ZJAZD W 's-HERTOGENKASSEL
mający miejsce jesienią roku 741


's-Hertogenkassel
mający miejsce jesienią roku 741



's-Hertogenkassel
*
- ... i każdemu jednemu po drugim te trąby w dupę wsadzę - ostatnie słowa Ferganna były już doskonale słyszalne, bowiem trębacze w trakcie jego wypowiedzi urwali albo kończąc granie na dobre, albo (ku przerażeniu zamkowych kotów ganiających po zamku w dzikiej panice) aby nabrać jeno tchu przed kolejną salwą ogłuszających dźwięków. Dmuchali z takim zapałem, że pewnie właśnie budzili w Siczy skacowanych Wernaków. Syn Connora z początku nawet nie zauważył, że jego słowa zostały usłyszane przez innych członków rodu wpatrujących się teraz w niego. Krzywiąc się niemiłosiernie majstrował palcem przy uchu i odwrócił się dopiero zaskoczony gdy jego siostra bliźniaczka dała mu solidnego kuksańca. Książę tylko uśmiechał się lekko, ale jego dwaj najstarsi synowie patrzyli na swojego krewniaka bardziej ponuro. Oni byli bardziej przejęci całą sytuacją i z pewnym fatalizmem od rana spodziewali się, że ten coś dziś jak zwykle spieprzy. Zdawali się właśnie w tym utwierdzać.
- Każdemu po kolei jak to zrobią jeszcze raz - Fergann popatrzył na następcę tronu przekornie i wyzywająco, choć w oczach zabłysły mu wesołe iskierki. - Tak głęboko, że im ustniki gębą wyjdą.
Pierwsza nie wytrzymała młoda Nessie wybuchając śmiechem, a zaraz dołączyły do niej jej stryjeczne siostry, córki władcy - Caeirleen i Caithleen. Ich niewiele starsza ciotka Aithnee tylko zakryła usta dłonią, bo trema nie pozwalała czuć się jej naturalnie. Stała w prostej białej sukni przypominającej giezło, przystrojona w nieprzytomnie drogą biżuterię i z tradycyjną błękitną farbą pokrywającą okolice jej oczu nasadę nosa i ciągnąca się ku skroniom. Zielony wianek pełen kwiatów dopełniał jej ubioru. Podobnie wyglądała Nessie młodziutka córka Colina IX stojąca obok niej. Wśród Vaalsów był to tradycyjny ubiór dziewcząt przywdziewany na ważne oficjalne uroczystości, gdy chciano zasugerować, że panna jest do wzięcia. Choć określenie “tradycyjny” to nie była do końca prawda… Czyniący zadość zwyczajom Vaalsowie, nawet ci możni, nie robili tych prostych sukien z jedwabiu obszywanego i haftowanego w piękne wzory błękitną, czerwoną i złotą nicią. Tylko za to co miały na sobie obie seanivenki można było przez rok utrzymac konną rotę zaciężnych. Caeirleen stojąca u boku Aithnee położyła jej uspokajająco dłoń na ramieniu, a jej siostra Caeirleen uszczypnęła Nessie aby uspokoić ją trochę po tym wybuchu wesołości.
Trębacze zamierzali zadąć w trąby po raz kolejny, ale książę powstrzymał ich gestem. Przez bramę właśnie wjeżdżał bogaty orszak, a uczynianie honoru gościowi to jedno, zaś gwałt na jego uszach to co innego. Fergann zmrużył oczy patrząc na stojącego w najbliżej pachołka odzianego w bogato zdobiona błękitną liberię z biało-czerwonym lwem. “No zrób to, wyzywam cię” usta syna Ferganna poruszały się bezgłośnie, a trębacz na to tylko przełknął nerwowo ślinę.
Książę wyjechał i na karym, wielkim rumaku naprzeciw jadącemu na czele orszaku mężczyźnie odzianemu równie bogato jak on sam, a gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki wyciągnął prawicę i obaj uścisnęli sobie przedramiona w tradycyjnym powitaniu przyjaciół. Obaj też zaraz zsiedli z wierzchowców.
- Tuszę, że nie jestem spóźniony? - Zapytał Alfonso II, hrabia Calatravy.
- Nie - odpowiedział Sean V - ale sprawy się lekko skomplikowały. Gaerwulf jest zbyt schorowany na morskie eskapady.
- Niedobrze - mruknął Alfonso. - To oznacza, że z porozumienia nici?
- Nie, to oznacza, że stary morski wilk jest sprytny - książę Daalriady uśmiechnął się. - Daje sobie czas na na właściwe przemyślenie propozycji, a nie podejmowanie decyzji pod presją na miejscu, na szybko.
- Przysłał kogoś?
Sean uśmiechnął się i odwrócił ku tłumkowi wypełniającemu dziedziniec zamkowy. Jakby wyczuwając, że o nim mowa, postawny Ethelwulf z Inman, następca tronu królestwa Tarlandu, wysunął się z grona możnych stojących przy rodzinie książęce, a Sean V poprowadził Hrabiego Alfonso ku niemu.
- No zatrąb… bardzo, bardzobardzobardzo proszę… - wymruczał tymczasem mało zainteresowany całym zajściem Fergann Mac Connor zbliżywszy się do bladego jak ściana trębacza.
Po zeszłorocznej tragedii Sean V nie wyprawił zwyczajowych obchodów święta Baelthainne na wyspie Midzilver bowiem dla członków rodu bolesne wspomnienia tamtych wydarzeń były jeszcze zbyt świeże. Książę zamierzał zatem tradycyjne włączenie się dworu w święto ludowe przenieść na jesienne Saamhaine, wszak w tę noc granica między światem żywych i zaświatami była nadzwyczaj cienka i zmarłym według legend zdarzało się wtedy odwiedzać świat żywych. Od kiedy Daadlifte i Seithsearyzm zespoliły się i Vaalsowie adoptowali z religii imperium koncepcję życia pozagrobowego, wierzono iż im wystawniejsze Saamhaine tym większa szansa zwabienia z zaświatów przodków, których godne życie zapewniało trwanie blisko granicy podziemnego świata. Święto to nie odbiegało ogólna radością od Baelthainne, bo żywi starali się pokazać zmarłym przodkom nie tylko pamięć o nich, ale również wszelką zabawą dać im namiastkę poczucia życia. Niektórzy w tej zabawie zatracali się nawet bardziej niż w wiosenne święto płodności.
Z początku książę nie planował czynić obchodów Saamhaine przesadnie wystawnie, dopiero otwierająca się możliwość negocjacji układów z Tarlandem i Calatrawą zadecydowała o zmianie planów. Sean V ogłosił że podczas uroczystości odbędzie się wielki turniej i zwykłe obchody miały się zmienić w ogromne święto. Książę nie ukrywał zresztą, że czyni to na cześć drogich gości, ale będąc pod wrażeniem wystawności wielkiego turnieju w Des-Aix, który odbył się kilka miesięcy wcześniej Sean V nie chciał aby Zjazd ‘s-Hertogenkasselski był odbierany jako rękawica rzucona Baldwinowi III. Do tego należało się przygotować, a okazja (o ile wszystko poszłoby dobrze podczas rozmów na zjeździe) miała ku temu nadarzyć się za rok. Dlatego książę wykazał się cierpliwością. Nie zapraszał innych władców, zrezygnował też z kilku kosztownych konceptów jakie miał wcześniej w zamyśle i postawił na skromniejsze niż na południu wydarzenie. Mimo to, i tak miało być to może najhuczniej obchodzone święto w historii Daalriady.
Niestety król Tarlandu z powodu choroby w końcu nie zdecydował się na morską eskapadę, ale w jego miejsce przybył następca tronu wyspiarskiego królestwa - Ethelwulf. Hrabia Calatrawy przybył za to osobiście. Prócz nich zjechały się tradycyjnie wszystkie najmożniejsze rody księstwa i dziesiątki mniej ważnych rodów szlacheckich. Nie mówiąc o tłumach Vaalsów ściągających pod ‘s-Hertogenkassel, najczęściej z okolic, z obu krajów Sijny, ale nie brakło i takich, którzy zdecydowali się przemierzyć szmat drogi z rubieży kraju Reevów, albo i Gór Arneńskich. Goście spoza Daalriady, możni i co najpotężniejsze rody szlacheckie otrzymały komnaty na zamku, a pozostali sprawili, że Sijnevoort rozciągające się po drugiej stronie Sijny pękało w szwach. Vaalsowie przybyli na Saamhaine lokowali się gdzie mogli, często po domach pobratymców żyjących w pobliżu oraz sporej osadzie służebnej rodowej warowni Seanivenów, rozciągającej się naprzeciw sijnevoortskiego portu.
Zamek ‘s-Hertogenkassel od lat nie wyglądał tak pięknie i dostojnie. Siedziba rodu O’Seaniven przystrojona była flagami zwisającymi z murów i girlandami kwiatów. Książę Sean V nie uznawał półśrodków i nie szczędził ze skarbu na uczynienie tego wydarzenia czymś niezapomnianym dla poddanych. Wszyscy zgodnie twierdzili, że tak wystawnych obchodów Saamhaine próżno szukać w historii Daalriady, bo zwykle dwór książęcy organizował wielkie uczty i zabawy na Middelzilver w Baelthainne, na przywitanie lata. Te obchody miały być też niejakim testem dla rodowej siedziby na ile zamek i służba w nim spełniająca swe obowiązki jest w stanie unieść organizację wielkich uroczystości. Potrojono wręcz ilość służby, najęto rzesze muzykantów i gawędziarzy, zbudowano nawet zewnętrzne kuchnie, bo te zamkowe mogły nie poradzić sobie z nagotowaniem strawy dla wszystkich. Dzień i noc trwał ruch i przygotowania zakończone w przeddzień przyjazdu oczekiwanych gości z Tarlandu i Calatrawy.
Goscie:
Z początku książę nie planował czynić obchodów Saamhaine przesadnie wystawnie, dopiero otwierająca się możliwość negocjacji układów z Tarlandem i Calatrawą zadecydowała o zmianie planów. Sean V ogłosił że podczas uroczystości odbędzie się wielki turniej i zwykłe obchody miały się zmienić w ogromne święto. Książę nie ukrywał zresztą, że czyni to na cześć drogich gości, ale będąc pod wrażeniem wystawności wielkiego turnieju w Des-Aix, który odbył się kilka miesięcy wcześniej Sean V nie chciał aby Zjazd ‘s-Hertogenkasselski był odbierany jako rękawica rzucona Baldwinowi III. Do tego należało się przygotować, a okazja (o ile wszystko poszłoby dobrze podczas rozmów na zjeździe) miała ku temu nadarzyć się za rok. Dlatego książę wykazał się cierpliwością. Nie zapraszał innych władców, zrezygnował też z kilku kosztownych konceptów jakie miał wcześniej w zamyśle i postawił na skromniejsze niż na południu wydarzenie. Mimo to, i tak miało być to może najhuczniej obchodzone święto w historii Daalriady.
Niestety król Tarlandu z powodu choroby w końcu nie zdecydował się na morską eskapadę, ale w jego miejsce przybył następca tronu wyspiarskiego królestwa - Ethelwulf. Hrabia Calatrawy przybył za to osobiście. Prócz nich zjechały się tradycyjnie wszystkie najmożniejsze rody księstwa i dziesiątki mniej ważnych rodów szlacheckich. Nie mówiąc o tłumach Vaalsów ściągających pod ‘s-Hertogenkassel, najczęściej z okolic, z obu krajów Sijny, ale nie brakło i takich, którzy zdecydowali się przemierzyć szmat drogi z rubieży kraju Reevów, albo i Gór Arneńskich. Goście spoza Daalriady, możni i co najpotężniejsze rody szlacheckie otrzymały komnaty na zamku, a pozostali sprawili, że Sijnevoort rozciągające się po drugiej stronie Sijny pękało w szwach. Vaalsowie przybyli na Saamhaine lokowali się gdzie mogli, często po domach pobratymców żyjących w pobliżu oraz sporej osadzie służebnej rodowej warowni Seanivenów, rozciągającej się naprzeciw sijnevoortskiego portu.
Zamek ‘s-Hertogenkassel od lat nie wyglądał tak pięknie i dostojnie. Siedziba rodu O’Seaniven przystrojona była flagami zwisającymi z murów i girlandami kwiatów. Książę Sean V nie uznawał półśrodków i nie szczędził ze skarbu na uczynienie tego wydarzenia czymś niezapomnianym dla poddanych. Wszyscy zgodnie twierdzili, że tak wystawnych obchodów Saamhaine próżno szukać w historii Daalriady, bo zwykle dwór książęcy organizował wielkie uczty i zabawy na Middelzilver w Baelthainne, na przywitanie lata. Te obchody miały być też niejakim testem dla rodowej siedziby na ile zamek i służba w nim spełniająca swe obowiązki jest w stanie unieść organizację wielkich uroczystości. Potrojono wręcz ilość służby, najęto rzesze muzykantów i gawędziarzy, zbudowano nawet zewnętrzne kuchnie, bo te zamkowe mogły nie poradzić sobie z nagotowaniem strawy dla wszystkich. Dzień i noc trwał ruch i przygotowania zakończone w przeddzień przyjazdu oczekiwanych gości z Tarlandu i Calatrawy.
- Ethelwulf, nastepca tronu Królestwa Tarlandu
- Alfonso II, hrabia Calatrawy
*