Strona 1 z 1

Upadek obyczajów

: sob mar 12, 2022 3:31 pm
autor: Saharczyk
Niepokoje w Amazo
Rok 1560


Królestwo Amazo, jedno z niewielu wciąż istniejących państw powstałych z plemion zjednoczonych przeciwko obcym zza wielkiego morza. Miejsce gdzie wielu chce kultywować tradycje przodków niezależnie od przybyszów. Kluczem do ich przetrwania okazało się zbratanie z Osmańską kolonią i de facto ślub ich królowej z gubernatorem osmańskim Paolo Atrydą. Ich wspólne dziecko było najmocniejszym potwierdzeniem ochrony jaką Osmanowie gwarantowali Amazo, a to chcąc nie chcąc zagwarantowało plemionom pokój. Nie było to oczywiście na rękę Lidze Nowego Świata, której potencjalna ofiara znalazła się pod protekcją innej kolonii. Sytuacja Królestwa była więc zabezpieczona, w obecnej sytuacji atakowanie Amazo było po prostu nieopłacalne dla innych kolonii.

Niemniej problemy związane z szybkim zjednoczeniem zaczynały powoli wychodzić na jaw.

- Kobieta u władzy... kto to widział. - jeden z Osmańskich kupców który miał zajmować się pozyskiwaniem od tubylców co ciekawszych rzeczy na handel wyraził swoje niezadowolenie
- Mężczyźni mają pierwszeństwo nad kobietami, ponieważ Bóg dał im wyższość nad niemi i wyposaża je przez mężczyzn - zacytował Koran jego pobożny kolega. I zapewne na tym rozmowa by się skończyła gdyby nie to że włączył się do niej nie kto inny jak przewodnik Awa-igua który zawtórował:
- A no bo tak być powinno, u nas zawsze rządziła rada mężczyzn, kobiety to zajmowały się chatą gdy myśmy polowali albo prowadzili wojny.
Rozmowa ta była podsumowaniem jednego z większych problemów, mianowicie władzy kobiety w środowisku w którym plemionami rządziły do tej pory rady złożone ze wszystkich mężczyzn, którzy przejdą rytuał. A tutaj nie dość że rządzi kobieta to jeszcze samodzielnie z niewielką tylko radą, o ile w czasach wojny rządy jednej osoby miały wiele zalet o tyle teraz ludy domagały się bardziej... wyrównanej i demokratycznej reprezentacji.

Tymczasem szalejące choroby zaczęły pogarszać stan lokalnej ludności. Część ludu, w tym sporo szamanów, zaczęło oskarżać islamskich misjonarzy o to że rozgniewali swoimi naukami duchy, które w ramach kary zesłały na nich choroby, a część ludu z kolei wdzięczna jest misjonarzom za okazaną pomoc w czasach zarazy. Czy oskarżenia są słuszne czy nie to była zupełnie inna kwestia, problemem jest to że niepokoje rosną i niektórzy zaczęli domagać się wstrzymania ich pracy.

Ostatni zaś problem był stary jak świat i tak samo naturalny. Szybko zjednoczone plemiona nie zawsze się lubiły, spora część była wrogami od zawsze. Zjednoczono się by zachować swoje plemiona przy życiu, ale nie zmienia to faktu że stare spory pozostały. O ile po pierwszym szoku związanym z przybyciem obcych jakoś próbowano zapomnieć o zwadach o tyle z czasem zaczęły one z powrotem wypływać. Część plemion w swojej historii toczyła wojny z powodu czystej agresji i chęci wykazania się w boju, część by zdobyć żywność, wodę i kobiety. Na dodatek choroby które pozbawiły życia wielu współplemieńcy sprawiają, że wizja zasilenie plemienia kosztem sąsiadów wydaje się coraz bardziej kuszącą opcją. Zjednoczenie się było po prostu mniejszym złem i reakcją na zagrożenie... a nie można żyć w wiecznym strachu.

