Skarby Nowego Świata
: ndz lis 07, 2021 12:21 pm
Cudowna flora i niebezpieczna fauna

Któż Wie, co skrywają dzikie dżungle Warnenzji?

Pola Kadzideł
Następny zaś się Polak odezwał, też zielem pachnącym - nie jednak słodkim, ale ostrym i gorzkawym, u osób nieprzyzwyczajonych kaszel wywołującym. Rzekł, że i on wyruszył na misję odkrywczą, która wielce tajna jest i o niej rozpowiadać nie można nikomu. I na tej misji też ziele znalazł wraz ze swymi pobratymcami - przez tubylców palone i zwane Dobago. Polacy nazywali je jednak inaczej - Dytoń - od Józefa Dytonia herbu Kołowrotek, oficera Rzeczypospolitej, któremu to się zioło to wielce spodobało, że na własnym podwórku kazał służącym je zasadzić, by móc popalać je kiedy tylko ma na to ochotę. A prędko służący sami zaczęli popalać, ich znajomi i tak się zioło po wyspie całej rozprzestrzeniło - a bo jak człowiek zapali, to tak się jakoś od razu na sercu lżej robi i spokojniej.
Ale nie tylko na Dytoń w czasie swoich podróż spotkał - ledwo z życiem uszedł - bowiem podczas jednej z eskapad na ślady natrafił - jakby wilcze. Tylko wielgachne - jakby wilka co wielki jest jak koń czy krowa! A zaraz usłyszał wycie w oddali - to nogi wziął co za pas, uciekając aż się kurzyło za nim. Kolega jednak na oczy własne go widział - tylko potem już z lasu nie wrócił. Także on zamiaru na Wilkory polować nie ma - choć futra z nich byłby pewno przednie. A i jakby takiego wytresować...

Wilkor - wielkość wedle opowieści marynarzy (po 6 kolejkach) Na to wszystko szkot zaś się zaśmiał. "Amatorzy" rzekł. On bowiem, tymi ręcyma, własnymi, plemieniu ludojadów, z przepastnych upraw na mokradłach głęboko w dżungli, z dala od Nowej Szkocji, wykradł sadzonki mistycznej rośliny, "Bagiennego Ziela", którego to poganie używali w swych okultystycznych rytuałach do przyzywania zmarłych przodków. A i nie pierwszym był, którego posłali - bo wcześniej posłali innego marynarza - co "miał gadane" - ten jednak wrócił bez oczu i palców - które niechybnie mu dzikusy ucięły i zjadły.
A to nie wszystko, co Szkoci znaleźli - brat jego bowiem pod innym kapitanem służył - wraz z którym odnalazł w dziczy ptaki wielobarwne, śpiewające i kraczące - a niektóre podobno gadające jak ludzie! Toteż wyłapali ich nieco, by Gubernatorowi zaprezentować - a może i samemu Królowi wysłać w ramach podarku. No i oczywiście - zaczęli wycinkę drzew tropikalnych. Drewno z nich ma ciemną barwę, błyszczy się lekko, jest ciężkie i twarde, - przez co nie pływa w wodzie i do budowy statków się nie nadaje, ale idealnie pasuje do robienia zdobień wszelakich, mebli - albo i lasek, bo taką właśnie marynarz szkocki mógł się pochwalić.

Jak człowiek Bagienne ziele zażyje, to wiele zobaczyć może podobno... Następny syn żagli Abdul - Maur z pochodzenia, jednak ochrzczony, opowiadał co to w Nowej Andaluzji znaleziono. Ponoć ludzie gubernatora natknęli się na dziwnego zwierza, nie większego od psa, lecz z trąbą na pół metra, którą wsysał napotkane na drodze mrówki, wydając przy tym dźwięk, który żywo rozśmieszył eksploratorów. Tak im się ów zwierz spodobał, że wzięli go ze sobą do kolonii, aby sprezentować go gubernatorowi. Zamiast jednak pochwały otrzymać, skarcono ich, że nie wzięto również samicy, by rozmnożyć te dziwadła. Widząc, że to stworzenie jedzące mrówki, nadano mu nazwę mrówkojada.
Ostatni marynarz zaś był Holendrem - i tak wiele do powiedzenia nie miał. Ale też coś odkrył - czy raczej brał udział w misji eksploracyjnej, która odkryła coś. W głębi Caroliny, wysoko w górskich przełęczach, Holendrzy napotkali osobliwe gady - wielkie jaszczury pokryte skórą, która na myśl przywoływała prędzej głazy czy kamienie, niż coś, co mogło wyrosnąć na zwierzęciu. Może z tego powodu tubylcy zdawali się je czczić - ani chybił wszak to robota jakiś czarcich sił!
Takie oto rozmowy toczyły się w karczmie, gdzieś między morzami.
Pojawiły się nowe surowce:
Kolonia Górnicza Khorinis zyskuje dostęp do sadzonek kadzidła - można je uprawiać jedynie na pystuni;
Nowa Szkocja rozpoczyna produkcję drewna tropikalnego - ten surowiec można wydobywać z każdej dżungli;
Nowa Szkocja zyskuje dostęp do sadzonek bagiennego ziela - roślinę można uprawiać w dżungli i lasach subtropikalnych;
Kraków Zachodni zyskuje dostęp do sadzonek dytoniu - ten surowiec można uprawiać w klimacie umiarkowanym;
Ponad to następujące kraje zyskują dostęp do surowca egzotyczne zwierzęta:
Kolonia Górnicza Khorinis odkrywa saharczyki - można od razu zacząć hodowlę na pustyni
Kraków Zachodni odkrywa wielkie wilki zwane Wilkorami, jednak musi je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę
Nowa Szkocja odkrywa egzotyczne ptaki - można od razu zacząć hodowlę w dżungli
Nowa Andaluzja odkrywa mrówkojady, jednak trzeba je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę
Niderlandzkie Indie Wschodnie odkrywają Jaszczurki Skalniaki, jednak musi zająć konkretną prowincję, by zacząć ich hodowlę

Któż Wie, co skrywają dzikie dżungle Warnenzji?
Informacje to do siebie mają, że rozchodzą się szybko. Zwłaszcza takie najbardziej skrywane, jakimi nikt by się dzielić nie chciał - takie nad wyraz często kończą jako opowieści strudzonych marynarzy dzielone przy piwie, wódce czy też whisky. Inna sprawa czy takie opowieści są prawdziwe...
Gdzieś w karczmie, trudno powiedzieć gdzie, a bo i to nie istotne w tej historii, spotkało się takich marynarzy kilku - pięciu dokładniej. Pierwszy, Jorge Rodrigo de la Castiglione z nich przybył z północy, z kraju nazywającego się Khorinis, przez zwyczajnych ludzi nazywanego zaś po prostu Małą Kastylią. Marynarzem był jak marynarzem - opitym, lekko brudnawym, bez zębów wszystkich. Ale - nieśmierdzącym. Zgoła przeciwnie, pachniał bowiem nad wyraz przyjemnie, zniewalająco - powodzenie zatem miał u kobiet. Jakim cudem - pytali go jego kompanowie do kielicha. On zaś rzekł im, że brał udział w misji odkrywczej zleconej przez samego Gubernatora Gomeza. I że to tajemnica wielka, więc żeby nikomu nic nie pisnęli. Wyruszył bowiem wraz ze swoimi druhami w głąb pustyni, na której Kastylijczycy kolonię postawili, w poszukiwaniu różnorakich cudów Nowego Świata. Pustynia jednak - jak pustynia. Wiele na niej niema, to też prędko zaczęli interesować się czym popadnie, byle tylko czymś zająć ręce i umysł. I w rzeczone ręce wpadła mu roślina o grubych liściach. Gdy się zaś te liście zgniotło - albo lepiej - zapaliło, co pokazało mu żyjące w okolicy plemię, które ziela używało podczas modłów do ichnich pogańskich bożków - uwalniał się słodki zapach, miło tłumiący zmysły, z lekka usypiający - na myśl przywodzący mu zapach kadzideł ze świątyń chrześcijańskich Starego Świata.
Ale nie na koniach! Nie, nie na koniach, nie na mułach, osłach ani kozach. Otóż Suktowie, bo tak się tamtejsze plemię zwało, dziwne zwierzęta ujeżdżali. Nieduże, nieco od kucyka większe, z szyją długą na metr, futrzane jak wielbłąd - i podobnie jak wielbłądy mogące przez całe tygodnie nie pić nawet grama wody. Niektórzy Europejczycy poczęli przezywać je "wielkimi owcami", jednak paru Maurów w służbie gubernatora nadało im bardziej wyrafinowaną nazwę - saharczyki.
Gdzieś w karczmie, trudno powiedzieć gdzie, a bo i to nie istotne w tej historii, spotkało się takich marynarzy kilku - pięciu dokładniej. Pierwszy, Jorge Rodrigo de la Castiglione z nich przybył z północy, z kraju nazywającego się Khorinis, przez zwyczajnych ludzi nazywanego zaś po prostu Małą Kastylią. Marynarzem był jak marynarzem - opitym, lekko brudnawym, bez zębów wszystkich. Ale - nieśmierdzącym. Zgoła przeciwnie, pachniał bowiem nad wyraz przyjemnie, zniewalająco - powodzenie zatem miał u kobiet. Jakim cudem - pytali go jego kompanowie do kielicha. On zaś rzekł im, że brał udział w misji odkrywczej zleconej przez samego Gubernatora Gomeza. I że to tajemnica wielka, więc żeby nikomu nic nie pisnęli. Wyruszył bowiem wraz ze swoimi druhami w głąb pustyni, na której Kastylijczycy kolonię postawili, w poszukiwaniu różnorakich cudów Nowego Świata. Pustynia jednak - jak pustynia. Wiele na niej niema, to też prędko zaczęli interesować się czym popadnie, byle tylko czymś zająć ręce i umysł. I w rzeczone ręce wpadła mu roślina o grubych liściach. Gdy się zaś te liście zgniotło - albo lepiej - zapaliło, co pokazało mu żyjące w okolicy plemię, które ziela używało podczas modłów do ichnich pogańskich bożków - uwalniał się słodki zapach, miło tłumiący zmysły, z lekka usypiający - na myśl przywodzący mu zapach kadzideł ze świątyń chrześcijańskich Starego Świata.
Ale nie na koniach! Nie, nie na koniach, nie na mułach, osłach ani kozach. Otóż Suktowie, bo tak się tamtejsze plemię zwało, dziwne zwierzęta ujeżdżali. Nieduże, nieco od kucyka większe, z szyją długą na metr, futrzane jak wielbłąd - i podobnie jak wielbłądy mogące przez całe tygodnie nie pić nawet grama wody. Niektórzy Europejczycy poczęli przezywać je "wielkimi owcami", jednak paru Maurów w służbie gubernatora nadało im bardziej wyrafinowaną nazwę - saharczyki.

Pola Kadzideł
Następny zaś się Polak odezwał, też zielem pachnącym - nie jednak słodkim, ale ostrym i gorzkawym, u osób nieprzyzwyczajonych kaszel wywołującym. Rzekł, że i on wyruszył na misję odkrywczą, która wielce tajna jest i o niej rozpowiadać nie można nikomu. I na tej misji też ziele znalazł wraz ze swymi pobratymcami - przez tubylców palone i zwane Dobago. Polacy nazywali je jednak inaczej - Dytoń - od Józefa Dytonia herbu Kołowrotek, oficera Rzeczypospolitej, któremu to się zioło to wielce spodobało, że na własnym podwórku kazał służącym je zasadzić, by móc popalać je kiedy tylko ma na to ochotę. A prędko służący sami zaczęli popalać, ich znajomi i tak się zioło po wyspie całej rozprzestrzeniło - a bo jak człowiek zapali, to tak się jakoś od razu na sercu lżej robi i spokojniej.
Ale nie tylko na Dytoń w czasie swoich podróż spotkał - ledwo z życiem uszedł - bowiem podczas jednej z eskapad na ślady natrafił - jakby wilcze. Tylko wielgachne - jakby wilka co wielki jest jak koń czy krowa! A zaraz usłyszał wycie w oddali - to nogi wziął co za pas, uciekając aż się kurzyło za nim. Kolega jednak na oczy własne go widział - tylko potem już z lasu nie wrócił. Także on zamiaru na Wilkory polować nie ma - choć futra z nich byłby pewno przednie. A i jakby takiego wytresować...

Wilkor - wielkość wedle opowieści marynarzy (po 6 kolejkach) Na to wszystko szkot zaś się zaśmiał. "Amatorzy" rzekł. On bowiem, tymi ręcyma, własnymi, plemieniu ludojadów, z przepastnych upraw na mokradłach głęboko w dżungli, z dala od Nowej Szkocji, wykradł sadzonki mistycznej rośliny, "Bagiennego Ziela", którego to poganie używali w swych okultystycznych rytuałach do przyzywania zmarłych przodków. A i nie pierwszym był, którego posłali - bo wcześniej posłali innego marynarza - co "miał gadane" - ten jednak wrócił bez oczu i palców - które niechybnie mu dzikusy ucięły i zjadły.
A to nie wszystko, co Szkoci znaleźli - brat jego bowiem pod innym kapitanem służył - wraz z którym odnalazł w dziczy ptaki wielobarwne, śpiewające i kraczące - a niektóre podobno gadające jak ludzie! Toteż wyłapali ich nieco, by Gubernatorowi zaprezentować - a może i samemu Królowi wysłać w ramach podarku. No i oczywiście - zaczęli wycinkę drzew tropikalnych. Drewno z nich ma ciemną barwę, błyszczy się lekko, jest ciężkie i twarde, - przez co nie pływa w wodzie i do budowy statków się nie nadaje, ale idealnie pasuje do robienia zdobień wszelakich, mebli - albo i lasek, bo taką właśnie marynarz szkocki mógł się pochwalić.

Jak człowiek Bagienne ziele zażyje, to wiele zobaczyć może podobno... Następny syn żagli Abdul - Maur z pochodzenia, jednak ochrzczony, opowiadał co to w Nowej Andaluzji znaleziono. Ponoć ludzie gubernatora natknęli się na dziwnego zwierza, nie większego od psa, lecz z trąbą na pół metra, którą wsysał napotkane na drodze mrówki, wydając przy tym dźwięk, który żywo rozśmieszył eksploratorów. Tak im się ów zwierz spodobał, że wzięli go ze sobą do kolonii, aby sprezentować go gubernatorowi. Zamiast jednak pochwały otrzymać, skarcono ich, że nie wzięto również samicy, by rozmnożyć te dziwadła. Widząc, że to stworzenie jedzące mrówki, nadano mu nazwę mrówkojada.
Ostatni marynarz zaś był Holendrem - i tak wiele do powiedzenia nie miał. Ale też coś odkrył - czy raczej brał udział w misji eksploracyjnej, która odkryła coś. W głębi Caroliny, wysoko w górskich przełęczach, Holendrzy napotkali osobliwe gady - wielkie jaszczury pokryte skórą, która na myśl przywoływała prędzej głazy czy kamienie, niż coś, co mogło wyrosnąć na zwierzęciu. Może z tego powodu tubylcy zdawali się je czczić - ani chybił wszak to robota jakiś czarcich sił!
Takie oto rozmowy toczyły się w karczmie, gdzieś między morzami.
Pojawiły się nowe surowce:
Kolonia Górnicza Khorinis zyskuje dostęp do sadzonek kadzidła - można je uprawiać jedynie na pystuni;
Nowa Szkocja rozpoczyna produkcję drewna tropikalnego - ten surowiec można wydobywać z każdej dżungli;
Nowa Szkocja zyskuje dostęp do sadzonek bagiennego ziela - roślinę można uprawiać w dżungli i lasach subtropikalnych;
Kraków Zachodni zyskuje dostęp do sadzonek dytoniu - ten surowiec można uprawiać w klimacie umiarkowanym;
Ponad to następujące kraje zyskują dostęp do surowca egzotyczne zwierzęta:
Kolonia Górnicza Khorinis odkrywa saharczyki - można od razu zacząć hodowlę na pustyni
Kraków Zachodni odkrywa wielkie wilki zwane Wilkorami, jednak musi je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę
Nowa Szkocja odkrywa egzotyczne ptaki - można od razu zacząć hodowlę w dżungli
Nowa Andaluzja odkrywa mrówkojady, jednak trzeba je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę
Niderlandzkie Indie Wschodnie odkrywają Jaszczurki Skalniaki, jednak musi zająć konkretną prowincję, by zacząć ich hodowlę