Skarby Nowego Świata

Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

Cudowna flora i niebezpieczna fauna

Obrazek

Któż Wie, co skrywają dzikie dżungle Warnenzji?

Informacje to do siebie mają, że rozchodzą się szybko. Zwłaszcza takie najbardziej skrywane, jakimi nikt by się dzielić nie chciał - takie nad wyraz często kończą jako opowieści strudzonych marynarzy dzielone przy piwie, wódce czy też whisky. Inna sprawa czy takie opowieści są prawdziwe...

Gdzieś w karczmie, trudno powiedzieć gdzie, a bo i to nie istotne w tej historii, spotkało się takich marynarzy kilku - pięciu dokładniej. Pierwszy, Jorge Rodrigo de la Castiglione z nich przybył z północy, z kraju nazywającego się Khorinis, przez zwyczajnych ludzi nazywanego zaś po prostu Małą Kastylią. Marynarzem był jak marynarzem - opitym, lekko brudnawym, bez zębów wszystkich. Ale - nieśmierdzącym. Zgoła przeciwnie, pachniał bowiem nad wyraz przyjemnie, zniewalająco - powodzenie zatem miał u kobiet. Jakim cudem - pytali go jego kompanowie do kielicha. On zaś rzekł im, że brał udział w misji odkrywczej zleconej przez samego Gubernatora Gomeza. I że to tajemnica wielka, więc żeby nikomu nic nie pisnęli. Wyruszył bowiem wraz ze swoimi druhami w głąb pustyni, na której Kastylijczycy kolonię postawili, w poszukiwaniu różnorakich cudów Nowego Świata. Pustynia jednak - jak pustynia. Wiele na niej niema, to też prędko zaczęli interesować się czym popadnie, byle tylko czymś zająć ręce i umysł. I w rzeczone ręce wpadła mu roślina o grubych liściach. Gdy się zaś te liście zgniotło - albo lepiej - zapaliło, co pokazało mu żyjące w okolicy plemię, które ziela używało podczas modłów do ichnich pogańskich bożków - uwalniał się słodki zapach, miło tłumiący zmysły, z lekka usypiający - na myśl przywodzący mu zapach kadzideł ze świątyń chrześcijańskich Starego Świata.

Ale nie na koniach! Nie, nie na koniach, nie na mułach, osłach ani kozach. Otóż Suktowie, bo tak się tamtejsze plemię zwało, dziwne zwierzęta ujeżdżali. Nieduże, nieco od kucyka większe, z szyją długą na metr, futrzane jak wielbłąd - i podobnie jak wielbłądy mogące przez całe tygodnie nie pić nawet grama wody. Niektórzy Europejczycy poczęli przezywać je "wielkimi owcami", jednak paru Maurów w służbie gubernatora nadało im bardziej wyrafinowaną nazwę - saharczyki.
Obrazek

Pola Kadzideł

Następny zaś się Polak odezwał, też zielem pachnącym - nie jednak słodkim, ale ostrym i gorzkawym, u osób nieprzyzwyczajonych kaszel wywołującym. Rzekł, że i on wyruszył na misję odkrywczą, która wielce tajna jest i o niej rozpowiadać nie można nikomu. I na tej misji też ziele znalazł wraz ze swymi pobratymcami - przez tubylców palone i zwane Dobago. Polacy nazywali je jednak inaczej - Dytoń - od Józefa Dytonia herbu Kołowrotek, oficera Rzeczypospolitej, któremu to się zioło to wielce spodobało, że na własnym podwórku kazał służącym je zasadzić, by móc popalać je kiedy tylko ma na to ochotę. A prędko służący sami zaczęli popalać, ich znajomi i tak się zioło po wyspie całej rozprzestrzeniło - a bo jak człowiek zapali, to tak się jakoś od razu na sercu lżej robi i spokojniej.

Ale nie tylko na Dytoń w czasie swoich podróż spotkał - ledwo z życiem uszedł - bowiem podczas jednej z eskapad na ślady natrafił - jakby wilcze. Tylko wielgachne - jakby wilka co wielki jest jak koń czy krowa! A zaraz usłyszał wycie w oddali - to nogi wziął co za pas, uciekając aż się kurzyło za nim. Kolega jednak na oczy własne go widział - tylko potem już z lasu nie wrócił. Także on zamiaru na Wilkory polować nie ma - choć futra z nich byłby pewno przednie. A i jakby takiego wytresować...

Obrazek

Wilkor - wielkość wedle opowieści marynarzy (po 6 kolejkach)
Na to wszystko szkot zaś się zaśmiał. "Amatorzy" rzekł. On bowiem, tymi ręcyma, własnymi, plemieniu ludojadów, z przepastnych upraw na mokradłach głęboko w dżungli, z dala od Nowej Szkocji, wykradł sadzonki mistycznej rośliny, "Bagiennego Ziela", którego to poganie używali w swych okultystycznych rytuałach do przyzywania zmarłych przodków. A i nie pierwszym był, którego posłali - bo wcześniej posłali innego marynarza - co "miał gadane" - ten jednak wrócił bez oczu i palców - które niechybnie mu dzikusy ucięły i zjadły.

A to nie wszystko, co Szkoci znaleźli - brat jego bowiem pod innym kapitanem służył - wraz z którym odnalazł w dziczy ptaki wielobarwne, śpiewające i kraczące - a niektóre podobno gadające jak ludzie! Toteż wyłapali ich nieco, by Gubernatorowi zaprezentować - a może i samemu Królowi wysłać w ramach podarku. No i oczywiście - zaczęli wycinkę drzew tropikalnych. Drewno z nich ma ciemną barwę, błyszczy się lekko, jest ciężkie i twarde, - przez co nie pływa w wodzie i do budowy statków się nie nadaje, ale idealnie pasuje do robienia zdobień wszelakich, mebli - albo i lasek, bo taką właśnie marynarz szkocki mógł się pochwalić.