Są to naturalnie złe wieści dla królowej jak i jej małżonka, gubernatora Paolo Atrydy. Ponoć zaczęto już ostro główkować jak zapobiec zbliżającej się coraz bardziej wojnie domowej, która mogła by przetrzebić osmańskich sojuszników w podobnym stopniu co choroby. Innym problemem jest też to, że sytuacje mogą spróbować wykorzystać nieprzychylni Ejaletowi gubernatorzy, pragnący sytuację rozniecić. Królowa zaś, zapewne słusznie, obawia się, że wynikiem wojny domowej może być całkowity koniec niezależności Królestwa, a w optymistycznym wypadku znaczne osłabienie go, co zniwelowałoby wszelkie jej starania i marzenia o świetności Amazo.
  • Królestwo Amazo jako jedno z niewielu tubylczych państw nie żyje w ciągłym strachu przed podbojem.
  • Brak zagrożeń zewnętrznych dał jednak miejsce na konflikty wewnętrzne.
  • Amazo staje na skraju wojny domowej między sojusznikami Osmanów a tradycjonalistami.

Re: Upadek obyczajów

: ndz mar 27, 2022 7:33 pm
autor: Saharczyk
Lepiej zapobiegać niż leczyć
Rok 1561

Obrazek
Nie można bez końca siedzieć na płocie - jest to miejsce co najmniej niewygodne, i tak czy siak w końcu z rzeczonego płotu się spadnie. I z reguły lepiej jest samemu wybrać ten moment - wykonując manewr tak zwanej ucieczki do przodu. Konserwatyści na terenach Amazo nigdy nie byliby zadowoleni z kobiety na tronie i układów z Turkami - tak więc układanie się z nimi w gruncie rzeczy było skazane na niepowodzenia. Królowa Be'zo'sa zdecydował się więc... przyjąć islam, jasno stawiając się po stronie Osmanów. Oczywistym było, że na tak jasną prowokację należało odpowiedzieć - posłańcy zaczęli więc krążyć między plemionami, a wodzowie wrogo nastawionych do Turków plemion zdecydowali się działać - póty jeszcze mogli.

Nie docenili oni jednak Be'zo'sy i jej osmańskich sojuszników - planowali bowiem na kilka kroków naprzód. Znaczne (jak na Amazo) środki zostały przeznaczone na podarki - a wiele wahających się plemion, przekonanych złotem, stalą, kosztownymi tkaninami i błyskotkami zdecydowało się poprzeć w tym konflikcie królową - a szeregi potencjalnych buntowników topniały z dnia na dzień. Nawet na ziemiach plemion które twardo stawały po stronie konserwatystów znajdowali się tacy, którzy za odpowiednią cenę byli skłonni zająć się szlachetną sztuką donosicielstwa. Tak oto do królowej trafiły wieści o planowanych spotkaniu wodzów wrogich jej plemion - którzy planowali się spotkać w głębi dżungli, aby omówić swoje plany - a planowali ni mniej, ni więcej a wzniecenie pełnoprawnego powstania.

