Dwór książęcy [Eventy]

Awatar użytkownika
Kocurrrek
Posty: 368
Rejestracja: pn mar 08, 2021 7:16 pm

Dwór książęcy [Eventy]

Post autor: Kocurrrek »

ZJAZD W 's-HERTOGENKASSEL
mający miejsce jesienią roku 741



Obrazek
's-Hertogenkassel

*
- ... i każdemu jednemu po drugim te trąby w dupę wsadzę - ostatnie słowa Ferganna były już doskonale słyszalne, bowiem trębacze w trakcie jego wypowiedzi urwali albo kończąc granie na dobre, albo (ku przerażeniu zamkowych kotów ganiających po zamku w dzikiej panice) aby nabrać jeno tchu przed kolejną salwą ogłuszających dźwięków. Dmuchali z takim zapałem, że pewnie właśnie budzili w Siczy skacowanych Wernaków. Syn Connora z początku nawet nie zauważył, że jego słowa zostały usłyszane przez innych członków rodu wpatrujących się teraz w niego. Krzywiąc się niemiłosiernie majstrował palcem przy uchu i odwrócił się dopiero zaskoczony gdy jego siostra bliźniaczka dała mu solidnego kuksańca. Książę tylko uśmiechał się lekko, ale jego dwaj najstarsi synowie patrzyli na swojego krewniaka bardziej ponuro. Oni byli bardziej przejęci całą sytuacją i z pewnym fatalizmem od rana spodziewali się, że ten coś dziś jak zwykle spieprzy. Zdawali się właśnie w tym utwierdzać.
- Każdemu po kolei jak to zrobią jeszcze raz - Fergann popatrzył na następcę tronu przekornie i wyzywająco, choć w oczach zabłysły mu wesołe iskierki. - Tak głęboko, że im ustniki gębą wyjdą.

Pierwsza nie wytrzymała młoda Nessie wybuchając śmiechem, a zaraz dołączyły do niej jej stryjeczne siostry, córki władcy - Caeirleen i Caithleen. Ich niewiele starsza ciotka Aithnee tylko zakryła usta dłonią, bo trema nie pozwalała czuć się jej naturalnie. Stała w prostej białej sukni przypominającej giezło, przystrojona w nieprzytomnie drogą biżuterię i z tradycyjną błękitną farbą pokrywającą okolice jej oczu nasadę nosa i ciągnąca się ku skroniom. Zielony wianek pełen kwiatów dopełniał jej ubioru. Podobnie wyglądała Nessie młodziutka córka Colina IX stojąca obok niej. Wśród Vaalsów był to tradycyjny ubiór dziewcząt przywdziewany na ważne oficjalne uroczystości, gdy chciano zasugerować, że panna jest do wzięcia. Choć określenie “tradycyjny” to nie była do końca prawda… Czyniący zadość zwyczajom Vaalsowie, nawet ci możni, nie robili tych prostych sukien z jedwabiu obszywanego i haftowanego w piękne wzory błękitną, czerwoną i złotą nicią. Tylko za to co miały na sobie obie seanivenki można było przez rok utrzymac konną rotę zaciężnych. Caeirleen stojąca u boku Aithnee położyła jej uspokajająco dłoń na ramieniu, a jej siostra Caeirleen uszczypnęła Nessie aby uspokoić ją trochę po tym wybuchu wesołości.

Trębacze zamierzali zadąć w trąby po raz kolejny, ale książę powstrzymał ich gestem. Przez bramę właśnie wjeżdżał bogaty orszak, a uczynianie honoru gościowi to jedno, zaś gwałt na jego uszach to co innego. Fergann zmrużył oczy patrząc na stojącego w najbliżej pachołka odzianego w bogato zdobiona błękitną liberię z biało-czerwonym lwem. “No zrób to, wyzywam cię” usta syna Ferganna poruszały się bezgłośnie, a trębacz na to tylko przełknął nerwowo ślinę.
Książę wyjechał i na karym, wielkim rumaku naprzeciw jadącemu na czele orszaku mężczyźnie odzianemu równie bogato jak on sam, a gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki wyciągnął prawicę i obaj uścisnęli sobie przedramiona w tradycyjnym powitaniu przyjaciół. Obaj też zaraz zsiedli z wierzchowców.
- Tuszę, że nie jestem spóźniony? - Zapytał Alfonso II, hrabia Calatravy.
- Nie - odpowiedział Sean V - ale sprawy się lekko skomplikowały. Gaerwulf jest zbyt schorowany na morskie eskapady.
- Niedobrze - mruknął Alfonso. - To oznacza, że z porozumienia nici?
- Nie, to oznacza, że stary morski wilk jest sprytny - książę Daalriady uśmiechnął się. - Daje sobie czas na na właściwe przemyślenie propozycji, a nie podejmowanie decyzji pod presją na miejscu, na szybko.
- Przysłał kogoś?
Sean uśmiechnął się i odwrócił ku tłumkowi wypełniającemu dziedziniec zamkowy. Jakby wyczuwając, że o nim mowa, postawny Ethelwulf z Inman, następca tronu królestwa Tarlandu, wysunął się z grona możnych stojących przy rodzinie książęce, a Sean V poprowadził Hrabiego Alfonso ku niemu.

- No zatrąb… bardzo, bardzobardzobardzo proszę… - wymruczał tymczasem mało zainteresowany całym zajściem Fergann Mac Connor zbliżywszy się do bladego jak ściana trębacza.

Po zeszłorocznej tragedii Sean V nie wyprawił zwyczajowych obchodów święta Baelthainne na wyspie Midzilver bowiem dla członków rodu bolesne wspomnienia tamtych wydarzeń były jeszcze zbyt świeże. Książę zamierzał zatem tradycyjne włączenie się dworu w święto ludowe przenieść na jesienne Saamhaine, wszak w tę noc granica między światem żywych i zaświatami była nadzwyczaj cienka i zmarłym według legend zdarzało się wtedy odwiedzać świat żywych. Od kiedy Daadlifte i Seithsearyzm zespoliły się i Vaalsowie adoptowali z religii imperium koncepcję życia pozagrobowego, wierzono iż im wystawniejsze Saamhaine tym większa szansa zwabienia z zaświatów przodków, których godne życie zapewniało trwanie blisko granicy podziemnego świata. Święto to nie odbiegało ogólna radością od Baelthainne, bo żywi starali się pokazać zmarłym przodkom nie tylko pamięć o nich, ale również wszelką zabawą dać im namiastkę poczucia życia. Niektórzy w tej zabawie zatracali się nawet bardziej niż w wiosenne święto płodności.

Z początku książę nie planował czynić obchodów Saamhaine przesadnie wystawnie, dopiero otwierająca się możliwość negocjacji układów z Tarlandem i Calatrawą zadecydowała o zmianie planów. Sean V ogłosił że podczas uroczystości odbędzie się wielki turniej i zwykłe obchody miały się zmienić w ogromne święto. Książę nie ukrywał zresztą, że czyni to na cześć drogich gości, ale będąc pod wrażeniem wystawności wielkiego turnieju w Des-Aix, który odbył się kilka miesięcy wcześniej Sean V nie chciał aby Zjazd ‘s-Hertogenkasselski był odbierany jako rękawica rzucona Baldwinowi III. Do tego należało się przygotować, a okazja (o ile wszystko poszłoby dobrze podczas rozmów na zjeździe) miała ku temu nadarzyć się za rok. Dlatego książę wykazał się cierpliwością. Nie zapraszał innych władców, zrezygnował też z kilku kosztownych konceptów jakie miał wcześniej w zamyśle i postawił na skromniejsze niż na południu wydarzenie. Mimo to, i tak miało być to może najhuczniej obchodzone święto w historii Daalriady.

Niestety król Tarlandu z powodu choroby w końcu nie zdecydował się na morską eskapadę, ale w jego miejsce przybył następca tronu wyspiarskiego królestwa - Ethelwulf. Hrabia Calatrawy przybył za to osobiście. Prócz nich zjechały się tradycyjnie wszystkie najmożniejsze rody księstwa i dziesiątki mniej ważnych rodów szlacheckich. Nie mówiąc o tłumach Vaalsów ściągających pod ‘s-Hertogenkassel, najczęściej z okolic, z obu krajów Sijny, ale nie brakło i takich, którzy zdecydowali się przemierzyć szmat drogi z rubieży kraju Reevów, albo i Gór Arneńskich. Goście spoza Daalriady, możni i co najpotężniejsze rody szlacheckie otrzymały komnaty na zamku, a pozostali sprawili, że Sijnevoort rozciągające się po drugiej stronie Sijny pękało w szwach. Vaalsowie przybyli na Saamhaine lokowali się gdzie mogli, często po domach pobratymców żyjących w pobliżu oraz sporej osadzie służebnej rodowej warowni Seanivenów, rozciągającej się naprzeciw sijnevoortskiego portu.

Zamek ‘s-Hertogenkassel od lat nie wyglądał tak pięknie i dostojnie. Siedziba rodu O’Seaniven przystrojona była flagami zwisającymi z murów i girlandami kwiatów. Książę Sean V nie uznawał półśrodków i nie szczędził ze skarbu na uczynienie tego wydarzenia czymś niezapomnianym dla poddanych. Wszyscy zgodnie twierdzili, że tak wystawnych obchodów Saamhaine próżno szukać w historii Daalriady, bo zwykle dwór książęcy organizował wielkie uczty i zabawy na Middelzilver w Baelthainne, na przywitanie lata. Te obchody miały być też niejakim testem dla rodowej siedziby na ile zamek i służba w nim spełniająca swe obowiązki jest w stanie unieść organizację wielkich uroczystości. Potrojono wręcz ilość służby, najęto rzesze muzykantów i gawędziarzy, zbudowano nawet zewnętrzne kuchnie, bo te zamkowe mogły nie poradzić sobie z nagotowaniem strawy dla wszystkich. Dzień i noc trwał ruch i przygotowania zakończone w przeddzień przyjazdu oczekiwanych gości z Tarlandu i Calatrawy.
Goscie:
  • Ethelwulf, nastepca tronu Królestwa Tarlandu
  • Alfonso II, hrabia Calatrawy
*
Awatar użytkownika
Kocurrrek
Posty: 368
Rejestracja: pn mar 08, 2021 7:16 pm

Re: Dwór książęcy [Eventy]

Post autor: Kocurrrek »

ZJAZD W 's-HERTOGENKASSEL: SAAMHAINE
odbyte jesienią roku 741


*
- Zaiste, godne obchody bracie. Jestem pod wrażeniem - książę usłyszał głos za plecami i odwrócił się natychmiast. Odziany w bogaty strój mężczyzna był szczupły, prawie chudy, a na twarzy miał maskę zwaną “saamhaine’treeals”, którą zakładali ci, którzy przebierali się za zmarłych. Wielu Vaalsów tej nocy przebierała się na całkiem różne sposoby i był to zwyczaj charakterystyczny dla tego święta. Stonowany i dumny zazwyczaj Duncan IV O’Fayenoord pomimo chłodu krążył pomiędzy ogniskami wymalowany na czarno i odziany jedynie w spódniczkę z trawy, a nawiązywał tym do ludzi mitycznych, którzy jakoby mieszkali na dalekim nieznanym południu. Tej nocy każdy mógł być kim chciał, a im bardziej fantazyjne przebranie, tym większy podziw osiągał. “Saamhaine’treeals” zakładali jednak ci, którzy przebierali się za zmarłych, a ukryciem twarzy chcieli dodać tajemniczości. Czy to naprawdę przebranie? Czy może jednak odwiedziny z zaświatów? To dodawało nutki zagadkowości temu świętu i podtrzymywało klimat Saamhain oraz legendy o przodkach bawiących się z żywymi. Rzecz jasna nie wolno było pod żadnym pretekstem zdjąć komuś “saamhaine’treeals”, aby przekonać się co do tego czy to tylko przebrania, czy nie. Książę jednak nie musiał sięgać po złamanie tego świętego tabu, aby wiedzieć z kim ma do czynienia.
- Fergan… - Sean V zmarszczył brwi. Widać było w świetle ognisk, że zbladł nieco co przeczyło trochę przekonaniu w głosie świadczącym o pewności odkrycia krewniaka. Patrzył przy tym na książęcą koronę spoczywającą na skroniach stojącego przed nim mężczyzny, dokładnie taką samą jak jego własna. Prócz tego, że zwisały z niej kępki wilgotnych wciąż wodorostów. Ogólne przebranie było wprost majstersztykiem, nie brakowało nawet nieregularnej blizny na dłoni, którą zmarły przed roku książę nabawił się w dzieciństwie po upadku z drzewa. Na dworze była tylko jedna osoba na tyle bezczelna aby w Samhainne przebrać się za Colina IX i dokonać tego w tak doskonały sposób.
- Fergan? - Człowiek z obliczem ukrytym pod maską przekrzywił głowę i milczał przez chwilę, która wywołała na skórze księcia gęsią skórkę. W końcu w charakterystyczny, jakże znajomy sposób odchylił głowę i wybuchnął śmiechem przechodzącym w coś na kształt rżenia osła. Coś co wszyscy doskonale kojarzyli z byłym księciem i co ostatecznie utwierdzało traktowanie go za życia po cichu jako kompletnego, idiotę.
- Przejrzałeś mnie krewniaku, ale cóż… dobrze było przynajmniej się postarać. Po czym zgadłeś? - Wnuk Connora O’Seaniven nawet doskonale imitował ton i barwę głosu zmarłego. Normalnie pewnie dałoby się załważyć niedoskonałości, ale przy tym zgiełku, śpiewach muzyce… - Zresztą nie mów, bawmy się! To czas zabawy Sean, a wiesz, ze ja nia mam ku niej ostatnio możliwości. I wiesz przez kogo. - Rżenie osła powtórzyło się. - Ale naprawdę… godne obchody, naprawdę godne. - “książę Colin IX” skłonił się i wycofał aby dołączyć do korowodu przebranych postaci, który właśnie mijał ich wśród śpiewów i śmiechów.

- Taki już jego urok… - powiedziała miękko Sinhead, córka Connora. - On nigdy nie wydoroślał.
- To tylko poza - Sean uśmiechnął się lekko. - Wydoroślał chyba przed dziesiątą wiosną życia.
- Nigdy nie wydoroślał… - cokolwiek Sinhead chciała dodać przeszkodził jej wszarżowujący w nią wyjątkowo karłowaty, futrzasty mhamai. Kobieta prawie upadła
- No na wszystkie łaski bogów, co ty wyprawiasz? - dobiegło stłumione, a zaraz łeb opadł na ziemię i okazała się spod niego zarumieniona od zabawy twarz Fionny, córki Connora O’Seaniven.
- Przecież to ty kierujesz… - rozległo się gdzieś z okolic brzucha zwierzęcia.
- Tak, ale… - dziewczyna odwróciła się wściekle zrywając okrycie imitujące futro z grzbietu i zadu karłowatej imitacji północnego zwierzecia. - Ty, ty…
- Ja, ja - odpowiedział jej Fergan wyłaniając się spod skór. - Och, witaj krewniaku. Muszę szczerze przyznać, że to bardzo godne obchody - zwrócił się do księcia po długim hauscie powietrza, którego mu widocznie brakowało w tym współdzielonym z siostrą stroju.
Sean V poczuł jak na powrót skóra pokrywa mu się gęsią skórką.
Sinhead położyła mu na chwilę dłoń na ramieniu i odeszła w stronę jednego z wielkich ognisk płonących na błoniach zamku. Wokół ‘s-Hertogenkassel płonęły ich dziś setki, a w całej Daalriadzie tysiące.

Jeżeli prawdą jest, że im huczniej obchodzone Saamhaine tym łatwiej przyciąga ono zmarłych, to biorąc pod uwagę wystawność tegorocznego święta, zapewne wielu Vaalsów bawiących się pod zamkiem książęcym spotkało się ze zmarłymi bawiącymi się w najlepsze z żywymi. Ilość bawiących się na błoniach w maskach “saamhaine’treeals” była naprawdę znaczna co doprowadzało do zabawnych perypetii, gdy dwaj “ci sami zmarli” spotykali się ze sobą. Wykreowało to spontanicznie zabawę gdzie istne korowody porywały jakiegoś 'zmarłego', aby doprowadzić go w miejsce gdzie bawił się 'ten sam zmarły'. Nawet takie konfrontacje nie wskazywały jednoznacznie falsyfikatu. Ot dowodziło to, że przynajmniej jeden z nich jest przebrany. Ale który? Obaj? Czas Samhain to nie był czas rozwikływania takich zagadek. W ta noc wszystko się mogło zdarzyć. Aczkolwiek to dotyczyło tylko słynnych i rozpoznawalnych, ważnych zmarłych Vaalsów. Większość tych co przywdziewała saamhaine’treeals, nie była kojarzona z nikim konkretnym.

Wrażeniu przenikania się świata zmarłych ze światem żywych pomogła zapewne szarża kilkudziesięciu ciężkozbrojnych cwałująca na błoniach zamku w środku nocy. Ubrani w zbroje sprzed dwustu lat jeźdźcy przetoczyli się na samym skraju terenu na którym trwała zabawa. ”Wierni danemu słowu!” krzyczał zbrojny przewodzący rycerzom, odziany w pozłocistą zbroję, dzierżący w pancernej rękawicy chorągiew księcia Finna IV straconą w bitwie pod O’Leaf Keel dwieście lat temu. Jeźdźcy i ich rumaki emanowali nieziemskim blaskiem szczególnie widocznym gdy wyrwali się z zasięgu światła ognisk. Co prawda jeden z Vaalsów następnego dnia pokazywał płaszcz zgubiony przez jednego z jeźdźców, wydzielający zapach charakterystyczny dla pewnych wodorostów, z których zrobiona papka dawała przez krótki czas blask, ale wyśmiano go bo ten rodzaj ‘morskiej trawy’ był nieprzytomnie drogi i pomysł aby pokryć nim wyposażenie 'widmowych jeźdźców', a także ich rumaki był tak absurdalny, że nie mieścił się w głowach.

Wszystko wspomagali muzykanci, w ogromnej liczbie zatrudnieni przez księcia. Nie byli zgromadzeni w jednym miejscu, ale słaniając się na nogach ze zmęczenia całą noc doskakiwali do ognisk aby muzyką porywać tłumy do zabawy. rozstawione wszędzie bębny biły nieprzytomnie inicjując kolejne zrywy świętujących. Gdzieniegdzie ludzie zatracali się w tańcu wokół ognisk w rytm tego bicia, a w innych częściach błoń falowały korowody przebierańców którym przygrywali lutniarze. Gawędziarze przy ogniskach umilali czas tym, co zbyt zmęczeni zalegali przy ogniskach, snuły się opowieści o minionych czasach. Wybrzmiewały pieśni i poematy opowiadające o starych dziejach i sławiące przodków. Niosły się “Dźwięki Kuźni”, “Zawodzenie wichru”, Łopot Sztandarów” i “Ryk Lwa”. Wszystko to w towarzystwie beczułek wina bez przerwy podtaczanych przez książęcą służbę, a zewnętrzne kuchnie tymczasowo postawione pod murami zamku pracowały całą noc piekąc świeże chleby i gotując polewki.

Wielu jednak Vaalsów obchodzących Saamhain przy ‘s-Hertogenkassel najmilej wspomina czas przed ranem, tak zwany “czas huldr”. Wedle wierzeń Vaalsów były to dziewice, które prowadziły godne życie umierając, nim zaznały przyjemności z mężczyzną. Te dusze podobno czekały zawsze na co huczniejsze Saamhainn, aby wir zabaw śmiertelników wyrwał je z zaświatów i mogły choć na chwilę oblec się w ciało aby czynić to czego nie zdążyły uczynić za życia. Chyba blisko setka tych upiorzyc odzianych w giezła, z wiankami na włosach przetoczyła się nad ranem przez błonia zamku niczym huragan, ku szczęściu tych, których do tej pory nie zgasiło wino. Krzyki satysfakcji nieumarłych upiorzyc z upolowania śmiertelnika i zmuszeniu go by dał im coś czego nie zaznały jako śmiertelniczki, przeradzały się w inne odgłosy tłumione ciągłym biciem w bębny i zawodzeniem kobz. Wielkie ogniska płonęły aż do rana i choć porażająca większość świętujących nie dotrwała do świtu, to najwytrwalsi przywitali dzień wciąż jeszcze się bawiąc.

*
Awatar użytkownika
Kocurrrek
Posty: 368
Rejestracja: pn mar 08, 2021 7:16 pm

Re: Dwór książęcy [Eventy]

Post autor: Kocurrrek »

ZJAZD W 's-HERTOGENKASSEL: WIELKI TURNIEJ
wyprawiony jesienią roku 741


*
- Na litość Kongaara, niech ktoś go stamtąd zabierze… - Neil Mac Sean O’Seiniven ukrył ostentacyjnie twarz w dłoniach. - Zanim zrobi sobie lub komuś krzywdę.
Komentarz nie był pozbawiony sensu, bowiem następca tronu, Sean, walczył jak diabeł. W czasie turnieju używano stępionej broni, ale i tak nietrudno było o wypadek, a młodzieniec walczył niczym w ciężkiej furii. Podobno był niemożebnie wkurwiony faktem iż nie folgując sobie poprzedniej nocy zgaszony winem nie doczekał przedświtu i o ‘szarzy huldr’ słyszał jeno z opowieści. Wyżywał się zatem teraz za to niemożebnie.
Choć już strącony z konia to nie poddawał się walcząc jednocześnie z innym pieszym, odzianym w barwy Deefgaldaarów i konnym, który właśnie robił nawrót, aby wyeliminować ostatecznie następcę tronu uderzeniem włóczni w ponownym najeździe szarzy. Młody Sean miał to szczęście, że zbrojny z charakterystycznym złotym orłem na zielonej tunice po straceniu z siodła upadł tak pechowo, że najwidoczniej złamał rękę, przez co jego lewe ramię zwisało bezużytecznie zamiast dzierżyć tarczę. Ale broniąc się absorbował uwagę Seanivena atakującemu z dzikim zapałem. Tymczasem ciężkozbrojny jeździec odziany w błękity już pędził po nawrocie z ciężką włócznią jeździecką wymierzoną w plecy syna księcia. Co prawda zamiast grotu broń miała żelazną kulę osadzoną na drzewcu, ale przy tej prędkości i tak mogło to się skończyć niedobrze. Vaalsowie jednak nie dawali sobie pardonu w turniejowych walkach, a Sean wybitnie prosił się o manto.

Atakujący jednak został wprost zmieciony z siodła ciosem włóczni młodego Doriana z rodu O’Hagenów, który na wezwanie strąconego z konia Seana wszarżował w bok ‘błękitnego’ nie tylko strącając go z konia, ale obalając również jego rumaka. Zbrojny przekoziołkował po ziemi gubiąc włócznię, tarczę, jak również hełm. Spod czepca kolczego wyglądały kosmyki płowych włosów przylepione do mokrego od potu czoła. Uniósł się niezdarnie na kolana, ale opadł zaraz na bok zaciskając zęby z bólu i łapiąc się za bok. Warstwowa kolczuga była dobrą osłoną, ale i tak kilka żeber musiało pęknąć.
- Daaaan…. Daaan O’Ulsearnair! - krzyknął pozwalając bólowi nadać ujście we wrzasku.
Na to wyjechał kolejny ciężkozbrojny w barwach rodowych Ulsearnairów i zaczął rozpędzać się. Zmierzał ku konnemu, który robił nawrót.

- Czemu nia atakuje Seana? - Caithleen spytała siedzącego obok przyrodniego brata, Colina.
- Konny to zawsze większe zagrożenie. - Skacowany prawie do nieprzytomności młodszy syn księcia tylko wzruszył ramionami. - Mógłby Seana zajeb... znaczy, mógłby go łatwo pokonać, ale woli zostawić go na deser jak mu się poszczęści z O’Hagenem. Szczególnie, że Sean ma dwóch pieszych przeciwników.
Te ostatnie słowa stały się nieprawdą zanim jeszcze przebrzmiały. Następca tronu wykorzystał bowiem przewagę wynikająca z braku tarczy Deefgaldaara i odbijając własną jego miecz daleko w prawo łupnął z całej siły prosto w hełm zbrojnego. Ten rzecz jasna nie zdążył z zastawą, przyjął mocny cios i podreptał jeszcze kilka kroków zanim wyrżnął w piasek definitywnie nieprzytomny.
Na trybunie wybrzmiał tumult i zachęcające okrzyki, a Sean skierował się ku wciąż gramolącemu się z ziemi 'błękitnemu'. Ten jednak widząc nadchodzącego młodzieńca uniósł dłoń na znak, że mu wystarczy. Drugą ręką wciąż trzymał się za żebra, a twarz wykrzywiał mu grymas bólu.
Siedząca po drugiej stronie Caeirleen zaklaskała w dłonie ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Tak się poddając 'błękitny' szedł na konto Seana, który zdążył już wysadzić konnego z siodła, dokończyć go i wyeliminowac drugiego przeciwnika. Wynik już miał świetny, a przecież wciąż pozostawał w walce.

Nie na długo jednak… Dan O’Ulsearnair zauważył, że Dorian O’Hagen ma cięższego, mniej zwrotnego rumaka i w ostatniej chwili skręcił rezygnując z najazdu na niego (w czysto południowym joust), aby skierowac się ko następcy tronu stojącemu kilkanaście metrów dalej plecami do niego. O’Hagen wiedząc, że nie da rady zawrócić pędzącego konia w miejscu po prostu wychylił się w siodle na ile tylko mógł by sięgnąć włócznią przeciwnika, który go mijał po lewej. Ale O’Ulsearnair był poza zasięgiem tej desperackiej próby, przecwałował obok Seana z zamachu waląc w hełm pieszego tarczą. Następca tronu chyba nawet zdał sobie sprawę z tego zagrożenia, ale nie zdążył uskoczyć. Cios wzmożony pędem wierzchowca był tak silny, że wszyscy obserwujący odruchowo westchnęli. Syn księcia padł na ziemię jak pacynka.
Obaj konni - O’Hagen i O’Ulsearnair zaraz nawrócili swoje rumaki i zaszarzowali na siebie gdy tymczasem służba rzuciła się by zwlec z pola dwóch nieprzytomnych zbrojnych i pomóc wciąż niemrawo gramolącemu się z ziemi “błekitnemu”.
- No i tyle nasz braciszek sobie powalczył - Neal wyszczerzył się w uśmiechu zyskując karcące spojrzenie przyrodnich sióstr. Caeirleen i Caithleen patrzyły z dezaprobatą.
Ale zaraz zwróciły znów wzrok na pole pojedynkowe, bo turniej właściwie dopiero się rozpoczynał.

Turnieje w Daalriadzie odbiegały przebiegiem od tych w Orentii, która szczyciła się byciem matecznikiem kultury rycerskiej. Tutaj było to bardziej skomplikowane. Zaczynało się wprawdzie od dwóch rycerzy najeżdżających na siebie z tępymi włóczniami, aczkolwiek gdy komu włócznia pękła - nie miał prawa sięgnięcia po drugą i starał się tak manewrować rumakiem, aby przeciwnik nie wykorzystał przewagi w kolejnym najeździe. Gdy mu się to udało i strzaskał włócznię adwesarza o swoją tarczę - szło na stępione miecze, a często dochodziło do siłowania się w siodłach. Ten kto spadł z konia, jednocześnie musiał walczyć dalej z konnym przeciwnikiem (co było sprawą beznadziejną), ale wzywał imieniem kolejnego konnego zbrojnego na wsparcie. Ten spinając konia ruszał aby dopaść pozostającego na rumaku przeciwnika. Zatem pojedynek zaczynał się od starcia dwóch konnych, a rozwijał do starć dwóch konnych i tylu pieszych (raz w historii turniejów aż do trzynastu!) ilu po wysadzeniu z siodła wciąż miało siłę i ochotę do walki.

Mimo wszystko nie był to typowy bohurt (jak na południu zwano walki dwóch grup zbrojnych), bo wygrana była indywidualna, a nie grupowa jak się mogło zdawać laikom nieobeznanym w vaalskich turniejach. Nie wygrywał ten, którego grupa (wykształcona po kolejnych wezwaniach do boju) wygrała, ale ten, który zebrał najwięcej zwycięstw. Najwyżej cenione było wysadzenie wroga z siodła (dlatego opłacało się jak najdłużej samemu nie dać się spieszyć), ale i wielkim uznaniem cieszyło się ‘dobicie’, a więc wyeliminowanie z walki tego, którego się wcześniej straciło na ziemię. Najmniej ‘punktowane’ było wyeliminowanie pieszego którego z konia strącił ktoś inny. Turniej wygrywał ten, który osiągnął najwięcej punktów przyznawanych za te kolejne zwycięstwa. Wszystko komplikował fakt, że było kilka wariantów walk vaalskich. Na przykład w wersji reevskiej, na wezwanie wysadzonego z siodła uczestnika turnieju wchodzili kolejni ciężkokonni z obu stron, a nie tylko wzywającego. Walki te zawsze były niesamowicie żywiołowe, w odróżnieniu od orenckich.

Turniej zwyciężył szanowany Dan O’Ulsearnair, który zaliczył cztery strącenia, w przypadku trzech tak pokonanych przeciwników dwóch jeszcze sam wyeliminował gdy zmuszeni byli kontynuować walkę pieszo, a oprócz tego wyrzucił z turnieju tuzin innych zbrojnych wykorzystując swoją przewagę nad pieszymi gdy jeszcze był konno. Po wypadnięciu z kulbaki zaliczył jeszcze dwa zwycięstwa. Jego taktyka okazała się drogą do sukcesu, bo g młodzież skupiała się na szukaniu chwały (albo przychylnych spojrzeń niewiast lubiących starcia konnych) w wysadzaniu się nawzajem z siodeł, Dan O’Ulsearnair sprytnie manewrując rumakiem wykańczał pieszych, pokazując mniej doświadczonym, że w głowie trzeba mieć nie mniej niż w ramionach, jeżeli chce osiągnąć się zwycięstwo. W ten sposób zwycięzca turnieju wzbogacił się o sporą skrzyneczkę vaalskich talarów i złotą, misternie wykonaną statuetkę przedstawiającą alkmaarskiego orła. Rzeźby takie otrzymywali czempioni za zwycięstwa w najważniejszych turniejach od dwustu pięćdziesięciu lat.

Nie mniejszym zainteresowaniem cieszył się turniej pieszy. Vaalsowie bowiem uznając wyższość konnego nad pieszym i nigdy z tym nie dyskutując, jednak zwykle bardziej zorientowani byli na starcia na ziemi, a nie prowadzone z siodła. Konne pojedynki wciąż cieszyły się uznaniem i największymi nagrodami, ale piesze nie były tak daleko z tyłu i nie mniej ludzi śledziło te boje z nie mniejszym zainteresowaniem. Zwyciężył alkmaarczyk Aidan O’Finnmaertin wybornie posługując się swoim toporem. Oddzielnych czempionów wyłoniły starcia na miecze i tarcze oraz na włócznie. Prócz tego było o wiele więcej zawodów. Równie oblegany turniej łuczniczy, a raczej kilka jego wariantów. Poza tym tradycyjne zapasy (jedyne turniejowe walki, w których między sobą rywalizować mogły też niewiasty), a także wyścigi konne w których jak zawsze prymat dzierżyli Reevowie od wieków bardziej związani z końmi na swoich równinach niż Vaalsowie żyjący w puszczach i górach. Wszystko dopełniały ludowe zawody choćby w rzutach balem drewna.

*
Awatar użytkownika
Kocurrrek
Posty: 368
Rejestracja: pn mar 08, 2021 7:16 pm

Re: Dwór książęcy [Eventy]

Post autor: Kocurrrek »

ZJAZD W 's-HERTOGENKASSEL: UCZTY
wyprawiane jesienią roku 741


*
Wzrok smutny wnet unik ku ziemi czyni,
Gdy dziecię oddało swój dech ostatni.
Tak uciszone, aktem przemocy,
Czy musimy kłamać, że to się tylko śni?

Twoje myśli, wszystko w głowie twojej,
niczym więcej niż, nieumarłym jest.
Czy coś więcej w głowie twej się jeszcze roi?
Niż nieumarły, upiór twórca łez?

Lecz spójrz, krzywda ta nie jest bliskich moich,
To w twoich myślach krew dziś przelewają.
Ze strzał grotami, w szarżach pancernych,
W twojej głowie się rozlega ich krzyk i płacz...

Twoje myśli, wszystko w głowie twojej,
niczym więcej niż nieumarłym jest.
Czy coś więcej w głowie twej się roi?
Niż nieumarły, upiór twórca łez.

Tak to kolejnej matce serce pęka,
By płakać oczy nie mają już siły.
Gdy ciszę tworzy, zbrojnego ręka,
To mylimy się ogromnie, bo czyn to zły.

Twoje myśli, wszystko w głowie twojej,
niczym więcej niż, nieumarłym jest.
Czy coś więcej w głowie twej się jeszcze roi?
Niż nieumarły, upiór pełen łez.

OG podkład muzyczny


Sinhead, córka Connora miała piękny głos, a niektórzy twierdzili, że jest to jedyne co jest w niej godne akceptacji. Pomimo iż nie była lubiana na dworze, to wiele osób powstało i żywiołowo dziękowało za pieśń. Część może dlatego, że to sam książę poprosił stryjeczną siostrę aby dała ten występ. Muzykanci wnet podchwycili to i dali sobie znak. Wkrótce z różnych częściach wielkiej sali jak jeden zagrały dźwięki tradycyjnej vaalskiej pieśni. I tańca.
Jeden z pieśniarzy wskoczył na stół i zaintonował w rytm grającej muzyki:
Wie wil horen een historie,
Al van ene jonge smid,
Die verbrand had zijn memorie,
Daaglijks bij het vuur verhit.

Was ik nog, nog met mijnen hamer!
Was ik nog met geweld op mijn aambeld!


Wielu gości zerwało się do tańca w rytm żywiołowej melodii, a bliźniaczki Caithleen i Caeirleen, córki księcia, przyskoczyły do Alfonso II Clatravskiego i Eathelwulfa Tarlandzkiego by porwać ich w pląsy.

- WAS IK NOG, NOG MET MIJNEN HAMER! WAS IK NOG MET GEWELD OP MIJN AAMBELD! - wielka sala zamku ‘s-Hertogenkassel zahuczała od chóralnego śpiewu przytłaczającego dźwięki muzyki. Wysoko urodzeni w Daalriadzie preferowali język imperialny, w którym Sinhead wyśpiewała swoją pieśń, i tamtejszą kulturę… ale nie porzucili swojej tożsamości i gdy tylko wybrzmiała ”Pieśń o młodym kowalu”, to choć była to tradycyjna pieśń i taniec pospólstwa - możni hurmem rzucili się do tańca. Wnet utworzono koło w otwartej przestrzeni między stołami i wszyscy zaczęli tańczyć w rytm muzyki.

Aczkolwiek nie wszyscy. Wielce wysublimowane dania co i rusz donoszone przez służbę na stoły oraz najprzedniejsze wina z książęcych piwnic były godnym rywalem dla tych bawiących się w najlepsze. Może i to był już piąty dzień uczt, ale niektórzy zdawało się dowieść chcieli, że nie ma takiej ilości jadła i napojów aby nie zmieściły się w ich żołądkach.

W środek koła utworzonego przez tańczących wdarły się trzy młode Vaalski odziane jedynie w przepaski na łonach i piersiach. Wszystkie miały płowe włosy sięgające pośladków co oznaczało mistrzostwo w ich fachu. Zaraz bowiem podpaliły żagwie na łańcuchach trzymanych w dłoniach i zaczęły wywijać takimi pochodniami w dzikich doskonale zsynchronizowanych pląsach. “Taniec płomieni” - jak zwała się ta sztuka nie przerwał jednak zabawy w okręgu. Wywołał jedynie jeszcze mocniejszy zaśpiew. Guinness wzięła w swoje szpony tę ucztę i już chyba nie zamierzała jej wypuścić. Vaalsowie bawili się jak zawsze - na całego gdy tylko poczuli w sercach inspirację ‘Pani śpiewu i tańca’.

Co prawda zjazd ‘s-hertogenkasselski uczyniony został aby władcy Daalriady, Calatravy i Tarlandu mogli porozumieć się w kilku kwestiach, to od początku Sean V zaznaczył, że przy stołach biesiadnych, w czasie uczt - żadnych rozmów nie będzie. Vaalsowie bardzo niechętnie dzielili rozrywki z czymkolwiek innym. Tak zatem popołudniami może książę, królewicz i hrabia żywo dyskutowali w sali myśliwskiej, ale wieczorami zaprzestawali tego aby oddawać się uciechom. Prym w zabawianiu znamienitych gości wiodły córki księcia Caeirleen i Caithleen, o których mówiono, że może zaprawdę natura dała im rozum wybitny, tyle tylko, że na dwie razem. Gdyby nie fakt iż ociężały lekko na umyśle Colin IX zapatrywał się bardziej na dworzan niż dwórki, to mogłoby to dawać plotki, że były książę przyprawił o rogi swojego brata płodząc te bliźniaczki. Co innego zabawa, w niej młodziutkie dziewczęta nie miały sobie równych. Gdy oficjalnie wystawionym na ożenek Nessie i Aithnee nie wypadało zabawiać zamężnych, znamienitych gości - one wzięły to na siebie.

A działo się wiele. Dziesiątki muzykantów dbały o to, żeby nikt podczas biesiad się nie nudził. Wspierały ich w tym dziewczęta z grupy “Cór Thaajera” wielce niepopularnej wśród najstarszych i najbardziej tradycjonalistycznych Vaalsów. Wynajmowały się one na co ważniejsze uroczystości opanowując do mistrzostwa taniec z płomieniami. Fakt czynienia rzemiosła, choćby na polu artystycznym przez niezamężne dziewki same o sobie stanowiące, przyprawiał niektórych o apopleksję, ale z drugiej strony fakt iż grupa ta była rozchwytywanana na wszelkie co ważniejsze uroczystości w Daalriadzie - wskazywał, że tradycja tradycją, ale idzie nowe. Wszelkie uczty charakteryzował pewien wrodzony Vaalsom chaos. Gdy muzykanci grali ‘od ucha do ucha’ a część gości bawiła się tańcząc w rytm muzyki - w innej części sali wielu śledziło rozochoconych bój niedźwiedzia z kotami. Niedźwiedź miał przymocowane do sierści kocie przysmaki, podczas gdy tuzin wygłodzonych ostatnio kotów zamkowych po prostu wypuszczono na niego.

W innej części sali trwał pojedynek na to kto więcej wypije, a służba wynosiła poległych w tym boju. W czasie zabawy bowiem Vaalsowie tracili umiar i powagę wynikającą z ich urodzenia i pełnionych czasem urzędów. Gdy zarumieniona od zabawy księżna-wdowa Nessie O’Shay zgłosiła się na ochotnika za cl miotacza noży - nikogo to nie zdziwiło, a jedynie rozczarowało kilka innych wysoko urodzonych dam, mających ochotę same się zgłosić. pryw w wielu zabawach wiódł Fergan Mec Finn, krewny księcia specjalizujący się w różnych psikusach. Podczas jednej z biesiad. wpuścił do wielkiej sali świnię z przymocowanym do ogona płonącym wiechciem. Książę wnet zarządził polowanie na kwiczące dziko zwierzę obiecując kopę groszy daalriadzkich dla tego co ją schwyta. Innym razem Fergan doprawił kilka beczułek wina przyprawą z dalekiego południa, która wręcz wypalała podniebienia i z pomocą służby rozstawiając je w kilku miejscach wśród stołów, przez godzinę wznosił toasty tego typu których nie śmiano odmawiać.

Tydzień biesiad i uczt na zamku minął jak z bicza strzelił. Wielu ich uczestników wracało do swych rodowych siedlisk na wozach, nie będąc w stanie utrzymać się w siodle.

*
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Daalriada”