Obrazek

Jak człowiek Bagienne ziele zażyje, to wiele zobaczyć może podobno...
Następny syn żagli Abdul - Maur z pochodzenia, jednak ochrzczony, opowiadał co to w Nowej Andaluzji znaleziono. Ponoć ludzie gubernatora natknęli się na dziwnego zwierza, nie większego od psa, lecz z trąbą na pół metra, którą wsysał napotkane na drodze mrówki, wydając przy tym dźwięk, który żywo rozśmieszył eksploratorów. Tak im się ów zwierz spodobał, że wzięli go ze sobą do kolonii, aby sprezentować go gubernatorowi. Zamiast jednak pochwały otrzymać, skarcono ich, że nie wzięto również samicy, by rozmnożyć te dziwadła. Widząc, że to stworzenie jedzące mrówki, nadano mu nazwę mrówkojada.

Ostatni marynarz zaś był Holendrem - i tak wiele do powiedzenia nie miał. Ale też coś odkrył - czy raczej brał udział w misji eksploracyjnej, która odkryła coś. W głębi Caroliny, wysoko w górskich przełęczach, Holendrzy napotkali osobliwe gady - wielkie jaszczury pokryte skórą, która na myśl przywoływała prędzej głazy czy kamienie, niż coś, co mogło wyrosnąć na zwierzęciu. Może z tego powodu tubylcy zdawali się je czczić - ani chybił wszak to robota jakiś czarcich sił!

Takie oto rozmowy toczyły się w karczmie, gdzieś między morzami.



Pojawiły się nowe surowce:

Kolonia Górnicza Khorinis zyskuje dostęp do sadzonek kadzidła - można je uprawiać jedynie na pystuni;

Nowa Szkocja rozpoczyna produkcję drewna tropikalnego - ten surowiec można wydobywać z każdej dżungli;

Nowa Szkocja zyskuje dostęp do sadzonek bagiennego ziela - roślinę można uprawiać w dżungli i lasach subtropikalnych;

Kraków Zachodni zyskuje dostęp do sadzonek dytoniu - ten surowiec można uprawiać w klimacie umiarkowanym;


Ponad to następujące kraje zyskują dostęp do surowca egzotyczne zwierzęta:

Kolonia Górnicza Khorinis odkrywa saharczyki - można od razu zacząć hodowlę na pustyni

Kraków Zachodni odkrywa wielkie wilki zwane Wilkorami, jednak musi je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę

Nowa Szkocja odkrywa egzotyczne ptaki - można od razu zacząć hodowlę w dżungli

Nowa Andaluzja odkrywa mrówkojady, jednak trzeba je najpierw sprowadzić, by zacząć ich hodowlę

Niderlandzkie Indie Wschodnie odkrywają Jaszczurki Skalniaki, jednak musi zająć konkretną prowincję, by zacząć ich hodowlę
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

Dytoń
Duńska wyprawa zmierzająca na zachód badająca ląd wzdłuż rzeki Mergii biegnącej wzdłuż ich kolonii natrafili na grupki tubylców. Po wstępnym zapoznaniu się z nimi, eksploratorzy odkryli że tubylcy owi uprawiają Dytoń. Po krótkich negocjacjach udało się zgarnąć kilka sadzonek tej rośliny w zamian za 2 naszyjniki z koralików. Dowódca wyprawy uznał za dosyć ważne by poinformować o tym gubernatora, zaś wieść rozeszła się dalej już naturalną drogą.

Kadzidła
Również Laurentczycy wysłali swych ludzi na zbadanie lądów na północ od swoich siedzib. Szybko odkryli pustynie, która może być tą samą pustynią, którą osadnicy Gionu obserwują na południe od swoich siedzib. Eksploratorzy mimo pozornie bezpłodnej ziemi postanowili dalej zgłębiać ten teren, nie zważając na wysoką populacje węży oraz niezbyt ostentacyjnie rozmieszczone pokłady wody. W pewnym momencie wyprawa natrafiła na grupki koczowników, którzy po dłuższej rozmowie przekazali przybyszom sadzonki miejscowych kadzideł z informacją, że właściwie wszędzie na owej pustyni można znaleźć takie rośliny

Egzotyczne zwierzęta
Niemała niespodzianka spotkała również grupę eksploracyjną Neapolu. Grupa ta natknęła się na długie na metr latające jaszczurki. Gady te szybko skojarzono z legendami o smokach i natychmiast wzięto je za młode tych prawdziwych bestii (doszli do logicznego wniosku, że dorosłe osobniki znajdują się gdzieś niedaleko). Z błędu eksploratorów wyprowadzili tubylcy którzy wytłumaczyli im że stworzenia te są już dojrzałe, a na pytanie, czy zieją ogniem, szczerze i głęboko się roześmiali. Nie mniej nazwa małych smoków przylgnęła już na stałe. Stworzenia te mają niezbyt imponujący jadłospis, żywiąc się głównie padliną oraz niewielkimi gryzoniami. Eksploratorom nie udało się żadnego z nich schwytać, nie mniej wyglądają na tyle ciekawie, by wkrótce zaczęli ściągać je wszyscy wielmoże chcący wykazać się pewną ekstrawagancją.




Nowa Dani zyskuje dostęp do sadzonek dytoniu - ten surowiec można uprawiać w klimacie umiarkowanym;

Laurentia zyskuje dostęp do sadzonek kadzidła - można je uprawiać jedynie na pustyni;

Nowa Kampania odkrywa gatunek zwany minoris draconis (egzotyczne zwierzęta), jednak w celu sprzedaży ich musi zająć teren na którym występują.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1553 rok



