Problemy Zachodniej Marchii

Pomimo tego, że większość mieszkańców wschodniego i południowego Imperiusa nigdy nie słyszało o istnieniu tego towru, na odległym północno-zachodnim krańcu Imperiusa, u podnóża Mroźnych Szczytów rozciąga się wielki i ludny kraj zwany przez tuziemców, Zachodnią Marchią. Margrabiowie z siedzibą w Peanais poosiadają swą zwierzchność nad rozległymi obszarami, które w różnym stopniu akceptują tą władzę. Jednak z samego nawet czysto nominalnego władztwa powstaje pytanie, które potrafi i najmądrzejszych administratorów może przyprawić o ból głowy – jak ogarnąć tak wielki kraj. Podróżujące wieści i podróżni między poszczególnymi hrabstwami, często spędzają wiele dni w drodze, co sprawa, że ich sprawy tracą na znaczeniu. Urzędnicy na prowincji zaś mniejszą czują presję czy to kontrolę, jak ich nadzorca siedzi wiele mil dalej, w oddalonym mieście. Wszystko to sprawia, że aparat administracyjny tej imperialnej pozostałości pozostawia wiele do życzenia.
Jakby to w Imperium badacze w dawnych arkanach zaznajomieni by powiedzieli, koncentrują się jak w soczewce, te problemy kraju zwłaszcza w jednej instytucji jaką jest wojsko. Armia Marchii (o ile można o armii w ogóle mówić) stanowi raczej zlepek różnych milicji, pospolitaków czy strażników, którzy często nie wiedzą czy im żołd wypłaca Markgraf czy jakiś lokalny hrabia. Co krewkiejsi możni nawet mówią, że najlepiej to by było jakby Marchia armii nie miała, bo ta co teraz jest nie tylko pożera pieniądze jak dziura bez dna, a i same problemy nawet generuje.
Przekonali się o tym urzędnicy Markgrafa, na których to barki spadło wypełnienie zeszłorocznego życzenia władcy. Oto pan na Peanais, zapragnął zmienić postrzeganie przez społeczeństwo swego wojska i podjął pierwsze reformy w tym celu. Oto kazał on opracować model wojska przyjęto na wzór innych krajów ościennych, który to odchodził od skostniałej i skomplikowanej struktury, na rzecz prostego i łatwego do ogarnięcia podziału. Akcja ta doprawdy wydała się efektywna, jednak w połączeniu z nowymi zaciągami, jakie zarządzono dała nieoczekiwany rezultat. Urzędnicy odpowiadający za logistykę i nabór do wojska nie nawykli jeszcze do nowych patentów i zamiast liczyć na nową modłę, jeden liczył tak, drugi inaczej. Dodatkowo w czasie rozdawania broni okazało się, że jej dość szybko z arsenału ubywa, dlatego kwatermistrze zaczęli uzbrajać nowych rekrutów na lżejszą modłę, wykorzystując często to co w magazynie im zalegało. Efektem czego zaciągnięto za dużo ludzi, co pokazał dopiero podział zebranych żołnierzy na setki i drużyny. Urzędnicy za to odpowiedzialni zaczęli panikować, bo skąd wziąć żołd dla tych wszystkich, tedy zwolnili wszystkich ponadmiarowych, zostawiając im wspaniałomyślnie otrzymaną broń tytułem pierwszego żołdu.
Wtem na marchijskiej prowincji została pozostawiona sama sobie grupa młodych mężczyzn, którzy mieli w ręku broń, lecz brakowało im zajęcia. Wtedy to wśród nich wystąpił niejaki Caeldah, syn szanowanego szlachcica ze wschodu kraju, który to przez konflikt z ojcem został wydziedziczony ze spadku. Sprawa ta na tyle bezprecedensowa była, że juryści zaczęli się zastanawiać, czy miał ojciec do tego prawo. Na nic jednak protesty Caeldaha się zdały, kiedy strażnicy ojca wykopali go na bruk. Teraz to kiedy znowu urzędnicy puścili go z kwitkiem z woja, wspiął się on na przywództwo tej bezpańskiej watahy (którą kazał zwać Żelaznymi Wilcami) i znalazł im proste acz opłacalne zajęcie. Rozgłosił on, że w akcie dbania o spokój sformował własnym sumptem „milicję”, która to dbać miała o porządek na szlakach. Oczywiście za tą usługę raczyli pobierać drobną opłatę (a kto nie chciał jej uiszczać to od razu stawał się podejrzany o rozboje).
Akcja ta o dziwo nie spotkała się z żadną reakcją. Ot szlachta ucieszona siedziała w swoich zamkach i dworach, a urzędnicy mieli pilniejsze sprawy (np. jak rozstrzygnąć czy przykaz idący przez tydzień ze stolicy jest dalej aktualny), przez co nikt z nimi nic nie zrobił. Tak to Caeldah wiódł spokojny i dochodowy proceder, który zaczął i innych mu podobnych inspirować. Wszak jeśli on mógł „strzec” drogi to czemu inni nie mogli wykorzystać i tej okazji? Wtem zaczął się prawdziwy wylew nowych „kompanii ochronnych” jak to zwano zwykłe bandy polujące po drogach. Tak jednak jak sam Caeldah rozsądnie umiał upilnować swych ludzi, by ci zbyt chętnie nie hasali, tak innym hersztom brakło pomyślunku. Wkrótce to napady na kupców i karawany na szlakach stały się chlebem powszechnym, a niektóre bandy nawet raczyły zastraszać lokalne dwory. Nie jeden oporny dworek spłonął w tych dniach w Marchii.
Dopiero wtedy, szlachta ociężale zaczęła dostrzegać problem i podjęła walkę z tymi bandami. Pospolite ruszenie i bandyci ścierają się po szlakach, prężąc muskuły. Te starcia odbijają się jednak na lokalnych dochodach, które nie są równie wielkie jak rok wcześniej. W takich to okolicznościach, hrabia prowincji Beanntan àrda, nie mający zbyt wielkiego zaufania do dworu w Peanais, stwierdził, ze armia Markgrafa więcej szkód narobi niż pomoże. Tedy odprawił on z kwitkiem poborców podatkowych, którzy raczyli przyjechać po część podatków należącą centralnemu skarbowi, tłumacząc, że fundusze te zostaną użyte do rozwiązania problemów, jakie wojsko na nich ściągnęło.
A gdzie w tym całym grajdole reakcja Markgrafa, ktoś by zapytał? A no właśnie, jej nie było, gdyż na dwór dopiero po miesiącu wieści przyszły o trwających walkach. Cóż ten fakt sam mówi o marchijskiej administracji?
Jakby to w Imperium badacze w dawnych arkanach zaznajomieni by powiedzieli, koncentrują się jak w soczewce, te problemy kraju zwłaszcza w jednej instytucji jaką jest wojsko. Armia Marchii (o ile można o armii w ogóle mówić) stanowi raczej zlepek różnych milicji, pospolitaków czy strażników, którzy często nie wiedzą czy im żołd wypłaca Markgraf czy jakiś lokalny hrabia. Co krewkiejsi możni nawet mówią, że najlepiej to by było jakby Marchia armii nie miała, bo ta co teraz jest nie tylko pożera pieniądze jak dziura bez dna, a i same problemy nawet generuje.
Przekonali się o tym urzędnicy Markgrafa, na których to barki spadło wypełnienie zeszłorocznego życzenia władcy. Oto pan na Peanais, zapragnął zmienić postrzeganie przez społeczeństwo swego wojska i podjął pierwsze reformy w tym celu. Oto kazał on opracować model wojska przyjęto na wzór innych krajów ościennych, który to odchodził od skostniałej i skomplikowanej struktury, na rzecz prostego i łatwego do ogarnięcia podziału. Akcja ta doprawdy wydała się efektywna, jednak w połączeniu z nowymi zaciągami, jakie zarządzono dała nieoczekiwany rezultat. Urzędnicy odpowiadający za logistykę i nabór do wojska nie nawykli jeszcze do nowych patentów i zamiast liczyć na nową modłę, jeden liczył tak, drugi inaczej. Dodatkowo w czasie rozdawania broni okazało się, że jej dość szybko z arsenału ubywa, dlatego kwatermistrze zaczęli uzbrajać nowych rekrutów na lżejszą modłę, wykorzystując często to co w magazynie im zalegało. Efektem czego zaciągnięto za dużo ludzi, co pokazał dopiero podział zebranych żołnierzy na setki i drużyny. Urzędnicy za to odpowiedzialni zaczęli panikować, bo skąd wziąć żołd dla tych wszystkich, tedy zwolnili wszystkich ponadmiarowych, zostawiając im wspaniałomyślnie otrzymaną broń tytułem pierwszego żołdu.
Wtem na marchijskiej prowincji została pozostawiona sama sobie grupa młodych mężczyzn, którzy mieli w ręku broń, lecz brakowało im zajęcia. Wtedy to wśród nich wystąpił niejaki Caeldah, syn szanowanego szlachcica ze wschodu kraju, który to przez konflikt z ojcem został wydziedziczony ze spadku. Sprawa ta na tyle bezprecedensowa była, że juryści zaczęli się zastanawiać, czy miał ojciec do tego prawo. Na nic jednak protesty Caeldaha się zdały, kiedy strażnicy ojca wykopali go na bruk. Teraz to kiedy znowu urzędnicy puścili go z kwitkiem z woja, wspiął się on na przywództwo tej bezpańskiej watahy (którą kazał zwać Żelaznymi Wilcami) i znalazł im proste acz opłacalne zajęcie. Rozgłosił on, że w akcie dbania o spokój sformował własnym sumptem „milicję”, która to dbać miała o porządek na szlakach. Oczywiście za tą usługę raczyli pobierać drobną opłatę (a kto nie chciał jej uiszczać to od razu stawał się podejrzany o rozboje).
Akcja ta o dziwo nie spotkała się z żadną reakcją. Ot szlachta ucieszona siedziała w swoich zamkach i dworach, a urzędnicy mieli pilniejsze sprawy (np. jak rozstrzygnąć czy przykaz idący przez tydzień ze stolicy jest dalej aktualny), przez co nikt z nimi nic nie zrobił. Tak to Caeldah wiódł spokojny i dochodowy proceder, który zaczął i innych mu podobnych inspirować. Wszak jeśli on mógł „strzec” drogi to czemu inni nie mogli wykorzystać i tej okazji? Wtem zaczął się prawdziwy wylew nowych „kompanii ochronnych” jak to zwano zwykłe bandy polujące po drogach. Tak jednak jak sam Caeldah rozsądnie umiał upilnować swych ludzi, by ci zbyt chętnie nie hasali, tak innym hersztom brakło pomyślunku. Wkrótce to napady na kupców i karawany na szlakach stały się chlebem powszechnym, a niektóre bandy nawet raczyły zastraszać lokalne dwory. Nie jeden oporny dworek spłonął w tych dniach w Marchii.
Dopiero wtedy, szlachta ociężale zaczęła dostrzegać problem i podjęła walkę z tymi bandami. Pospolite ruszenie i bandyci ścierają się po szlakach, prężąc muskuły. Te starcia odbijają się jednak na lokalnych dochodach, które nie są równie wielkie jak rok wcześniej. W takich to okolicznościach, hrabia prowincji Beanntan àrda, nie mający zbyt wielkiego zaufania do dworu w Peanais, stwierdził, ze armia Markgrafa więcej szkód narobi niż pomoże. Tedy odprawił on z kwitkiem poborców podatkowych, którzy raczyli przyjechać po część podatków należącą centralnemu skarbowi, tłumacząc, że fundusze te zostaną użyte do rozwiązania problemów, jakie wojsko na nich ściągnęło.
A gdzie w tym całym grajdole reakcja Markgrafa, ktoś by zapytał? A no właśnie, jej nie było, gdyż na dwór dopiero po miesiącu wieści przyszły o trwających walkach. Cóż ten fakt sam mówi o marchijskiej administracji?
- W Zachodniej Marchii w obliczu reform armii i nowych zaciągów, powstaje nadmiar uzbrojonych ochotników, którzy zostają bez pracy, natomiast nowe oddziały są gorzej uzbrojone.
- Na prowincji Beanntan àrda tworzą się szajki bandyckie, które terroryzują szlaki.
- Wobec rosnącej liczby napaści, lokalna szlachta wydaje otwartą i kosztowną wojnę rozbójnikom.
- Wobec tego zamieszania i z powodu niskiego prestiżu władcy, hrabia prowincji Beanntan àrda odmawia płacenia tegorocznych podatków do skarbca Markgrafa.