
Różne ludy różnie opowiadają o tym, jak świat powstał. Bywał taki czas, gdy najczęściej przy ogniskach opowiadano o dwóch braciach – żyli oni razem, aż do czasu, gdy poróżniły ich daniny dla bogów. Zanim doszło do ich bitwy, kraj, który stał między nimi pękł na pół – a wielkie połacie ziemi zapadło się w ocean. Boski oddech odepchnął ich od siebie i dopiero wtedy zapłakali nad swym losem, bo wiedzieli, że już na zawsze będą rozdzieleni. Inni mówią, że do bitwy doszło i gdy jeden z braci zabił drugiego wpadł w wielką rozpacz, a z nimi płakali bogowie i tak wielkie lądy znalazły się pod wodą.
Jednak teraz już nikt nie pamięta szczegółów, a opowieść zmieniała się tyle razy, że nie sposób zliczyć jej wariantów.
Spytaj każdego dziadygę, a ten powtórzy słodkie kłamstwo, bądź okrutną prawdę – że kiedyś ta ziemia była dobra i dbała o swoich. Że czasy były prostsze, żywot lepszy, kobiety piękniejsze, a wino mocniejsze. Wielu tęskni za wspaniałym Imperium Tanuvaru, chociaż znają tylko urywki historii.
Założyła je podobno zdolna heroska imieniem Kleopatra. Zbudowała ze swym ludem wielkie miasto na cieśninie, które bogaciło się wielce na spływie i handlu, ale nie mniej na swych bogatych uprawach. Tanuvar był czystym, dobrze zaplanowanym i po prostu pięknym polis. Nie wiadomo czy to jej potomkowie, czy też uzurpatorzy sięgnęli po władzę dziedziczną – ale pierwszym z nich był Antioch, człowiek rosłej postury, zdolny giąć metal rękoma. Wśród jego następców kilku basileusów weszło do pamięci ludzkiej, czy to za sprawą swej dobroci, czy też wielkich czynów, czy po prostu grozy, którą siali. Byli to Drakon, Hezjod, Kasandra, Leon, Nikander, Filandros, Febus, Platon, Ptolemeusz, Zofia, Tales, Zoe, Zotyk. Tych zachowały stare opowieści bądź ocalałe księgi. Dzieje reszty strawił wielki pożar Biblioteki Tanuvariańskiej i następujące kataklizmy, jeden gorszy od drugiego.
Jedni mówią, że początkiem końca imperium był pacyfizm basileusa Talesa, wielkiego myśliciela, filozofa. Doświadczywszy realiów okrutnych wojen toczonych przez jego kraj, widząc rzeki płynące krwią, przysiągł, że Tanuvar nie wkroczy ponownie na tą ścieżkę. Inni wskazują ogólną stagnację i dekadencję elit. Jedno jest pewne. Ostatni imperator, Febus, zginął zdradziecko pchnięty nożem przez swego majordoma. Czy poszło o romans z żoną majordoma? A może o coś więcej? Nie będzie nam dane się dowiedzieć. Wygasła linia imperatorów, a ich satrapowie stali się diadochami – następcami. Imperium zostało rozerwane na kawałki w serii brutalnych wojen domowych, w ogniu których miały zostać ukute nowe królestwa. Lecz tak się nie stało. Co było pierwsze, złupienie i trwająca tygodniami grabież stołecznego Tanuvaru przez żołnierzy diadocha Seleukosa – czy też kataklizm, ciężko jest nawet ustalić. To z kroniki dworskiej jego rywala wiemy, że upojeni zdobyczą i rzezią żołdacy nagle popadli w popłoch, gdy na niebie ukazała się krwista łuna. Złośliwi mówią, że tylko zajęci rozbojem żołnierze nie mogli zauważyć zbliżającej się komety, bo tym ona prawdopodobnie była. Według innych tak brutalna rzeź była już rezultatem spodziewanego końca dni, czy też po prostu głodu.
Miejsce uderzenia było bardzo daleko, to pewne – inaczej nie zostałby nikt, kto mógłby o tym opowiedzieć, ale i to wystarczyło. Huk zbił szkła w promieniu wielu staj, ziemia zadrżała, zwierzęta wpadły w popłoch, ptaki podobno spadały z nieba. Najgorsze miało dopiero nadejść. Najbliższe tygodnie i miesiące przyniosły przeraźliwe zimno, to był rok bez lata – dopiero pierwszy z wielu. Czasem na wsie i miasta spadał czarny jak smoła śnieg, który wielu uważało za wystarczający dowód końca czasu i gniewu bogów. Powierzchnie uprawne kurczyły się, nieufni ludzie dziczeli, a królewięta wyrywały sobie marne resztki z rąk w takim tempie, że nikt już nie pamiętał nawet imion tych władyków, za sprawą których miano diadochów było przeklinane wszem i wobec. Tanuvar miał nie powstać na nowo. Głód popchnął wiele ludów z dala od ich dawnych siedzib w głąb dawnej cywilizacji, za limes, w serce starego Imperium. Dla kilku była to kwestia ambicji, bez dwóch zdań, ale dla większości jedyna szansa na przeżycie w nowej rzeczywistości.
Z czasem sytuacja zaczęła się poprawiać, miesiące ocieplały się stopniowo, ale nigdy do tego poziomu, co niegdyś – przynajmniej tak twierdzą te dziadygi, które znowuż usłyszały to od swoich praszczurów. Bajają oni o ciągnących się po horyzont uprawach oliwek, winnej latorośli, pszenicy, jęczmienia, a także o pełnym tłustych ryb morzu środkowym. O silnych wołach i mocnych koniach. O miastach z marmuru i księgach tłumaczących ruch gwiazd. Co człowiek zaczął, bogowie skończyli. Niegdyś podzielili braci, teraz ich ukarali. Większość naszej ziemi jest jałowa i nie urodzi nic przez wiele lat, a może i nigdy. Wielki lód zagradza nam drogę na południe, co jest na wschodzie i zachodzie nie wie nikt, a na północy bywają tylko odważni śmiałkowie i kapitanowie, skłonni płynąć ze swym towarem do odległych królestw. Ale i za wyspami jest już tylko długi, gorący i okrutny ocean, zwany często Martwym Oceanem bądź Martwym Morzem. W jednej z ocalałych ksiąg opisał go niejaki Pyteasz, poddany basileusa, wysłany w celu go zbadania. To, o czym donosi, nie napawa optymizmem.