Nowa Andaluzja w tym roku nie próżnowała z eksploracją, a jej wyniki były bardziej niż owocne. Przedzierając się przez głębokie i gęste lasy tropikalne Nowego Świata, Maurowie natrafili na ogromną rzekę. Po kilku dniach eksplorowania jej brzegów spotkali ludzi, ale ubranych w sposób nikomu nie znany. Przy próbach porozumienia się z nimi, wyszło, że te tajemniczy lud stworzył cywilizację na brzegu wielkiej rzeki. Na tym większość raportów odnośnie kontaktu z tubylcami się kończy, aczkolwiek wyprawa wróciła pełna sukcesu. Dżungla obdarowała niesamowitymi roślinami. Jedna z nich rośnie jakby oplatając drzewa swoimi korzeniami. Ma piękne kwiaty i szerokie, grube liście. Niektóre z roślin posiadają coś na kształt długich fasolek, które mają piękny słodkawy zapach. Druga roślina sama nie oplata drzewa, gdyż jest drzewem. Ma dziwne nasiona lub owoce, które przypominają kuleczki – co dziwne, jeden z eksploratorów wpadł na głupi pomysł rozgryzienia takiego nasionka – okazuje się, że smak przypomina trochę gorzki kumin. Trzecia roślinka rosła w niższych partiach lasu oraz miała apetyczny, czerwony kolor. W smaku wydawała się palić usta a jednocześnie być słodka. W zapachu była bardzo aromatyczna i też słodkawa. Jeden z eksploratorów przestraszył się, że jest to owoc samego diabła, ostatecznie jednak zabierając rośliny z powrotem do kolonii. Odkryte rośliny podobno dodawane są do jedzenia dla polepszenia lub zmiany smaku potraw, co wydaje się, że robią tubylcy zamieszkujący tereny występowania tych roślin.


Obrazek
Kuleczki wspomnianego krzewu


Eksploratorzy Elajetu Nowego Świata (być może kolonia zmieniła już nazwę) chcieli odkryć więcej tutejszych lasów deszczowych a być może i miejsce, gdzie tajemnicze bagienne ziele, po którym albo człowieka skręca albo widzi się niezwykłe rzeczy i poprawia się humor. Uprawy prowadzone przez lud Awa-Igua rosły w jednym konkretnym miejscu, którego położenie wcześniej zdaje się, że znali tylko Szkoci; po odkryciu rzeczonej lokacji nie było problemu w wyrwaniu sobie kilku takich sadzonek, co też Osmanowie uczynili. Mówi się o tym, że bardzo nie spodobało się to tubylczemu ludowi - w końcu to kolejny obcy lud, podający się za przybyły zza jakiegoś wielkiego morza, chciał pozyskać dla siebie ich święte rośliny. Nic dziwnego więc, że uznali działania Osmanów za naruszenie ich sacrum – od tego momentu podobno strzelają z jadowitych dmuchawek do każdego, kto na kilkaset metrów podejdzie do upraw. Tak stało się też z niektórymi eksploratorami wysłanymi przez Atrydów. Ci, którzy wrócili z eksploracji odkryli za to śmieszne zwierzęta, bardzo powolnie poruszające się i bardzo śmierdzące – nazwali je leniwcami, gdyż jednemu z odkrywców przypominały jego teściową, którą bardzo często trzeba zmuszać do domowych obowiązków.


Obrazek
Teściowa jednego z odkrywców wylegiwała się cały dzień, tak jak ten zwierzak


W południowej części Warnenzji, koloniści z Laurencji spotkali się z kupcami pewnego ludu, a żeby rozpoznać czy można z nimi handlować. Wśród towarów, jakie ów lud okazał Florentczykom, znajdowało się coś co do złudzenia przypominało szlachetny surowiec spotykany w Afryce – kość słoniową. Po chwili dyskusji z lokalnymi, Ci wskazali im kierunek skąd ów surowiec miałby pochodzić. Eksploratorzy po udaniu się tam odnaleźli bardzo dziwne zwierzęta. Kły, duże uszy oraz trąba jednoznacznie sugerowały, że są to słonie. Zwierzaki miały jednak długie jak owca futro. Okazały się też być raczej łagodne i dały się pogłaskać jednemu z odkrywców – futro nie dość, że długie, okazało się być nawet przyjemne w dotyku. Długie futro słoni chroniło je przede wszystkim przed lokalnymi przymrozkami, stanowiąc dobrą izolację niezależnie od terenów, które zwierzęta przemierzały. Tubylcy owe słonie nazwali Enijami, taka też nazwa przyjęła się u europejskich odkrywców. Być może hodowanie tych zwierząt w celu pozyskania kości z ich kłów okaże się bardzo wartościowe.

Prusacy skierowani przez swoją metropolię w celu uzyskania lebensraum przestrzeni dla ich nacji podążali ku ekspansji w stronę lasów. Miejscowa ludność parała się rolnictwem i między innymi hodowlą zwierząt. Jak się okazało, tubylcy hodują bardzo dziwne bydło. Niby przypominające krowe, jednak znaczne od nich większe, murgule – tak nazwane przez lokalnych, dosyć mocno różniły się od afrykańskich, europejskich czy azjatyckich gatunków krowy. Po pierwsze były bardziej agresywne – jeden z byków murgula prawie ubódł rogiem jednego pruskiego odkrywcę, zanim został przyprowadzony do porządku przez bicz jednego z lokalnych farmerów. Miały też znacznie więcej włosów, zapewne by poradzić sobie, podobnie jak Enije, w chłodniejszym klimacie. Wydaje się, że ich skóra stanowiła jeden z podstawowych elementów ubioru tubylców, zwłaszcza wojowników – jak się okazała, gruba skóra murguli jest niespotykanie odporna. Po zastosowaniu technik opracowanych przez nieznane dla Europejczyków lata trwania lokalnej tradycji Nordulców, skóra okazała się być znacznie twardsza, mocniejsza, odporna na wgniecenia i cięcia; przy tym, skóra wydawała się nie pękać. Taki pancerz podobno ma chronić przed cięciami wykonanymi bronią sieczną używaną na starym kontynencie, jednak dalej przepuszcza wszelkie silniejsze ciosy oraz pchnięcia i dźgnięcia.

Obrazek

Maroko zyskuje dostęp do nowych nieznanych przypraw - może je już uprawiać po znalezieniu dogodnego terenu.

Elajet Nowego Świata zyskuje dostęp do bagiennego ziela i egzotycznych zwierząt. Oba surowce mogą być uprawiane/hodowane w dogodnym do tego terenie.

Laurencja znajduje kość z eniji, jeśli zajmie tereny ich występowania, będzie można rozpocząć produkcję tego surowca.

