A rok to był
845
Czarna Róża, czyli królewny Samanthy wjazd do Amelios
~~Muzyka~~
Wiele delegacji z rozmaitych stron świata przybyło tego roku do Tylos, by na zaproszenie Imperatora Teoncjusza II Arkasa pławić się w splendorze cesarskiego dworu. Wszelako chociaż wiele z nich było niezwykle gustownych, a przepychem i bogactwem opływały niemal wszystkie, niewiele przedstawiało sobą taki widok jak ta, która wyprawiona została z kalteńskiego dominium.
"Jutrzenka", "Łabędzi śpiew", "Cień", "Czarny rycerz", "Zenit", "Gwiazda utracona" i "Półksiężyc" zwały się okręty, którymi przybyli wysłannicy Kruczego Tronu. Siedem wielkich, pełnomorskich okrętów o czarnych żaglach i długich kształtnych kadłubach z ciemnego drewna. Wiele widniało na nich znaków - proporców królewski, herbów starożytnych rodów i kruczoczarnych flag, których w cesarskim mieście nie widziano od czasów oblężenia przez Savorachów. Wtedy czarne okręty niosły miastu odsiecz i wsparcie. Dziś - dumę i pamięć o dawnych wspólnych bojach.
Hucznie przyjmowane okręty pełne były czcigodnych dostojników i szacownych arystokratów, którzy wraz z własnymi świtami i orszakami uzyskali zaszczyt i przywilej reprezentowania Kruczego Tronu na zbliżającym się wydarzeniu. Kolejno schodzili oni na brzeg portowego nabrzeża, poprzedzani okrzykującymi ich przybycie heroldami i służącymi, niosącymi przed nimi ich rodowe znaki.
Pośród tłumu arystokratów wyraźnie wyróżniali się zakuci w ciemne płytowe zbroje kruczy gwardziści. Wywodzący się z osławionej kompanii Czarnych Ostrzy zbrojni słynęli szeroko ze zwyczaju czernienia swych dwuręcznych mieczy, by ustrzec je od groźnej dla stali rdzy podczas morskich podróży - a podobno także by tłumić wszelkie słoneczne refleksy, które mogłyby zdradzić ich nadchodzące uderzenia. Ciasnym kordonem otaczali oni serce formującej się karawany, złożone z jeźdźców i przybocznych towarzyszących samej królewnie Samanthcie - następczyni tronu Dominium, pierworodnej córce królowej Eleonory. Młoda, piękna królewna tak jak samo jak jej matka nie zwykła kryć się w karocy, lecz dumnie i wysoko trzymać podniesioną głowę z wysokości rosłego rumaka spoglądając na port i rozległe zabudowania metropolii Tylos. Wśród przyglądającej się nowoprzybyłym gawiedzi niejeden zwrócił na młodą kobietę uwagę - niejeden też westchnął, podziwiając długie, czarne włosy i piękne oblicze przyozdobione delikatnym diademem. Choć nigdy wcześniej nie widziana w Tylos, królewna była z pewnością znacznie bardziej rozpoznawalna, aniżeli towarzyszący jej starszy wiekiem posiwiały już mężczyzna, który podążał zaraz przy jej boku. Był nim Hektor Astallak, kanclerz Kruczego Tronu i jeden z najważniejszych polityków Dominium. Chociaż to oblicze i wdzięk Samanthy sygnowało całą delegacje, dla każdego choćby pobieżnie zaznajomionego z tematem jasnym było, że wszystkie jej ruchy konsultowane będą z tym zaufanym sługą tronu. W tym momencie zajęty był on rozmową z kuzynem królewny, Bhalem Kaltenbornem - oficerem na służbie tylosyjskiej armii, weteranem ostatnich starć w Warezji przeciwko wielokrotnie liczniejszym Savorachom.
Tym, którym nazwisko kanclerza Hektora niewiele mówiło, łatwo umknąć w tłumie barwnych i strojnych możnych i rycerzy mogli kolejni wyróżniający się znaczeniem dworzanie. I tak spod stalowego hełmu pochmurnym obliczem spoglądał na imperialne miasto ser Utgar Kaltenborn z Kalholdu, przedstawiciel pomniejszego rodu królewskiego domu - a jednocześnie arcy-rycerz i przyboczny strażnik królewny, przewodzący Czarnym Ostrzom. O ile rosłego i odzianego w bogatą, pełną zbroję i hełm z pióropuszem rycerza można było jeszcze z tłumu wyłapać stosunkowo łatwo, o tyle najwybitniejsze nawet oko nie wskazałoby głównego dekoratora i organizatora oprawy orszaku - szambelana Kaspara Coraxa. Ten skromnie odziany dworzanin niczym wprawny dyrygent zarządzał formującą się grupą, dbając by każdy zajął przynależne mu miejsce w korowodzie, którego wymiary, przemarsz, trasa i prezentacja zostały starannie i w detalach przemyślane.
Z biciem w bębny i dudnieniem trąb przepyszna delegacja ruszyła ulicami miasta, opuszczając port. Czterdziestu czterech doboszy i dwudziestu sześciu muzyków wytyczało rytm pochodu złożonego z bez mała pół tysiąca dusz i koni. Wznoszone wysoko znaki i proporce powiewały na wietrze przed przedstawicielami pieczętujących się nimi domów i rodów. Młodzi chłopcy i dziewczęta rozrzucali pod nogi maszerujących płatki kwiatów, a paziowie królewny ciskali w przypatrujących się korowodowi gapiów srebrnymi monetami i szlachetnymi kamieniami. Nie mniej niż dwadzieścia pięć krytych czarnymi aksamitem powozów i kolasek turkotało po brukowanych ulicach, niosąc starszych wiekiem gości i niezmierzone zapasy bogactw i luksusów przeznaczonych na bal.
Wyniosły korowód z dumą przejechał przez miasto, kierując się przez prowincje w stronę znacznie mniejszego, lecz nie mniej istotnego wobec gości odbywającego się tam wydarzenia. Tam właśnie rozegrać się miał ostatni etap i zwieńczenie podróży, stanowiącej jednocześnie występ i pokaz przepychu Kruczego Dworu. Niewielka w spokojniejszych czasach mieścina została praktycznie całkowicie opanowana przez strojne namioty dziesiątek i setek grup, których wielotysięczne tłumy odpowiedziały na imperialne zaproszenie. To właśnie po dotarciu do rogatek tego tymczasowego, namiotowego miasteczka, rozegrał się ostatni akt przyjazdu.
Na sygnał Kaspara ryknęły zrazu wszystkie trąby, a dobosze wybili jednym rytmem donośny grzmot, dudniący i głęboki. Echo tego dźwięku przebrzmiało donośnie, budząc zdumienie wśród ludzi i zwierząt, przerywających swoje prace by spojrzeć na nadciągającą karawanę. Znad jadących wozów poderwało się nagle tłumnie ptactwo - siedemset siedemdziesiąt siedem czarnych kruków i białych mew zerwało się ze szczebiotem i krakaniem do lotu, wypuszczone na raz z klatek, w których trzymano ich wcześniej na tę właśnie okazje. Skrzydła ich i ptasie łapki przyozdobiono wielobarwnymi wstęgami, które uwolnione zwierzęta ciągnęły za sobą, tworząc wielobarwną tęczę nad zjawiającym się w Amelios orszakiem - który wśród takiej właśnie kakofonii dzwięków i barw wkroczył na swe miejsce w wielkim zjeździe możnych tego świata.
Skoro zatem przybyto do Amelios, zaraz rozłożono pod miastem własny obóz. Bogaty niby miasto samo w sobie, pełen ogromnych, wielokątnych namiotów wyłożonych miękkimi dywanami, otoczony płotem i wysoko wzniesionymi proporcami, strzeżony i rozświetlony blaskiem błękitnawych lamp - rzekłbyś czarna perła w koronie rozpolitykowanego miasta. Stamtąd właśnie przystąpiono do faktycznego działania. Co dla jednych było zabawą, dla innych wszelako było pracą wartką i niełatwą - towarzyskie spotkania i tańce prowadzone w rytm muzyki poprzedzały bale, po których długie wieczory spędzano na pisaniu listów, odbywaniu spotkań i negocjowaniu.
W ciągu ledwie tygodnia od przybycia królewna spotkała się osobiście z imperatorem Teoncjuszem Arkasem, przekazując mu listy i pozdrowienia od swojej matki, a także rozmawiając z nim o wielkich i małych sprawach dworu i sojuszu pomiędzy największymi imperiami na kontynencie. Siostra królowej, Efazja Walanus-Kaltenborn razem z mężem, księciem Shahem, spotkała się zaś z jej ojcem - cenionym i doświadczonym dostojnikiem na imperialnym dworze, z którym rozprawiano o licznych sprawach tylosyjskiego dworu oraz wrażeniach z południowych wojaży toczonych przeciw straszliwym Savorachom: zagrożeniu o którym wielu z pogrążonych we wzajemnych bojach władcach kontynentu zdaje się zupełnie zapominać.
Kanclerz Hektor miał pełne ręce roboty - poza lawirowaniem między imperialnymi frakcjami i koteriami prowadził też wymianę listów z księciem Cesarem z Elyrandii, przekazując instrukcje posłom skierowanym do Liwurii czy zręcznie przyjmując egzotycznych gości z dalekich stron. Mniej doświadczeni dyplomaci łatwo odeszliby od zmysłów, gubiąc się w grząskiej plątaninie układów, obietnic, zobowiązań i przynależności - lecz dla wprawionego w tym kanclerza była to uczta sama w sobie, bal przewyższający wszystko co nawet najwspanialsi z kucharzy i szambelanów świata mogli przygotować. I chociaż wiele z jego sukcesów i porażek na zawsze pozostanie zapewne niewiadomą dla wszystkich poza niewielką grupą jego współpracowników i tronu, któremu służy, nie oznacza to, że brakować mogło gestów i czynów głośnych i podniosłych.
Jednym z nich mogła być zorganizowana przez Liwuryjczyków uczta, na którą zaproszono królewnę Samanthę. Ta zaproszenie przyjęła, wraz z doborowym towarzystwem pojawiając się i spotykając z królem Fabrizio Otterim. Z jego rąk otrzymać miała jeden z sukcesów kanclerskiej dyplomacji - skierowany do jej matki i rodzin zmarłych list z przeprosinami za nieszczęsną śmierć kalteńskich zbrojnych, do którego załączono również słuszną i godną rekompensatę. Jeszcze podczas tej samej uczty miała królewna publicznie liwuryjskiemu monarsze wybaczyć i w imieniu swej matki w niepamięć puścić wcześniejsze nieprzyjemności, światłością i wyrozumieniem dając nadzieję na rozwój dobrych relacji w przyszłości - takiej zwłaszcza, która nie widzi dalszego konfliktu między powaśnionymi o attigliańskie ziemie i korony stronami wśród monarchów wschodu.
Wiele jeszcze uczt, wiele balów i wiele przyjęć odbyto, wiele z nich uświetniono wizytą królewny i członków jej rodu, niepomierną masę rozmów jawnych i skrytych tocząc w międzyczasie. Nie brakowało publicznych wystąpień i przemówień, nie brakowało szeptów i wieloznacznych gestów. Wszelako znudzeni dworskimi intrygami i zabawieniem dam rycerze z niecierpliwością wyczekiwali coraz bardziej nadchodzącego zapowiadanego wielkiego turnieju. Wielu kruczych gwardzistów ostrzyło swe czarne ostrza w oczekiwaniu na możliwość zaprezentowania swych przewag w boju - wielu też synów zachodnich domów rycerskich pragnęło skrzyżować miecze ze sławnymi wojownikami ze wschodu i północy. Prym wśród niecierpliwych wiódł zwłaszcza krewny królewski, Bhal, któremu śpieszno było nie tylko, by nazwisko swe królewskie móc zaprezentować w szrankach, ale też by powrócić czym prędzej do swych ludzi w ich warezyjskich bojach - kto wie czy nie jako wódz naczelny, jeśliby fortuna sprzyjała mu łaską w cesarskim oku. Spokojniej rzecz przyjmował ser Utgar z Kalholdu, który królewny na krok nie odstępując, większy zachowywał umiar i mniej o rzeczach przyszłych mówił: wszelako i on nieraz szyję wyciągał, jakby chcąc dzień początek turnieju zwiastujący szybciej móc obejrzeć. Widziano również obydwu mężów wieczorami na polu ćwiczebnym się szermujących, jak ćwiczyli i w formie swej się upewniali niemal każdego dnia. Wielu też o ich przewagach było przekonanych i niemało pokładało w nich nadziei - mówiło się że wśród ciżby służby i ciurów nawet zwykłych obozowych, którzy między obozami pełnymi kramarczyków, ladacznic i obwoźnych dostawców zbytków się kręcili, fortuny istne przepuściło, na tego czy owego ze spekulowanych czempionów wskazując i pieniądze obstawiając.
Także mijały dni kolejne w Amelios, gdzie w obozie kruczego dominium bawiono się i pracowano, balując, negocjując i szykując się do nadchodzącej batalii jak do bitwy najprawdziwszej. I tylko jedna zbroja czarna stała zakurzona w kącie zapomnianego namiotu - pozbawiona zdobień i symboli, czarną różę tylko na boku przyłbicy mająca. Czekająca.
- Delegacja Kruczego Tronu, prowadzona przez królewnę Samanthę i kanclerza Hektora Astallaka przybywa do Amelios na bal i turniej.
- Do orszaku dołącza również przebywający ciągle na tylosyjskiej służbie kuzyn królewny, Bhal Kaltenborn - zamierzający brać udział w turnieju.
- Królewna Samantha przyjmuje z rąk króla Fabrizio Ottieriego list z przeprosinami oraz zadośćuczynienie w srebrze.
- Czyżby na turnieju zdarzyć się miało coś niespodziewanego?