Rozległa chata była wypełniona po brzegi. Wodzowie i ich przyboczni - wszyscy, którzy zamierzali stanąć przeciw Be'zo'sie. Twarze wymalowane były w barwy wojenne, a wodzowie po kolei przemawiali - przytaczano chwalebną przeszłość, wyklinano królową i jej sojuszników, wzywano do jedności... Całość trwała i trwała, a w miarę jak mijały godziny... Cóż, nie można przecież siedzieć o suchym pysku cały dzień, nieprawdaż? Na szczęście w kadzi czekało wystarczającego dużo słodkiego trunku, aby przemawiającym nie zaschło w gardłach, a ci, którzy ich słuchali nie umarli z nudów... Umrzeć mieli od czegoś zupełnie innego. Alkohol został bowiem zaprawiony "jadem" żaby pis'in'bot'le, tej samej którą królowa Amazo polizała w ramach rytuału, mającego zapewnić jej odpowiedni autorytet aby zjednoczyć plemiona... Tutaj jednak do kadzi wlano tego jadziku naprawdę, naprawdę dużo. Trochę czasu jednak minęło, zanim objawy zaczęły być widoczne - przemawiający wódz nagle zapienił się, jakby najadł mydła, oczy poszły mu w słup, po czym padł na klepisku wstrząsany drgawkami. Zgromadzeni obserwowali to wydarzenie ze zgrozą... po czym kolejni wojownicy zaczęli padać na ziemię w przedśmiertnych drgawkach. W chacie zapanował kompletny chaos, gdy kolejni wodzowie i ich przyboczni padali trupem, ci którzy napili się później, próbowali w desperacji wywoływać u siebie wymioty, podejrzewając co się stało, a reszta rzuciła się do panicznej ucieczki. Trucicielstwo było co prawda starą tradycją, czy to w walkach plemiennych, czy przejmowaniu władzy i nikogo specjalnie nie szokowało... Ale trzeba przyznać, że królowa przebiła wszystkie takowe przypadki skalą! Oczywiście nie wszystkich wodzów udało się otruć - zawsze trafi się kilku abstytentów, inni wypili zdecydowanie za mało alkoholu - albo zbyt późno i zdołali zwymiotować zatruty trunek... Na tych szczęśliwców czekali jednak wojownicy królowej, przyczajeni w okolicznej dżungli, którzy wyłapywali zbiegów jednego po drugim - i w ciągu kilku dniu całe zgromadzenie wodzów zostało wybite do nogi.

Przyznać trzeba, że ów akt trucicielstwa w zasadzie zakończył wojnę domową, zanim się ona zaczęła. Zbuntowani wodzowie byli martwi, zanim zdążyli poderwać swych współziomków do walki. Oczywiście jednak zawsze trafią się spóźnialscy, którzy na zgromadzenie nie dotarli - oraz bracia, synowie i kuzyni, którzy zapałali chęcią zemsty - i tak też było w tym wypadku. Zdołali oni nawet zgromadzić się w coś w rodzaju małej armii - co ciekawe posiadającej dość licznie broń ze Starego Świata, jednak mimo tego przewaga liczebna sił królowej była iście druzgocząca - a buntownicy zostali zmiażdżeni. Pytaniem pozostaje jednak, kto uzbroił rebeliantów...

Wraz z anihilacją rebelii, królowa pewnie objęła władzę w teraz już muzułańskim Amazo - bunt został stłumiony, sytuacja jest w miarę stabilna, a prowadzone przez Turków szkoły powoli, acz pewnie przyczyniają się do modernizacji Amazo... Oczywiście w nierozerwalnym i wiecznym sojuszu z kolonią osmańską!
  • Królowa Be'zo's znana również jako Sihay oficjalnie przyjęła Islam
  • W wyniku tego doszło do spotkania jej przeciwników, którzy zamierzali wzniecić bunt
  • Uczestnicy spotkania zostali otruci, a niedobitkowie wyłapani, a nieliczne zbuntowane oddziały posiadające sprzęt ze Starego Świata rozbite
  • Sytuacja w Amazo jest w tym momencie w miarę stabilna

Re: Upadek obyczajów

: pt kwie 01, 2022 5:21 pm
autor: Saharczyk
Zmierzch Tradycji Ojców 1561
Obrazek
Był chodny jesienny wieczór, gdy jeden z najwyższych kapłanów Tekiteko - Cuauhtémoc Mefmuti zakończył odprawianie modłów w jednej ze świątyń znajdujących się w Maqtali. Przy wyjściu z kaplicy, zauważył jak mija go kilku białoskórych ludzi w kapeluszach i połyskujących morionach mówiących w obcym języku. Cuauhtémoc zacisnął zęby ze złości, lecz po chwili rozluźnił zwieracze szczęk i westchnął ciężko. Był wszak kapłanem Itzatanów - nie może unosić się gniewem i rozgoryczeniem lecz musi cierpliwie wskazywać swoim pobratymcom drogę do raju, zgodnie z naukami bezimiennego proroka żyjącego niegdyś nad brzegami morza Auaga. Od małego chłopca rodzice wpajali mu poszanowanie tradycji i wartości dziadów. Pomimo, że mieszkańcy Tekiteko nie wierzyli w bogów, uznawali że każdy już przy urodzeniu nabywa cechy i charakter niezbędny to pełnienia określonej w społeczeństwie funkcji. Jako, że Mefmuti byli rodem szlacheckim i zamożnym, a Cuauhtémoc od maleńkości był dzieckiem spokojnym i opanowanym, uznano że jego rolą jest kontynuowanie tradycji bezimiennego proroka.

Cuauhtémoc rozluźnił szczękościsk po czym rzucił okiem w stronę gdzie udali się Europejczycy. Mimowolnie ruszył ich tropem korzystając ze zmierzchu jaki zapadł właśnie w mieście. Mężczyźni skręcili w jedną z centralnych ulic Maqtali, by po kilku minutach marszu stanąć pod wysokim na sześć łokci kamiennym parkanem otaczającym posesję Tixcatzin - jednego z możnowładczych rodów Tekiteko. Mężczyźni uderzyli kilka razy pięścią w bramę, która po paru sekundach otworzyła się przed nimi na oścież. Cuauhtémoc spokojnie obserwował ukryty za winklem pobliskiej tawerny jak mężczyźni po kolei wchodzą do środka, a odźwierny zamyka za nimi drzwi. Najwyższy kapłan wziął kilka głębokich oddechów by nie dać ponieść się emocjom. Mimo swojego koncyliacyjnego charakteru, coraz większa obecność cudzoziemców w państwie doprowadzała go do szewskiej pasji.

Jeszcze kilka lat temu, każdy obcy przybywający do kraju Itzatanów, musiał przejść "rytuał czystości". Polegał on na umieszczeniu przybysza w izolacji na prawie 3 tygodnie i dokładnej obserwacji czy nie przynosi ze sobą żadnej choroby. To przez choroby przyniesione przez przybyszów z dalekich krain dawno temu prawie cała populacja Itzatanów została wytracona. Teraz zaś niektóre bogate rody pomagają przybyszom omijać izolację, a co gorsza, owi przybysze są witani przez dużą część populacji Tekiteko z otwartymi rękami. Ze szczególnym entuzjazmem, Europejczycy są witani przez możnowładców i lokalnych władyków pokroju wspomnianych wcześniej Tixcatzin'ów, którzy najmują przybyszów jako swoich gwardzistów. Nawet brat Cuauhtémoca, dziedzicząc fortunę Mefmutich po ojcu, najął jednego z obcych jako dowódcę swojej straży. Także kupcy Tekiteko, powracając z faktorii handlowych Gionu, zaczynają sprowadzać na ziemie ojców różnego rodzaju nowinki. Dotychczas jeżdżący na oklep kawalerzyści Itzatanów, zaczęli na wzór Europejczyków korzystać ze skórzanych siodeł. Żarna napędzane osłami zamieniły cep, a papier powoli zaczyna wypierać używane przez urzędników Tekiteko gliniane tabliczki.

Jednakże część Itzatanów, dalej żywi wobec wobec przybyszów niechęć i nieufność. Są to w szczególności kapłani proroka oraz ludzie szanujący tradycję ojców. Tradycja ta, jest szczególnie deptana przez ludzi z brodami w długich habitach, modlących się do człowieka wiszącego na krzyżu. Mimo tego, misjonarze nieprzyjaciela cieszą się coraz większym szacunkiem i posłuchem ludu. Oprócz wiary w ukrzyżowanego umrzyka, przynieśli sposoby walki z chorobami, za co jako pierwsi z przybyszów dostali wolną rękę w podróżowaniu po kraju, co szczególnie Cuauhtémoca zabolało. Gdyby tego nie było dość to jeszcze nauczają nowych sposobów uprawy roli, przez co z kukurydza sadzona przez rolników jest wyższa, a jej kolby rodzą więcej ziaren. Jeżeli tak dalej pójdzie, trzeba będzie otwarcie sprzeciwić się zarówno kapłanom nieprzyjaciela, jak i coraz większym wpływom przybyszów zza mórz...
  • Genuańscy koloniści zdobywają w Republice Tekiteko coraz większe wpływy
  • Nadzwyczajnym szacunkiem w państwie cieszą się Giońscy weterani wojen włoskich, których możnowładcy Tekiteko najmują na służbę
  • Tekiteko poprzez nowinki technologiczne przyniesione przez Europejczyków coraz bardziej modernizuje się gospodarczo
  • Szczególny posłuch wśród ludu mają Jezuici ze Scardy, którzy przynoszą do Tekiteko wiedzę o rolnictwie.
  • Wpływom Gionu opierają się głównie kapłani oraz najbardziej konserwatywna część społeczeństwa Itzatanów

Re: Upadek obyczajów

: ndz maja 15, 2022 11:28 pm
autor: Princeps
1563 rok


Obrazek


Przybyli zza wielkiej wody na wschodzie. Z każdym rokiem - kolejne okręty, wypełnione osadnikami i żołnierzami, niosącymi ze sobą broń ze stali i grzmiące kije - zwane przez przybyszów muszkietami. Niczym fala przelewają się przez te ziemie - zmietli już niezliczone plemiona, a nawet trwające od setek, jeśli nie tysięcy lat imperia nie są w stanie opierać się potędze przybyszów, którzy choć nieliczni - podbijają kolejne ziemie i bez litości miażdżą każdy przejaw buntu. Jednak nie zawsze kontakty kończą się wojną... przynajmniej przez jakiś czas. Przybysze pragną bowiem złota i srebra - są wręcz opętani na jego punkcie, a ich kupcy przynoszą ze sobą cuda zza oceanu - broń, narzędzia, ozdoby czy leki... W zamian żądając cennych kruszców. Nie raz już i nie dwa w ręce tubylczych ludów Warnezji trafiały duże ilości uzbrojenia - raz po raz kolonizatorzy ścierają się z zaskakująco karnymi armiami, wyposażonymi i wyszkolonymi przez innych Europejczyków. Nic więc dziwnego, że w obliczu ciągle trwającego naporu ze wschodu, władcy niektórych spośród wielkich imperiów Warnezji postanowili spróbować uczyć się od przybyszów - choćby po to, aby nie ulec tym spośród nich, którzy za nich mają handel i dyplomację. Niektórzy z przybyszów również mają swoje własne interesy we wspieraniu modernizacji tubylczych państw - licząc na pozyskane nowych sojuszników czy przywilejów handlowych.

Zdecydowanym "prymusem" pośród tubylców są Maskijczycy - Republika modernizuje się szybko, głównie dzięki temu że w tym procesie wspierają ich aż dwie kolonie - egipska i neapolitańska - choć ta druga czyni to w bardzo ograniczonym zakresie - w lukę przez to wytworzoną wpasowali się idealnie Egipcjanie. Z racji kosztownej i długotrwałej wojny na południu, gubernator egipski również musiał jednak urealnić swoje plany - opłacając jedynie kilku inżynierów. To jednak wystarczyło i w ślad za nimi do Republiki Maskijskiej podążyli egipscy kupcy, którzy sprowadzali ze sobą specjalistów i dobra ze Starego Świata - oczywiście za odpowiednią cenę. Ta oto prywatna inicjatywa osiągnęła całkiem spore sukcesy, a Egipcjanie zaczynają dominować gospodarczo w Republice, wypierając dotychczasowe wpływy Nowej Kampanii - chociaż rządząca oligarchia zdaje się bardziej sprzyjać Włochom, to wpływy Egipcjan rosną z dnia na dzień. W Republice powstało kilku nowoczesnych warsztatów i manufaktur, produkujących między innymi (choć nie tylko uzbrojenie dla wojska). Wojsko jest rzecz jasna najszybciej modernizującym się "sektorem" Republiki - do kraju sprowadzono kilka stad koni, zakładając stajnie z prawdziwego zdarzenia - w zeszłym roku wystawiając nawet tubylczy oddział kawalerii, stalowe broń i pancerze zaczynają być powszechnie stosowane przez gwardie możnych rodów, a pod nadzorem instruktorów ze Starego Świata, Maskijczycy zaczęli szkolić pierwsze oddziały uzbrojone w broń palną. Zmiany dotknęły również rolnictwo - choć Republika była krajem w przeważającej części rolniczym, metody uprawy roli stosowane przez tubylców było prymitywne. Teraz, gdy na polach pojawiły się nowoczesne narzędzia, a także i wiedza z Europy, plony wzrosły kilkukrotnie, prowadząc do skokowego wzrostu wydajności rolnictwa - brzuchy tubylców są pełne, tak samo jak ich spichlerze, które wręcz pękają w szwach. W dłuższej perspektywie może to doprowadzić do gwałtownego wzrostu populacji. W miarę jak wpływy ludzi zza morza szerzą się po Maskii, co bardziej otwarte wysokie rody sprowadzają egipskich nauczycieli, mających nauczać ich synów i przekazywać im wiedzą wszelaką. W zasadzie każdy ród ma też nadwornego Araba - tłumacza, a niektórzy również i Włochów. Choć jak na razie modernizacja przyniosła Republice jedynie korzyści, to oczywistym jest też, że z czasem może to doprowadzić do napięć - choćby pomiędzy tymi rodami, które najchętniej przyjmują wiedzę i obyczaje obcych - i odnoszą z tego ogromne korzyści, a tymi które czyniąc to wolniej, pozostają w tyle. Pytaniem pozostaje też, czy uzbrojenie ludu w broń palną i skokowy wzrost jego liczebności nie naruszy typowo oligarchicznego ustroju Maskii - w końcu kiedyś była ona rzekomo prawdziwą republiką, w której władzę sprawowała nie tylko oligarchia...

Sąsiadujące z Maskią królestwo Ramanu doświadczyło na własnej skórze wojen z Europejczykami - i choć zakończyły się one niejakim sukcesem dla Ramańczyków, oczywistym było że... potrzeba zmian. Po zwycięstwie nad Kastylią i jej sojusznikami odbyła się rzecz jasna huczna parada. a hiszpański poseł błagał o przebaczenie... jednak szybko podliczono straty i nastroje nieco opadły - utracono dużo "siły ludzkiej" i oczywistym było, że gdyby walczono przeciw większej armii, sytuacja mogłaby być zupełnie inna. Co prawda Raman jest wielkim krajem i powołanie kolejnych ludzi do wojska nie stanowi problemu - jednak król nie był w ciemię bity i zdecydował, że jego władztwo potrzebuje nowoczesnej armii - przy czym, w przeciwieństwie do swoich sąsiadów z Maskii, nie zawracał sobie głowy "niebojowymi" dokonaniami Europejczyków. Z pomocą przyszła Francja - wysłała ona doradców i nauczycieli, mając zreformować armię Ramanu, sprzedała też techniki produkcji żelaza i stali, a nawet wytwarzania broni palnej. Co prawda francuska kolonia upadła, jednak doradcy pozostali - teraz bez kraju, do którego mogliby wrócić. Większość z nich szybko przemyślała sprawę i... zdecydowała się zostać na żołdzie króla Ramanu - sowicie opłacani, nie mieli powodów do narzekań i tym samym Raman stał się ich nowym domem - ku zadowoleniu obydwu stron. Francuzi są tym samym cały czas obecni na królewskim dworze i kontynuują reformę lokalnej armii. W jej ramach tworzone są liczne, uzbrojone we wzorowaną na europejskiej (i produkowaną w ramańskich warsztatach) oddziały, szkolone przez francuskich instruktorów. Każdy miecz ma jednak dwa końce - powstanie tych nowych formacji zagraża pozycji Surdaków - elitarnej gwardii królewskiej i jego dotychczasowych najlepszych wojowników, którzy zaczęli niepokoić się o swoją pozycję. Surdacy nie są jednak nielojalni wobec króla - ich oddanie wobec niego jest wręcz legendarne i przez myśl nie przyszłoby im wystąpienie przeciw monarsze... Co innego jednak "źli doradcy", którzy mają według Surdaków zatruwać umysł króla - zarówno "zdradzieccy" dworzanie jak i przeklęci Francuzi, których król chętnie słucha. Ci doradcy w porozumieniu z Europejczykami mają rzekomo w sekrecie kontrolować kraj i króla, działając przeciw obydwu. Surdacy otwarcie wręcz zaczęli wzywać do wydalenia wszelkich cudzoziemców i zamknięcia kraju na jakiekolwiek relacje z "przybyszami". Do czego to doprowadzi - nie wiadomo, sam król na razie milczy i nie popiera żadnej ze stron, ale wydaje się że konflikt ma małe szanse aby "wygasnąć" i w końcu będzie z tego jakaś większa draka.

Trzecim z tubylczych krajów, który podjął próbę modernizacji jest Królestwo Regginów, leżące w południowej Warnezji. Państwo to powstało głównie w celu obrony przed najazdami ludu Ugadów - który kilka lat temu został dosłownie zmiażdżony przez Florentczyków - a większość ugadyjskich wojowników poległa lub znalazła się w kajdanach. Tym samym wraz z upadkiem odwiecznego wroga, pod znakiem zapytania stanął sens istnienie królestwa. Król postanowił zastosować manewr ucieczki do przodu i aby umocnić swoją władzę zaprosił... Laurencjan! Ci, mieli mu pomóc w modernizacji kraju... No ale jak to się mówi - nie wyszło. Królestwo składa się bowiem z dwóch ludu - czerwonoskórych Talakatów, którzy stanowią większość ludności miast (i spośród których wywodzi się też król) oraz ciemnoskórych Idiaminów, wojowniczego ludu zamieszkującego na wschodnim pograniczu. Uwadze Idiaminów nie uszło że zamiast znanego problemu Ugadów, mają oni teraz za miedzą potężną i ekspansywną kolonie florencką, którą uważają za jeszcze większe zagrożenie od Ugadów. Nie trudno więc się domyśleć, że przybycie doradców z Laurencji wywołało prawdziwą furię, zwłaszcza wśród twardogłowych konserwatystów. Ci, z zapiekłą nienawiścią odmawiają zaakceptowania wszystkiego co nowe - na przykład brązowych zbroi, które przy pomocy Włochów zaczęto produkować w królewskich warsztatach. Rzeczeni tradycjonaliści ruszyli na stolicę i dokonali tam przewrotu - zamykając króla w pałacu i przejmując kontrolę nad miastem. Doprowadziło to, bez zaskoczenia, do jeszcze większych problemów. Król-marionetka zaczął wydawać edykty mające "oczyścić" kraj z obcych wpływów, jednak tam gdzie nie sięgają włócznie Idiaminów nikt ich nie wprowadza (a nawet nie wszyscy Idiaminowie popierają radykałów). Reszta królestwa nie zamierza podporządkowywać się tym dekretom i słuchać grupy puczystów - i tym samym kraj najprawdopodobniej czeka wojna domowa...