Prusy zyskują dostęp do skór z murguli. Zwierzęta można hodować na terenach o zimniejszym klimacie (które nie są górami).
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1555 rok


- Abdul, powiedz mi co to kurwa jest?
- A coś ciekawego, tamten tubylec mówił mi że magiczne nasiona, które….
- Magiczne nasiona?! Ty debilu, znowu cię ojebali. A obiecałem Twojemu ojcu, że wezmę cię do nowego świata by wyleczyć cię z chronicznego debilizmu. No i kurna się starałem, Allah mi świadkiem. Kiedy postanowiłeś sprawdzić czy te liście się palą, a zajęła się chatka Muhammeda to zapłaciłem za ciebie, kiedy wpadłeś na tamtego starego podczas rymćkania jego żony, to sam pomagałem ci spierdalać… ale to, to jest kurwa przesada. Przehandlować swoją jedyną czapkę na tym upale za jakieś małe okrągłe gówno, które wygląda jakby ci królik nasrał na łapę… nosz kurwa, mam dość.
- Ale te magiczne nasiona… można je ugotować i człowiek jak to wypije to wstępują w niego magiczne moce. Pokażę ci.
- Ja już nie mogę… magiczne moce. A trzeba było cię wtedy w tej dziurze zostawić…

Jednak kiedy Abdul, młodzieniec z ekspedycji osmańskiej zagotował przy kolejnym postoju te ciemne nasiona, okazało się, że może nie powstał z nich magiczny napar… ale bardzo smaczny napój, który posmakował samemu dowódcy wyprawy. Może wymiana czapki na te nasiona nie była takim debilizmem, za jaki pierwotnie je uznano. Ba, na następny dzień w ślad za Abdulem poszli dalsi jego kompani, wykupując w wiosce wszystkie nasiona „kakauko” (jak to tubylcy je nazywali), jakie akurat były na ich stanie. Inwestycja szybko im się zwróciła, kiedy wrócili do macierzystego portu z zachodniej wyprawy, szybko znaleźli się chętni na ten nowy towar kupcy, którzy zaczęli pod niebo wychwalać napar pozyskiwany z niego. Teraz tylko marynarze zaczęli sobie pluć w długie, muzułmańskie brody – czemu nie uzbierali wtedy na kupno jakiejś sadzonki lub krzewu z jakiego tubylcy pozyskiwali te pestki.

Obrazek

Nie była to jednak jedyna wyprawa, która do swej kolonii przywiozła nowe towary. Niderlandzcy badacze ruszyli niemal tym samym szlakiem jaki pokonywali dwa lata temu ich marokańscy sąsiedzi i natrafili na tych samych tubylców. Również u nich pozyskano różnego rodzaju przyprawy, które tak bardzo się ich islamskim poprzednikom spodobały. Jednakże na tym nie poprzestano. Po dobiciu targu postanowiono odbić trochę na zachód, gdzie jeden z żołdaków o mało nie zszedłby w czasie sraczki. Oto kiedy załatwiał swe potrzeby w krzakach, na niego prosto wyszła znacznej postury małpa… która z początku wydała się milicjantowi samym gubernatorem Wincentym! Podobieństwo było wyraźnie już w rysach, lecz nie to wzbudziło te skojarzenia, a sumiaste wąsy, które małpa dzierżyła na swej twarzy. Zaciekawieni towarzysze przestraszonego kompana, złapali wkrótce małpę sobowtóra oraz parę jego pobratymców. Na takie znaleziska szybko znaleźli się kupcy po powrocie do miasta, a prosty lud kiedy usłyszał historię nieszczęsnego żołnierza ochrzcił ten gatunek małp mianem Wincentówek.

• Kolonia Osmańska znajduje kakao, które może zacząć uprawiać o ile pozyska jego sadzonki.
• WIG znajduje małpy Wincentówki [egzotyczne zwierzęta], które może zacząć hodować na dogodnych do tego terenach.
• WIG zyskuje sadzonki egzotycznych przypraw, które można zacząć uprawiać na dogodnych do tego terenach.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1557



Od czasu przygód Abdula z kakałkiem kolejne ekspedycje bisurmańskie, olśnione wizją wzbogacenia się na kolejnych cudownych nasionach zwykły pakować do gęby wszystko co zdawało się być jadalne - przyniosło to wiele rozwolnień, wysypek a także kilka niefortunnych zejść. Nieco spokorniali Turcy ostrożniej żarli przypadkowe chwasty - i wcześniej starali się wypytać tubylców co i jak... Nie zawsze jednak wystarczało to, do ochrony przed... nieszczęśliwymi wypadkami.

Gdzieś w głębi zachodnich dżungli...

Impreza rozwijała się raczej powoli - tubylcy okazali się być nad wyraz przyjaźni i poczęstowali przybyszów czymś co nazywali "chichą" - smakowało to jak lurowate wino, no ale poczęstunku się nie odmawia... Tak więc Turcy i Warnezyjczycy siedzieli sobie w kółeczku, a tykwa z chichą krążyła pomiędzy nimi. Kapitan ekspedycji z kolei wgryzł się się w smażone udko.
- Bardzo smaczna być ta małpa na ostro. - wybełkotał, straszliwie kalecząc język tubylców. Nagle jego uwagę zwrócił Abdul - który oglądał coś długiego i czerwonego, wręczonego mu przez tubylca, który wyraźnie próbował powstrzymać śmiech.
- Co to być? - zapytał kapitan siedzącego obok starego Warnezyjczyka. Ten bez słowa wskazał nieco czerwony kolor skórki małpiego udka i powiedział coś co brzmiało jak "Kili" Abdul z kolei bez wahania pożarł całe warzywo... Przez kilka sekund nic się nie działo. Po czym z oczu Abdula strumieniem trysnęły łzy, a on sam z dzikim gulgotem i wyciem rzucił się do kadzi z chichą... wkładając głowę do środka i próbując pić ją jak krowa z koryta. Widzący to tubylcy zaczęli nieomal pokładać się ze śmiechu, a po chwili dołączyli do nich Turcy. Do na wpół zamroczonego alkoholem umysłu kapitana zaczął jednak docierać potencjał znaleziska... Zagryzł raz jeszcze małpim udkiem - i już wiedział, że to może być prawdziwy przebój - być może na miarę kakauka, którego sadzonki niedawno dotarły do kolonii osmańskiej...



Tymczasem w zupełnie innej wiosce, daleko stąd grupa Holendrów z fascynacją oglądała jak tubylec ostrożnie nacina korę drzewa... które po chwili zaczęło jakby krwawić - ale sok, który się z niego lał był biały i gęsty. Tak oto wyjaśniała się tajemnica worka, który oglądali wcześniej, a w którym tubylcy przechowywali wszelkiego rodzaju płyny - a który w żaden sposób nie przeciekał. W oczach przybyszów z Niderlandów pojawił się błysk chciwości, gdy z rąk do rąk trafiały rzeczone worki - sprężyste i całkiem wytrzymałe. Ci, którzy myśleli co bardziej realistycznie zastanawiali się jednak, czy takowy produkt ma szansę zrobić karierę w Europie - w końcu sprawny rzemieślnik da radę zrobić bukłak i z koziej skórki... A więc po co pozyskiwać sok z tych drzew, tak daleko od domu. No ale cóż - jak to się mawia - czas pokaże, czy z tego całego kauczuku coś będzie.



Giovanni Giorgio, sekretarz gubernatora Nowej Wenecji rozpalił knot oliwnej lampy. Choć oliwa do niej była droga jak cholera - a alternatywą był tylko ten śmierdzący olej pozyskiwany z wielorybów, to miał jeszcze sporo pracy - sporo papierów do przejrzenia, sporo listów do napisania... Klnąc pod nosem, zastanawiał się - czemu jeszcze nie znaleziono czegoś czym można by zastąpić oliwę. Giorgio westchnął głęboko... po czym jego wzrok padł na skrzyneczkę, którą otrzymał jakiś czas temu. Pod nawałem pracy zupełnie o niej zapomniał - najwyraźniej był to pakunek do gubernatora, który przebył daleką drogę z zachodniej Warnezji - wysłany przez jedną z ekspedycji - który jakimś cudem skończył w jego gabinecie. Włoch otworzył skrzynkę, znajdując w środku butelkę wypełnioną nieprzejrzystym płynem i długi list. Wystarczyło kilka chwil, aby oczy Giorgia stały się wielkie jak spodki - pospiesznie zgasił lampę, wylał oliwę, po czym przelał do środka płyn z butelki. Gdy raz jeszcze rozpalił lampę, zapłonęła ona jasnym światłem, o wiele intensywniejszym niż wcześniej - a przy spalaniu dającym nawet całkiem przyjemny zapaszek. W miarę, jak sekretarz kontynuował czytanie listu, jego entuzjazm nieco zmalał - choć olej z rośliny, zwanej "alkidem" jak określono ją w liście palił się jasno, a przy tym długo, to Alkid rósł tylko na suchych równinach w pobliżu pustyń - jednak na samej pustyni, ani w większej odległości od pustkowi nie dało się go uprawiać - marniał również w górach. Tak czy siak, należało natychmiast poinformować gubernatora o tym odkryciu...

• Kolonia Osmańska otrzymuje możliwość uprawy kakao, które można uprawiać w klimacie tropikalnym i subtropikalnym.
• Kolonia Osmańska zyskuje sadzonki egzotycznych przypraw, które można zacząć uprawiać na dogodnych do tego terenach.
• Nowa Wenecja zyskuje dostęp do alkidu. Można go uprawiać na terenach przypustynnych (poza samą pustynią oraz górami).
• WIG otrzymuje dostęp do kauczuku, którego można uprawiać w dżungli.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1559 rok

- Głodnym. - powiedział Jakub do tubylczego przewodnika. - Tak w ogóle, chyba wszyscy są głodni... - Polak popatrzył po innych towarzyszących mu kupcach, wszyscy entuzjastycznie pokiwali głowami. Tubylec w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i podbiegł do jednego z mieszkańców wioski, w której zatrzymała się grupa polskich handlarzy. Po krótkiej dyskusji obaj Warnezyjczycy... chwycili za siekiery i zaczęli ścinać jedno z drzew. Europejczycy spojrzeli po sobie zbaraniali, a Jakub zaczął zastanawiać się, czy znajomość języka tubylców właśnie go nie zawiodła... Ale nie "drzewo", a "głodny" były zdecydowanie różnymi, niepodobnymi do siebie słowami. Po kilku minutach drzewo zwaliło się na ziemię, a obaj Warnezyjczycy zaczęli rąbać kłodę na mniejsze kawałki. Szybko rozpalono ognisko, umieszczono nad nim kociołek, a do środka wrzucono... kawałki drzewa. Gdy woda zagotowała się, szybko wylano zawartość kociołka - a kawałki drewna... nabito na kije i zaczęto... opiekać (sic) nad ogniskiem. Wszystko to Polacy obserwowali kompletnie zbaraniali - nie minęło jednak długo, gdy uśmiechnięty od ucha do ucha tubylec wręczył Jakubowi kawałek kłody mówiąc tylko "Tilata". Jakub niepewnie wgryzł się w drzewo... po czym zaczął pałaszować aż mu się uszy trzęsły.
- Ej wy! To je dobłe, całkiem dobłe! - wybełkotał z pełnymi ustami.

Warnenzja to dziwna kraina, nawet drewno tam jeść można



Kolonia, niedawno założona przez Polaków na Askalonii, zaczęła, zgodnie z dotychczasową polityką, bliską współpracę z okolicznymi ludami. Szybko, na północ od ziem polskich na Askalonii, odnaleziono miasto, którego mieszkańcy handlowali z dwoma, bardziej odległymi państwami znanymi jako Królestwa Nal. Tak więc, za pośrednictwem rzeczonego miasta rozpoczęto handel z Królestwami. Nie minęło wiele czasu, aż kupcy przywieźli wieści o tajemniczym drzewie, z którego nie robi się jednak stołów, czy statków, a które... zjada się. Początkowo myślano, że to tylko legenda - jednak szybko okazało się, że rzeczone drzewo - znane tubylcom jako "Tilata", naprawdę istnieje - i jest całkiem smaczne i pożywne. Drzewa te uprawiać można na równinach oraz pośród istniejących na północy lasów - jednak nie znosi ono chłodniejszego czy gorętszego klimatu, ani nie rośnie w górach - przyznać trzeba, że drzewko to jest dość wybredne. Tak czy siak, choć drzewo to raczej nie nadaje się do robienia z niego mebli, tak czy siak po Nowym Krakowie krążą już dowcipy o "byciu tak głodnym, że zjadło się stół".

• Kraków Zachodni znajduje, Tilatę, można uprawiać ją w lasach i na równinach (tych które kiedyś były lasami).
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1561 rok



Gdzieś na dalekim południu, na targanym zimnymi wiatrami archipelagu, Giovanni doszedł do wniosku, że popełnił błąd wybierając się do Nowego Świata. Drugim błędem było zaciągnięcie się na statek. W jego rodzimej Florencji krążyły plotki o górach srebra, ciepłych plażach, masie jedzenia oraz chętnych tubylczych dziewojach o wszystkich wyobrażalnych kolorach skóry... Zamiast tego był tutaj, na wypizdowie gorszym niż chyba nawet niemiecka kolonia gdzieś za Ultima Thule, o której słyszał w tawernie - gdzie żyją tylko krowy, Niemcy i wściekli bersekerzy z toporami. Wiało, popadywało i co gorsza kapitan kazał im dokładnie przeszukać CAŁĄ CHOLERNĄ WYSPĘ. Jakby nie wiadomo czego się spodziewał - miasta ze złota? Giovanni kopnął sfrustrowany najbliższy kamień... a spod nogi uciekło mu coś małego i włochatego, które najwyraźniej chowało się za tą skałką. Przez głowę Włocha przebiegło - królik! Czyli pasztet! Może dzień jednak będzie dobry? Giovanni rzucił się szczupakiem do przodu i jakimś cudem złapał zwierzaka... Ten nawet specjalnie się nie szarpał. "Myśliwy" podniósł się z ziemi i obejrzał swój łup - zwierzak był rozmiaru może wychudzonego kota, choć długi jak łasica, miał dwie pary wielkich uszu i ufne ślepia. Poza tym był cudowne miękki, futrzasty i w ogóle Giovanniemu nagle zrobiło się głupio, że chciał go zjeść... Zbliżył stworka bliżej do twarzy, aby go obejrzeć, a ten ufnie polizał marynarza po twarzy... W tym momencie Giovanni poczuł bolesne ugryzienie - większy zwierzak, rozmiaru małego psa, wgryzł się w jego łydkę - najwyraźniej wróciła mamusia i nie była zadowolona, że ktoś łapał jej potomstwo.

To jednak był zły dzień.



Tymczasem gdzieś w głębi pustyni, na zachód od ziem portugalskich.
- DIOS MIOS! MAGIAAA! SZAAATAN!! - po obozowisku wyprawy badawczej niosły się dzikie wrzaski. Żołnierze podrywali się w panice, zderzali ze sobą i potykali o bardziej zaspanych towarzyszy oraz zaplątywali w koce. Dowódca wyprawy uniósł kapelusz którym osłonił sobie twarz i pomyślał, że jeżeli naprawdę nie chodzi o atak szatana, dzikusów albo mahometan, to wypruje flaki idiocie który obudził cały obóz i nakarmi nim pustynne drapieżniki. Pospiesznie uzbrojona grupa pobiegła za wydmę, zza której wrócił panikarz (który wybrał się tam ulżyć kiszkom). Faktycznie za wydmami coś świeciło i to wszystkimi kolorami tęczy. Co tam ujrzeli sprawiło, że wszystkim opadły szczęki. Długie na jakieś cztery, pięć metrów, grubsze od męskiego uda, wężowate stwory - a było ich chyba kilkadziesiąt, wiło się po ziemi, a w zasadzie wszystkie świeciły, co chwilę zmieniając barwy. Efekt był... rzeczywiście magiczny. Co kilka chwil, któryś z robaków zagłębiał się w piasek, płynąc w nim niczym w wodzie - a z niej wyłaniał się następny. Oniemiali Portugalczycy stali, obserwując ten cudowny pokaz natury... Dowódca zaś myślał, ile zapłacą mu za takiego na targu...

Obrazek


Następujące kraje zyskują dostęp do surowca egzotyczne zwierzęta:

Vicekrólestwo Lisboi odkrywa Piaskale

Laurentia odkrywa Uszaki
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1562 rok



Do Europy docierają coraz to nowe wieści o kolejnych skarbach Nowego Świata. Egzotyczne zwierzęta niczym z bajek, rośliny o cudownych smakach i właściwościach, okręty wypełnione srebrem i złotem z przepastnych kopalń Warnezji. Zdawać się może, że każdy dzień przynosi kolejne odkrycia. Nieustraszeni odkrywcy zapuszczają się coraz głębiej w interior, a geolodzy zawzięcie przerzucają każdy podejrzanie wyglądający kamień.

Gdzieś w Laurentii grupa badaczy przekopywała ciekawie wyglądający uskok. Oczom jednego z nich ukazała się dziwne, czarna żyła. Po dłuższej chwili kopania zdołał odłupać spory kawałek czarnawej skały. W pierwszej chwili myślał, że najwyraźniej trafił na węgiel - jednak skała te nie brudziła jego dłoni... Geolog wzruszył ramionami i zapakował kilka fragmentów skały do swojej torby - nigdy nie widział czegoś podobnego, ale może w Senie coś wymyślą...

Kilka tygodni później uczeni z Seny z zakłopotaniem przyglądali się dziwnemu, czarnemu metalowi. Żaden z nich nie znał czegoś takiego - taki metal nie występował w Europie i nie byli szczerze powiedziawszy do końca pewni co z nim zrobić. Trochę przypominał mimo wszystko żelazo - a więc zgodnie z zasadą - podobne z podobnym, uczeni postanowili przetopić próbkę. Zajęło im to wiele czasu - po pierwszej próbie, powstał im tylko niezdatny do niczego "żużel" i dopiero po wielu próbach dobrali właściwą temperaturę, czas wytopu jak i inne substancje które dodać należało do rudy (z których większość okazała się być rzadka i droga), aby uzyskać zdatny do dalszego przetworzenia metal - który nazwali krenofitem. Metal ten, czarny niczym bezgwiezdna noc, okazał się być wytrzymalszy od nawet najlepszej stali - ważący nico więcej niż stalowy, pancerz z krenofitu zapewnia doskonałą ochronę - a płyta wykonana z tego materiału zatrzymywała kule muszkietowe bez większych śladów uszkodzenia. Krenofit mógłby więc stać się doskonałym materiałem na zbroje - jednak byłyby one zapewne tylko dostępne dla najbogatszych - przetwarzanie rud tego metalu okazało się być bowiem upiornie wręcz drogie - ponadto jedyne jego znane złoże znajduje się w Laurentii...

Dla leniwych:
  • Laurenta odkrywa krenofit, zwany także czarnym metalem.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1563 rok



Obrazek


Henrique w przeciwieństwie do wielu swoich towarzyszy nawet lubił odwiedzać tubylcze osady. Większość krzywiła się na widok "pogańskich i barbarzyńskich" zwyczajów i obchodził ich tylko szybki zysk - kupić, zawieźć z powrotem do kolonii i wyekspediować ładunek z powrotem do odległej Portugalii. Ot - biznes jak biznes. On z kolei lubił coś co określiłby "egzotyką" - obcowanie z zupełnie innymi ludźmi, obserwowanie ich zachowania, strojów czy ozdób... Wiele godzin potrafił przesiedzieć na progu chaty, wymieniając w tym czasie tylko kilka słów z towarzyszącymi mu tubylcami. To co doprowadzało jego bardziej gorącokrwistych towarzyszy do szewskiej pasji, jemu sprawiało sporą przyjemność. Były też tego efekty. Tubylcy darzyli Portugalczyka pewną sympatią - i choć zajmowało mu to czasem kilka dni takich niespiesznych rozmów i negocjacji. Czasem trafiały mu się przy tym prawdziwe cuda, których nikomu innemu tubylcy nie pokazywali, albo też na które inni nie zwracali uwagi. Tak też miało być dzisiaj. Wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejna wyprawa do Quactahul - leżącego na północ od kolonii portugalskiej tubylczego królestwa. Henrique szybko wkradł się w łaski kacyka niewielkiej osady do której zajechał wraz z grupą tragarzy. Zanim zapadł wieczór, był nieomalże najlepszym przyjacielem podstarzałego wodza - i niewiele brakowało, aby próbowano go swatać... Jak wiele to razy bywało, wraz z wodzem usiedli na czymś w rodzaju tarasy imponującego chaty miejscowego władyki, przyglądając się życiu miasteczka. Pośród zazwyczaj pałętających się po takich miejscach dzieciaków i starych, plotkujących kobiet uwagę Henrique zwrócił jednak wyjątkowo zawzięty nosiwoda - człowiek ten napełniał kolejne stągwie wodą i nosił ją na pole, które uparcie podlewał. Gdy przybyli do miasteczka wczesnych rankiem, człowiek ten robił to samo - i wydawało się, że robił to cały dzień, z imponującą szybkością i bez żadnego zmęczenia.
- To jakiś lokalny siłacz? - Henrigue zapytał wodza, wskazując na nosiwodę. - Chyba nie zrobił ani jednej przerwy od rana.
- A gdzie tam. - odpowiedział wódz. - Po prostu żuje liścire bez przerwy, to nic dziwnego, że nadal tak zaiwania. Znam ja tego gagatka, pewnie żona go w końcu pogoniła, aby podlał pole, i wie że jak tego nie zrobi do nocy, to będzie miał gorzej niż przechlapane... Jutro tak czy siak pewnie będzie leżał plackiem i zdychał.
- Liście? - zainteresował się Henrique.
- Ano liście... Koka. Chcesz spróbować, obcy? Dobra rzecz - wódz zawołał służącą, a ta po kilku minutach przyniosła kubek gorącej, zielonkowanej wody, w której pływały pokruszone fragmenty jakiegoś zielska. Henrique ostrożnie wziął łyk - płyn był raczej gorzki, ale nie w nieprzyjemny sposób. Spokojnie dopił napitek i po kilku chwilach poczuł, jak typowe, wieczorne zmęczenie zaczyna odpływać. Poczuł się jakby bardziej świeżo i żywy.
- Całkiem dobre. - pokiwał głową Portugalczyk, uśmiechając się w myślach. Miał przeczucie, że liście koki mogą okazać się być całkiem najlepszym interesem w jego życiu...


Obrazek


Wenecjańska koncesja w Manzana, pomimo trwającej wojny wręcz tętniła życiem. Choć w teorii Wenecja i Hyrkania walczyły ze sobą - choć za pośrednictwem sojuszników każdej ze stron, nie było to żadną przeszkodą dla handlu - a zarówno przebiegli Włosi jak i miejscowi kupcy nie zamierzali pozwolić aby jakaś tam wojna przeszkodziła im w ubijaniu interesów. W cieniu rzucanym przez zadaszenia budynków rozstawione były liczne stragany, na których drobni handlarze oferowali swoje towary - grube ryby zaś negocjowały umowy handlowe w zaciszu tychże budynków. Mieszki ze srebrem i złotem zmieniały właścicieli a egzotyczne dobra były ładowane na okręty. W miarę jak miejscowi zaczynali doceniać zalety płynącego z handlu z przybyszami zza oceanu, do enklawy trafiały coraz ciekawsze i rzadsze dobra. Tak też było dzisiaj - w jednym z budynków zgromadziło się kilkudziesięciu Włochów, którzy ze zdumieniem oglądali belę materiału, przywiezioną przez jednego z Hyrkańczyków. Przypominała ona jak żywo jedwab - lekka, zwiewna i miękka w dotyku, o charakterystycznym połysku. Uśmiechający się tajemniczo hyrkański kupiec gestem zaprosił zgromadzonych Włochów na zewnątrz, i rozwinął tam spory kawał materiału, który w słońcu zaczął leciutko błyszczeć, jakby jego powierzchnię pokrywały setki małych, świecących punkcików. Wenecjanie, widząc ten pokaz, oniemieli - po czym zaczęli wykłócać się i przelicytować, kto kupi belę tego cudownego materiału - a po chwili nagabywać Hyrkańczyka, kiedy zdoła sprowadzić im tego więcej. Tutaj kupiec nieco się stropił - "malakaj", jak nazwał ten materiał, był niezwykle rzadki - i może zająć nawet kilka tygodni zanim uda mu się pozyskać kolejną. Malakaj produkowany był, według jego wiedzy tylko w jednym miejscu w Hyrkanii - i w dodatku w warsztatach, które należały bezpośrednio do dworu imperatora - i dbano o to, aby wiedza o jego produkcji nie rozprzestrzeniała się. Plotka głosiła, jakoby do jego produkcji były potrzebne jakieś owady... Ale może to były tylko plotki? Pewnym było, że sekretu produkcji zazdrośnie strzeżono, co też sprawia że malakaj jest upiornie wręcz drogi, i w Hyrkanii ubrania z niego noszą tylko najbogatsi i najmożniejsi... Tym samym rezerwa materiału, który mógł trafić na sprzedaż do weneckiej enklawy była dość ograniczona - i sprawić to miało, że cena malakaju miała jeszcze bardziej wzrosnąć - zwłaszcza, że gdy pierwsze bele materiału dotarły do Europy, okazać się miały prawdziwym przebojem.


Dla leniwych:
  • Vicekrólestwo Lisboi znajduje nowy surowiec zwany koką. Można ją uprawiać w dżungli i lasach subtropikalnych.
  • Kolonia Wenecka znajduje płótna malakaj
  • Oba kraje nie mogą na razie produkować tych surowców, ale handlują z krajami, które je mają.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Skarby Nowego Świata

Post autor: Princeps »

1564 rok
Obrazek

Tubylcze miasto-państwo Tanteco wzbudziło kilka lat przelotne zainteresowanie, stając się areną krótkotrwałego sporu terytorialnego między Wenecjanami i Portugalczykami, gdy ci drudzy, próbując je zająć wpadli prosto na Wenecjan, którzy oświadczyli że osada znajduje się pod ich protekcją. Poza tym incydentem zdawało się że miasto to jest po prostu typową tubylczą osadą bez szczególnego znaczenia ni wartości... Oczywiście w mieście pojawili się europejscy kupcy, aby kupować tanio miejscowe dobra w zamian za perkal, paciorki, żelazne noże i różny inszy chłam który opychano tubylcom. Biznes szedł nieźle ale nie nadzwyczajnie...

Wszystko zmienić się miało pewnego dnia, gdy tubylec o rozbieganych oczkach i aparycji przypominającej szczura zaproponował sprzedaż "wyjątkowego towaru". Lorenzo dobrze znał tegoż "handlarza" - przez jego ręce przechodziły cenne złote i srebrne ozdoby, które jak nalegał nie powinny być pokazywane w Tanteco. Oczywistym było, że były one zwyczajnie kradzione, jednak Wenecjanin był skłonny udawać ignorancję - na handlu kradzionymi dobrami zarabiał więcej niż godnie. Tego dnia jednak jego lokalny kontakt był bardziej niż nerwowy - co chwila rozglądał się wokół i pocił niczym świnia. Kilka razy zapytał, czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu - i dopiero po tym, gdy Lorenzo rąbnął pięścią w stół, złodziejaszek zebrał się w sobie i pokazał swój łup - sporych rozmiarów kamień, przypominający nieco rubin... Który jednak świecił jak gdyby własnym światłem, wypełniając pokój czerwonym poblaskiem. Zafascynowany Włoch spoglądał przez dłuższą chwilę na kamień. Był on zaiste cudowny - a i zapewne wart górę złota. Złodziej zaproponował swoją cenę - wcale nie wygórowaną - żądając jednak zapłaty od razu... Powód był prosty - kamienie takie jak ten były miejscową świętością, cudowną relikwią, za posiadanie której obydwaj zostaliby skazani na śmierć w męczarniach - tak więc lepiej było jak najszybciej wynieść się z miasta. Lorenco bez wahania wręczył swojemu kontaktowi wypchaną złotymi monetami sakiewkę. Na szczęście zdołał umknąć z miasta, zanim miejscowi zorientowali się, w czyich rękach znajduje się jedna z ich bezcennych relikwii. Podczas długiej drogi do Europy, kupiec zorientował się, że kamień w istocie nie świecił własnym światłem - a jedynie odbijały światło, jednak nie umniejszało to jego niewiarygodnej piękności. W Europie klejnot ów został sprzedany samemu królowi Francji, za sumę tak bajońską, że szczęśliwy kupiec mógł od razu zająć się zbijaniem bąków - aż do końca życia, bogactw starczy mu bowiem na życie w luksusie przez następne kilkadziesiąt lat.

Klejnot, okrzyknięty "Smoczą Łzą", stał się słynny w całej Europie, i każdy władny i możny marzy o własnym egzemplarzu... Problemem jest, że jedynym ich znanym źródłem jest rzeczone Tanteco - a Łzy mają dla jego mieszkańców znaczenie religijne - i raczej nie rozstaną się z nimi dobrowolnie. Plotki głoszą, jakoby czerwona Łza nie była jedyną odmianą kolorystyczną, i jakoby istniały one w kilku innych kolorach - -plotki głoszą choćby o niebieskich, zielonych czy żółtych Łzach. Pozycja Tanteco jako neutralnego miasta na granicy wenecko-portugalskiej może być więc zagrożona - miasto stało się bowiem łakomym kąskiem - kto wie jak wiele Łez skrywają jego skarbce i świątynie... Pozostaje więc pytanie - jak na to odkrycie zareagują sąsiednie kolonialne potęgi?
  • Kolonia wenecka znajduje świecące kamienie szlachetne zwane smoczymi łzami. Są to jednak święte kamienie dla tubylców i miasto które je posiada nie handluje nimi.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydarzenia”