Strona 1 z 1

Najzdy Barbahów na Eepelie

: ndz cze 11, 2023 7:12 pm
autor: Princeps
Rejza Barbahów na Eguz
Rok 742





Dalwat Barbahów, na północy zwany czasem po prostu Krajem Qorsarzy nie bez powodu uznawany jest za postrach mórz południowych. Korsarstwo jest tam szanowanym zawodem, a kupcy na widok okrętów Barbahów z reguły wolą zapłacić haracz niż ryzykować opór. Tak też wolała większość okolicznych władców, którzy doszli do wniosku, że walka z piractwem jest jak golenie wieprza - dużo krzyku i wysiłku, a efekty mierne. Lepiej więc po prostu zapłacić. Tak więc każdego roku do Al-Qirizmy spływają liczne 'dary' od okolicznych władców. Krew nie woda, a Qorsarze bez zajęcia się nudzą - czego znakiem było złupienie kilku okrętów które w teorii znajdowały się 'pod ochroną'. Kwestią czasu było więc kiedy Hakim Hayreddin zdecyduje się ruszyć na pełnoprawną rejzę, aby nabrać łupów i dać swoich wojownikom zajęcie. W Oświeconej Republice Aruzji trzęsiono już od jakiegoś czasu portkami - jako jedyny kraj nie opłacający się Qorsarzom, zdawała się ona naturalnym celem - choć szczerze powiedziawszy i ci którzy płacą nie byli do końca pewni przyszłości - w końcu co to za umowy z rabusiami...

Ku zaskoczeniu i uldze wszystkich zainteresowanych Hayreddin patrzył jednak dalej. Do stolicy zwołano pirackie floty, zbierając je w jedną armię - do której dołączył też niewielki kontyngent pomocniczy Sułtanatu Azairów. Wojownicy zaokrętowali się na statki i ruszyli na wschód ku Bezkresnemu Oceanowi. Droga to była daleka, jednak na szczęście Elmurowie żyli w przyjaźni z Qorsarzami - tak więc w jej portach można było odpocząć, dokonać szybkich napraw i uzupełnić zapasy. Po minięciu cieśnin, ruszono na północ - ku krajowi Epeeliotów. Celem była ich stolica - Eguz. Miasto miało z punktu widzenia rejzy cel idealny - nad brzegiem oceanu i pozbawione umocnień... Czegóż by więcej chcieć?

Flota przemieszczała się bez przeszkód i niezauważona - i gdy kilka mil od miasta, w dogodnej zatoczce doszło do desantu, Epeelioci byli zasadniczo całkowicie i kompletnie zaskoczeni. Armia Barbahów liczyła prawie trzy tysiące morskich zuchów dowodzonych przez Turguta ibn Orena Reisa, znanego ze swych umiejętności jako wódz. Towarzyszył im ponadto jeden z wybitnych wojowników południa - rycerz co się zowie, którego imienia niestety nie znamy, a gdy ktoś go o nie zapytał - rycerz ów walił ciekawskiego prosto w zęby. Po wylądowaniu Turgut zorganizował swoje wojsko, po czym nakazał ruszać do ataku na majaczące w oddali Eguz.

W samym Eguz trwał zaś stan który można określić zorganizowaną paniką. Miasto nie było zasadniczo bezbronne - stacjonowała w nim większość zaciężnych wojsk księcia Epeeliotów - półtorej setki żołnierzy kompanii zamorskich i cztery setki lekkiej piechoty. Ponadto w roku tym podjęto pewne wysiłki na rzecz rozwiązania problemu braku umocnień i takowe zaczęto wznosić - jednak były one na wczesnym etapie konstrukcji. Epeelioci nie zamierzali jednak poddać się bez walki i do stolicy ściągano każdego kogo się da - kolejną setkę żołnierzy kompanii zamorskich szkolących się niedaleko i kilkudziesięciu rycerzy z książęcej twierdzy Denuoro niedaleko. Ponadto z okolicznych wiosek i szlacheckich dworów zwołano każdego człowieka mającego i zdolnego nosić broń - niewiele ich co prawda było, ale lepsze to niż nic. Ludność zaś umykała do twierdzy Denuoro, aby schronić się za jej murami.

Turgut mając miażdżącą przewagę zdecydował się podzielić wojska i agresywnie zaatakować z trzech stron. Choć obrońcy usiłowali wykorzystać fragmenty murów do obrony, walka była w zasadzie jednostronna - prowizoryczne umocnienia wzięto z marszu, a nieliczni obrońcy rzucili się do ucieczki - i taki był zapewne plan Turguta, który zostawił im otwartą drogę ucieczki, nie zamierzając wdawać się w długotrwałą, uciążliwą i krwawą walkę pośród budynków stolicy. Widząc co się dzieje, dowódca epeeliocki miał wpaść w nieomal szał, próbując bić uciekających i zmusić ich do powrotu na stanowiska - na niewiele się to jednak zdało i wkrótce ocalali obrońcy umykali już na północ, a wkrótce w ślad za nimi ich nieszczęsny dowódca, teraz ozdobiony nową blizną na twarzy, aby przypominała mu o porażce. Nieliczni odważni próbowali walczyć na głównym rynku - tam jednak dopadł ich bezimienny rycerz wraz z Fasami uzbrojonymi w wielkie topory i zwyczajnie wyciął ich w pień.

Po tym doszło do tego co Barbahowie lubią najbardziej - czyli grabieży. A ta trwała aż dwa dni, jako że Turgut uznał że ograbi miasto do cna. Qorsarze zabijali każdego kto stawiał opór, wybierali co ładniejsze dziewoje i silnych młodzieńców, spośród tych którzy nie uciekli na czas, na niewolników i szukali wszelkich kosztowności, które opłacałoby się zabrać na okręty. Turgut rozesłał też konnych, aby złupili okoliczne wioski i szlacheckie dworki. Tutaj jednak trafiła kryska na matyska - pospolite ruszenie zbierało się sprawnie i wkrótce zaczęło atakować podjazdy, zadając im straty i zmuszając do zaprzestania grabieży w dalszej okolicy - kilka grup zostało nawet wyciętych do nogi. Apogeum tego, było gdy grupce Epeeliotów udało się zaskoczyć strażników zacumowanych w pobliżu statków i podpalić kilka z nich, gdy strażnicy zbytnio sobie popili.

Co zaś na to książę Bolivar? Z okien swojego pałacu w Denuoro mógł usłyszeć krzyki mordowanych i przyglądać się jak jego stolica płonęła - Barbahowie nie zamierzali jednak szturmować potężnej fortecy - nie mieli na to czasu i nie było to ich celem. W końcu książę nie wytrzymał i z kilkoma towarzyszami pod osłoną nocy wymknął się z zamku, aby dołączyć do gromadzącej się w pobliżu armii i organizować opór. Czasu jednak było za mało aby zebrać siły do walnej bitwy przeciw tak licznemu przeciwnikowi. Po dwóch dniach grabieży stało się jednak jasnym, że pora kończyć rejzę - Turgut musiał być jednak do tego przekonywany przez swoich oficerów, uważając że uda mu się jeszcze wycisnąć trochę więcej z miasta - do przekonania trafił mu w końcu jednak argument, że jeśli zostaną tu jeszcze trochę, to Epeelioci w końcu zdołają kontratakować - i nie daj boże, mogą znowu zniszczyć okręty - a gdyby udało im się skutecznie uszkodzić flotę, Barbahowie utknęli by we wrogim kraju. Tak więc załadowano łupy i niewolników na okręty i ruszono w drogę powrotną do domu. Wcześniej jednak podłożono ogień pod miasto. Powracający do stolicy żołnierze i mieszkańcy szybko zajęli się jego gaszeniem bądź ograniczaniem się jego rozprzestrzeniania, co udało się tylko częściowo. W każdym razie po drodze Turguz próbował jeszcze połupić wybrzeże, jednak wieści o rejzie już się rozeszły - i kto mógł uciekł w głąb lądu, a okoliczne ruszenie było o wiele bardziej gotowe do walki, tak więc sukcesy na tym polu były ograniczone.

