Wydarzenia


Co się w świecie dzieje.
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Książęta przeklęci
840/841 RNE

Obrazek

Arcyksiążę Merowinii, Karol VI nie miał łatwego życia. W przeciwieństwie do wielu władców regionu, nie odziedziczył on swego tytułu i władzy bezpośrednio. Miano arcyksięcia wywalczyć musiał samodzielnie, wychodząc zwycięsko z toczonej przez ponad pół wieku wojnie Lilii. Konflikt, toczony między spadkobiercami wymarłej głównej linii starożytnego rodu Loueningów, w ogromnym stopniu wyniszczył ich domenę. Chociaż starcie pod Caillon i śmierć ostatniego z pretendentów, Jana II, oznaczała koniec zbrojnych zmagań o tron, praktycznie całe panowanie Karola przebiegać miało pod znakiem odbudowy i powolnego podnoszenia się ze zgliszczy ciężkich dla Merowinii czasów. Mimo najlepszych wysiłków władcy, duża część jego pracy nie została ukończona, a dumny tytuł arcyksięcia nie odzyskał autorytetu sprzed okresu Czarnego Słońca.

Jednym z licznych zmartwień Karola była kwestia sukcesji tronu. Na jego nieszczęście, mimo licznych starań, jego żona urodziła mu zaledwie dwójkę dzieci - księcia koronnego Filipa oraz Katarzynę. Niepokój księcia, pomnego wydarzeń które doprowadziły do wybuchu wojny Lilii, sprawił, że dokładał on wszelkich starań, by jak najlepiej przygotować swego jedynego syna do roli następcy tronu. Oczko w głowie swego ojca, książę Filip rzeczywiście uczył się chętnie i pojętnie, a merowińskiemu dworowi imponował dowcipem i fantazją. Zapobiegliwy ojciec starannie dobrał swemu pierworodnemu małżonkę - została nią wpływowa Joanna de Roh, przedstawicielka jednego z możnych rodów Walezji. W 819 roku para doczekała się potomka - ochrzczonego po dziadku Karolem. Radość ta trwała jednak krótko - młody książę Karol okazał się bowiem dzieckiem zgoła odmiennym od swego ojca. Powolny, chorowity i strachliwy, zupełnie nie przystawał do oczekiwań swego dziadka, który rozważał nawet oddanie dziecka do posługi duchownej. W miarę upływu lat coraz bardziej jasnym stawało się jednak, że pani de Roh nie urodzi Filipowi innych zdrowych dzieci.

W roku 834 na dom walezyjski spadła straszliwa tragedia - książę koronny Filip zmarł niespodziewanie w wieku 35 lat. Podobno przyczyną zgonu były wywary, które po kryjomu przyjmował, a które miały zapewnić mu powodzenie w łożnicy i zapewnić narodziny bardziej sprawnego potomka. Śmierć ta całkowicie zdruzgotała Karola VI, którego plany sukcesyjne zostały tym samym całkowicie pokrzyżowane. Być może w akcie desperacji władca całkowicie zaniedbał sprawy rodzinne - zamiast tego koncentrując się na fundowaniu kolejnych wydziałów szacownego Uniwersytetu Karloniańskiemu, który za jego panowania odzyskał częściowo prestiż utracony w trakcie lat wojny domowej i stał się jedną z czołowych uczelni wyższych na całym świecie. Kiedy w rok później na chorobę serca zmarła jego żona, ukochana Maria de Sorel, władca całkowicie pogrążył się w rozpaczy. Zaczął odmawiać jedzenia i przyjmowania gości, coraz bardziej zaniedbując sprawy państwa. Strasznie schudł, chorował, mówiono że majaczył nocami chodząc po pustych korytarzach zamku. 17 marca 836 roku zmarł, arcyksiążęcą koronę przekazując swemu wnukowi - koronowanemu wkrótce na Karola VII.

Nowy arcyksiążę okazał się być władcą bardzo miernym. Posądzano go o ociężałość umysłową, brak doświadczenia i kompletne nieprzygotowanie do objęcia władzy, wynikające poniekąd z zaniedbania edukacji. Jeszcze przed objęciem przez dwudziestoletniego Karola tronu, w ostatnich latach władzy jego poprzednika, do ogromnego znaczenia doszła wspomniana wcześniej Joanna de Roh. Energiczna i przedsiębiorcza, arcyksiężna-matka szybko przejęła pierwsze skrzypce jeśli chodzi o sterowanie działaniami dworu. Swego strachliwego i niepewnego syna otoczyła swoimi zausznikami i doradcami. Wkrótce członkowie jej rodu otrzymali nominacje na ogromną liczbę czołowych stanowisk i dostojeństw dworskich.

Jak łatwo sobie wyobrazić, taki stan rzeczy dość szybko zaczął budzić sprzeciw wśród reszty merowińskiej arystokracji. Dostrzegające słabość władzy centralnej możne rody i kliki utwierdziły się w swojej niezależności, poczynając sobie coraz śmielej i coraz mniej respektując napływające ze stolicy ordynanse. Bogactwo i zaszczyty spływające na de Rohów budziły zawiść wśród innych możnych rodów, których wiele miało z tą rodziną stare zatargi jeszcze z czasów wojny Lilii. Coraz głośniej zaczęto mówić o możliwym udziale Joanny de Roh w śmierci jej męża, którego niespodziewana śmierć miałaby być wynikiem jej trucicielskiego spisku w celu przejęcia władzy.

Narastający opór wobec dominacji de Rohów zaowocował w końcu pierwszymi otwartymi działaniami przeciwko ich władzy - na zamku Beaumont przedstawiciele rodów de Sorel (hrabiów Bastynii) i de Goumene (baliwów Akwizji) wydali odezwę, wzywająca arcyksiężną-matkę do podzielenia się władzą regencyjną z radą baronów, w skład której mieli wejść przedstawiciele wszystkich większych rodów. Chociaż pozbawiona mocy i rzecz jasna odrzucona, deklaracja ta stanowiła otwarte wyzwanie rzucone obecnej strukturze władzy. Zmobilizowała ona "wielkiego przegranego" wyścigu o tytuł regenta i dominację na karlińskim dworze, księcia Arnaulda IV Valdariańskiego. Ten ambitny arystokrata, wżeniony w rodzinę panującą przez małżeństwo z córką Karola VI, Katarzyną, został przez Joannę zepchnięty na boczny tor i zmarginalizowany na merowińskim dworze. Nie zrezygnował on jednak ze swoich dążeń - wszedł w komitywę z rodem de Nemours, boczną odnogą de Rohów, niezadowolonych ze zbyt małego udziału we władzy, a także rodziną d'Arcy z Artozji. Dzięki ich poparciu zaczął budować swoją pozycje na południu arcyksięstwa, gdzie mógł wywierać coraz silniejszy nacisk na stolicę i dwór rządzony przez de Rohów - z jasnym celem jakim było przejęcie władzy regencyjnej dla siebie i zastąpienie skorumpowanej arcyksiężnej-matki własną opieką nad Karolem VII.

Wizja uzurpacji władzy centralnej przez księcia Valdariańskiego strwożyła wielu magnatów z północy kraju - silny regent mógł oznaczać odebranie im ich przywilejów i ustanowienie mocniejszej kontroli nad ich domenami. W opozycji do niego zaczęły organizować się różne kliki i stronnictwa, przygotowujące się do ratowania arcyksięcia przed knowaniami Arnaulda. Pośród nich najbardziej prominentne stronnictwo skupiło się wokół nestora rodu panującego - wielkiego konetabla Roberta Walezyjskiego. Młodszy brat zmarłego Karola VI, Robert był w młodości wspaniałym wojownikiem i zręcznym wodzem - to on dowodził kluczowym prawym skrzydłem w bitwie pod Caillon, a w późniejszych latach działał jako prawa ręka swego brata. Teraz ponad sześćdziesięcioletni, Robert jawił się wielu jako obrońca starego porządku, zaufany człowiek poprzedniego arcyksięcia i odpowiedni kandydat na czołową postać rady regencyjnej, na której tak zależało de Sorelom. Podczas wizyty na zamku Bourre Robert uzyskał poparcie tej wpływowej familii, a wkrótce jego stronnictwo zaczęło rosnąć w siłę, skupiając wokół siebie zarówno lojalistów myślących o ratowaniu merowińskiego tronu jak i oportunistów liczących na udział we władzy po odniesionym zwycięstwie. Chociaż liczne, stronnictwo wielkiego konetabla jest jednak głęboko podzielone - sytuacji nie ułatwia wcale fakt, że stary i bezdzietny Robert jest obecnie legalnym dziedzicem młodszego Karola VII. Wielu jego stronników nie byłoby wcale specjalnie smutnych, gdyby słabowitego arcyksięcia spotkał jakiś "wypadek", na skutek którego to właśnie Robert przejąłby pełnię władzy w krainie. Sprawia to, że zarówno de Sorelowie jak i wiele innych rodzin naciska na Roberta w sprawie wyznaczenia przez niego potencjalnego następcy spośród nich. Ten jak dotąd pozostaje głuchy na te wezwania, doskonale zdając sobie sprawę, że nadmierne wywyższenie którejś z popierających go familii mogłoby załamać jego stronnictwo.

Podczas gdy na północy orbitujący wokół wielkiego konetabla Roberta arystokraci pozostają niezdecydowani i wzajemnie skłóceni, na południu frakcja księcia Valdariańskiego jest znacznie bliżej stolicy i chociaż nie tak liczna, coraz szybciej zyskuje przewagę nad słabnącą Joanną de Roh. Nie wiadomo jednak, czy ewentualne przejęcie władzy przez Arnaulda i Katarzynę rozwiąże sytuacje - sytuacja wygląda tak, jakby sprawy zaszły już zbyt daleko. Autorytet merowińskiej korony opada coraz bardziej, składane przez pretendentów obietnice dla ich stronników są wzajemnie nie do pogodzenia, a szlachta całego kraju szykuje się do realizacji swoich planów w każdy możliwy sposób. Chociaż poza pomniejszymi utarczkami czy krzykliwymi pojedynkami nie doszło jeszcze do starć, wszyscy zdają sobie sprawę, że jeśli żadna ze stron nie ustąpi, wojna domowa gotowa jest do wybuchnięcia w każdej chwili - a merowińscy książęta, hrabiowie i rycerze mają zarówno środki, jak i wyniesione z czasów wojny lilii umiejętności, by ją toczyć. Ciemne chmury gromadzą się nad dziedzictwem Karola VI...




Podsumowanie
  • Po śmierci arcyksięcia Karola VI władzę dziedziczy jego wnuk, słabowity Karol VII "Szkiełko"
  • Kontrolę nad dworem przejmuje jego matka, Joanna de Roh - obsadza ona dwór swoimi klientami i krewnymi
  • W opozycji do niej występuje książę Arnauld IV Valdariański, który razem z rodem de Nemours zagraża stolicy
  • Możne rody północy, z de Sorelami na czele, gromadzą się wokół brata Karola VI, wielkiego konetabla Roberta
  • Sytuacja niebezpiecznie zbliża się do możliwości wybuchu wojny domowej
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Ręka rękę myje
840/841 RNE





Pieniądz światem kręci. Prawda znana nie od dziś, a nawet coraz to bardziej aktualna. Zaś w niewielu dziedzinach życia przepływa więcej złota i srebra niż w handlu, który rośnie jak na pączkach. Nie tak dawno świat obiegła wieść o dominujących region kupcach liwurskich, którzy to dzięki korzystnym umowom zawartym przez króla Fabruizio, zaczęli wypychać kupców innych nacji, nawet na ich własnej ziemi. Władcy krajów sąsiadujących z Liwurią nie zignorowali narastającego problemu i również zaczęli inwestować we własnych kupców, zapewniając im znaczne wsparcie finansowe. Doprowadziło to do wyrównania się szans, co oczywiście niezwykle zasmuciło kupców liwurskich. Niemniej nie można siedzieć i się smucić jeśli chce się utrzymać fortunę, więc Liwurczycy zaczęli walczyć o umocnienie swoich wyrobiony pozycji, a pozostali zaczęli nadrabiać straty. Wytworzyła się z tego niemałą konkurencja i rywalizacja, choć kto wie jak daleko sięgnie, gdyż każdy teraz chce się wybić, a jak wiadomo, znajdą się tacy, którzy chętnie splamią się krwią dla majątku. Nacja, która ten wyścig kupiecki znacząco wygra, ma szansę na zdominowanie regionu i dyktowanie warunków pozostałym krajom, a przynajmniej w dziedzinie handlu. To, co raczej nie dziwne, mogłoby doprowadzić do ogromnych zysków, jako że region ten posiada świetną infrastrukturę handlową. Wsparciem kupców zajął się również król Sumen, o którego bogate złoża zazdrosna jest z pewnością Srebrna Liga. Dzięki swym działaniom oddalił widmo spadającej ceny srebra, ale nie rozwiązało to problemu ostatecznie. Jedynym co działa teraz na niekorzyść rozwoju handlu jest wojna w Attigliano, która sprawiła że wiele szlaków lądowych do Tylos i Aletris czy między Srebrną Ligą a Unią Liwurską jest teraz zwyczajnie ryzykownych do podróżowania. Same strony konfliktu jak Święte Państwo i Srebrna Liga nie odczuły takich strat jak na przykład Elyrandia i Liwuria, które są teraz często omijane bezpieczniejszą drogą morską.

Wraz z rozmaitymi inwestycjami rosną w siłę, i liczbę, mieszczanie. Władcy z tej wiadomości są przeważnie zadowoleni w końcu im większe miasta, tym większe z nich podatki, a złota nigdy dość. Sami mieszczanie zaś coraz lepiej żyją i coraz więcej wpływów zyskują. Zakupują coraz to bardziej wymyślne dobra i pozwalają sobie na ogólnie przyjemniejsze życie i rzadsze zaciskanie pasa. Wśród najbogatszych coraz bardziej kwitnie moda książkowa, a dzięki drukarniom romanse królują wśród zamożnej miejskiej młodzieży. W rosnącej piśmienności pomagają powstające coraz liczniej uniwersytety i prywatni nauczyciele. Nie dziw więc, że ruch towarów i ludzi w stronę miast znacznie zwiększył się ostatnim czasem.

W królestwie Cyrtii również król nie próżnował. Zawarł on traktaty z Zakonem Wiecznego Ognia i Ligą Wolnych Ludzi. W owych traktatach pojawił się system glejtów zwalniających całkowicie z ceł na terenie danego państwa. Glejty te nie występują w wielkich ilościach, lecz każdy taki glejt to kupiec, który nie zasila skarbca państwa. Umowy też te nie są równe, albowiem kupcy Ligi Wolnych Ludzi nie uzyskali takich glejtów, w przeciwieństwie do kupców zakonnych, których niewielka część takie glejty otrzymała. Nie jest to jednak aż takim problemem jak to, że gdziekolwiek pojawia się nowy system, tam pojawiają się i Ci, którzy znajdą sposób by go nagiąć. Bardziej cwani kupcy zaczęli formować coś, co nazywają “spółkami glejtowymi”. Działają one tak, że kupiec posiadający glejt “skupuje” towary od innych kupców po ustalonej cenie, a po przekroczeniu granicy “odsprzedaje” te towary kupcom, którzy przyjechali “z niczym”. Sumarycznie kupcy płacą mniej niż za cło, a posiadacz glejtów oprócz zwykłego utargu praktycznie pobiera cło zamiast celników, przez co lądują w jego kieszeni a nie w skarbcu. Niektórzy glejtowiczanie zaczęli nawet niemal otwarcie oferować te usługi przy granicy, czy w portach. Nikt jednak nie potrafił wykorzystać sytuacji jak Kirk Lest, głowa rodu kupieckiego z miasta Kyst w Cyrtii. Otóż ród ten wszedł w posiadanie nie jednego, nie dwóch, lecz aż trzech glejtów. Pozwalających im handlować bezcłowo w aż trzech krajach. Glejty na Ligę i Zakon należą do dwóch różnych członków rodu, więc w papierach wszystko się zgadza, a glejt na handel w Cyrtii ród nabył od zakonnego kupca, który nagle znalazł się w problemach finansowych. Tak też jeden z największych rodów kupieckich unika płacenia aż trzem różnym władzom. Żeby jednak zjednać sobie nieco króla Cyrtii Kirk ufundował całą dzielnicę w mieście, która szybko przyciągnęła nowych mieszczan swoimi przywilejami.

Wędrując na południe do Księstwa Elyrandyjskiego również trafimy na niemałe zamieszanie. Tam książe w swej niezwykłej szczodrości wydał edykt podług którego “handel ma być wolny i nieograniczony, nieopatrzony ciężarem nadmiernych ceł i myta”. Idea szlachetna i hojna zapewne miała na celu zniesienia tylko ceł dodatkowych. A czym są cła dodatkowe? I tu jest właśnie pies pogrzebany, bo tego nie wiedzą nawet sami legislatorzy. Instrukcje musiały być na tyle niejasne, że gdzieniegdzie zostało to zinterpretowane jako zniesienie ceł do wyboru miejscowej władzy, a w niektórych miejscach jako całkowite zniesienie ceł, bo każde są “nadmierne”. Jak bardzo uderzyło to w skarbiec można sobie tylko wyobrażać, ale z pewnością jest to odczuwalne. Należy jednak pamiętać o minusie dodatnim jakim jest znaczny wzrost popularności księcia wśród kupców i mieszczan za ten niezwykły gest, nawet jeśli był on niezaplanowany. Prawo to jest oczywiście do odwrócenia, strat się już nie odzyska, ale można zapobiec dalszemu przepływaniu pieniędzy między palcami. Cofnięcie tego prawa wiązałoby się jednak z rozczarowaniem ludności miejskiej, która teraz traktuje Księcia jako właściwie protektora miast. Jak z tego wyjdzie Książe, to już jego decyzja.

Nie jest to jednak koniec edyktów o nieprzewidzianych efektach. Chan Ungołów postanowił zadbać o to, ażeby jego kraina bezpieczniejsza była dla odwiedzających jej kupców. Na początek uderzył w bandytów twardą literą prawa. Owa litera prawa mogła się jednak okazać zbyt twarda. Mimo, że plemiona raczej dzikie, to nawet jak na nich szczodrze rozdawana kara śmierci za jakikolwiek przejaw rozbójnictwa była nieco zbyt surowa. Wszak bandyci i złodzieje rzadko znikają po samym ustanowieniu prawa, a wielu z nich nie zna innych sposobów na życie. Liczba bandytów więc raczej nie zmalała, lecz stanowczo zmalała liczba świadków napadów, bowiem teraz rozbójnicy wolą się upewnić, że wszystkich którzy mogliby ich o stryczek przyprawić do grobu posłali. Krew więc leje się gęściej niż od wielu lat, a śmiertelność w napadach wzrasta. Nie trzeba mówić, że raczej nie zwiększa to atrakcyjności podróży.



Podsumowanie
  • Sąsiedzi Liwurii inwestują w swoich kupców by wyrównać szansę z kupcami liwurskimi
  • Król Sumen dzięki swym działaniom oddala zagrożenie spadającej ceny srebra
  • Wojna w Attigliano mocno nadszarpnęła wymianę handlową w regionie
  • Miasta rosną, a mieszczanie bogacą się
  • Cyrtyjskie glejty zwalniające z ceł zaczynają być nadużywane, jeden z rodów kupieckich omija z ich sposobem cło w trzech krajach
  • Książe Elyrandyjski wprowadza edykt, który nieprzewidzianie powoduje znaczny spadek pieniędzy z ceł, ale zwiększa jego popularność wśród mieszczaństwa
  • Edykt chana Ungołów sprawia, że napady są bardziej bezlitosne
Uwaga
Od Tury VI zwiększa się dochód z PB do 3 sztuk złota.

Tym samym zmienia się wzór na obliczanie dochodu z PB:
Złoto z PB = liczba PB * centralizacja * 1,5 * 2 ---> Złoto z PB = liczba PB * centralizacja * 1,5 * 3

Zwiększa się również konsumpcja zaopatrzenia przez PB do 3 sztuk zaopatrzenia na 1 PB.
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Sztuka postępu
842/843 RNE




Najsłynniejszym wynalazkiem ostatniej dekady była z pewnością prasa drukarska. Stworzona przez Ealdwina Hulderyka w Hapsal-Fellin błyskawicznie znalazła naśladowców w różnych częściach świata, zwiastując rozpowszechnienie drukarskiej sztuki w dużej części cywilizowanego Imperiusa. Wkrótce z ciekawego odkrycia drukarski wynalazek przeistoczył się w obiecujący i popularny kierunek inwestycji dla rozmaitych możnych protektorów gotowych ponieść koszty zatrudnienia czeladników i sprowadzenia nowej technologii na stare grunty. Zainteresowanie prasą w naturalny sposób zdominowało rynek innowacji i przez pewien czas o innych dokonaniach nie było zupełnie słychać. W końcu jednak szał ten zaczął powoli opadać - powstały już w końcu liczne drukarnie, a wynalazek ten upowszechnił się na tyle, by przestać być postrzegany jako nowość. Otworzyło to zatem drogę do gotowych zaryzykować swoje fortuny możnowładców, by przyjęli pod rozwagę zainteresowanie się nowymi rodzajami innowacji: oferując patronaty rozmaitym hohsztaplerom, odkrywcom, domorosłym wynalazcom i innowatorom.

Jedną z ciekawszych, a jednocześnie bardziej kontrowersyjnych nowości jest skonstruowany przez Pamfiliosa z Eirekepolis zegarek. Wprawdzie jego dotychczasowi mocodawcy ze Srebrnej Ligi dołożyli niemałych starań by ograniczyć rozprzestrzenianie się tej konstrukcji, jednak sam kapryśny dworzanin nie widział niczego złego w publicznym pokazaniu swoich szkiców i rysunków na dworze chana Ungołów - stamtąd zaś dość szybko zaczął rozpowszechniać się dzięki przedsiębiorczości energicznych kupców i zręcznych rzemieślników. Naturalną koleją rzeczy te powstające "na dziko" kopie są daleko mniej udane niż produkowane przez czeladników Pamfiliosa w Srebrnej Lidze oryginały: faktem jest jednak że dostęp do tej nowinki staje się powoli coraz powszechniejszy.

O ile jednak poręczne czasomierze pozostają głównie prestiżową ciekawostką, budzącą zainteresowanie wśród zblazowanych i znudzonych światem arystokratów, o tyle rozwijające się miasta i zyskujące na znaczeniu ośrodki rzemieślnicze obserwują daleko większe i bardziej doniosłe przełomy techniczno-naukowe. Pierwszym z nich jest coraz większe rozpowszechnianie się tak zwanych "wielkich pieców", służących do przetopu surówki żelazowej na zdatny do pracy nad nim materiał. W przeciwieństwie do konstruowanych wcześniej doraźnie i zwykle raczej niewielkich dymarek, te nowe piece, zwane również kuźnicami albo hutami, są dokładnie zbudowanymi, stałymi konstrukcjami o pokaźnych rozmiarach. Umożliwiają one nie tylko szybszą produkcję żelaza w większych ilościach, ale również umożliwiają osiąganie większych temperatur, dzięki czemu poprawia się jakość stopów. Przez ostatnie dziesiatki i setki lat dostęp do wysokiej jakości żelaza był głównym hamulcowym rozwoju rzemiosła, a także powodem oszczędności i konserwatyzmu wśród rozmaitych kowali i płatnerzy. Złamane żelazne narzędzie przerabiano na mniejsze, resztki popękanych mieczy zbierano i przetapiano, wykorzystując każdy kawałek metalowego złomu do ostatka. Teraz zaś rosnąca dostępność i spadająca cena tego surowcowa powoli zaczyna otwierać drogę do rozwoju przemysłu opartego na jego większym i bardziej kosztownym zastosowaniu. Sprzyja to również powstawaniu dużych ośrodków metalurgicznych, w których gromadzą się zespoły różnych wysoko cenionych specjalistów pracujących nad nowymi metodami produkcji i optymalizacji procesu przetwarzania zasobów.

Jednym z przykładów takiej specjalizacji jest maszyna, której pierwowzór powstał w Jarlacie Langeoog. Z inicjatywy niejakiego Jaccoba Perkinsa zaaranżowano tam przebudowę jednego z młynów wodnych, przekształcając go w machinę do cięcia metalowych płyt i za pomocą zmyślnej konstrukcji przerabiające je na gwoździe. Błyskawicznie konstrukcja ta zaczęła rozpowszechniać się po całym kontynencie - wcześniej stosowane w budownictwie niezwykle rzadko, wyrabiane ręcznie przez rzemieślników gwoździe były w końcu oznaką luksusu i bogactwa, niedostępnego dla wiekszości populacji. Starczy tu wszak powiedzieć, że w czasie niedawnych wojen w Attigliano popularnie palono całe domy, by móc złupić użyte do ich budowy gwoździe. Nowy wynalazek całkowicie zmienia jednak ten stan rzeczy - w ciągu tygodnia jest ona w stanie wykonać niemal 50 tysięcy gwoździ, które dzięki temu zyskują znacznie szersze zastosowanie, wypierając ze swoich tradycyjnych nisz drewniane kołki i zaślepki.

Innym z ciekawych, choć dalece bardziej unikalnych przełomów w dziedzinie budownictwa było skonstruowanie przez Enno z Raurkerog niezwykłej "ruchomej wieży" - swoistego rodzaju dźwigu, inspiracją dla którego były starożytne projekty konstrukcji pochodzące z zamierzchłej przeszłości najlepszych lat Tylos. Architekt z Raurkerog wykorzystał to urządzenie przy budowie budynków uniwersytetu dla swoich mocodawców z Ligi Wolnych Ludzi - w popisowym wyczynie ustawiając przy jego pomocy ważący 25 ton obelisk na centralnym placu jednego z nich. Zainspirowani tym wydarzeniem architekci całego świata chylą głowy przed wielkim umysłem mistrza i prześcigają się w ekstrawaganckich projektach, do których realizacji można by wykorzystać podobne narzędzie: wysokich wieżach, wielopiętrowych konstrukcjach i wysokich mostach.

Rozpowszechnienia się innowacji nie omija również żeglarskiego rzemiosła. Wśród szkutników coraz popularniejszą praktyką staje się praca w tak zwanych "suchych dokach", na których konstruuje i remontuje się statki i okręty po ich wcześniejszym wyciągnięciu z wody. Umożliwia to nie tylko szybszy postęp prac, ale również większą dokładność i łatwiejszy dostęp do dolnych partii poszycia, co umożliwia ich gruntowne renowacje i w konsekwencji osiąganie lepszych rezultatów przez okręty na morzu - nie mówiąc już o ich zwiększonej żywotności.

Swój rozwój zalicza również sztuka nawigacji. Chociaż pierwotnie wymyślone w zamierzchłej przeszłości, obecnie rosnącą popularnością cieszy się wynalazek astrolabium - niewielkiej miedzianej płyty zawierającej linie wyznaczające wysokość ciał niebieskich oraz biegunów. Przedmiot ten, wykorzystywany głównie podczas długich morskich wojaży, zwłaszcza budzących duże zainteresowanie odkryć geograficznych, znajduje się coraz częściej także na wyposażeniu zwykłych statków kupieckich, których kapitanowie nie tylko zabezpieczają się na wypadek zagubienia się gdzieś na pełnym morzu, ale też okazują swoją pozycje i znajomość fachu, wyposażając swoje kajuty w nawigatorskie narzędzie i przybory.

Podnoszący się po latach wojen i głodów kontynent Imperiusa przeżywa w dużej mierze złoty okres pokoju i rozwoju, a nowe twory nauki i rzemiosła zdają się wyrastać jak grzyby po deszczu, zwiastując nową epokę oświecenia i postępu. Jednocześnie jednak nie brakuje oznak kruchości tymczasowego pokoju w rozmaitych częściach świata: z pewnością wielu tych, którzy teraz poszukują przewag na polu technologii zechce prędzej czy później wykorzystać ją przeciwko swoim rywalom...


Podsumowanie
  • Po sukcesie prasy drukarskiej nowe wynalazki również zaczynają zyskiwać zainteresowanie możnych dworów
  • Liczni naśladownicy zaczynają kopiować poręczne zegarki Pamfiliosa
  • Rozwój technologii pieców hutniczych skutkuje stopniowym zmniejszaniem się ceny żelaza
  • Pojawiają się pierwsze urządzenia zdolne do maszynowej produkcji dotychczas trudno dostępnych gwoździ
  • Enno z Raurkerog konstruuje ogromny dźwig zwany "ruchomą wieżą", zwiastując przełom w dziedzinie wielkiego budownictwa
  • Rozwój handlu morskiego i zainteresowanie wyprawami morskimi upowszechnia stosowanie astrolabium i suchych doków
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

"Krwiste popołudnie"
842/843 RNE



Obrazek

Konetabl Robert Merowiński, zasłużony wojownik i bliski współpracownik zmarłego arcyksięcia Karola VI, został wyzwany na pojedynek przez Arnauda IV. Zarzut? Stwierdzenie, że Arnaud to zdrajca. Początek dramy ma miejsce w dobrach rodowych Roberta.

Gdzieś koło wczesnego popołudnia na Ziemie Roberta przybył Arnaud IV, żądający rozmowy z Robertem. Zgodę faktycznie otrzymał: możni rozmawiali jednak jedynie przez kilkanaście minut, a już po chwili można było słyszeć już podniesiony głos obu możnych.

Robert: "Jesteś zdrajcą, chcesz objąć tron i władze dla siebie."
Arnaud IV: "Jak śmiesz, starcze, prawić takie oszczerstwa. Wiek odebrał ci rozum!"
Robert: "Bacz na słowa, panie, mogą one cię dużo kosztować."
Arnaud IV "Za tą zniewagę krwią własną zapłacisz - stawaj!"
Robert (spoglądając swemu rozmówcy prosto w oczy): "A zatem wybrałeś śmierć. Przygotuj się zatem do świtu."
Arnaud IV: "Jeszcze zobaczymy, kto zginie, mości starcze!"

I tak rozeszli się, obaj przygotowując się do pojedynku. O świcie na ziemiach Roberta przy świadkach naocznych przybyli na swoich koniach i stanęli naprzeciw siebie. Zostały im podane kopie, i wymienili kilka zdań przy okazji.

Robert (gniewnie): "Zdrajco! Myślisz, że zdołasz zapanować nad Merowinią? Po moim trupie! Czas pokaże, kto jest wart tronu. A teraz? Czy chcesz tego, czy nie, twój koniec nadszedł."
Robert unosi kopie i opuszcza hełm, szykując się do starcia.
Arnaud IV (odkrzykuje równie gniewnie): "Jesteś za stary na ten świat, panie, i słono zapłacisz za swoje oszczerstwa w moją stronę!"
Również szykuje się do starcia.

Po kilkunastu sekundach jeden z obserwujących występuje kawałek do przodu i daje sygnał, rozpoczyna się pojedynek. Obaj jegomoście w swoich lśniących srebrnych zbrojach ruszają na siebie.
Kopie zderzają się o tarcze, żaden jednak nie jest ranny i nie spada z konia. Zawracają, giermkowie podają im kolejne kopie.

Arnauld (do siebie, szeptem): "Że też on się jeszcze trzyma na koniu"

Robert niewzruszony, widać po nim doświadczenie starego żołnierza.
Giermek Roberta do Giermka Arnulda: Widzisz mój Pan nie Jest byle kim, Walczył w czasie wojen Lilii i był jednym z najlepszych rycerzy tamtego Okresu - Powiedział ucieszony
Giermek Armunda nic nie odpowiedział, bacznie obserwował dalsze poczynania Jegomości modląc się o zwycięstwo swego pana.

Ruszyli znowu na siebie. Tym razem kopia Roberta trafia w tarczę Arnauda, łamiąc ją i spychając go na ziemię. Arnaud z kolei trafił w konia Roberta, który padł, kwicząc z bólu i wykrwawiając się.

Obaj poturbowani wstali i dobyli swoich mieczy, a walka wręcz się zaczęła. Szli przez krótką chwilę jak równi sobie, lecz to Robert zaczął zdobywać przewagę. Wiele Pomniejszych Ran w trakcie ferworze walki nabyli, lecz obaj byli zdeterminowani, by wygrać, u żadnego nie było widać strachu, obaj walczyli za swój honor i racje.... Przez chwilę wyglądało to tak, że mimo odniesionych już ran znowu zaczęli iść w łeb, w łeb aż do czasu...

Robert (zdyszany): "Śmiałeś brać mnie za niedołężnego starca, co?"

Robert wymierza kopnięcie w napierśnik Arnaulda, który przewraca się do tyłu. Nim jednak Robert zdoła zakończyć walkę, jego oponent tnie go w nogę trzymanym w lewej dłoni sztyletem, upuszczając krew i również obalając na ziemie Roberta. Nie mogący powstać z kolan Robert odcina zdradziecką lewą dłoń Arnaulda. Jednocześnie jednak nabija się na miecz swojego rywala, który rani go w brzuch. Arnauld zaczął się zwijać z bólu.

Robert (hełm spadł mu na ziemie, ledwo dycha, krew spływa mu po twarzy): "Tak się kończy twój żywot, panie, twój miecz miał więcej honoru niźli twe serce. Jeśli masz jakieś ostatnie słowa, wypowiedz je teraz" Zanim ten jednak coś powiedział Robert przebił mu, jego własnym mieczem który wyciągnął z siebie, krtań.

Arnauld (krztusi się krwią i zawodzi z bólu, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa): "!!!..."

Robert (zadając ostateczny cios): "Krzywomówcy nie mają nic do powiedzenia..."

Zwycięski Robert wstaje, wspierając się na mieczu i wznosi pięść w geście zwycięstwa. lecz po kilku sekundach nagle przewraca się i upada na ziemie. Krew wypływa z jego licznych ran.

Do obydwu walczących podbiegają obserwatorzy by uratować któregokolwiek z nich, lecz bez skutku.

Tak oto dwóch Wielkich Pretendentów nie żyje, co tylko dolało oliwy do ognia, ponieważ Merowinia dalej jest bez następcy tronu - jedyna członkini dynastii poza arcyksięciem to Katarzyna, wdowa po Arnaudzie IV. Jest już dość stara i raczej na pewno nie może mieć już dzieci, lecz o jej rękę i tak będzie zabiegało wielu Wpływowych Jegomości z kraju i spoza niego.

Obecnie Katarzyna znajduje się w Zamku Arnauda i trzeba będzie zgody jego stronników na ślub. Najbardziej na tym pojedynku i śmierciach zyskała Joanna de Roh, matka arcyksięcia. Pojedynek osłabił dwa wrogie jej stronnictwa i otworzył nową drogę do działa. Nie oznacza to, że Stronnictwa już nie istnieją, czekają one na wybór nowych Liderów, by podjąć dalsze działania. Jednak bez wsparcia zza granicy mogą zostać teraz łatwo rozgromione przez Joannę. Ta też, wobec nagłego skurczenia się dynastii, zaczęła szukać dla swojego syna małżonki.



Podsumowanie
  • W wyniku pojedynku umarło dwóch Pretendentów do objęcia regencji nad słabym władcą Merowinii, wielki konetabl Robert i Arnauld IV.
  • Zwyciężył Robert lecz chwilę później sam oddał ducha.
  • Merowinia pogrąża się w jeszcze większym chaosie.
  • Opozycja jest w trakcie wybierania nowych przedstawicieli.
  • Najbardziej na tym pojedynku i śmierciach zyskała Joanna de Roh, matka arcyksięcia.
  • Katarzyna, żona Arnaulda IV staje się wdową i wielu zabiegać będzie o jej rękę
  • Joanna szuka dla syna żony.
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Tam skąd słońce się wyłania
844/845 RNE




Po karczmach, tawernach i kawernach w portach i porcikach, przesiadują różni ludzie. Stare wygi, wilki morskie, szczury portowe, piraci, tragarze, psy królewskie, płatni zabójcy... Różne opowieści idzie zasłyszeć. Plotki o syrenach, o krakenie, statkach-widmo, pływających wyspach a nawet nieodkrytych lądach. Większość to wyssane z palca bajki lub pijackie zwidy po zbyt dużej ilości rumu lub grogu na pokładzie. Są jednak tacy co te historie badają, szukają w nich ziarna prawdy. Flaviusz, jest jedną z takich osób.

W końcu po wyjściu z więzienia, jakoś znalazł się tutaj, przy jednym stole z kilkoma marynarzami którzy, twierdzili że byli na wyprawie do Shan - widzieli lądy o jakich nawet śnić nie szło, nie wspominając o bogactwach i innych rzeczach. Z wszystkiego co do tej pory kapitan zdołał zebrać, ich historie były najbardziej wiarygodne, godne sprawdzenia. Najśmielsze w tym wszystko było, że mogły pokrywać się z jego planami sprzed lat. Próbując na nowo, udało mu się zebrać fundusze (dzięki patronatowi Ligi Wolnych Ludzi oraz Królestwa Kaldahu), marynarzy, żołnierzy, uczonego towarzysza oraz pozytywne nastawienie, choć nie otrzymał wszystkiego czego oczekiwał. Zamiast móc poszczycić się wspaniałą armadą opuszczającą swoją ojcowiznę, zadowolić musiał się czterema wzmocnionymi holkami. Jednak jak to się mawia, lepszy rydz niż nic! Tym samym, w rok pański 839 wypływa z Chyrospoli w kierunku Aktum, nie wiedząc jeszcze, że żegna ten port na kilka długich lat. Cel miał prosty: przetrzeć nowy szlak do Shan!

Trwająca kilka tygodni podróż wzdłuż znajomych wybrzeży, przebiegła bezproblemowo. Przed wyruszeniem w dalszą podróż w nieznane, uzupełnił w Aktum zapasy, zebrał dodatkowych śmiałków, no i mapy, jakich nie mógł nabyć u siebie. Aż do wyruszenia wszystko szło jak po maśle, co dobrze wpływało na morale, ale gdy nadszedł dzień wypłynięcia, złapał ich sztorm. Tym samym nowy rok świętowali w pobliskim zamku, aniżeli na słonych wodach. Tym samym rok pański 840 można uznać za datę faktycznego rozpoczęcia wyprawy przez Flaviusza.

Świat cywilizowany skończył się na Aktum. Im dalej na południowy-wschód się kierował, tym mniej osad na horyzoncie się rysowało. Z czasem osady zmieniły się w pojedyncze gospodarstwa z kilkoma chałupami na krzyż, a później i nawet one zniknęły, sprawiając, że jedyne, co kapitan mógł zaobserwować, to pustelnie, małe karawany lub ciekawskich myśliwych o czarnej skórze. Co jakiś czas przybijał do brzegu po zapasy słodkiej wody, dyskutując z tubylcami jeśli nie bali się podejść, tudzież nie uciekali przed samym Flaviuszem i jego ludźmi. Przyszło mu w końcu poznać nie tylko koniec cywilizacji, a jej wręcz całkowity brak. Nastał okres dla jego podróży, gdzie jedyne co całymi dniami można było obserwować to morze, słońce oraz piasek. Słońce grzało niemiłosiernie - mocniej niż w najgorętsze lata jakie ktokolwiek z załogi mógł pamiętać. Nie dziwota tym samym, że niektórzy ludzie na pustyniach byli cali brązowi niczym dobrze upieczona pieczeń.

Darem od losu czy też jego zrządzeniem, podczas uzupełniania wody przy jednym ze strumieni natknęli się na karawanę koczowników. Wielce go radowało spotkanie cywilizacji po wielotygodniowej rozłące. Rozmowa z nimi nie było może trudna, ale za to toporna - posługiwali się bardzo zniekształconym optiańskiego, przez co trzeba było nieźle się lingwistycznie nagimnastykować. Jednak trud opłacił się - poza odrobiną zapasów Oto zdobył bardzo cenną, dla niego, informację o miejscu które przetłumaczył jako "żelazna wieś". Dalej na wschód, jednak bardziej w północnym kierunku, przed kolejna pełnią powinien do owej osady dotrzeć.

Po kilku dniach na morzu ponownie zaczęła również witać go cywilizacja, choć nie taka jakiej oczekiwał. Kamienne kolumny wyrastające z piasku, niekiedy posągi, a z czasem nawet małe wsie. Wszystko wyglądało na bardzo stare, nadgryzione zębem czasu, oraz zniszczone. Budownictwo było nietypowe, w całości wykonane z kamienia, posągi zaś składane z elementów zamiast kute w litej skale. Nigdzie jednak nie było żywej duszy, nawet kości. Może nie niepokoiło to marynarzy, ale jeszcze bardziej wprawiało w poczuci pustki. W końcu po kilku dniach takich widoków, ukazała się jego oczom kumulacja tego wszystkiego - ogromne kamienne miasto. Jeden z jego podwładnych, Cosmakis, adekwatnie nazwał je morzem ruin. Już z samego oceanu opuszczone miasto wyglądało zdecydowanie na większe od ich rodzimego Chyrospolis, a ono małe również nie było. A jedyne co widzieli na ten moment to tylko wybrzeżną część. Ciekawość wzięła na Flaviuszem górę i postanowił do tajemniczego miasta zapłynąć.

Obrazek

Spędzili tam zaledwie kilka dni, bowiem wszystkim udzielił się niepokój kapelana wyprawy. Budownictwo oraz styl w ogóle nie pasował do Tyloskiego czy nawet Warenzyskiego, w połączeniu z brakiem jakiekolwiek żywej duszy w mieście, pchało duchownego do jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Argumentował to wyczuwaniem złych mocy w tym miejscu. Przez ten krótki czas Cosmakis przeprowadził kilka zwiadów potwierdzając brak jakiekolwiek życia w okolicy. Byli jednocześnie bezpieczni jak i dalej samotni... Ciekawym odkryciem jakie dokonał był stan rzeki u ujścia którego na wyspie znajdowało się miasto. Niewielka rzeczka nie byłaby zdolna zasilać tak potężnego miasta w wodę, a znalezione poza miastem wyschnięte koryta dowiodły jego tezy. To co było w pierwszej kolejności brane za drogi wokół strumienia, w przeszłości musiało być korytem potężnej wody. Bardzo możliwym byłoby wpłynięcie holkiem kilka kilometrów w ląd. Odkrywcy wypłynęli jednak dalej na wschód.

Ponownie zaczęły pojawiać się kamienne ruiny wiosek, tajemniczych postaci, filarów oraz nieukończonych majestatycznych budowli. Później z kolei znów nastała tylko pustynia. Nie byli jednak na niej już sami - zaczęli notować w oddali jeźdźców, w nocy zaś ogniska. Jednak ani Flaviuszowi ani komukolwiek z jego wyprawy nie było dane zbliżyć się do obserwatorów. Skutecznie trzymali dystans unikając ich niczym ognia. Sytuacja ta trwała ledwie półtora tygodnia nim pustynia zaczęła ustępować miejsce zieleni. Egzotyczne rośliny, część znana tylko z opowieści, część z książek botanicznych, a część w ogóle obca, radowała oczy marynarzy, lecz nie na długo. Ledwie kilka godzin po cieszeniu się takim widokiem na horyzoncie zaczęło rysować się miasto. Raczej niewielkie, ale wsią już nie szło go nazwać. Flaviusz uznał je za ową słynną "żelazną wioskę" o której tygodnie temu rozmawiał z ludźmi z wędrownej karawany. Po tak długiej podróży byłoby to idealne miejsce na stworzenie bazy wypadowej, albo chociaż uzupełnienia zapasów. Tak jak miasto było widoczne dla wyprawy, tak też cztery holki dla miasteczka również.

Flaviusz ze swoją flotą nie został wpuszczony do portu. Na "przywitanie" wypłynęła mu znacznie pokaźniejsza armada znacznie mniejszych statków o kolorowych żaglach, zaś będąc wystarczająco blisko, miejska flota wysłała łódkę z posłańcem. Nie było dyskusji, a raczej krótki komunikat z którego wynikało, że znalazł się na wodach należących do Wielkiego Savoracha zarządzanych przez niejakiego Samaela. Kapitan chciał to nieporozumienie, swoje wtargnięcie wytłumaczyć na lądzie, jednak w odpowiedzi otrzymał grad strzał. Zaatakowani znienacka doznali bolesnych strat, nie tylko w ludziach. Zaraz po strzałach do ostrzału dołączył się cięższy sprzęt, przy zmasowanych ataku doprowadzając jeden z holków do zatopienia, drugi zaś ciężkiego stanu. W takiej sytuacji Flaviusz nie miał zbytnio jak przejść ani do ofensywy ani do defensywy, postanawiając wycofać się na pełne morze z nadzieją, że nie będą go tam ścigać. Po godzinie wyczerpującej żeglugi Savorachowie odpuścili i zaczęli wracać do swego portu. Flaviusz uznał to za dobry omen, nie wiedział jednak jak bardzo się mylił... Spod deszczu strzał trafili w centrum sztormu.

Potężne urwanie chmury miotało statkami po morzu tak długo, że gdy ustał, kapitan ze zgrozą stwierdził, że stracił już pół floty: jeden okręt zabrali mu ciapaci, drugi zaś rozgniewany żywioł. Na domiar złego, przez złą pogodę nie miał bladego pojęcia jak daleko od wybrzeża się znajdowali - wiedział jedynie, że uciekł na północ. Nie chcąc ryzykować ponownego starcia z agresywnym miastem i wielomiesięcznej podróży przez znane już pustkowie, postanowił wrócić na Imperiusa bezpośrednio przez północ, przez otwarte morze.

Otoczony słoną wodą oraz piekącym słońcem, w pewnym momencie Flaviusz stracił rachubę czasu. Dzień przychodził i odchodził, a ten nie miał pojęcia czy dzisiaj coś notował, czy dzisiaj coś jadł - był głodny i spragniony, ale dostawał tylko gdy kucharz wydawał. W końcu rutyna została przerwana w nieoczekiwany sposób. Marynarze złapali... mewę. Zapach ptakach znacząco wyróżniał się od smażonych ryb czy piklowanego mięsa, co zainteresowało kapitana. Wiedział, że tego nie notował, wiedział że trzeba to odnotować. Wiedział, że ptaki są blisko... lądu! Niedługo po tym na sterburcie zaczęły rysować się wysepki, a kilka godzin później - kolejne okręty. Inne niż Savorachów, również mniej liczne, kierowały się w stronę floty Flaviusza. Po poprzednim niemiłym doświadczeniu tego typu, wyprawa została postawiona na nogi aby być gotową do walki, jednak jak się później okazało, niepotrzebnie.

Przywitał ich lud o ciemniejszej karnacji i skąpym ubraniu. Nie byli nastawieni wrogo i skorzy do rozmowy, to nawiązanie jakiegoś języka było niezwykle trudne. Na kilkuset ludzi, tylko dwoje było w stanie z sobą rozmawiać. I do tego jako tako. Lokalny kapłan zdawał się rozumieć mieszankę optiańskiego z wareńskim dialektem talifatów, którym posługiwał się jeden z ochotników z Aktum. Gdyby nie on, spotkanie to pewnie przebiegło całkowicie inaczej. Dzięki niemu wyprawa Flaviusza nie tylko mogła bezpiecznie osiąść na jednej z tropikalnych wysp i odpocząć po trudnym do określenia czasie na morzu, ale również została zaproszona przez tubylców do siebie. Nie było tutaj tak egzotycznie jak w miejscu z którego musieli uciekać, ba, niektóre rośliny były dla Flaviusza nawet znajome. Najważniejsze jednak było, że w końcu mogli odpocząć.

Obrazek

Będąc na stałym lądzie, profesor Cosmakis po licznych rozmowach z tubylcami wyciągnął ciekawe wnioski, których Flaviusz nie omieszkał nie odnotować. Określają siebie jako lud z południa, poddani niejakiego Kherosa (nie do końca pewien był czy to imię władcy czy też jego tytuł) więc zaproponował by tubylców nazywać Kheratami. Wyspy zaś nazwał Wyspami Tef.

Posiadają budownictwo mocno zbliżone do tego jakie zaobserwowali w kamiennym mieście, choć są różnice wynikające pewnie z dostępnych materiałów - sugeruje mu to tym samym, że Kheraci mogli w przeszłości być kolonią, co by również zgadzałoby się z byciem poddanymi władcy z południa, bowiem to mniej więcej z tamtego miejsca przypłynęli. Co prawda nie miał dokładnej mapy aby określić swoje położenie z położeniem zrujnowanego miasta, lecz do samej teorii pasowało. W połączeniu z rzeką, która mogła nie wystarczać dla tak wielkiej populacji, regularne wysyłanie ludzi do kolonii oraz szukania nowych lądów wydawało się logiczną koleją rzeczy. Jednak czemu miałoby wymrzeć miasto zdolne do zakładania kolonii? Według opowieści kapłana, przyczyn miało być wiele ale do tego zjawili się z południa nieznani barbarzyńcy... Od tego czasu wyspa prawdopodobnie utraciła kontakty z południem.

Część wysp na archipelagu była niezamieszkana. Kheraci również nie byli licznym ludem. Z tego powodu zarządca Baqtkhe nie widział problemu by Flaviusz mógł zająć wyspę i uczynić z niej swój przyczółek. Kilka tygodni pracy minęło na budowie prowizorycznego fortu oraz naprawie ostałych holków. W tym czasie z kolei w głowie kapitana rodziła się kolejna myśl: skoro tubylcy mieli by być byłymi kolonistami, bardzo możliwe że w okolicy jest więcej wysp, a może nawet i większy ląd, gdzie dotarli współkrewniacy Kheratów. A on, on mógłby być pierwszym wielkim Imperiusowym odkrywcą tychże lądów! Już samo dotarcie do Shan przez wschód Warenzji traciło na znaczeniu dla niego, gdy mógł odrkyć inne egzotyczne lądy znaczni bliżej domu. Nie czekając dłużej, zebrał część ludzi i wyruszył na morskie zwiady.

Podróż szybko zakończył, ledwie po kilku dniach powrócił. Nie mieli szczęścia do pogody, wręcz pecha, i jak z każdym sztormem do tej pory, do przyczółku wrócił jedyne jeden holk. Mając świadomość, że nie uda mu się podjąć kolejnych wypraw jeśli straci ostatnią z holk, zdecydował się na wypłynięcie na zachód z nadzieją, że trafi na Imperiusa. Znaczną lepszą alternatywą od utknięcia na wyspach był dla Flaviusza powrót do domu z niezwykłymi opowieściami. Niewielki z kolei fort na wyspie zostawił pod nadzorem Cosmakisa i kilkunastu ludzi - głównie mniej lub bardziej chorych. By wrócić do domu lepiej było nie ryzykować, że okręt zostanie wybity przez zarazę.

Tym samym, w rok pański 842, Flaviusz powracił do ojczyzny, zaś epilog książki mówi nam, że ledwie po kilku miesiącach wyruszył ponownie, opuszczając wody Imperiusa.

Obrazek
Jeszcze do niedawna niesławny na Imperiusie kapitan-awanturnik Flaviusz, wywołał niemałe poruszenie wśród ludzi związanych z podróżą. No, może nie on sam, a książka która opisuje jego podróż. "Kroniki nieznanych lądów" autorstwa profesora Cosmakisa, świeć mu panie nad jego duszą, która została wydana w Lidze Wolnych Ludzi. Z Ligii zaś egzemplarze szybko rozeszły się po cywilizowanym świecie. Sprawiło to, że wielu śmiałków chce ruszyć przez morze na wschód w poszukiwaniu skarbów, wpływów i sławy. Jednak ów książka ma również swoje... minusy.

Co mądrzejszy człowiek może łatwo dostrzec, że materiał źródłowy nie jest tylko ogólny, ale również pozbawiony map, kiedy to kapitan po powrocie z tak wielkiej wyprawy, powinien mieć odkryty spory kawałek lądu oraz morza. Opisy odległości i czasu też nie wydają się do siebie w pełni pasować. Z tego też powodu, nieliczne póki co grono ludzi, oskarża już martwego autora o mistyfikację oraz bluźnierstwa. Ba! Są również tacy co podważają istnienie samego Flaviusza... Jednak na ten moment krzyk niezadowolenia tonie w morzu ekscytacji innych czytelników.

Podsumowanie
  • W Lidze Wolnych Ludzi zostaje wydana książka pt. "Kroniki nieznanych lądów" autorstwa zmarłego profesora Cosmakisa
  • Księga opisuje ona wyprawę kapitana Flaviusza, który chciał opłynąć Warenzję od wschodu i dotrzeć tym samym do Shan
  • Zamiast tego, odkrywa nowe lądy Savorachów i nie tylko, wracając do ojczyzny z wysp, które ponoć mają być bezpośrednio na wschód od Imperiusa
  • Książka wzbudza wielką ekscytacje i wielu śmiałków chce wypłynąć w morze jego śladem
  • Są również sceptycy którzy wskazują na zbyt ogólne opisy w dziele oraz przede wszystkim, brak map
  • Doniesienia o nowym lądzie, mimo że kontestowane pobudzają wyobraźnię i podbudowują obraz Ligi Wolnych Ludzi, Liwurii oraz Kaldahu jako mecenasów wyprawy - wszystkie trzy kraje zyskują po 4 punkty prestiżu
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Bażancia uczta
844/845 RNE




Trwający niemal pięć lat impas wśród katlonistycznych duchownych wywołany śmiercią ostatniego Egzarchy, Mariosa, zakończył się wreszcie. Ciągnący się przez wiele lat spór między koncylami przełamała ostatecznie frakcja Valdarczyka, Leoniusa Beldaro. Sam kandydat zdołał ponoć zapewnić sobie poparcie dotychczas niezdecydowanych dostojników bogatymi prezentami, wspierającymi jego pozycje i otwierającymi mu drogę do zakończenia konfliktu na łonie kościoła. Nowy egzarcha zapowiedział wkrótce po swoim wyborze podjęcie działań mających doprowadzić do moralnej odnowy katlonizmu i zapoczątkowania nowej ery dla jego wyznawców. Nieco mniej oficjalnie zapowiedział on również gotowość do podjęcia rozmów z przebywającą w Tylos delegacją Świętego Państwa, która już od pewnego czasu prowadzi na imperialnym dworze rozmowy w sprawie unormowania stosunków z tym krajem.

O ile obecni w stolicy Medyjczycy prowadzili swe dotychczasowe negocjacje ze świeckimi urzędnikami cesarskimi, o tyle tajemnicą poliszynela jest fakt, że wiele w ich rozmowach zależeć będzie od możliwego porozumienia między poróżnionymi na tle religijnym Wielkim Wikariuszem a nowym Egzarchą. Należy tu przyznać że zarówno nowo obrany Leonius jak i Andronikos VI, którego ludzie od ładnych paru lat działają dyplomatycznie w stolicy imperium, zdają się być faktycznie zainteresowani zawarciem porozumienia, a przynajmniej zbliżeniem do niego. Problemem przy jego zawarciu mogą okazać się jednak Medyjczycy - przeciągająca się wojna ze Srebrną Ligą i współpraca z elythystyczną Elyrandią osłabiła pozycje Wielkiego Wikariusza i zaktywizowała niemałą grupę bardziej radykalnie nastawionej opozycji wśród rządzącego Świętym Państwem kleru. Ci radykałowie z pewnością będą teraz bardzo badawczo śledzić wszelkie ustępstwa, które Andronikos uczyni na rzecz "zgniłego i heretyckiego" Tylos.

Wszystkim tym przemianom i rozwojowi wypadków przygląda się z pewnością uważnie nowy elythystyczny Arcykapłan, Timon Adapan - obrany na następcę zmarłego w 841 roku Hilcjusz dostojnik wywodzący się z kontynentalnej części Tylos jest stosunkowo młody, a jego dotychczasowe urzędowanie przebiega pod raczej pokojowym znakiem. O ile on sam nie przejawiał do tej pory bardziej konfrontacyjnych względem innych wyznań poglądów, o tyle Egzarcha Beldaro znany jest ze znacznie ostrzejszych względem elythyzmu wypowiedzi.

O ile ewentualne spory i komplikacje w odniesieniu do przywódców Dwóch Wiar Imperialnych pozostają na razie pieśnią przyszłości, o tyle uwaga zdecydowanej większości tylosyjskich dworzan koncentruje się na razie wokół rozgrywek toczonych między bieżącymi rozgrywkami między obecnymi na dworze frakcjami. Dominujące do niedawna stronnictwo skupione wokół cesarzowej Eudokii otrzymało potężny cios w postaci ostatniej klęski w walce przeciwko Savorachom. Irytacja Imperatora, powodowana w równej mierze niemożnością otoczenia jego małżonki do zakończenia ciągnącej się kolejne lata wojny u północnych granic Tylos, a także jego nastające znużenie dotychczasową kochanką sięgnęło na wieści o porażce wyprawy zenitu. Aktywizujący się ostatnio coraz bardziej Teoncjusz II Arkas zaczął spotykać się z urzędnikami bez pośrednictwa swej żony i jej zauszników, prowadząc rozmowy zwłaszcza z gośćmi na czele z osobą imperialnego Vestetora: Hyboriona. Ten ambitny dworzanin do niedawna był najwierniejszym stronnikiem cesarzowej, jednak widząc korzystną dla siebie koniunkturę wykorzystał nadarzającą się okazje by zacząć formować własną frakcje.

Jeśli chodzi o konfrontacje między imperialną armią a flotą, to można powiedzieć, że ta zakończyła się chyba definitywnie (przynajmniej na razie). Słabość tylosyjskiej armii i kolejne śmierci na stanowisku Megasa Domestikosa sprawiły, że przywództwo floty z Megas Douxem na czele zyskało znacznie na znaczeniu i nie powinno mieć trudności z narzuceniem swego pierwszeństwa nad nowym Domestikosem - kiedy ten już zostanie wybrany.

Najważniejszym rezultatem wszystkich tych przemian i przetasowań w tylosyjskiej polityce było podjęcie przez Imperatora bezpośredniej próby zakończenia konfliktu attigliańskiego. W tym celu do zwaśnionych stron - a zatem do Fabricio i Darkwooda, a także do władz Srebrnej Ligi i księcia Elyrandii zaproszeń (lub, jak niektórzy woleliby to określić - nakazów przybycia) do letniego pałacu cesarskiego w Amelios, gdzie ma nastąpić rozsądzenie sporu poprzez cesarski arbitraż. Jako "gości" zawezwano również przedstawicieli Świętego Państwa (nazywanego zgodnie z tylosyjska nomenklaturą Medią) oraz Liwurii.

Rzecz jasna tego typu wydarzenie, któremu przewodził miał sam Imperator Teoncjusz, nie mogło przejść bez echa nawet wśród zupełnie niezainteresowanych konfliktem stron. Bardzo prędko pojawiła się idea nadania spotkaniu formuły wielkiego balu połączonego z turniejem rycerskim. Ten pomysł podchwyciły szybko właściwie wszystkie stronnictwa na imperialnym dworze - wszak ogromne uroczystości, splendor, możliwość pokazania się i okazja do snucia dworskich intryg dawały okazje do zabłyśnięcia każdemu. Imperialny dwór jest zaś z pewnością jednym z najdoskonalszych miejsc na świecie, by domorosły władca, dostojnik czy statysta mógł zabłysnąć, wykazując się prestiżem, obyciem i elokwencją. Bardzo szybko plany i budżet całego wydarzenia zaczęły rosnąć, puchnąc i prześcigając się same przez siebie w ambicjach uczynienia z tego wydarzenia jednego z najświetniejszych, jeśli nie najświetniejszego punktu całej historii panowania Teoncjusza. Zaproszenia na bal rozesłano bardzo prędko do niemal wszystkich okolicznych władców, monarchów i książąt (pomijając jedynie nielicznych, jak nowych przywódców Hapsal-Fellin), kusząc wybitne rycerstwo wielu krain bogatymi nagrodami możliwymi do zdobycia na zapowiadanym, przeogromnym turnieju.

Zaiste, śpiący kolos przebudza się, tupiąc nogą i okazując swój splendor wśród sporów swych poróżnionych wasali i ich sąsiadów. Nadchodzące miesiące mogą zupełnie zmienić sytuacje zarówno na wojennych frontach, jak i w całym regionie - z pewnością Imperator kładzie na szali własna reputacje, występując jako ktoś zdolny raz na zawsze rozstrzygnąć cały konflikt. Czy jeśli te nadzieje okażą się płonne legiony Tylos wyruszą, by siłą wymusić imperialny dyktat? Nie wiadomo - z pewnością jednak imperialny dwór już wkrótce spodziewać się będzie istnego tłumu gości, mających nadzieję na jak najkorzystniejsze wypadnięcie przed splendorem Tylos. Na oczach całego świata rozegra się historia.

Podsumowanie
  • Leonius Beldaro z Valdarii zostaje obrany nowym Egzarchą katlonizmu - zapowiada on rozmowy pojednawcze ze Świętym Państwem
  • Wobec wypadnięcia cesarzowej Eudokii z łask na dworze formuje się nowa frakcja, zrzeszona wokół Hyboriona.
  • Spór o pierwszeństwo między dowództwami armii i floty kończy się zwycięstwem tych drugich.
  • Imperator Teoncjusz zapowiada rozstrzygnięcie wojny w Attigliano na drodze arbitrażu - wzywa w tym celu zwaśnione strony do przybycia do Amelios.
  • Ogłoszenie cesarskiego dyktatu ma zbiec się w czasie z wielkim balem i ogromnym, prestiżowym turniejem, wyprawianym przez imperialny dwór, na który zaproszeni zostają niemal wszyscy okoliczni władcy i tłumy szlachty.


Zasady turnieju i balu w Amelios
  • Turniej w Amelios jest sposobnym miejscem w którym można zyskać nieśmiertelną sławę i bogate nagrody, zatem warto się na niego zgłosić czym szybciej
  • Każdy kraj który wyśle delegację na bal i turniej w Amelios będzie mógł wystawić do turnieju jednego rycerza bez ponoszenia kosztu prestiżu. Można wystawić jednak większą liczbę reprezentantów płacąc za każdego kolejnego 3 punkty prestiżu
  • Ponadto każdy rycerz, który nie jest czempionem (wielki człowiek lub dworzanin) musi opłacić "wpisowe" w cenie 10 sztuk złota, 5 sztuk zaopatrzenia i 5 sztuk uzbrojenia (wyprawka dla niego i pocztu)
  • Można wystawiać do turnieju czempionów (wielki człowiek lub dworzanin), ale również i dowódców, rodowców oraz zwykłych rycerzy (ważne fabularnie by miał jakiś tytuł lub odpowiednie pochodzenie) - jednak różne kategorie zgłoszonych będą miały różne statystyki [ważne: zgłoszony uczestnik mechanicznie spędza całą turę w Tylos - więc w turze nie wykona innych zadań]
  • Zależnie od ilości zgłoszeń, turniej będzie rozpisany na 16, 32 lub 64 uczestników
  • Zgłoszenia na turniej przewiduję do niedzieli, do godziny 18:00 - jeśli ktoś dobrze umotywuje, że się nie wyrobi, jestem gotowy przedłużyć zapisy ale wtedy nagrody zostaną rozdane w okresie pomiędzy turami
  • Swoje uczestnictwo w turnieju i balu należy obwieszczać w tym temacie - viewtopic.php?p=7777#p7777
  • Na marginesie zaznaczam, że delegacje przybywające na bal mogą wydawać też prestiż na swoją oprawę
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Wydarzenia

Post autor: Tymus »

Turniej w Amelios
844/845 RNE




Uświetniający zjazd i bal w Amelios wielki turniej był wydarzeniem z dawien wyczekiwanym, mającym swoim rozmachem i przepychem podkreślić status i znaczenie wiekowego Tylos. Szansa do stanięcia w szranki w tak niecodziennych okolicznościach skusiła wielu zacnych rycerzy z najróżniejszych części kontynentu - od zachodniego Dominium Kalten po leżące daleko na północnym-wschodzie ziem Sumenów. Podczas gdy arystokraci i dyplomaci spierali się podczas rozmów w cesarskim pałacu, a dworzanie i możnowładcy zabijali czas kolejnymi ucztami, polowaniami i tańcami, dziesiątki wybitnych wojów i rycerzy przygotowywało się i ćwiczyło, szykując do zaprezentowania swych umiejętności w dniu starcia.

Jak większość podobnych tego typu wydarzeń, turniej rozpoczął się od zmagań przeznaczonych dla pospólstwa, wszelkiej maści awanturników i drobnej szlachty, nie mającej pieniędzy ni znaczenia wystarczającego, by zawalczyć o główną nagrodę. Odbywały się zatem rozmaite pomniejsze konkurencje - turnieje łucznicze i kusznicze, zawody walki kijami i ciskanie głazami. Popularne w Tylos wyścigi konne i rydwanów przeplatały się z występami artystów, wędrownych trubadurów i błaznów, umilającym tłumom czas w oczekiwaniu na rozpoczęcie głównej atrakcji.

W końcu jednak nawet najwspanialsze i najbardziej wymyślne zapychacze czasu nie mogły zadowolić coraz bardziej domagającego się definitywnego rozstrzygnięcia tłumu gości i obserwatorów. Chociaż moment rozpoczęcia głównej części turnieju odwlekano w czasie jak tylko się dało, wykorzystując do granic możliwości każdą godzinę na kolejne przygotowania, dla niektórych i tak przedłużony w ten sposób czas okazał się być zbyt krótki. Do takich pechowców należał Gilzemar Mocarz z Kaldahu, reprezentujący władcę Cyrtii. Słynny na cały świat rycerz dotarł na miejsce grubo po zakończeniu zapisów i jego pojawienie się wzbudziło spore zdziwienie wśród organizatorów. Doszło do małego skandalu, kiedy wojownik z północy zaczął awanturować się, prośbą i groźbą starając się wpłynąć na cesarskich heroldów, by dopisali go do listy uczestników. Zaszczytu tego ostatecznie mu udzielono, zważywszy na jego umiejętności i sławę - otarła się ona jednak o wysokich cesarskich urzędników, budząc pewien niesmak wśród koneserów tylosyjskiej polityki.

Powiększone w ten sposób grono zawodników mających stanąć w szranki kopijnicze składało się w rzeczy samej z wielu ciekawych osobistości, reprezentujących rozmaitych władców. Poza zawodnikami z samego Tylos przybył tu choćby wsławiony starciami w Attigliano Gejza Torontal, pozostający na żołdzie księcia Cesarego z Elyrandii. Wielu innych czempionów nosiło barwy wasali, sojuszników czy sąsiadów Tylos, albo też niegdysiejszych jego prowincji, dziś tworzących niepodległe władztwa - i tak z Wolnej Ligi przybył do Amelios Nivar Titarhorn, Karilian reprezentowali sir Alain Garcia i Adam Ironhart, a władze Oświeconego Miasta Aletris wysłały Marcusa Cessiusa. Chociaż nie wszyscy z zawodników cieszyli się międzynarodową sławą, każdy reprezentował powszechnie znany wysoki poziom turniejowego rzemiosła i reputacje, gwarantującą jakość widowiska. Pewne zaskoczenie pojawiło się tędy kiedy przybyła do Tylos z Dominium Kalten delegacja zaprezentowała (poza znanym z udziału w turnieju pod Ekmes parę lat temu Utgarem Kaltenbornem z Kalholdu, oraz Bhalem Kaltenbornem z rodziny królewskiej) nikomu nieznanemu rycerza, którzy odmówił przedstawienia się i okazania oblicza, stawiając się w dniu turnieju w całkowicie czarnej i pozbawionej herbów lub rodowych znaków zbroi. Odpowiedzialnym za listę uczestników imperialnym dworzanom niezbyt podobała się wizja dopuszczenia anonimowej postaci z bronią przed oblicze cesarza - zważywszy jednak na powagę i świetność delegacji, która zgodziła się na udział tej postaci w turnieju, nie czyniono tu większych problemów - zapowiadany przez heroldów jako czarny rycerz zbrojny dopuszczony został w szranki.

Znacznie większy problem urzędnicy i dyplomaci cesarscy mieli z zawodnikami przybyłymi z Attigliano. Do Amelios zaproszone zostały bowiem dwie delegacje z tego księstwa: jedna wspierająca roszczenia Frederico Valeriego i druga, mająca poparcie Elyrandrytów. O ile "książę" Frederico był zbyt zajęty udziałem w imperialnym arbitrażu, od którego mogły zależeć losy jego władzy, o tyle wspierani przez księcia Cesara stronnicy sir Darkwooda wystawili do turnieju swojego kandydata - sir Fiora di Pasca, który chciał stanąć w szranki w imieniu "prawowitego księcia Attigliano". Postawa ta rzecz jasna budziła oburzenie Frederico i podgrzewała nastroje wielu zaangażowanych w te sprawę delegacji z Liwurii, Srebrnej Ligii i Elyrandii. Ostatecznie podjęto w tej sprawie wielostronne mediacje w wyniku których przyjęto rozwiązanie kompromisowe: kłopotliwemu rycerzowi pozwolono stanąć w szranki, jednak oficjalnie zapowiedziano go jako członka orszaku księcia Cesara, jako wolnego rycerza. W skutek interwencji tego ostatniego di Pasca otrzymał jednak przywilej występowania pod odrębną flagą swej ojczystej krainy, dumnie prezentując godło Attigliano na jego tarczy i kropierzu.

Skoro zakończono spory i rozstrzygnięto niepewności przy kwalifikowaniu uczestników, rozpoczęto wreszcie kopijnicze starcia. Stawający w szranki rycerze stawali naprzeciwko siebie konno, na trasie długiej na czterdzieści pięć metrów. Rozdzieleni malowanym na czerwono płotem rycerze kolejno oddawali cześć zgromadzonym gościom, w tym samemu imperatorowi Teoncjuszowi II, by następnie podjąć turniejowe kopie i na sygnał srebrnej trąby natrzeć na siebie, w widowiskowych próbach wysadzenia z siodła swego oponenta, samemu utrzymując się na końskim grzbiecie.

Szybko okazało się, że wynik starcia, który wśród zgromadzonych w Amelios możnych i ich orszaków stał się obiektem rozmaitych zakładów i spekulacji, zapowiada się na wcale nie tak oczywisty. W zaskakującym obrocie akcji dwóch najsłynniejszych walczących, czyli spóźniony Gilzemar Mocarz oraz Gejza Torontal odpadli z turnieju bardzo szybko: ten pierwszy przegrał już swoją pierwszą walkę, ulegając sir Alanowi Garcii; z kolei weteran attigliańskiej wojny zwyciężył wprawdzie w Macrusem Cessiusem z Aletris, by zostać pokonanym przez czempiona sojuszników swojego mocodawcy - sir Fiora di Pasca z Attigliano. W pierwszych rundach turnieju odpadło wielu znamienitych rycerzy - w tym również czarny rycerz z Kalten, którego tożsamość do końca pozostała niewiadomą.

Wobec wielkiego przetasowania układów oczekiwań i wydarzeń które wielu turniejowych znawców uznać mogło za co najmniej nieoczekiwany, na nowego pretendenta do tytułu zwycięzcy zaczął niespodziewanie wyrastać Markos z Suli - drobny szlachcic ze Srebrnej Ligi. Prezentował on znakomity warsztat i turniejowy kunszt, w kolejnych starciach pokonując reprezentantów z Karilian, Zakonu Wiecznego Ognia i ziem Sumenów i pewnie zbliżając się do wielkiego finału. Ten, po początkowych obawach ze strony oczekujących wielkiego widowiska obserwatorów, zniechęconych porażką początkowych faworytów, nagle stał się szalenie obiecujący, a wręcz pikantny - szczególnie w chwili gdy sir Fior wysadził z siodła doskonale sobie wcześniej radzącego sir Alaina Garcie z Karilian. Przed oczyma zebranych rozegrać się miało zatem iście symboliczne, finałowe starcie - odziany w barwy Attigliano rycerz prezentujący pro-elyrandryjskie stronnictwo zmierzyć się miał z reprezentantem Srebrnej Ligii. W sytuacji w której finalny wyrok imperialnego arbitrażu nie został jeszcze publicznie ogłoszony, a poza nielicznym kręgiem najbardziej zainteresowanych nim negocjatorów i dyplomatów pozostawał raczej sferą domysłów i spekulacji, starcie to zdawało się urastać do ogromnego znaczenia - proroczego, jak chcieliby twierdzić niektórzy. W końcu czyż pradawne prawa i zwyczaje honorowych rycerzy nie zwykły głosić nieomylność sądów bożych w sprawach, w których śmiertelnikom nie dane było dojść do zgody?

Jeśli rzeczywiście to bogowie decydowali o wyniku tego starcia, to zadbali dobrze, by nie zabrakło w nim emocji i wrażeń. Wyrównana batalia w rzeczy samej dobrze odzwierciedlała attigliańską wojnę, ciągnącą się przez niemiłosiernie długi czas i nie wskazującą na przewagę gwarantującą zwycięstwo żadnej ze stron. Nacierający na siebie rycerze regularnie kruszyli kopie, idące w drzazgi na tarczach i pancerzach oponenta. Pięciokrotnie giermkowie musieli przymocowywać do ich ramion nowe tarcze, gdy poprzednie pękały i niszczyły się podczas kolejnych przejazdów. Trzykrotnie wzywano do przerwy, by naprawić bądź wymienić uszkodzone płyty stalowych naramienników i hełmów. Dwa razy walczącym zmieniano również konie, gdy zdrożone wielokrotnym galopem bojowe rumaki odmawiały posłuszeństwa, grożąc przewróceniem się. Walczący rozegrali nie mniej niż trzydzieści sześć przejazdów, zaciskając zęby i zbierając wszelkie siły za każdym razem, by nie pozwolić pokonać się na oczach tak wielu znamienitych gości. Zdawało się wszakże że Markos z Suli przeważał nad swym oponentem kunsztem i biegłością, perfekcyjnie oszczędzając siły i utrzymując inicjatywę nad swoim rywalem. Ostatecznie jednak czy to boskim wyrokiem, czy to zrządzeniem losu, to właśnie jemu podwinęła się noga - tarcza, którą nastawił pod kątem, licząc na ześlizgnięcie się po niej kopii Fiora, kryć musiała ukrytą skazę, która ujawniła się, gdy umocowana jego ramienia osłona pękła gwałtownie pod wrażym uderzeniem. Nieprzygotowany na ten nagły wstrząs rycerz stracił równowagę i to wystarczyło: przeleciał przez siodło w bok, spadając z końskiego grzbietu na piaszczysty grunt szranków.

Po wielkim finale rozegrano jeszcze starcie o trzecie miejsce: zwarli się w nim Kariliańczyk, sir Alain Garcia i Kaarle Virolainen z Sumenów. To starcie również było wyrównane - obydwaj walczący żałowali wyraźnie braku możliwości zmierzenia się w finale, więc dawali z siebie wszystko, by mimo wszystko znaleźć się na podium. Przedłużająca się rywalizacja zmęczyła ostatecznie imperatora, który zdecydował się przerwać starcie na krótko przed zapadnięciem zmroku. Monarcha Tylos docenił umiejętności i zapał obydwu walczących, przyznając im obydwu zwycięstwo ex aequo. O ile zaoszczędziło to organizatorom wiele zachodu, a wymęczonym widzom zezwoliło na zażycie chwili upragnionego odpoczynku, o tyle sami walczący byli, oględnie mówiąc, niepocieszeni brakiem rozstrzygnięcia swojego pojedynku. Imperialni gwardziści musieli wręcz w pewnym momencie interweniować, gdy krewki Kaarle w przypływie wściekłości rzucił się z toporem w ręku na sir Alaina - który zresztą w szamotaninie, która z tego wynikła, złamał jednemu z przybocznych Virolainena szczękę okuciem tarczy. Drobne starcie pozostało wszelako praktycznie bez konsekwencji, jako że będący w dobrym humorze Teoncjusz zbył całe to zdarzenie, uznając je za nieodzowną konsekwencje zgromadzenia tak wielu różnych kultur i ludów w jednym miejscu.

Na cześć wszystkich czterech triumfatorów urządzono jeszcze tej samej nocy ucztę, na której celebrowano ich i opiewano ich przewagi. Niezręczność wynikającą z przeciwstawnych interesów, reprezentowanych przez mocodawców rycerzy przewalczono głośną muzyką, bogatymi podarkami i (jak to zwykle na tego typu przyjęciach bywa) dostatecznie wielką ilością alkoholu oraz pięknych dwórek, strategicznie usadzonych pomiędzy co bardziej krewkimi rycerzami. I tak chociaż sir Alain i Kaarle łypali na siebie groźnie z przeciwnych krańców stołu, niewiele więcej wyniknąć mogło z ich sporu, umiejętnie tłumionego przez przytomnych towarzyszy i opiekunów imprezy. W ciągu następnych tygodni, dzielących to wyczekiwane zdarzenie od końca całego zjazdu i zabaw, zwycięzcy wojownicy mieli cieszyć się w Amelios najwyższymi przywilejami i honorami, a o ich uwagę rywalizować miało wielu aspirujących do miana ich giermków i przyjaciół arystokratów z całego świata. Na ich cześć urządzano kolejne uczty i uroczystości, organizowano spotkania, a pomniejsi rycerze i giermkowie wielkich panów dopraszali się o zaszczyt uczestnictwa w uświetnianych ich obecnością niewielkich turniejach i starciach, w których nagrodą było otrzymanie rycerskiego pasowania z ręki któregoś z nich.

I tak mijał czas w Amelios, gdzie zabawa i polityka mieszały się z oznakami krwawych wojen toczonych poza granicami Imperium...

Podsumowanie
  • Końca dobiega turniej w Amelios, towarzyszący balom i zabawom organizowanym wokół imperialnego arbitrażu.
  • Pierwsze miejsce zajmuje sir Fior di Pasca, wolny rycerz z orszaku księcia Cesara, reprezentujący księstwo Attigliano.
  • Fior w dramatycznym finale pokonuje Markosa z Suli, reprezentanta Srebrnej Ligi, który zajmuje drugie miejsce.
  • Nierozstrzygnięte starcie między Sir Alainem Garcią i Kaarle Virolainenem skutkuje przyznaje im obydwu trzeciego miejsca.
  • Zwycięzca turnieju Fior di Pasca poza wieczną sławą otrzymuje bajeczne nagrody, jego patronowi zaś także skapła nagroda, gdyż Imperator wyraził gotowość sfinansowania budowy pałacu dla księcia Cesara, a po jego wybudowaniu galerie jego ozdobi zdobna zbroja, oraz 6 punktów prestiżu. Ludzie świętują na ulicach zwycięstwo +4% centralizacji
  • Za drugie miejsce Markos z Suli przywozi do Srebrnej Ligi może mniejsze ale bardziej przyziemne nagrody - 50 sztuk złota oraz po kilkunastu latach pozytywnie rozpatrzony przywilej do założenia przedstawicielstwa handlowego w Bylios, oraz 3 punkty prestiżu. Ludzie świętują na ulicach drugie miejsce +2% centralizacji
  • Patroni rycerzy którzy zajęli trzecie miejsca uzyskują w prezencie od Imperatora po dwie serpentyny, wprost z cesarskich zbrojowni oraz po 1 punkcie prestiżu. Ludzie świętują na ulicach trzecie miejsce +1% centralizacji
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Walka o dominację
846/847 RNE




W królestwie Kaltenbornów, od lat panował niepokój związany z rebelią Sępiego Króla, która rozpoczęła się w 818 roku. Pomimo śmierci Kertha, bunt dalej trwał, ukryty, gnieżdżący się, ale dalej jątrzący ciało dominium. Jednak po ponad ćwierćwieczu można było powiedzieć, że herezja została praktycznie wytępiona. Był to wynik tytanicznej pracy wielu ludzi, przede wszystkim Królowej, która powołała, patronowała i finansowała całe przedsięwzięcie. Nowo powstałej inkwizycji czy działalność zakonu prowadzonego przez ród Corax, którzy tępili herezje w każdym zakamarku dominium. To oni stanowili młot, którego bali się buntownicy. Nie mniej ważnym był udział wywiadu, który bezproblemowo kierował młotem w miejsca, gdzie komórki rebelii Sępiego Króla jeszcze pozostały. Istotną zagrywką było też przekazanie w władanie kolebki rebelii, mieszczanom oraz książątku Sidamonowi który to został wygnany z Warezji wraz ze swoim ludem przez Savorachów - być może odnalazł swój nowy dom lub miejsce, gdzie odbuduje siły i ruszy na odzyskanie swych ziem, czas pokaże. Sidamon nie patyczkował się z rebeliantami, objął ścisłą kontrolę na terenie i żadna, nawet najczarniejsza jaskinia nie mogła uchronić heretyka przed śmiercią pod katowskim toporem. Ocaleni heretycy, którzy mieli więcej oleju w głowie, rozpierzchli się na cztery wiatry. Jedni udali się do Juumitów, dołączając do korsarskiej gromadki, część udała się do Warezji władanej przez Savorachów. Reszta pozostała w Imperiusie i skierowała swe kroki do sąsiednich królestw czy też do Aletris, znanego z tolerancji. Szukali oni bezpiecznej przystani do życia lub do odbudowy i odzyskania tego, co utracili. Czas miał pokazać, bo jak wiemy z historii, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Jeszcze niedawno ród królewski chylił się ku upadkowi, członkowie rodu Kaltenbornów padali jak muchy, a herezja ponownie mocniej zapłonęła napędzana rzekomą klątwą królowej.

Jednak wielkie sukcesy, takie jak aneksja Kruczego Bractwa czy sieć silnych sojuszy regionalnych, odwróciły los. W dzisiejszych czasach Kalten jawi się jako regionalna potęga, jeśli nie kontynentalna. Królowa wyciąga ręce daleko, do Tylos zawierając sojusz z imperium. Wzrok jej padł też na tereny Savorachów, gdzie to wsparła armią, odziały zaciężne Tylos chroniące pozostałe prowincje Imperium w Warezji. Dominium wzięło też udział w wojnie w Attigliano, w której to pomimo że odegrało rolę drugoplanową to i tak spowodowała wrzenie na arenie międzynarodowej.
Działania te nie mogły obejść się bez echa i zaczynają martwić sąsiednie państwa. Przez lata dwór Kaltenbornów postrzegany był bardzo pozytywnie, szyczci się bowiem wielkim prestiżem, lecz światło, które od dworu bije, rzuca też wielki cień. Langeoog, sojusznik przecież, od jakiegoś czasu czuje na sobie oddech królowej, bowiem tak małe państwo nie byłoby przeciwnikiem dla dominium, więc jasne jest, że mogą być po Bractwie Kruka następnymi do pokojowego przejęcia. Z tego powodu Lamoralowie, pod naciskiem ludu, rozpoczęli szukanie sojuszy.

Merowinia, szargana przez problemy wewnętrzne, zbliżyła się do Hadat pod rządami Joanny, ale królowa matka rozgrywała to zbliżenie ostrożnie. Pomimo sojuszu, odrzuciła kandydatkę Kaltenbornów, a na swoją synową wybrała członkinię rodu Lamoralów. Ród, co prawda, spowinowacony z rodem panującym w dominium, lecz na tyle dalekim, by nie łączyć bezpośrednio losów z Kalten. W arcyksięstwie nie milkną echa o domniemanej siatce szpiegowskiej Karilian, lecz Joanna nadal nie mówi „nie” sojuszowi z młodą królową, która zasiadała na tamtejszym tronie.

W Związku Czarnego Oka sytuacja staje się z każdym dniem coraz bardziej napięta. Dwór książęcy wywiera coraz większą presję na Bjorna, by ten wyraźnie zaznaczył swoją niezależność od Hadat. Bjorn pomimo tego nacisku pozostaje niezdecydowany. Ta niechęć do podporządkowania się Kalten może wzbudzać niezadowolenie wśród elit kraju i pchnąć je w kierunku, dla młodego władcy nieciekawym. W tej delikatnej sytuacji Bjorn musi wybrać między lojalnością wobec Kaltenbornów a pragnieniem zachowania niezależności dla swojego kraju. Wybór może być ciężki, jedno spowoduje rozruchy w państwie i pozostanie w cieniu dominium, drugie natomiast może zepsuć relacje z regionalnym hegemonem, lecz pokazać obywatelom autorytet królewski. Przyjęcie tytułu Strażnika to za mało, póki nadal królowa Eleonora posługuje się tytułem Protektorki Związku, a i wielu nadal pamięta, że to ona koronowała Bjorna - co już wtedy było niemałym skandalem.

Na północy, u Ungołów, nacisk ze strony Kalten zaczyna stawać się dotkliwy i nieznośny. Zaistniała sytuacja pomiędzy Eleonorą a Bjornem, a także obecnością na północy nieprzychylnych Ungołom kuzynów - Uljaków. Stawia to plemiona w kłopotliwym położeniu. Część oddziałów wysłanych na wojnę Antigliano jeszcze nie powróciła, sojuszników brak. Jeśli szybko czegoś nie wymyślą, ich los może być szybko przesądzony i nie do pozazdroszczenia. Może poddanie się Merowinni byłoby jakimś rozwiązaniem?

Pomimo dominującej pozycji Kalten na arenie regionalnej, ich ekspansja i wzrost potęgi nie są niekwestionowane. Wzrost wpływów zwykle pociąga za sobą pojawienie się nowych rywali, co może zagrozić stabilności i bezpieczeństwu królestwa. W miarę jak Kalten kontynuuje swoją politykę ekspansji, muszą być gotowi na konfrontację z nowymi wyzwaniami i rywalami, które mogą wystąpić na ich drodze.
Sama królowa Kalten wypatruje możliwości rozszerzenia wpływów królestwa, wyciągając swe ręce daleko poza granice królestwa. Jej ambitne działania, takie jak zaangażowanie się w wojnę w Attigliano, budzą obawy i niepewność u sąsiadów, którzy obserwują z bliska rosnącą potęgę Kalten. W międzyczasie, zawiązywanie sojuszy i wykorzystywanie powiązań rodzinnych stają się kluczowymi elementami polityki królewskiej, prowadząc do skomplikowanych intryg i manewrów.
W tych burzliwych czasach, gdzie polityka królestwa Kalten staje się coraz bardziej dynamiczna i skomplikowana, jedno jest pewne: przyszłość regionu zależy od umiejętności zarówno królowej Kalten, jak i jej rywali, w radzeniu sobie z wyzwaniami i kształtowaniu losów królestw i państw.



Podsumowanie
  • Wzrost znaczenia Dominium Kalten na arenie międzynarodowej.
  • Królowa - dopóki żyje - jest gwarantem silnego państwa
  • Niepokój wśród królestw ościennych, poszukiwanie nowych sojuszników
  • Niepokoje w Związku czarnego oka z powodu nierozwiązanej kwestii podległości Kalten
  • Rozbicie herezji sępiego króla staje się faktem
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Spoglądając w gwiazdy
848/849 RNE


Tutaj Wielki Mistrz patrzy - i widać maszerujące w oddali chorągwie wojsk zakonnych. Tylko… trochę wyżej trzeba patrzeć, teraz łaźnia zasłania…

Pochodzący ze Srebrnej Ligi Pamfilos zdaje się być jednym z najbardziej płodnych… artystów? Inżynierów? Naukowców? Jednym z najbardziej płodnych na całym Imperiusie ludzi nauki i sztuki. Zegarek, pozytywka, klawikord, niezliczone rzeźby, wiersze, obrazy - za co się nie weźmie, to od razu umysłem swym obejmuje i udoskonala. Tym razem padło na astronomię.

Nowe zainteresowanie pojawiło się w nim podczas pobytu na dworze Ungołów, gdzie otoczony był przez liczną świtę, regularnie uczestniczył w wielu ucztach, przyglądał sie turniejom, obserwował wielki przepych i wystawność ungolskiego władcy. Rzecz w tym, że Pamfilos jest człekiem przekornym - mając wszelkie luksusy świata na wyciągnięcie ręki znudził się nimi prędko, a zamiast na rzeczy przyziemne, zaczął spoglądać w północne niebo. Aurora Borealis, piękny widok. Rzecz w tym, że Pamfilos się już (powoli bo powoli) starzeje, a od patrzenia na maciupkie mechanizmy zegarków i pozytywek wzrok nie ten. Żeby lepiej się gwiazdom przyglądać musiał zatem korzystać z “kamieni powiększających” - wygładzonych kawałków szkła, które starsi (bardzo majętni) ludzie wykorzystują do czytania. Trzymanie takiego kamienia nie jest jednak zbyt wygodne, a i jego siła nie jest zbyt wielka - zaczął więc szukać innego rozwiązania.

Nie tak dawno swojego mecenasa zmienił - na Wielkiego Mistrza Zakonu Ognia, który to szczęśliwie dla Pamifilosa również władał krajem znajdującym się na północy kontynentu. W wolnym czasie od zleceń kościelnego hierarchy dalej pracował zatem nad swoim ustrojstwem - z powodzeniem. Oto nowe działo Pamfilosa - Teleskop! Kilka soczewek umieszczonych wewnątrz metalowej tuby, które dzięki swoim precyzyjnie wyszlifowanym kształtom pozwalają wielokrotnie powiększyć obraz, na który się przezeń patrzy.

Wynalazek szybko odbił się szerokim echem na całym Imperiusie. Uczeni z wielu akademii zaczęli składać wnioski do rektorów i fundatorów, prosząc o dodatkowe środki na zakup drogiego sprzętu, chcąc jak najszybciej rozpocząć badania astronomiczne - dzięki odkryciu ta gałąź nauki zdaje się mieć przed sobą wielkie możliwości rozwoju.

Szczególnie głośno zrobiło się o nim w Kaldahu, bowiem przy jego użyciu Pamfilos obserwował planetę Nalentę (lokalna nazwa), wokół której orbituje Imperius. Z tychże obserwacji wynikło, że planeta ta jest pełna kraterów, rzek magmy, wielkich gór (wulkanów?), a jej powierzchnię wiecznie pokrywają piekielne burze. Relacja ta spotkała się w Kaldahu z mieszaną recepcją. Część z Havrytów odtrąbiła zwycięstwo - według ich mitologii Nalenta miała być niezdatna do zamieszkania przez istoty materialne, a ta obserwacja potwierdziła tę prawdę wiary, a co za tym idzie całą religię. Jest to wersja najpopularniejsza zwłaszcza wśród najbardziej prostych Havrytów, pojmujących sprawy bezpośrednio. Ci z nieco większą zdolnością do myślenia abstrakcyjnego podzielili się na kilka innych obozów teologicznych. Pierwsza z grup, nazywana “Przygnębionymi” wieści te przyjęła z mniejszą radością. Nalenta jest bowiem teoretycznie domem duchów Nale, które w dużym stopniu pochodzą od zmarłych ludzi - a kto chciałby po śmierci “żyć” na planecie pełnej wulkanów i burz? Metafizycy - druga z grup - uważa w kontrze do Przygnębionych - że Nalenta jest niezdatna dla zamieszkania przez istoty materialne, toteż nie ma znaczenia jak fizycznie wygląda - dla duchów Nale z pewnością jest to idealne środowisko, którego jedynie człowiek ludzkim okiem nie pojmuje. Trzecia grupa, Astrianie, sądzi że warunki panujące na Nalencie mogą być dowodem na błędy w obecnej doktrynie Havryzmu - wulkany, burze, rzeki lawy to przecież idealne warunki dla “zwierząt ognia” - dzieci Astr dotychczas uznawanych za nieistniejące. Oznaczałoby to jednak, że wbrew założeniom Havrytów Nalenta może być zamieszkana przez materialne istoty - muszą mieć ona w sobie jednak przewagę żywiołu ognia.

Spory te jednak dotyczą głównie kręgów akademickich i teologicznych - większość z prostych Havrytów nie zaprząta sobie nimi głowy.

A Pamfilos? Pooglądał sobie Nalentę, popatrzył na inne ciała niebieskie, odkrył kilka nowych gwiazd i gwiazdozbiorów, które ponazywał z typową dla siebie złośliwością - jedną z nowych konstelacji nazwał “Gwiazdozbiorem Osła”, zaś gwiazdom z których się składa dał imiona artystów i naukowców, z którymi się spierał. Po czym stwierdził, że Astronomia go nudzi i zajął się jakąś nową dziedziną nauki. Awionika brzmi interesująco…

Podsumowanie
  • Pamfilos konstruuje pierwszy teleskop
  • Uniwersytety spodziewają się nagłego rozrostu nauki - Astronomii
  • W Kaldahu odkrycia astronomiczne rozpoczynają nowy dyskurs teologiczny
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
Awatar użytkownika
Skryba
Mistrz Gry
Posty: 3446
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Wydarzenia

Post autor: Skryba »

Posępne nowiny
850/851 RNE





Farrok Eshan kończył powoli pracę wyciągając ostatnią zarzuconą sieć u wybrzeży Ikas, jednej z Sępich Wysp. Sieć była pełna ryb i Farrok pomyślał, że w końcu fortuna się do niego uśmiechnęła. Wciągając ją dojrzał jednak coś na horyzoncie. Był to okręt płynący z południa, choć zazwyczaj mało kto z tego kierunku przybywał. Niebawem Farrok dojrzał, że okręt ten nie jest sam. O nie, zdecydowanie nie był sam, za nim płynęła mała flota! Strach niemal go sparaliżował gdy zdał sobie sprawę, że wygląd statków i ich bandery odpowiadają opowieścią jego ojca z jego dawnej ojczyzny. Oto płynęli Juumici, postrach mórz. Chęć przeżycia wzięła ostatecznie górę nad strachem i czym prędzej zawrócił łódź do brzegu, w głowie przeklinając bezwzględną fortunę, być może po raz ostatni w życiu.

W ostatnim czasie uwaga możnych Dominium Kalten skupiona była raczej na północy. Wszak sprawy takie jak inkorporacja Zakonu, sukcesja w Merowinii czy Langeoog, a ostatnio też niemały turniej, są sprawami wymagającymi bardzo wiele uwagi. Tymczasem na południe spadło nieszczęście. Łupieżcza flota korsarskich Juumitów spadła na jakże historycznie ważne Sępie Wyspy z prostym celem wzbogacenia się - i to jak najszybciej.

Najeźdźcy dobrze wiedzieli czego chcą i szybko zaczęli realizować plan. Kilka statków oddzieliło się od głównych sił i zaczęło plądrować przybrzeżne wioski, a tymczasem główne siły skierowały się na portowe miasto Hammashlati. Pośpiesznie zaczęto organizować milicję, aby utrzymać fort w którym schroniła się część mieszczan, choć prędko zamknięto jego bramy, aby nie został przepełniony. W tym czasie Juumici wylądowali nieco ponad godzinę drogi od miasta i nie tracąc czasu ruszyli łupić okolicę. O miasto nie odbyła się żadna większa batalia, lokalna straż nie miała szans poza fortem (a i jego niewielkie umocnienia nie napawały optymizmem), a Jummici zadowolili się łatwym łupem i najwyraźniej nie mieli ochoty szturmować umocnień. Korsarze więc zajęli się brutalnym łupieniem niebronionych części wysp, zabierając kosztowności i mordując lub porywając każdego kto wpadł im w ręce. Zanim lokalne ruszenie i korona zdążyła się zebrać Juumici już byli zajęci pakowaniem łupów na okręty i bez większych potyczek wycofali się na swoje wyspy. Wielu uważa winnego sytuacji księcia Sidamona, który miał być protektorem wysp w imieniu Kruczej Królowej, a tymczasem bawił na turnieju hektorskim i ogólnie obracał się wokół dworu, ciesząc się wygodami stolicy. Jego ludzie, bez przywództwa, nie potrafili szybko i efektywnie zorganizować obrony. Zaś drudzy władcy wysp, patrycjat z Hammashlati, wpadł w totalną panikę.

Wieści o napadzie szybko obiegły Dominium wzbudzając wściekłość królowej i strach wielu. Ludzie mówią, że napad ten był swoistym rewanżem Savorachów za udział sił Dominium w wyprawie wojennej przeciw nim, choć niektórzy uważają, że Sępie Wyspy były po prostu najdogodniejszym do splądorwania miejscem na Imperiusie dla Juumitów. Jakakolwiek przyczyna by to nie była, każdy poddany Kruczego Tronu oczekuje co z całą tą sprawą zrobi królowa.




Podsumowanie
  • Juumici brutalnie plądrują Sępie Wyspy i bezpiecznie się wycofują.
  • Mówi się, że zostali oni nasłani przez Savorachów, jako kara za wspieranie przez Dominium wyprawy Tylos.
When I became a man I put away childish things, including the fear of childishness and the desire to be very grown up. - C.S. Lewis
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydarzenia”