1559 rok

Rozszerzający swoje panowanie na północy, pruscy żołnierze maszerowali jak na razie od zwycięstwa do zwycięstwa - gdzieniegdzie paląc i rabując nieco wbrew rozkazom, a gdzieniegdzie karnie mordując wedle nich, generalnie jednak zawsze skutecznie łamiąc wszelki opór. W tym roku rozkazy, które padły, były jednak dość ambitne - wojacy ruszyć mieli na kraj Norsów, zwany przez miejscowych Frjálsheraðem (którą to nazwę Bóg jeden raczy wiedzieć jak należały wymawiać). Czy było to wykonalne, czy nie - ciężko było ocenić, bo o kraju tym nawet obyci w geografii północy Prusacy nie wiedzieli zbyt wiele. Tubylcy jednak sami się nie podporządkują, a pruski gubernator pewien był swojej armii - trzy tysiące zbrojnego luda napawało optymizmem.
Początkowo wszystko szło gładko. Pomniejsze plemiona, pozostające w luźnej zależności lennej od Norsów, padły szybko - pomoc dla nich nie nadeszła, a ich skromne siły nie były w stanie zatrzymać inwazji. Niemniej jednak siły Tajarla nie zignorowały nadchodzącego zagrożenia i gdy Prusacy przekroczyli granice Frjálsherað, prędko natknęli się na miejscowych obrońców - zbrojnych co prawda głównie we włócznie i tarcze, ale niekiedy również w przestarzałe dla Europejczyków, lecz ciągle względnie skuteczne, żelazne pancerze, a także miecze i topory. O ile zatem przewaga technologiczna stała po stronie Europejczyków, jak przewidywano, o tyle liczebnością obrońcy górowali - czego raczej nie przewidziano, zwłaszcza biorąc pod uwagę że jedna trzecia pruskiej armii złożona była z wcielonych do wojska tubylców. Ostatnim nieprzewidzianym (a może przewidzianym, lecz zignorowanym) aspektem, rzutującym na wynik starcia, był teren - lesisty i to dość gęsto, co mocno ograniczyło skuteczność pół tysiąca pruskich kawalerzystów i dwóch towarzyszących ich armii armat.
Samo starcie było dosyć chaotyczne - tubylcy zwalili się na Prusaków, angażując ich siły na całym froncie. Zimmerman robił co mógł i początkowo starcie wyglądało całkiem dobrze - arkebuzerzy siali postrach wśród tubylców, a doborowe pruskie oddziały stawiały twardy opór. Na nieszczęście pruskiego wodza, Tajarl również nie wypadł sroce spod ogona i umiejętnie wykorzystywał swoją przewagę liczebną, rotując skrwawione oddziały i osobiście prowadząc swoich wojowników do wzmożonego wysiłku na co bardziej obiecujących odcinkach frontu. Ostatecznie jeden z takich odcinków po prostu nie wytrzymał - osłabieni przedłużającą się walką pikinierzy pruskiej milicji pierzchli, gdy rzuciły się na nich odwody ciężkiej piechoty Norsów, zakute w stalowe kolczugi i hełmy. Front został przełamany, a Zimmerman musiał odwołać osłaniającą flanki kawalerie, by przy jej pomocy zorganizować odwrót.
Na szczęście dla Prusaków Norsowie również musieli być wycieńczeni starciem, bo nie ruszyli w pogoń - wycofującym się dokuczały jedynie niewielkie bandy harcowników i partyzantów, odcinające maruderów czy niepokojące mniejsze oddziały. Zimmerman wycofał się na zajęte na początku roku ziemie trybutariuszy Norsów - gotowy cofać się dalej w razie wrogiej kontrofensywy. Ta jednak nie nadeszła... Na szczęście, bo widząc klęskę armii okupacyjnej, część miejscowych zaczęła przygotowania do zbrojnego ich usunięcia. Plany te, wobec braku wsparcia ze strony Tajarla, zostały wprawdzie szybko pokrzyżowane przez lotne oddziały Prusaków, ogniem i mieczem wybijającym podbitym tubylcom wszelkie głupie pomysły z głowy - stwarza to jednak potencjalnie poważne ryzyko, jeśli Prusacy spróbują w przyszłym roku wyprowadzić z tych ziem kolejną ofensywę...
- Prusacy zajmują pograniczne ziemie Frjálsherað, ale ulegają tubylczej armii.
- Norsowie nie podejmują kontrataku
- Opanowane prowincje pozostają niespokojne.