Rejza okazała się być gigantycznym sukcesem dla Barbahów, pokazując że należy ich się obawiać nie tylko na wodach mórz południowych - kto wie jaki kraj będzie ich następnym celem, jeżeli wypuścili się tak daleko na północ... Do domu przywieźli ogromne łupy i wielu niewolników, a wojownicy opromienieni są sławą i chwałą - Hayreddin chwalony jest zaś jako odważny i mądry władca, który dobrze wybrał cel wyprawy. Dla Epeeliotów nastał czas żałoby i szacowania strat - rejza była dla nich katastrofą, podobnej której nie widziano od dekad. Eguz było ich największym miastem, teraz zaś obrócone zostało w ruinę i doszczętnie złupione - jego bogactwa zrabowane, i choć większość mieszkańców znalazło na czas schronienie w książęcym zamku, to Qorsarze zabrali ze sobą całkiem sporo niewolników. Pewnym jest, że gospodarka księstwa jak i książęcy prestiż długo będą odrabiać zadane im przez rejzę straty...


Efekty:
+20 prestiżu dla Dalwatu
-20 prestiżu dla Epeeliotów
reszta efektów na TFach

Re: Rejza na Eguz

: wt lip 04, 2023 8:41 pm
autor: Princeps
Płonące wybrzeża
Rok 743


W Eguz, miasteczku pięknych dam,
Przeznaczenie czarne płynie wśród chat.
Kiedyś kwitło tam życie wspaniałe,
Dziś smutek zalega nad każdą ulicą spalaną.

Barhabowie, korsarze złowrodzy,
Nadciągnęli, jak cienie w noc.
Ich żagle czarne, okrutne wiatry,
Niosą spustoszenie, przeraźliwe wrzaski.

Ogień rozszalały na murach góruje,
Budynki płoną, jak piekło zazdrosne.
Eguz tonie w łzach swoich mieszkańców,
Rozpacz rozpala serca, miasto traci dawny blask.

Wśród chaosu i zniszczenia króluje Dulceus,
Rycerz dzielny, lecz zraniony losu udręką.
Jego narzeczona, Igone ukochana,
Wśród korsarskiego napadu została porwana.

Dulceus walczył, jak lew na polu bitwy,
Ścigał Barhabów przez pola i wzgórza.
Zaprawiony w boju, wiarą natchniony,
Pragnął uratować ukochaną ze szponów mrocznych pachołków…

- fragment poematu „O Dulceusie i Igone” minstreala Betiko z Eguz, 743 EI
Wiele łez wylano nad losem Eguz i okolicznych ziem, których gniew podstępnych Barhabów dosięgnął w roku pańskim 742 od narodzin Imperium. Jednak ocaleni z tej bolesnej masakry ani myśleli pogrążać się w marazmie. Zaczęto odbudowę spalonych chat, chowano pozostawione ciała, a umocnienia miejskie, których brak przesądził o krwawym losie miasta znowu były stawiane. Jednak wielu mieszkańców zaczęło powątpiewać w swe działania, czy nie były przedwczesne kiedy posłaniec pewnego lipcowego dnia w pędzie konia przejechał przez oczyszczone ulice krzycząc, że plaga boska powróciła. Ale może nie uprzedzajmy faktów.

Po bolesnym najeździe, na dworze księcia Bolivara I z rodu Deunoro trwała zawzięta dysputa pomiędzy rajcami. Gorane, jeden z doświadczonych doradców księcia, zgłosił się do głosu jako pierwszy. Był człowiekiem o surowym wyrazie twarzy i głębokim głosie, którym przemawiał do zebranych. Jego założone brwi świadczyły o powadze, jaką przywiązywał do swojej roli.

"Gniew Barhabów musi zostać odwzajemniony natychmiast!" zaczął Gorane. "Miasto Eguz zostało zniszczone, ale nie możemy pozwolić, by przeciwnik triumfował. Powinniśmy skupić się na szybkiej odbudowie Eguzu. Ocalone ruiny muszą ponownie zajaśnieć i stawić czoła przyszłym zagrożeniom. To będzie symbol naszej determinacji i nieugiętości wobec najazdów. Nie możemy pozwolić, aby strach i zniszczenie paraliżowały nasze serca!"

Izaro, rycerski doradca o imponującej posturze i zbroi, odpowiedział na wypowiedź Gorane'a. Jego głos miał pewien odłam rycerskiego honoru, a w jego oczach można było dostrzec błysk zdeterminowanej waleczności.
"Gorane, niezaprzeczalnie odbudowa Eguzu jest ważna, ale czy to wystarczy?" zapytał Izaro. "Nasza siła tkwi w naszych rycerzach i w gotowości do obrony. Barhabowie mogą powrócić, a my musimy być na to przygotowani. Musimy szybko powiększyć nasze wojsko, szkolić zastępy i wzmocnić nasze fortyfikacje. To nie tylko kwestia odbudowy miasta, ale także zapewnienia bezpieczeństwa dla naszych ludzi. Powinniśmy inwestować w obronność kraju, aby stawić czoła najazdom w przyszłości."

Książę Bolivbar I słuchał uważnie obu argumentów, spoglądając na swoich doradców z powagą. W jego oczach można było dostrzec zmagania w podejmowaniu decyzji. W końcu, po chwili namysłu, odezwał się do zebranych.
"Oba wasze punkty widzenia mają swoje racje" powiedział książę, w jego głosie brzmiał szacunek dla obu doradców. "Odbudowa Eguzu jest nieodzowna, ale nie możemy zapominać o przyszłym zagrożeniu. Musimy wzmocnić nasze wojsko i skupić się na obronności kraju. Tymczasem, do czasu ukończenia fortyfikacji w Eguz, będziemy musieli zdobyć cenne chwile spokoju. Zadbajmy o to, aby nasze miasto i nasze siły były gotowe na ewentualny powrót Barhabów. To będzie trudne zadanie, ale jestem pewien, że Eepelia przetrwa te próby."

Po tych słowach cisza zapanowała w sali. Obrady na dworze księcia Epeeliotów miały kontynuować się, ale decyzja Bolivbara I była podjęta. Oczekując na najazd Barhabów, Eepelia przygotowywała się na walkę, wierząc w swoją siłę i zdolność do przetrwania. Okazało się to dla Księstwa decyzją wręcz zbawienną, gdyż czarne żagle Barhabów zostały zauważone niebawem na Smoczym Morzu – Barhabowie wrócili i płynęli w liczbie około 40 okrętów!

Turgut ibn Oren Rei jednak nie wiadomo czy dzięki czarom czy zmysłowi odgadł, że Bolivar może spodziewać się jego powrotu. Tedy postanowił przyjąć inną taktykę. Zamiast ponownie spaść na odbudowujące się Eguz podzielił swe siły na kilkanaście mniejszych band, które w różnych miejscach lądowały na brzegu. Strach padał na wioski epeeliockie, które były nawiedzane przez te najazdy. Metoda ta okazała się skuteczna bo większe zagony rycerstwa epeeliockiego zazwyczaj nie były w stanie zwołać się tak szybko, a chłopstwo bez ich pomocy nie stanowiło wielkiego zagrożenia. Wadą tej metody jednak był fakt, że nie za bardzo można było się obłowić na niej. Zasięg najazdów ograniczał się jedynie do nie bardzo oddalonych od brzegu wiosek, a nawet największe z nich były jedynie skupiskami kilku chat, a jak już jakaś miała świątynię to próżno w niej było szukać złota. Łupów może więc jest mniej, ale przynajmniej niewolników nałapano ponownie.

W miarę jak informacje o najazdach Barhabów docierały do różnych zakątków reszty kraju, zaczęto myśleć jak przeciwdziałać temu. W obliczu zagrożenia, szlachta epeeliocka postanowiła samoorganizować się i wziąć sprawy w swoje ręce. Zrozumieli, że pilnowanie swoich wiosek i ochrona mieszkańców są kluczowe. Wśród tych odważnych rycerzy, którzy stanęli na straży swoich wiosek, znajdował się niejaki Dulceus. Był młodym, ale niezwykle dzielnym rycerzem, znanym ze swojej odwagi i nieustępliwości. Słysząc o nadchodzącym oddziale Barbahów, postanowił zebrać paru innych rycerzy i przygotować zasadzkę. Kiedy pośród chaty wbiegli Qorsarze, tedy Dulceus popędził na nich, rozpędzając zadziwiająco szybko ludzi stanowiących postrach mórz. Lekkozbrojni Barbahowie zostali niemal wybici – zwłaszcza kiedy ich kapitan widząc uciekających swoich ludzi, kazał odbijać od brzegu. Okręty uratował… za to jednak zostawił na plaży wszystkich co zeszli do wioski.

Po tej przygodzie Turgut postanowił odwołać pozostałe rajdy. Rycerstwo Eepeliockie nie było w stanie upilnować całego wybrzeża co prawda, ale nie było sensu ryzykować więcej strat, zwłaszcza że brakowało już miejsca na statkach. Tedy załadował co miał na okręty i odpłynął ku Cieśninie Elmerskiej. Zdziwiłby się ktoś myśląc, że był to koniec jego przygód, w tym roku. Wszak kiedy dopłynął do elmurskiego portu Nauwu jego ludzie znowu musieli się gotować na przelewanie krwi w miejscu w którym się tego nie spodziewali. Barbahowie zacumowali w tym porcie, sprzedając część łupów i uzyskując za to zaopatrzenie od króla Tankerda. Pech jednak chciał, że okazję tą wykorzystało kilku kapitanów, którzy zeszli na ląd i udali się do karczmy. Trunki elmurskie widać za silne były dla ich głów, bo szybko zaczęli szukać bitki i rozróby. To wielce nie przypadło do gustu czarnym miejscowym, którzy swe potężne postury zgromadzili wokół Barbahów. Nie wiadomo co ostatecznie sprawiło, że krew się polała, ani kto zaczął ale bitka po chwili wybuchła. W jej wyniku siedmiu Barbahów dało gardła, zabierając ze sobą w zaświaty pięciu miejscowych. Lokalny dowódca Mbape kiedy doszły go słuchy o tym, kazał zająć trzy okręty qorsarskie, które akurat wtedy cumowały przy pirsie.

Niezwłocznie Mbape spotkał się z Turgutem na rozmowy, jednak negocjacje trwały w ciężkiej i groźniej atmosferze – tak też się skończyły, kiedy Barbah zagroził tubylcowi, że ma pod ręką półtora tysiąca wojska i może wziąć miasto w jeden dzień, jeśli nie odda statków i załóg. Mbape nie czul się widać na tyle silny gdyż wreszcie zgodził się na żądania przybyszów. Kto jednak widział wodza, kiedy Barbhowie odpływali ten słyszał, że im srogo złorzeczył. Widocznie pojawił się pierwszy poważny zgrzyt w relacjach elmursko-barbaskich.

Cóż jednak się działo w udręczonej Epeelii? A wielce wrzało. Na ulicach, dworach czy w świątyniach coraz więcej ludzi wzywa do Abyra o sprawiedliwość i pragnie zakończyć qorsarskie panowanie na morzach. Problemem jest jednak rozmiar Księstwa, które nie jest wielkim krajem i które nie posiada wielkich możliwości. Tedy szukają w większych krajach zrozumienia dla ich gniewu i jeśli ktoś zdecyduje się rozwiązać ten problem, ten w Epeelii znajdzie wielkie wsparcie.

O dziwo jednak w świecie abyrtystycznym po tej kampanii wybuchło niezadowolenie wymierzone w jeszcze jeden kraj – Królestwo Elmurii. Elmurowie dali się poznać jako sojusznikowie Barbahów, którzy to przepuszczają Qorsarzy bez problemów przez swe cieśniny. Wielu ich tedy stawia na równi z piratami i nazywa ich współwinnymi kaźni epeeliockich abyrytów. Tedy opinia o Elmurach spada nie tylko wśród podróżnych ale niepochlebne o nich opinie słychać na większości dworów abyrystycznych.

Podsumowanie:
  • Barbahowie ponownie napadają na Epeeliotów, plądrując ich wybrzeża
  • Zyski z tej rejzy są jednak mniejsze niż sprzed roku
  • Zajścia w Nauwu kładą się cieniem na stosunkach Elmurów z Barbahami
  • W Księstwie Epeeliockim panuje powszechna nienawiść do Qorsarzy, zaś po dworach abyrystycznych rozprzestrzeniają się niepochlebne opinie o Elmurach
Efekty:
+5 prestiżu dla Barbahów
-5 prestiżu dla Eepeliotów
-1 prestiżu dla Elmurów