wicekról Ulohamu - Jahan. Zza morza na Imperiusa ogólnie dociera mało informacji, lecz były gubernator dał się poznać jako spokojny, w savoraskiej skali, przedstawiciel władzy. Za jego czasów zbyt wiele walk się nie wydarzyło, a Warezja mogła „w spokoju" tkwić w statusie quo. Teraz, wraz z jego śmiercią, zza morza zaczęły wiać niespokojne wiatry.

Bardzo szybko na ziemie Tylos sprowadziły one małą armię wojowników i popleczników. Zaskoczeniem jednak powinny być ich zamiary - nie szukali waśni ani spisków. No, a przynajmniej to pierwsze było przez nich zadeklarowane. Kilkuset ludziom podczas aktu przekroczenia granicy z Tylos przewodził nie byle kto: jeden z synów Jahana, Jehnen. Młody arystokrata poprosił urzędników Imperium o azyl, twierdząc że znalazł się w trudnej sytuacji. Przytoczył historię, w której został wskazany przez ojca, jako jego następcza - miał przejąć po nim tytuł wicekróla. Nie do końca pasowało to starszym braciom Jehnena, jako iż z całej trójki miał być najmłodszy. Zresztą nie tylko im decyzja Jahana nie przypadłą do gustu. W konflikt rodzinny w którym brakowało mu sił oraz wpływów swoje trzy nie grosze postanowił wtrącić jeszcze jego kuzyn, Giscan-deva, który jak potem odkryto - ma być marionetką w rękach wielkiego paszy byłego wicekról, Versy-deva. To właśnie poplecznicy Giscana zamordowali pozostałych pretendentów i ich stronników. Z całego tego krwawego zamieszania, ledwo zdołał ujść z życiem Jehen, zbierając swoich ocalałych popleczników i uciekając tutaj, na północ, gubiąc pościg jeszcze jednej sprzymierzonej osoby z paszą, a tym samym poplecznika Giscana - straszliwego wodza Rabana-bera, który to po przybyciu na te ziemie ze swoim ludem z południa został naczelnym wodzem Savorachów.

Dla zwykłego urzędnika z Tylos sytuacja ta wydawała się autentyczna gdy słuchał Jehnena opowiadającego ją z wieloma szczegółami, jednak gdy czar opowieści prysnął, uderzył go zdrowy rozsądek i fakt, że może to być również wyssana z palca historyjka. W końcu kto podróżuje z tak ogromną świtą szukając azylu? W oczekiwaniu na decyzję z dworu co zrobić z nieproszonym gościem, przewieziono Jehnena wraz z jego orszakiem na kontynentalną cześć imperium.

Niedługo w ślad za pretendentem do korony Ulohamu, pojawili się posłańcy... Giscana-devy. Teraz Tylosianie mieli okazję usłyszeć kolejną barwną opowieść, jakoby to Jehnen miał być złym charakterem, a nie wszyscy dookoła niego. Według posłańców, Jehnen mógłby i być namaszczony przez swego ojca na przyszłego wicekróla, jednak to Giscan został wskazany na nowego zarządcę przez samego Wielkiego Savoracha. Sprawiło to, że Jehnen zamierzał podstępem zabić Giscana, jednak nie powiodło mu się, a co gorsze dla niego - wyszło na jaw, że to on był odpowiedzialny za próbę zamachu. Skończyło się to jego ucieczką wraz z grupą lojalnych mu ludzi.

Sam posłaniec przed oblicze imperatora nie dotarł, lecz jego słowa i żądania jak najbardziej. Giscan zagroził Tylos otwartą wojną jeśli buntownik nie zostanie wydany, ale i jednocześnie obiecał ogromne bogactwa za jego głowię... szczodry człowiek jak na Savoracha.

Nie wiadomo jaka była decyzja imperatora, albowiem oficjalnie Jehnen zniknął z ziem imperialnych chwilę po przybyciu poselstwa. Powiada się po portach, że marynarze którzy przywieźli Jehnena i jego ludzi, ledwo zdążyli przepić swoją wypłatę za ten specjalny kurs, a ponownie musieli pakować się na statki. Kto jednak kurs ten opłacił tego nie wiadomo.

Dopiero po około tygodniu pretendent dał o sobie znać w Aletris jako gość samego starego konsula Saturaniusa. Pewnie sam konsul upatruje się w tym długu u pretendenta do korony, a może ma inne plany... Wiele rodów miejskich jednakże otwarcie wyraża swoje niezadowolenie z samowolki tego człowieka. Działanie na własną rękę starego konsula może przyciągnąć uwagę Savorachów i ich namacalny gniew do Aletris, jeśli dowiedzą się, że uważany za buntownika Jehnen znalazł tutaj schronienie. W samym mieście wobec konsula tym samym rośnie coraz większa i agresywniejsza opozycja, której stary urzędnik może nie sprostać. A to dlatego, że Wolne Miasto trapione było przez dużo więcej problemów wewnętrznych niż sam zbiegi (chociaż ona dała dobry pretekst do ataku na konsula).

Przyszłość dla tego regionu nie maluje się w ciekawych barwach...

Podsumowanie
  • Wraz ze śmiercią poprzedniego wicekróla Savorachów, na tamtych ziemiach odbywa się swoista gra o tron o której Imperius dowiedział się dopiero jak ta się zakończyła
  • Nowy wicekról jest podobno marionetką w rękach przebiegłego urzędnika i wodza o straszliwej reputacji, który niedawno przybył ze swoim ludem na te ziemie
  • Zbiegły książę Jehen znajduje się w Aletris gdzie jednak sytuacja z dnia na dzień staje się niespokojniejsza
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Stare deski, nowi aktorzy
850 RNE / 851 RNE

Obrazek


Wielka Gra odbywająca się na cesarskim dworze Tylos toczy się nieustannie. Chociaż dla wielu niedostrzegalna i tajemnicza, ta rozgrywająca się w zaciszu pałacowych komnat i ogrodów rywalizacja ma jednak niebagatelny wpływ na wielką politykę kontynentu, sterując lub wpływając na decyzje podejmowane przez cesarza, opierającego swą władzę na rozbudowanej plejadzie dostojników i arystokratów.

Jak to z wieloma rzeczami bywa, tak i na dworze Tylos nic nie może trwać wiecznie. Przemożna władza cesarzowej Eudokii i jej frakcji przeminęła, a wraz z odsunięciem jej od władzy, a także śmiercią wpływowego Vestētōra, Hyberiona stare frakcje dworskie zaczęły tracić na znaczeniu i się dezintegrować. Dwór jednak, tak jak natura, nie znosi próżni - a miejsca starych ugrupowań sprawnie zajęły zupełnie nowe koterie, sugerujące nadchodzącą zmianę w polityce tylosyjskiego kolosa.

Obecnie pierwsze skrzypce na dworze Tylos gra stronnictwo elyrandyjskie. Na jego czele znajduje się spowinowacony z tym książęcym rodem dworzanin Kostas Mystos, który umiejętnie wykorzystuje fakt "zażyłej znajomości" między cesarzem Teoncjuszem a siostrą księcia Cesara, Lucii, by zdobywać kolejne wpływy i poszerzać grono swoich pochlebców. Pikanterii temu ugrupowaniu dodaje fakt ciągle dających się słyszeć w rodzimej Elyrandii słów zgorszenia wypowiadanych pod adresem księżniczki-metresy.

O ile opory i poczucie godności elyrandryjskiej szlachty nie mają bezpośredniego wpływu na stan sytuacji wśród tylosyjskich elit, o tyle tego samego nie można powiedzieć o działalności drugiego z ważnych stronnictw - tzw. Szlachetnych. Składają się na niego klienci, stronnicy i poplecznicy drugiego z cesarskich wasali: Srebrnej Ligii. Chociaż pozbawieni tak znakomitego narzędzia wpływu na cesarza co Elyrandryci, Szlachetni razem ze stojącym na ich czele Iovivusem Bardasem pozostają z nimi praktycznie otwartym konflikcie, który nie zakończył się nawet wraz z podpisaniem oficjalnego pokoju między Ligą a Księstwem. Wzajemna wrogość tych dwóch koterii stała się w ostatnich latach motywem przewodnim wielu dworskich intryg, pełnych wzajemnych oskarżeń o zdradę i spiskowanie przeciwko Tylos.

Nieco na uboczu tego wielkiego sporu działają dyplomaci i reprezentanci Królestwa Valdarii skupieni wokół Horrteza Caramara. Prowadzą oni grę znacznie mniej spektakularną, skupiając się na budowie i podtrzymaniu dobrosąsiedzkich stosunków między swoim krajem a Tylos, nie angażując się otwarcie w spory i konflikty pozostałych frakcji. Jednocześnie zwracającym uwagę smaczkiem jest ich ostrożne, wręcz pacyfistyczne podejście wobec Savorachów. Zdecydowanie występują oni przeciwko eskalowaniu konfliktów z południowym sąsiadem cesarstwa, prezentując podejście Gołębiów. To ich stronnicy najgłośniej wzywali do wydalenia przybyłego niedawno do Tylos Jehena, widząc w nim zarzewie konfliktu i napięć, niekorzystne z punktu widzenia ich interesów.

Poza tymi trzema frakcjami, o których pełno plotek i doniesień, na cesarskim dworze funkcjonuje jeszcze plejada mniejszych: nie mniej ambitnych, choć chwilowo pozbawionych środków, wpływów czy zdolności do agitowania swoich interesów. Wśród nich wymienić warto powiązaną z dworem liwuryjskim rodzinę Wantamuzenów, która reprezentuje interesy króla Otteriego i jego rosnących wpływów w domenie cesarskiego wasala w Attigliano. Innym ugrupowaniem jest powstałe stronnictwo kalteńskie, powiązane z Orphanotrophosem Walanusem i skupione wokół służącego w cesarskiej armii w Warezji Bhala Kaltenborna. Swoje miejsce na dworze odnaleźli nawet Medyjczycy, którzy choć są względnie nowym i nielicznym uzupełnieniem plejady różnych nacji obecnych na tylosyjskim dworze, to łatwo odnajdują wspólny język z niektórymi kaltonistycznymi fanatykami, o których wcale nie tak trudno w otoczeniu egzarchy.

Wszystkie omawiane wyżej grupy charakteryzują się jednym wspólnym mianownikiem - są one mianowicie sponsorowane i popierane przez któregoś z ościennych władców, luźno bądź wcale podległych samemu cesarzowi. Chociaż nie zawsze jawna i oficjalna, reprezentacja w ten sposób zewnętrznych interesów na dworze Tylos zdaje się dominować dotychczas reprezentujące jedynie własne, lokalne interesy dawne grupy wpływu. Największa z grup, które jeszcze składają się z samych tylosyjczyków stanowi koteria zwana "frakcją patriotyczną" - zorganizowana przez Jana z Erope klika tworzona na bazie wiernych mu oficerów floty i wpływowych admirałów. Chociaż wpływowa i niezależna, grupa ta nie ustrzegła się również od kontaktów z obcymi dworami - ambasadorzy Ligi Wolnych Ludzi niejednokrotnie byli widywani na urządzanych przez nic przyjęciach i balach, co sugeruje zażyłą przyjaźń.

To swoiste nowe rozdanie, będące wynikiem licznych przetasowań, śmierci i wypadnięcia wcześniejszych mocarzy z łask cesarza zwiastuje bez wątpienia nowe otwarcie w działalności samego monarchy. Ponad pięćdziesięcioletni Teoncjusz II Arkas zdecydowanie powrócił ostatnimi czasy do bardziej aktywnej polityki, wyrywając się z wcześniejszego marazmu. Być może doświadczony w wojennym rzemiośle, nie słynący z cierpliwości imperator zdecyduje się jeszcze przypomnieć swą sławę wojownika, podrywając legiony Tylos do kolejnego marszu? Jeśli tak, przeciw komu skieruje swój oręż? Wielu najbardziej oczywistego wroga widzi w Savorachach, jednak nie jest to jedyny kierunek który przedstawiają swemu panu ambitni dworacy. Liczni wskazują na niepowodzenia wcześniejszej wyprawy lądowej i ostatnie straty pod Aktum, odwodząc szukającego chwały i sławy Teoncjusza od starcia z tym niemałym przeciwnikiem. Sam cesarz podobno zaś coraz częściej zadaje swym doradcom pytania o Oświecone Miasto Aletris, nad którym realną władzę Tylos utraciło bez mała trzy wieki temu. Być może targane obecnie wewnętrznymi niepokojami bogate miasto i centrum handlu otrzyma w niedalekiej przyszłości ofertę nie do odrzucenia ze strony niegdysiejszego hegemona? Wszak upadek niezależnego Attigliano i unormowanie stosunków z Medią zdaje się znacząco poszerzać zakres tylosyjskiego oddziaływania, stwarzając wręcz wrażenie pewnej izolacji wokół dumnego ze swej niezależności Aletris...

Podsumowanie
  • Powstanie nowych frakcji na cesarskim dworze zwiastuje reset tylosyjskiej polityki
  • Liczne ościenne potęgi sponsorują albo wspierają różne dworskie koterie i ugrupowania
  • Coraz aktywniejszy w polityce cesarz Teoncjusz coraz wyraźniej kieruje swój wzrok w kierunku Aletris
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Obrazek


Mglista tragedia
852 RNE / 853 RNE



Na północnym wschodzie Imperiusa rozciąga się państwo Zakonu Wiecznego Ognia. Wywalczone ogniem i mieczem w zażartych starciach religijnych podbojów, obecnie dawno już zatraciło swój wojowniczy charakter. Ostatnie dwa pokolenia wielkich mistrzów pozostawało generalnie bierne w temacie polityki, zarzucając tradycje podbojów i siłowego nawracania innowierców. Miast tego, zadowoleni z obecnego stanu posiadania, gospodarzą nim niczym opiekuńczy ogrodnicy, rozwijając własne dochody i skarbce. Powstające pod ich rządami nowe wioski, warsztaty i miasteczka sprawiają że włości zakonne rozkwitają, a miejscowa ludność, nawet jeśli opiera się jeszcze gdzieniegdzie przed wiarą w Wieczny Ogień, coraz bardziej zdaje się zapominać o niegdysiejszej niezależności od obecnych rządów.

Władze zakonne w ostatnich latach postępują względem swojej ludności raczej ostrożnie. Poprzedni wielki mistrz przeliczył się w swoich planach, które obejmowały masowe niewolenie pogańskich Voldanów i w konsekwencji wywołały pokaźne ruchawki, w których uczestniczyli nawet przekonwertowani poddani zakonu z tego ludu. Ostatecznie zakonnicy wycofali się z tej inicjatywy, skupiając na wolnym, pokojowym procesie nawracania miejscowych - przeciwko tym bardziej wojowniczym kierując zaś agentów prężnie rozwijanej inkwizycji. To podejście zdawało się przynosić efekty, pozwalając przez kolejne lata ziemiom Wiecznego Ognia zaznawać względnego spokoju i dobrobytu w zaciszu samowolnego odosobnienia.

Spokój ten został ostatecznie zaburzony na wschodnim pograniczu władztwa Wiecznego Ognia - w prowincji Mitwitz. To tutaj żył niejaki Wilhelm Krestus - urodzony w plemieniu Voldan, lecz jako zakładnik oddany w młodym wieku na wychowanie Zakonowi. Przyjmując wiarę w Wieczny Ogień (i dźwięczniej dla zakonników brzmiące imię Wilmasa) odnalazł on zatrudnienie w armii zakonnej, w której z czasem dosłużył się rangi dowódcy kompanii pieszych strzelców. Powodzenie w życiu zawodowym zdawało się towarzyszyć sukcesom na polu miłości - Wilmas z wzajemnością zakochał się w pięknej Agnie, dziewce z niewielkiej górskiej wioski zamieszkanej przez raczej konserwatywnych Voldan.

Co dla jednych jest największym szczęściem, dla innych może się jednak okazać pechem. Dla planującego swoje wesele Wilmasa takim pechem okazała się być nowa nominacja na lokalnego rządcę Mitwitz - w osobie niejakiego Maxa de Jahna. Było to zdarzenie dosyć interesujące i jak twierdzili niektórzy z dostojników Wiecznego Ognia - nieco pochopne, bowiem w momencie otrzymania przydziału na to wysokie stanowisko de Jahn nie ukończył jeszcze dwudziestego czwartego roku życia - tym samym stawał się najmłodszym rządcą w historii całego zakonu. Zdecydowany wykazać się i potwierdzić swoją wartość w oczach przełożonych Max aktywnie objeżdżał prowincje, wyszukując lokalnych bandytów i dopilnowując rugowania pogańskich kultów na ziemiach poddanych jego jurysdykcji. W trakcie jednego z takich objazdów los chciał, że zakonnik natknął się na młodą Agnę, która wyjątkowo wpadła mu w oko. Młody rządca nie zdołał powstrzymać swojego popędu i czym prędzej wystąpił do jej rodziny o przekazaniu mu nadobnej niewiasty, by zamieszkała z nim w jego miejskiej rezydencji w mieście Mitwitz. Voldańska rodzina rzecz jasna odmówiła, tym bardziej że dziewczyna była już przyrzeczona Wilmasowi. Nie okazało się to być najmądrzejszą odpowiedzią - wkrótce potem bowiem Max powrócił w okolice na czele zbrojnej świty, która pod pretekstem karania wspierających banitów i nielegalnie praktykujących pogańskich obrzędów napadła na wieś. Miejscowi Voldanie zostali wybici do ostatniego, ich domy spalone, a nieszczęsna Agna porwana siłą stała się nałożnicą porywczego rządcy.

Kiedy tylko Wilmas dowiedział się o tych zdarzeniach, zapałał rządzą zemsty. Głośny pokaz siły nowego namiestnika odbił się szerokim echem wśród miejscowych Voldanów, ale przełożeni Wilmasa (w tym jego bezpośredni dowódca, Victor de Burke) odmówili podjęcia działań. Nie widząc szans na uzyskanie sprawiedliwości wśród zakonników, Wilmas wypowiedział służbę i posłuszeństwo, buntując się i dezerterując z armii - w tym czynie podążyła za nim spora część jego kompanii, złożonej również głównie z miejscowych Voldan. Wieści o tym przejawie nieposłuszeństwa, a także strach przed dalszymi poczynaniami de Jahna spowodowały, że mieszkańcy kilku voldańskich wiosek również porzucili swe domy, by razem z dezerterami Wilmasa zbiec przed siepaczami spod znaku Wiecznego Ognia. Niczym samospełniająca się przepowiednia, pogłoski o rozlewającym się coraz szerzej buncie faktycznie zmusiły do działania zakonników - nie mogący dopuścić do jawnej dezercji całej kompanii i ucieczki chłopów zakonnicy z rządcą Maxem i Victorem de Burke na czele wszczęli poszukiwanie i pogoń za zbiegami. Działania te wkrótce przybrały postać faktycznej kampanii represji, mającej na celu zastraszenie miejscowych, by nie ośmielali się dołączyć do ludzi Wilmasa. Jednocześnie to właśnie jego osoba stanowiła najważniejszy priorytet podczas polowania.

Historia Krestusa zdawała się zmierzać do końca, w miarę jak zakrojony na szeroką skalę pościg deptał mu po piętach - uczestniczyli w nim nie tylko słudzy de Jahna, ale również dawni koledzy Wilmasa z zaciężnej armii zakonu. Były kapitan szykował się już na stoczenie ostatniego boju, zdecydowany nie sprzedać swojej skóry łatwo - jego los odmieniło jednak pojawienie się na scenie nowego aktora. Był nim niejaki Jordos Cyrtyjczyk - banita, zbójnik, góralski bohater i awanturnik. Niepokorny watażka słynął w okolicy z niemałej fantazji, którą wykorzystywał by rabować bogatych (i pracujących dlań poborców podatków) i rozdawać biednym (zwłaszcza swojej ubogiej rodzinie i sąsiadom). Czy Jordos zwietrzył w zdarzeniach na ziemiach zakonnych jakiś interes, czy też faktycznie ujęła go historia Wilmasa - tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że to jego ludzie ostatecznie wywiedli w pole pościg idący za ludźmi Krestusa, przyjmując tych ostatnich (a także podążające wraz z nimi kobiety, dzieci i starców uchodzących przed gniewem zakonun) w gościnę w jego kryjówce - jednej z licznych górskich wsi, których w Cyrtii pełno.

Ten nagły zwrot akcji doprowadził do pewnego zamieszania - przekroczenie granicy przez uchodźców wprawiło idący za nimi pościg w konfuzje. W wyniku tego jeden z zakonnych zagonów omyłkowo napadł na karawanę kupiecką transportującą wyroby żelazne z Cyrtii, którą pod pretekstem powinowactwa z rebeliantami została doszczętnie ograbiona. Również ziemie Sumenów odczuły echo tego problemu - niektóre grupy pościgowe, wywiedzione w tamtą stronę przez zbójników Jordosa uderzyły w tamtejszych mieszkańców pogranicza, paląc co najmniej dwa spore sioła i wszczynając niemały popłoch. Jakby tego było mało, rozlewająca się coraz szerzej fala przemocy wywołała prędki odwet - wobec przekraczania granicy przez zakonnych zwiadowców jeden z cyrtyjskich lordów na czele własnych zbrojnych również przekroczył granicę, stawiając jedną z wsi prowincji de Jahna w ogniu.

Trójstronna granica między Zakonem, Cyrtią a ziemiami Sumenów w ostatnich miesiącach stała się miejscem wyjątkowo gorącym i niespokojnym. Wilmas z uchodźcami jest oficjalnie gościem Jordosa w Cyrtii, a siły zakonu są postawione w gotowości, na co coraz prężniej odpowiadają ich lokalne odpowiedniki z Cyrtii i ziem Sumenów. Dotychczas spokojne pogranicze zaczyna przypominać istną beczkę prochu, gotową do wybuchnięcia w najmniej spodziewanym momencie. Jeden niewłaściwy ruch może okazać się iskrą potrzebną do eksplozji - z drugiej strony pozostawienie sytuacji jej własnemu losowi może się okazać najmniej rozsądnym zachowaniem...


Podsumowanie
  • Zakonna kompania strzelców pod dowództwem Wilhelma Krestusa buntuje się i przekracza cyrtyjską granicę.
  • Gościny dezerterom i voldańskim uciekinierom udziela lokalny watażka, Jordos Cyrtyjczyk.
  • Pościg zakonników Wiecznego Ognia przekracza zarówno granice Cyrtii jak i Sumenów, wywołując napięcia na pograniczu.
  • Sytuacja zdaje się prędko zmierzać w stronę eskalacji.
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3426
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Obrazek


Panie, nie nadążam!!
854 RNE
Serca dzwonów huczały dziś wyjątkowo głośno, dźwięk ich niósł się na wiele kilometrów. Lektyka valdarskiego króla Juana poruszała się sennie przez wielkie miasto Corentię, w kierunku jego rezydencji na wzgórzu – zwanej La Roca, czyli po prostu „Skałą”. Popołudniowy gorąc dokuczał nawet przez delikatne falbany, na ulicach było jakoś cicho. Zbyt cicho, tylko te dzwony..

Valdaria znalazła się w niegodnym pozazdroszczenia położeniu. Wobec potężnych sąsiadów – Tylos, a ostatnio i imperium Kaltenbornów, została zepchnięta na boczny tor polityki, z dala od brutalnej siły i wpływów. Juan miał ryzykowny pomysł, ale ten niezbyt popłacił. Dogadywanie się w Imperiusie z Savorachami było nadal wyrokiem śmierci, albowiem przeklęci przeciwnicy cywilizacji nie cieszyli się sympatią właściwie nikogo. Oficjalnie żadnego porozumienia nie było, ale lud i dwór wiedzieli swoje. Od tego czasu Valdaria wysyłała tylko swoich ambasadorów i czempionów na ważne wydarzenia, turnieje, zjazdy, ale głównie chyba po to, by o niej nie zapomniano. Niegdyś dumne królestwo południa malało w oczach. Juan nie miał odpowiedzi na to, co zrobić. Mógł patrzeć tylko ze smutkiem, jak dziedzictwo jego ojców podupada. Coraz częściej sięgać po gorzałkę i dziwki, jak jego lustrzane odbicia w zmarginalizowanych księstwach Altmarii, Medii, Attigliano czy Vesy – bez przyszłości, bez perspektyw.

Lektyka nagle się zatrzymała. Król usłyszał wzburzone głosy, ale dyskusja nie trwała długo. Nagle powietrze rozdarły dzikie wrzaski i szczęk oręża. Jeden z rycerzy odsłonił nagle mocnym i szybkim ruchem falbany lektyki, ale gdy król na niego spojrzał, patrzył już tylko tępo martwym wzrokiem, a ze złączeń zbroi na jego plecach widać było grot bełtu. Juan pobladł i zakrzyknął do straży, ale nie odpowiedział nikt.
Po paru minutach lektyka opadła, ale nadal nic się nie działo. Juan, w końcu, zdecydował się stawić czoło najgorszemu. Nie był tchórzem, co to, to nie. Gdy postawił królewskie pantofle na bruku Corentii, i gdy wzrok nawykł do mocnego, popołudniowego słońca oto co ukazało się jego oczom.
Wszędzie wokół walały się trupy rycerzy z jego obstawy. Chłopcy od lektyki uciekli. Leżało też paru zabitych łachmaniarzy, którzy mieli na sobie lniane i płócienne worki obwiązane surowymi, grubymi sznurami konopnymi. Większość miała łyse czaszki, albo króciutko obstrzyżone włosy. Jednak większość owych łachmaniarzy stała teraz na ulicy, wpatrując się dziko w króla. Na ich czele stał starszy człowiek, którego niedbałe i mleczno-białe włosy powiewały lekko na wietrze. Poza ubranym lnianym workiem miał on na szyi żelazny, grubo-ciosany łańcuch. Patrzył z lekkim rozbawieniem na swojego króla. Powoli, flegmatycznie, zwrócił się do zebranych:
- Oto król wasz, grzesznik. Czyż mu nie winniście pokłonu?
Tłum dalej milczał, a cisza dźwięczała wręcz w powietrzu. Juana oblał zimny pot, wiedział już kim są. Fanatycy. Samobiczujący się. Sekciarze. Nie powiedział nic, bo wiedział, że nie ma to żadnego sensu. Po paru chwilach ujęły go silne dłonie, popychając wprzód. Po paru uliczkach zerwano już z niego śliczne królewskie pantofle i większość odzienia. Maszerował, bity i opluwany, wzdłuż przerażająco cichego tłumu.

Taką cenę zapłacił król Juan Valdaryjski za współpracę z Savorachami. Fanatyczny odłam katlonistów ujął go i wkrótce dokonał jego egzekucji, a spraraliżowany i dekadencki aparat państwowy uległ załamaniu. Bogactwa króla na „Skale” rozgrabili dworzanie i uciekli – do Aletris i innych krajów, niektórzy nawet podobno do Warenzji. Wojsko wyczekiwało na rozwój wypadków, kapłanów zastąpili sekciarze.

Co ciekawe, nie był to koniec historii, a ledwo jej początek. Wkrótce, Czapliniec – bowiem tak nazywał się ów przywódca sekciarzy, zaprosił do Corentii arcyksięcia Merowinii. Tylko głupiec zgodziłby się na taką propozycję, mówili ludzie po karczmach i dworach. Kolejny królewski łeb chcą zatknąć na tyczce, mówili inni. Wszystkim opadły szczęki, gdy arcyksiążę wjechał ze swoim pysznym, rycerskim orszakiem w gęste i ciasne uliczki Corentii. Jeszcze większym szokiem było to, gdy Czapliniec w głównej świątyni stolicy nałożył na skronie Karola Walezyjskiego z dynastii Loueningów cierniową koronę, namaszczając go na nowego króla Valdarii, z Bożej łaski. Większość monarchów czuła obrzydzenie, na myśl o przyjęciu władzy od motłochu. Od morderców boskich pomazańców. Ale nie Karol Walezyjski. Ten młody władca nadal zaskakiwał, a Valdarczycy wielbili go, za jego siłę, za to, że „pozbył się tej wszetecznej kurwy, Joanny de Roh” (czy to była prawda, czy nie, władzę z jej rąk odzyskał), za to, że był taki jaki katlonistyczny król być powinien.

Dzieci i rodzina Juana zostały wzięte pod opiekę Karola, zamieszkały wkrótce w „Skale”, z tym drobnym szczegółem, że nie mogą stamtąd ponoć wychodzić. Ani w dzień, ani w nocy. Miejscowi zaczęli zamek nazywać Złotą Klatką. Poza jednym – owdowiały władca szybko połączył się więzłem małżeńskim z 20-letnią grubą brzydulką, Clarą de Avarcia, jedyną córką zabitego króla Juana. Teraz i legitymiści nie mogli się czepiać, no chyba tylko tego, że bracia Clary dalej żyli i byli w „gościnie” nowego władcy. To, jak wszystko sprawnie i szybko to poszło, zastanawia. Co podejrzliwsi mówią po kątach – do tych, co chcą ich słuchać – że za całym przewrotem sekciarskich Czaplińców stoi w ogóle Merowinia i jej arcyksiążę. Nikt tak naprawdę nie wie, do czego jest zdolny Karol. Tajemnice jego dworu są właśnie tym – tajemnicami. Nieliczne plotki mówią, że od uwolnienia się od kurateli matki i wszędobylskiej magnaterii Karol robi właściwie wszystko co chce, łącznie z rzeczami, które jego katlonistyczni przyjaciele uważają za grzechy śmiertelne..

Zanim zszokowane dwory Imperiusa zdążyły cokolwiek postanowić w sprawie sukcesji valdarskiej, dopełnił się ostatni akord owej dziwnej i pełnej zakrętów historii. Do wielkiego miasta Corentii wschodem słońca, parę dni po koronacji i wielkim ślubie, wkroczyła szeroka kolumna wojska valdarskiego. Dowodzący legionem Nuno de Nerja wkroczył do stolicy jako wierny poddany króla-arcyksięcia Karola. Po czym w przeciągu godziny jego żołdacy zaczęli mordować setkami Czaplińców i ich stronników, a czasami nawet tych, co się nawinęli – byli w złym miejscu i czasie. Ulice i świątynie spłynęły krwią. Po wszystkim Karol Walezyjski obwieścił, że Czaplińce popełnili grzech śmiertelny tracąc króla Juana, za co sami musieli zapłacić głową. Ciało Czaplińca zostało wystawione na widok publiczny, uprzednio torturowane rzecz jasna.
Jednak nikt nie zadawał już pytań o to, jaki to ma wszystko sens. Czy koronacja Karola jest ważna? Czy skoro popełniono zbrodnię, to czy władza nie winna wrócić do rąk dynastii Avarcia? Czy Merowińczycy się nie zasiedzieli?
Zabrakło odpowiedzi. Wszyscy bohaterowie tych dziwnych wydarzeń nie żyli, więc nie mogli odpowiedzieć. Poza jednym - cierniową koronę zastąpiła złota, podwójna – symbolizująca unię Merowinii i Valdarii. Wkrótce spłynęły pierwsze gratulacje, od Tylos. Imperator, gdy jeszcze żył, zaaprobował unię, widząc w dwukrólestwie stabilniejszego partnera do walki z Savorachami. Bo Karol jednego zrobić nie może na pewno – współpracować z tym diabłem zza morza.
Czy Valdarię czeka stabilizacja i nowy okres prosperity? Jak zareagują pozostali sąsiedzi, a zwłaszcza dumni Kaltenbornowie? Merowinia była do tej pory partnerem w trójprzymierzu (razem z Langeoog), ale teraz mogła jednak urosnąć zbyt mocno w siłę.


Podsumowanie
  • W biegu nagłych i dziwnych wypadków, dochodzi do zamordowania króla Valdarii, Juana de Avarcia przez tłum i sekciarzy tajemniczego Czaplińca
  • Czapliniec koronuje na nowego władcę Karola Walezyjskiego, arcyksięcia Merowinii, ku szokowi dworów Imperiusa
  • Po paru dniach Karol ponownie szokuje rozkazując wiernemu wojsku valdaryjskiemu masakrę Czaplińców i ich stronników
  • Całość akcji mogła być prowokacją merowińską, niemniej dekadencja valdarska sprawia, że powstanie dwukrólestwa nie powoduje oporu - tylko co na to sąsiedzi?
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3426
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Obrazek


Dość tego, panowie bracia
854 RNE
39-letni Rogmar von Altmar, książę Altmarii, radośnie pochrumkiwał przy suto zastawionym stole. Wkoło walały się potrawy, a raczej ich marne resztki, rozgrzebane i wyglądające, jakby przeszło przez nie stado dzikich zwierząt. Bażanty, kuropatwy, torty, torciki, pasztety, płonące świniaki, wielkie pajdy chleba, ale też: cukierki, kandyzowane owoce, potrawki z ryżu i zapiekana jagnięcina; homary, krewetki królewskie, ostrygi i mule. Chyba każdy region Imperiusa, a i Warenzji, był tu reprezentowany. Nikt nie pytał, ile kosztowało sprowadzenie tego wszystkiego. Kucharz był zapewne w siódmym niebie, wraz ze swoim władcą, ale Evelina Karila, jego nadobna małżonka, nie podzielała tego entuzjazmu. Znudzona, dłubiąc bezmyślnie widelcem w jednym z rozpatroszonych dań, patrzyła pusto na odległe wrota ku końcu jadalnej-bawialnej sali, jakby licząc, że samym tym patrzeniem wydostanie się z tego pomieszczenia. Mimo wszystko, dogadywała się z mężem. Tworzyli znaną i dobrze zgraną parę hedonistów, a z przyprawiania sobie rogów nic nie robili. Tyle, że w takich chwilach jak ta, tak piekielnie ją nudził!
- Vila, nie skosztujesz nawet? – tak nazywał pieszczotliwie żonę książę-grubas.
Wyrwała się z zamyślenia. Spojrzała na niego bystro, przenikliwie – Nie, dziękuję. Jedz, na zdrowie.
- Jak tam chcesz, więcej dla mnie, hie-hie-hie!
I wtedy sięgnął po ogóreczka. Korniszonka. Jeden malutki ogóras najpierw chrupnął pięknie w ustach księcia, ale potem odmówił współpracy. Rogmar zrobił się cały czerwony, potem fioletowy, i mimo interwencji straży i księżnej pani – padł, umarł, przy czym jeszcze zdążył narobić obficie w gacie.
Taki piękny koniec spotkał drugiego z braci Altmarów, księcia na stolicy.
Wbrew pozorom, była to bardzo niewygodna sytuacja dla – chyba wszystkich. No, oczywiście nie licząc gryzipiórków-idealistów, którzy chcieliby by Altmaria, wzorem prężnych sąsiadów, coś robiła i w świecie znaczyła. Tym nie dogodzisz nigdy. Cała reszta, oportuniści, konserwatyści i inni -iści, byli dalecy od zadowolenia. Książęca para zostawiła po sobie ledwo dzieciaki, co nigdy dobre dla stabilności nie jest. Ster rządów od razu próbowała przejąć Evelina Karila, wiedząc, że może liczyć na wsparcie swojej rodziny z Karilian. Jednak z tych samych względów jej nie pozwolono. Szczęśliwie, wojsko kariliańskie szło już do Medii, więc ten problem był rozwiązany.
Szlachta na zamku w panice zaprosiła nań resztę szlachty, z prowincji. A gdy już wszyscy panowie bracia siedli przy długim stole, przy którym kurtuazyjnie posadzono również księżną-wdowę z dziećmi, uradzili co następuje.
Szlachta za mało ma do powiedzenia w Altmarii, i stąd się zło bierze. Szlachta sama winna sobie księcia wybierać, wtedy będzie lepiej. Tak oto Altmaria stała się w jeden dzień państwem wiecowym, elekcyjnym, gdzie prawo krwi jest dobre jak każde inne prawo – ale nie ponad nimi.
Do elekcji stanęło już paru kawalerów, wśród nich pewien magnat cyrtyjski, Cees Trubadur. Jest on dostojnym panem, wysokim, ładnym, z zawadiacko zakręconym wąsem i niemałą fortuną. Wielu w Nowej Cyrtii dziwi się, że podanny staje do wyścigu o koronę. Cees odpowiada: Cyrtia ma króla-brzdąca, więc ja będę bronić naszego honoru. Przysięgi lenne z ziem cyrtyjskich dalej wypełniać będę. Chociaż w Altmarii nie pasuje wielu jego religia (chystanizm), jak i ten podwójny stosunek lenny, to charyzma tego kandydata jest bardzo duża, tak jak i jego zapasy na łapówki dla chętnej szlachty. Wielu znów patrzy się na możny ród Kaldahu, mimo, że ostatnim razem wielce ich rozczarowali – nie było wspaniałej wspólnoty wiary i krwi, bo Tarsavowie szybko odpuścili i dogadali się z Karilian, dzieląc tort. Może teraz nie zabraknie nim jednak odwagi? Więcej szans chyba już nie będzie. Kaldahu popiera głównie możny ród Preuschoff, związany z Tarsavami więzami krwi. Są i wreszcie obrońcy honoru Karilian, wśród nich możny Hektor von Leien. Co ciekawe, są realistami, wobec szlacheckiego porozumienia ponad podziałami popierają elekcję, ale nie mają nic przeciwko wyborowi na księcia małoletniego syna Vili Kariliańskiej, albo i późniejszym elekcjom vivente dux – za życia księcia.
Na całą sytuację obrazić się rzeczywiście może młoda i gniewna królowa Karilian. Czy wtedy czeka Altmarię podporządkowanie prawem zwycięzcy?



Podsumowanie
  • W spektakularnym stylu umiera książę Rogmar von Altmar
  • Spanikowana i żądna władzy szlachta ogłasza wolną elekcję
  • Wśród kandydatów dzieci Rogmara, magnat cyrtyjski Cees Trubadur oraz - być może - kandydat Kaldahu
  • Głównym znakiem zapytania reakcja królowej Karilian na całą tą hucpę
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3426
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Obrazek


I wtedy usłyszałam trzask
854 RNE
Piętnaście lat rządów Bjorna Hektorssona, zwanego też Stormheartem, ciężko ocenić. Zdaje się, że książę był postacią tragiczną – od samego początku nie zdławił całkowicie opozycji wobec takiej „bezczelnej” dziedzicznej władzy, a na dodatek dla wielu – zbyt spolegliwej i uległej wobec Kaltenbornów. Dlaczego był? No bo już nie jest.

Czarne Oko zawsze miało duże tendencje republikańskie, będące jak Liga Wolnych Ludzi zachodniego wybrzeża Imperiusa. To, że z Zakonem, Uljakami i Kalten łączyła ich wspólna wiara, było pozytywem, ale tylko tym. Tymczasem Bjorn nigdy nie uporał się z największym skandalem swojego panowania, cierniem, który wbili mu jego właśni sojusznicy. Królowa Eleonora, a następnie królowa Samanta, uparcie tytułowały się opiekunkami vel protektorkami Czarnego Oka. Dla niepodległego, dumnego państwa, było to o wiele za wiele, zachowanie niesmaczne i godne potępienia. Dla Kaltenbornów naturalne, bo to ich poparcie wsadziło Bjorna na stolec książęcy. Dla samego Bjorna – potężny ból głowy, bo dworzanie i senatorzy gadali mu o tym całymi dniami. Przyjęcie nowej tytulatury i nazwiska niewiele pomogło jego prestiżowi, bo nie rozprawił się wpierw z tym starszym problemem.

Pożycie księcia układało się również kiepsko – dzieci miał mało i wszystkie pomarły w dzieciństwie. Co prawda nie było już uporczywych konkurentów pokroju Magnusa czy Sve, ale pozostała przy życiu jeszcze jedna – Ceretch, zwana pogardliwie przez księcia i jego stronników „Knurem”. Co ciekawe, Ceretch z biegiem czasu przyjęła to miano jako swoją siłę – nazywała się Knurzycą z Czarnego Oka. To ona organizowała opozycję. To ona nie dawała żyć Bjornowi, szczując na niego i plując. Książę, chociaż umocnił swoją władzę, nie zrobił tego na tyle, by kazać „zniknąć” konkurentce. A opozycja tylko rosła i rosła..

W końcu cierpliwość się skończyła. W pewien jesienny wieczór do willi Bjorna Stormhearta zapukali żołnierze. Okazało się, że mieli już nowe rozkazy, wydane przez Senat. Bjorn został uznany uzurpatorem i tyranem, który chciał obalić republikę i wprowadzić dyktaturę. Jego niekompetencja kosztowała niezależność Czarnego Oka, bowiem kto wie, czy nie jest za późno od wyzwolenia się z nachalnego i niechcianego stosunku protekcji, jakie roztacza dwór z Hadat nad Nixami. Bjorn upuścił z wrażenia kielich, z którym stał i popijał zeń wino. Według niektórych próbował jeszcze rzucić się do ucieczki do okna, i dalej w morze, ale na próżno. Straż wyprowadziła go z willi na sąd, a tam sędziowie odpowiednio już podjudzeni przez Ceretch wydali wyrok – winny. Za takie przewiny mogła być tylko jedna kara, kara śmierci.
Wyrok wykonano o świcie, bojąc się reakcji Hadat. Być może słusznie. Póki co, Senat ogłosił święto z okazji przywrócenia Republiki, wybrał też nowe władze – odpowiednio rozczłonkowane, by nikt nie mógł sięgnąć po jedynowładztwo. Na razie nie wybrano zatem księcia, ale szereg innych urzędników – konsula, wikarego, wielkiego marszałka, starszego senatu i innych. Ta rada, w której Ceretch objęła rolę wikarego (zastępcy konsula), czeka teraz na rozwój sytuacji. Po śmierci Bjorna stronnikom Stormheartów pozostała głównie emigracja, bo ród Hektora z Czarnego oka wygasł. Republikanie i konserwatyści świętują.

***

W tym samym czasie doszło do mniejszego, ale podobnie niebezpiecznego dla Hadat incydentu w Jarlostwie Langeoog. Zreformowana rada namiestnicza, czyli organ doradczy namiestnika Langeoog, zażądała od namiestnika Fenta kolejnych deklaracji i przyrzeczeń. Odkąd małżonka Fenta, mściwa i agresywna królowa Samantha wstąpiła na tron Kalten, rada obawia się każdego dnia o jej zemstę – wszyscy pamiętają, że to rajcy odmówili Samancie wstępu na pogrzeb Benta, poprzedniego namiestnika i brata Fenta. Paranoja przed zjednoczeniem z Kalten osiąga nowe wyżyny, a Fent musi się bronić, że jest tylko – prywatnie – mężem królowej, ale publicznie nadal namiestnikiem. Rada chce powrotu dzieci Benta na stolec namiestniczy, a w razie potrzeby, regencji nad tymi dziećmi. Krążą też plotki, nie wiadomo czy prawdziwe, o budowie wielkiego pałacu na granicy Kalten i Langeoog, który ma służyć za wspólną siedzibę zjednoczonego rządu obu państw – co powoduje jeszcze większą paranoję. Część kupiectwa pragnie spokoju i gotowa jest nawet na zjednoczenie z Kalten, zadając pytania – w końcu czy aż tak bardzo się różnimy? Czy jest nam razem źle?

Wokół tego wszystkiego stoi nowa potęga merowińska, która wchłonęła Valdarię. Niegdyś, a może i nadal, sygnatariusz paktu trojga, teraz może zechcieć być gwarantem niepodległości Jarlatu. Wierni katloniści w Langeoog podnoszą głowy, bo to byłoby im bardziej w smak, niż unia krucza. W końcu jedyne dziecko arcyksięcia Karola to w połowie Lamoral – księżniczka Adranna Walezyjska, za którą matka oddała życie w połogu.

Obie te sytuacje mogą wymagać interwencji Hadat. Pytanie brzmi, czy uda się uratować oba państwa przed wypadnięciem ze strefy wpływów Kaltenbornów? A może trzeba będzie wybierać? Samantha będzie mieć pełne ręce roboty.

Podsumowanie
  • Zniecierpliwiony i zdenerwowany biernością Bjorna Senat odbiera mu władzę, a następnie osądza i wymierza karę śmierci, przywracając Republikę
  • W Langeoog rośnie panika przed zjednoczeniem kraju z Dominium Kalten
  • Wrogowie wykorzystują okazję - zmianę królowej na tronie w Hadat, do wyrwania się ze strefy wpływów Kaltenbornów
  • Jak w tym wszystkim odnajdzie się nowa królowa oraz nowa potęga merowińska?
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Obrazek
Nowy wielki akt
854 RNE / 855 RNE

Wśród purpurów i szkarłatów Akrios zmarł Teoncjusz II Arkas, Imperator Tylos. Gruźlicza choroba powaliła monarchę w wieku 53 lat. Zmarły imperator zasiadał na tylosyjskim tronie imponujące 24 lata, co uczyniło go jednym z najdłużej panujących władców Imperium w ciągu ostatnich paru stuleci. Chociaż osobowość Teoncjusza i jego osobiste talenty pozostają tematem kontrowersyjnym, nie ulega wątpliwości że za jego czasów pozycja i panowanie Tylos zostało umocnione: roztaczając cesarską zwierzchność nad niezależnym niegdyś księstwem Attigliano, a także skutecznie neutralizując zagrożenie ze strony heretyckiego Świętego Państwa.

Znany z rozpustnego i beztroskiego stylu życia Teoncjusz pozostawił po sobie całą kohortę bękartów, spłodzonych z szeregu jego bardziej i mniej słynnych metres, nałożnic, faworyt i kochanek. Jednocześnie, co może wręcz zaskakiwać, zmarły Imperator pozostawił po sobie również czwórkę potomstwa z prawego łoża: trzy córki, Zeonie, Junie i Deoncje (dwie pierwsze ożenione z czołowymi arystokratami tylosyjskimi, trzecia zaś ma dopiero 13 lat), a także 11-letniego syna, Aregusa.

Sprawa sukcesji w Imperium Tylosyjskim nie jest wprawdzie zupełnie oczywista (wszak sama dynastia Arkasów władzę przejęła na drodze mało legalistycznej), jednak skupiony wokół zmarłego Teoncjusza dwór nie miał większych problemów z przyjęciem koronacji jego małoletniego syna, który okrzyknięty został Aregusem V Arkasem. Nowy władca podobno rokuje bardzo dobrze: jest ponoć zdrowy, sprawny fizycznie i bystry, a także oczytany i wszechstronnie wykształcony, mówi płynnie w czterech językach.

Niezależnie od spodziewanej po nowym Imperatorze przyszłości, od samego początku jasnym stało się, że pierwsze lata jego rządów wymagać będą powołania regenta - coś, na co wielu dworzan otwarcie liczyło, dostrzegając w tym szansę na powiększenie swych wpływów i przejęcie władzy. Jak na razie najbliższe otoczenie cesarza, związane z tak zwaną "frakcją patriotyczną" powołało na tą godność postać iście kuriozalną: 71-letniego stryja zmarłego cesarza Teoncjusza - Michała "Ekiona" który całe lata spędził w senacie jako mało znaczący urzędnik. Ten bezdzietny i pozbawiony ambicji człowiek stanowi wybór dosyć kompromisowy, którego powołanie ma na celu przynajmniej tymczasowe uniknięcie rozerwania dworu przez niszczycielskie walki o władzę. Nie ulega jednak wątpliwości, że ambicje przynajmniej niektórych nie pozwolą na zaakceptowanie tej kandydatury - wśród znanych pretendentów na jego stanowisko jest chociażby imperatorowa-matka, odtrącona od łask Teoncjusza parę lat temu, lecz ciągle obecna na dworze. Również niektóre dworskie koterie mogą knuć w tej sprawie własne spiski.

W czasie kiedy tylosyjski dwór szykuje się na kolejny akt Wielkiego Spektaklu, panowanie nowego Imperatora zanosi się na wcale nie takie proste. W dawnym Attigliano od czasu ogłoszenia dyktatu Teoncjusza stopniowo narastają coraz bardziej głosy przeciwko obecnemu porządkowi. Attigliański książę, a także dominujące jego dwór nowobogackie warstwy kupiecko-szlacheckie skłaniają się raczej ku protekcji liwuryjskiej, aniżeli ochronie ze strony odległego Tylos, któremu formalnie winny być podległe. Główne zagrożenie widzą tutaj w ambitnym księciu Cesarze Elyrandryjskiemu, dysponującemu przemożnym wpływem na pograniczne księstwo Vesy - oderwanym od Attigliano i również lękającym się możliwego rewizjonizmu narzuconego porządku. Trzeci z aktorów obecnych na dawnych attigliańskich ziemiach, Srebrna Liga, zdaje się popadać w okres marazmu. Pochłonięta przez frakcyjne spory o przewodnictwo w rządzącej nią radzie, Liga pozbawiona jest decyzyjności i jasno określonego kursu. Z jednej strony słychać tam głosy o potrzebie zacieśnienia związków z Tylos, z drugiej małoletność nowego władcy i spodziewana słabość jego władzy kuszą możliwością ostatecznego zerwania z tym suwerenem.

Bezpośrednim zagrożeniem dla dziedzictwa Arkasów pozostają cały czas Savorachowie, którzy z pewnością uważnie obserwują zdarzenia zachodzące u ich głównego rywala - kto wie, czy oni również nie wykonają własnego ruchu, dostrzegając szansę w chaosie związanym ze zmianą na tronie. W ostatnich latach życia Teoncjusza na dworze całkiem głośno było o koncepcji podobno planowanej wyprawie mającej przywrócić na łono Imperium Oświecone Miasto Aletris. Wprawdzie wraz ze śmiercią monarchy główny motor tej inicjatywy zdaje się spoczywać w grobie - jednak kto wie, czy młody monarcha albo jego regent nie postanowi mimo wszystko podjąć próby ich realizacji, licząc na umocnienie nowej władzy dzięki łatwemu zwycięstwu.

Mając to wszystko na uwadze, należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt nowej sytuacji. Otóż o ile jak na razie sytuacja zdaje się być stabilną, o tyle niektóre zapobiegliwe umysły snuć już poczęły ponure wizje tego, jak obecny porządek może się łatwo załamać. Sam pośpiesznie koronowany Aregus nie miał wprawdzie na dworze wielkiej opozycji czy oponentów - nie znaczy to jednak, że tacy nie pojawią się w wypadku jego śmierci... Zwłaszcza jeśli bogowie odbiorą go z tego świata nim zdąży spłodzić własnego potomka. W takiej sytuacji potencjalnym kandydatem mógłby być teoretycznie obecnie niemowlęcie dziecko najstarszej córki Teoncjusza, Zeonii. Oznaczałoby to jednak konieczność zaakceptowania zawsze kontrowersyjnego dziedziczenia po kądzieli przez arystokracje, która może mieć w tej w tym temacie inne plany. Takim planem mógłby być chociażby oficjalnie uznany przez zmarłego cesarza bękart Eneius, obecnie służący w stopniu oficerskim w armii Tylos w Aktum - albo też bardziej stateczny Marios, daleki kuzyn obecnego cesarza, pełniący honorową funkcje zarządcy prowincji Jurdos.

Przyszłość Tylos jest ciężka do przewidzenia. Czy dwór Arkasów zmieni się w pole bitwy w walce o władzę? Czy młody cesarz dożyje chwili, w której obejmie samodzielnie pełnie władzy? Czy zdoła utrzymać zdobycze i umocnić panowanie swojego ojca? A może za jego czasów na Imperium spadną kolejne ciosy, które zachwieją dotychczas niekwestionowaną władzą dynastii?


Podsumowanie
  • Umiera Imperator Tylos, Teoncjusz II Arkas
  • Władzę po nim przejmuje jego jedyny syn z prawego łoża, 11-letni Aregus V Arkas.
  • "Frakcja patriotyczna" powołuje na urząd regenta starego Michała "Ekiona"
  • Nowa władza musi mierzyć się z dziedzictwem pozostawionym przez poprzednią
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydarzenia”