
Zjazd w Des-Aix
Rok 741 E.I.


Jeszcze śniegi w Górach Szeptów nie zaczęły topnieć, by wezbrać wody Roanu, a już po traktach w oreńckim królestwie zaczęły pędzić delegacje w te i w tamte. Ruch na gościńcach był wyraźnie wzmożony. Prowostowie i kasztelanowie dostali polecenia przesyłania wielkich zapasów wszelkich dóbr do stolicy, a wkrótce Des-Aix opuściły całe tabuny posłańców, by rozgłosić po czterech stronach Imperiusa radosną nowinę – Król Baldwin Trzeci się żeni! W wykonaniu paktów zawartych z Wielkim Księciem Konradem Tegewarskim i Księciem Bolivarem Epeeliockim, rody panujące w sąsiednich państwach miały zostać złączone więzami krwi i braterstwa. Czyż można było sobie wymarzyć lepszą okazję by przywitać nową epokę w centralnym Imperiusie?
W samym stołecznym mieście Des-Aix trwały w najlepsze przygotowania. Poza przyjmowaniem i składowaniem najprzeróżniejszych zapasów, zaczęto przygotowywać wielkie błonie podmiejskie, szykować wolne miejsca pod pola namiotowe czy odnawiać pokoje w karczmach. Urzędnicy dworscy zaś złożyli wizytacje w pobliskich siedzibach możnych by ustalić, który ród jest godzien gościć szanownych przybyszów, którzy niedługo mieli zjechać. Podobno nawet kancelaria królewska zaczęła udzielać pożyczek zadłużonym rodom, by te mogły wystawić jak najliczniejsze reprezentacje na turnieju. Zaś świeżo mianowany Wielki Prewot miał ręce pełne roboty, jako że dostał polecenie zapanowania nad tym całym grajdołem i zapewnienia spokoju oraz ładu w tym tyglu w jakie zmieniało się Des-Aix. Poza strażami cechowymi, dostał przy tym zadaniu wsparcie kilku setek żołdaków z Armii Królewskiej oraz zwierzchnictwo nad nowo-powołaną Strażą Królewską.
Przygotowania były wielkie, bo i splendor zaplanowano znaczny. Jedynie główne uroczystości miały toczyć się przez siedem dni i siedem nocy, lecz wydarzenia towarzszące, miały jeszcze na długo ożywiać miasto i okolice. Sami mieszczanie również zacierali ręce, licząc ile złotych orentów pozostanie w ich kiesach, zwłaszcza kiedy wolą Króla zezwolono miastu na ponadprogramowy jarmark z tej okazji.
Wreszcie, kiedy lato zaczęło zbliżać się ku końcami, do Des-Aix zaczęli zjeżdżać szanowni goście. Pierwszy pojawił się sam Regent Alexander, który otoczony pyszną świtą eklezjarchów przybył wraz z bitnymi legionistami. Za nim zjawili się inni goście z różnych stron świata. Zarówno pokojowi mieszczanie z bogatego Holgelburga, pyszni rycerze Chorągwi Przygodnej, tradycyjnie pyszni Naugrimowie czy przybyły z dalekiej północny samotny woj, o którym niedługo miało się zrobić głośno na świecie. Wielkie poruszenie sprawiły wjazdy bogatych orszaków południowych krajów – Azairowie w ociekającym złotem kreacjach, pośród których pyszniła się córka Sułtana Miria, groźni Barbahowie ciągnący za sobą skarb swojej krainy w postaci zdobnych jedwabiów, czy nieomal spóźnieni Alfarianowie dosiadający groźnych koni. Wreszcie na koniec przybyły też orszaki Wielkiego Księcia Konrada, z którym podróżował Wielki Książe Galeazzo będący sam kuzynem królewskim, zaś wschodnim traktem przybył Książę Bolivar wraz ze świtą i rodziną. Co bystrzejszy by policzył, że w tych dniach w Des-Aix przebywało aż ośmiu władców niezależnych krain, liczni krewni władców, możni rycerze czy cne damy z najlepszych domów Imperiusa. Od czasów imperialnych nie pamiętano tak pysznej i różnorodnej mozaiki gości.
Ta różnorodność gości tworzyła istnie spektakularny widok, kiedy w kościołach Des-Aix rozpoczęły się po kolei poszczególne śluby. W Katedrze Zstąpienia Pańskiego odbywała się najpyszniejsza ceremonia zaślubin Króla Baldwina z księżniczką Łucją z domu Hohenvogl. Uroczystość ta wyjątkowo zrobiła wrażenie na gościach zza granicy, bo w przeciwieństwie do zwyczajowych bieli, małżonkowie wystąpili w tradycyjnych koronnych szatach orenckich – błękitnych sukniach wyszywanych delikatnymi złotymi laurami, a nakrycia ich głów zdobiły odpowiednio desaidzki lew i tegewarski orzeł. Małżonków spotkał niemały zaszczyt, gdyż sakramentu udzielał im sam Regent, głowa Świętej Wiary. Po uroczystościach religijnych przyszły czas na zdobny pochód przed miasto, aż na stołeczny zamek, gdzie ucztą przywitano świeże małżeństwo. Jedzenie uprzyjemniały występy licznych bardów i trubadurów czy trup aktorskich. Nagrodę od samej Królowej Łucji otrzymał minstrel Betiko z Eguz imperialnym poematem o miłości Cerdartha i Luithien. W następnych dniach odbyły się po kolei pozostałe śluby. Nazajutrz Wielki Patriarcha Rene węzłem małżeńskim związał królewskiego brata Boemunda z księżniczką Deine. Zaślubinom Georga Hohenvogla z Marią Małgorzatą Orencką przewodniczył Eklezjarcha Hariwald, zaś Edmund Orencki modlił się w czasie ślubu swej bratanicy Marii-Agnieszki z Dunixem, który zostanie z czasem Księciem Epeeliockim.
Poza jednak samymi ucztami i ceremoniami, znaczna część możnych zjechała do Des-Aix ze względu na turnieje. Zanim rozegrano najbardziej prestiżowe potyczki w stylu orenckim (konno i z kopią vel lancą), jako wstęp przeprowadzono wcześniejsze walki. W pojedynkach na broń białą nikt nie mógł sprostać calatravskiemu rycerzowi Aterio Santosowi, chociaż tuż za nim uplasował się tajemny milczący rycerz, który cały turniej ani słowa nie rzekł, ni nie odkrył swej twarzy przed postronnymi osobami. Za nimi zaś trzecią nagrodę osiągnął odległy kuzyn Diuków Mirabeu, Florian. W następujących po nich walkach w parach znowu triumfował calatavarski oręż w postaci kuzynów Santanos. Przygotowania zaś sfinalizował turniej łucznicy, po którym zwycięski łucznik bossoński mianem Denis, został uszlachetniony przez samego króla.
Wreszcie zaś przybył czas na crème de la crème wszystkich rywalizacji czyli tak zwany turniej główny. W finałowej fazie wyłoniono 32 najznamienitszych mężów i rycerzy, którzy pragnęli powalczyć o tytuł i główną nagrodę. Niektórym jednak sama sława wystarczyła najwyraźniej, gdyż w szranki stanęło aż trzech władców. Wiele ran, bolesnych upadków i nawet finałowy zgon błonie te widziały tego dnia.
Pierwszy pojedynek jednak zaczął się z uśmiechem na twarzach gapiów, kiedy mąż w pięknej zbroi, który mienić się raczył jako Lew Dariady stanął naprzeciwko młodemu Johanowi Fruggerowi, którego zwali myszą z uwagi na jego kolor włosów. Walka ta krótka nad wyraz się zdała i wyjątkowo zadziwiła wszystkich kiedy niemal w pierwszym starciu Johan czy to wolą Abyra czy fartem wysadził Lwa z siodła, tak nieszczęśnie, że tylko doświadczeniem możny z północy okupił się raną ręki, zamiast poważniejszymi obrażeniami. To właśnie od tejże walki, w Des-Aix mieszczanie zaczęli mówić o lwie, który uległ myszy.
W drugim pojedynku dumny Hrabia Miniogne, napełnił dumą swych przodków kiedy wysadził z siodła Caldwella Aestridge. Tearlach Mac'Del rozsmarował na piasku Naugrima Tymnira, który widać nie przywykł dość do swego siodła, zaś Wilfred Waldstein pobił samego Jana des Mirabeau. Po zażartych najazdach Eduarte Xavez wybił z siodła Joachima Weildertaga, któremu trzeba było pomóc wstać, albowiem wściekły atak Eduarte pozostawił po sobie ranę, nie zagrażającą jednak bardzo życiu. Wielki Książę Galeazzo di Velletri już w drugim najeździe wybił przeciwnika z konia, który to jednak zaplątawszy się ciągnięty został przez swojego rumaka, póki go nie złapano. Otrzymuje on teraz pomoc medyczną, choć rany są dość ciężkie.
Następny pojedynek również nie trwał długo, gdy El Houari ibn Quasim został wyrzucony z siodła w trzecim natarciu. Upadł on z głośnych hukiem, a raczej brzękiem na grunt i długo się nie ruszał. Na szczęście rana okazała się nie aż tak poważna. Król Elmurski Tankred po dłuższym starciu pokonał swojego przeciwnika, który miał po wszystkim lekki problem z władaniem ręką. Medycy zapewniają że to tylko tymczasowa dolegliwość. Następne starcie było bardzo długie, gdyż zawodnicy wydawali się niemal całkowicie równi. Ze zmęczeniem lepiej poradził sobie jednak Balian d'Arnault, który wykorzystał coraz niżej trzymaną tarczę przeciwnika.
Przygoda przygodnego rycerza skończyła się po wielce zaciętym pojedynku z rycerzem wędrownym. Wbrew oczekiwanion tłumu, które były coraz bardziej pewne wygranej Antoine'a, zwyciężyło doświadczenie wyjadacza turniejowego jakim jest Jose bez Skazy. Dalej po krótkim starciu boleśnie wysadzony z siodła został Maqubil Shaikh. Medycy czym prędzej zajęli się szanownym gościem i niewielką otwartą raną. Szczęście nie dopisywało gościom z południa, albowiem syn Wezyra w ostatniej chwili musiał amortyzować swój upadek co uchroniło go od większego uszczerbku na zdrowiu. Następna runda wygrana została przez Gwindona Białego po niezbyt długiej potyczce z gościem Calatravskim. Starcie sąsiadów z południa po niezwykle zaciętej walce i ewidentnej niechęci obu rywali wygrał sprytną zmyłką Abdellah ibn Al-Hassan. Wielki szum powstał na trybunach kiedy to doświadczony rycerz Zuaba dostał kopią prosto w korpus. Wielu było pewnych że to koniec elmurskiego awanturnika. Cudem tylko, albo przez doświadczenie, udało się uniknąć śmiertelnej rany. Ostatnie starcie pierwszej serii między Konradem Manfuhrtem a Edurem Cerenvasem zakończyło się dość decydującym zwycięstwem Tegwarczyka.
Drugą serię rozpoczął pojedynek Johana Fruggera i Hrabiego Emmanuela i można śmiało stwierdzić, że było to najbardziej zajadłe starcie na turnieju. Publiczność zaczęła gubić się już w liczeniu najazdów. Ostatecznie jednak zmęczony Frugger wykrzesał z siebie na tyle siły by przebić się przez obronę hrabiego. Za szóstym podejściem siostrzeniec Markgrafa z dalekiej północy znowu pokonał swojego przeciwnika. Wydaje się, że jego niecodzienne metody pojedynkowe mogą zmylać jego przeciwników. Galeazzo di Velletri nie powtórzył niestety swojego imponującego zwycięstwa z pierwszej rundy i uległ metodycznemu rycerzowi Epeeliockiemu. Baron Guy starł się z niebyle gościem, bo z samym królem Elmurskim. Nie pozwolił jednak by go to zdeprymował i po kilku zażartych najazdach Tankred został z siodła wyrzucony. Weteran turniejowy Jose bez Skazy, znów pokazał swoje doświadczenie pokonując Baliana d'Arnault w bardzo wykalkulowanym pojedynku.
W następnym starciu starli się orentcy krajanie. Widać było, że żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić. Po zażartym starciu jednak wuj króla Orentii został ściągnięty z ubitego pola z wystającą jeszcze z niego końcówką kopii. Do opieki nad nim ściągnięto najlepszych dostępnych medyków. W niezwykle długim starciu Gwindona i Abdellaha widownia zaczęła się gubić. Raz to jeden, a raz drugi zdawał się zdobywać przewagę nad rywalem, aby następnie ją szybko stracić. Ostatecznie jednak będący na bardziej znanej mu ziemi Gwindon naparł na zmęczonego przeciwnika na tyle mocno, aby strącić go z konia. Drugą serię potyczek zamknęło starcie ilergeckiego rycerza, Rogera Deslaura oraz czempiona tegwarskiego, Konrada Manfuhrta. Nie trwało jednak ono tak długo jak otwarcie, a mocno poobijany Konrad potrzebował pomocy medycznej.
Trzecią serię rozpoczął pojedynek bardzo wyczekiwany przez widownię. Starł się bowiem ostatni tegwarski zawodnik wraz z przybyszem z dalekiego kraju. Obie strony walczyło bardzo agresywnie, za co zapłacił jednak Frugger, który zbytnio się odsłonił i dał zwycięstwo czempionowi Zachodniej Marchii. Wszyscy na trybunach dostrzec mogli, że Baron Scalla nie zamierzał nikomu dawać taryf ulgowych. Pokonawszy króla Elmurskiego zabrał się za następnego przecwinika, którego bardzo agresywnymi atakami wybił prędko z konia. Niektórzy mówią, że pokonał go tak prędko, jak prędko biegli medycy do krzyczącego z bólu Eduarte. Droga Josego bez Skazy po kolejne w jego życiu zwycięstwo zakończyła się gdy starł się z nieugiętym Janem Henrykiem, który użył całej swej dyscypliny by poradzić sobie z doświadczonym wędrownym rycerzem. I tak po wielu najazdach zwyciężył rycerz orencki. Wydaje się, że Regent wyprosił dla swojego rycerza, Rogera, niesamowite wsparcie, albowiem w ostatnim starciu tej rundy pokonał Gwindona Białego bez większego problemu. Ostatnich czterech rycerzy stanęło w szranki, a pierwszą parą był waleczny Baron i niespodziewanie idący przed siebie w turnieju Tearlach. Wiele młodych orenckich dam piszczało wręcz z zachwytu, gdy siostrzeniec Markgrafa wyrzucił z siodła swojego miejscowego rywala. Modlitwy Regenta nie są jednak wszechmocne, gdyż Roger w końcu uległ walczącemu jak lew Janowi Henrykowi, któremu niestraszny był znany wyjadacz turniejowy, czy nawet stryj króla.
Przed finałem pozwolono odpocząć największym czempionom i pierwszy odbył się pojedynek o 3 miejsce. Roger jednak zmęczony już starciami uległ Baronowi i został wybity z trzeciego miejsca. Finalny pojedynek między ulubieńcem tłumów z Marchii Zachodniej a nieugiętym Janem ściągnął olbrzymią widownię. Liczne najazdy obu rycerzy wywoływały gromką reakcję raz po raz. Jednak północny czempion miał w zanadrzu siły o których nikt by go nie posądzał, być może nawet on sam. Podczas 21 najazdu wykorzystał lukę i uderzył tuż ponad tarczą rywala. Uderzenia to okazało się wystarczające do wygranej. Gromkie brawa i wiwaty przerwali jednak medycy, kiedy okazało się, że rycerz d'Tesse nie daje oznak życia. Tak oto jedyną śmiercią i to w finale kończył się turniej konny.
Piękne były to walki, o których wiele ballad napiszą jeszcze trubadurowie. Chwałę i sławę zwycięzcy turnieju, a tym samym i nagrodę główną otrzymał Tearlach z odległej Marchii. Konsternację pewną sprawiła kwestia miejsca drugiego, które jakby się zwolniło. Tedy postanowiono, że honory wicemistrza potyczek przyznane będą tragicznie zmarłemu Janowi Henrykowi, a dom d’Tesse będzie mógł szczycić się kolejną chlubną rycerską postacią w swych annałach, zaś nagroda przypadnie Guyowi Baronowi Scalla, zaś nagrodę za trzecie miejsce otrzyma chwalebny Roger Deslaur z Legionu Regenckiego.
Takie to wydarzenia rozgrywały się u schyłku lata w Des-Aix.
*** Nagrody za turniej rozdzielą GMi ****