Tunezyjska inwazja na Nową Szkocję

Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Tunezyjska inwazja na Nową Szkocję

Post autor: Saharczyk »

1560 rok
Witamy w dżungli


Sprzymierzony ze Szkotami tubylec na chwilę przed zepsuciem dnia najeźdźcom.


Ból i Żal

Tak można określić emocje, które targały sercem nowego gubernatora szkockiego. To co “odziedziczył”, a w szczególności żałosna flota i armia, sprawiło, że zastanowił się po kilkakroć czy jego poprzednikiem był jakimś szaleńcem, głupcem czy może to Warnezja sprawiła że oszalał. Patrząc na swój własny nie do pozazdroszczenia stan zastanawiał się czym sobie na takie niewdzięczne stanowisko zasłużył. Wszak ziemia ta sprawiła już, że jego poprzednik, z początku obiecujący, zapadł w okrutny letarg.

Przechodząc jednak do konkretów. Kolonia posiadała ledwie 3 statki, mało tego w stanie tragicznym, przez co walka na morzu odpadała. Tak więc floty angielska i tunezyjska połączyły się i bez żadnych przeszkód czy walk rozpoczęły działania blokadowe. Flota szkocka wzięła nogi za pas i schroniła się w jedynym dość bezpiecznym porcie w Nowym Dumfries.

W związku z tym obrona oparła się o armię i walki lądowe. Gubernator i tutaj widząc istny bajzel rozpoczął masowe zaciągi praktycznie potrajając armię. Rekrutowano kogo się dało, za pieniądze, rum, obiecując zyski, mówiąc o obowiązku obrony przed niewiernymi.
Gdy gubernator prowadził zaciągi, wojska lądowe Tunezji bez oporu wkroczyły na ziemie na zachód od Anduiny, gdzie przejęły przede wszystkim strategicznie istotne miasto Stormness. Przemarsz wojsk odbył się przez tereny jednego z państw tubylczych, ale w obliczu takiej siły ludzkiej, tubylcy uznali że przymkną na to oko. Nie była to ich wojna by w niej umierać.

Niemniej zdarzył się pewien drobny problem po stronie Tunezyjskiej. Dowództwo nad siłami tunezyjskimi otrzymał anglik Philip Blake, po pierwsze niewierny, po drugie niezbyt utalentowany. Żeby on był jeszcze jakimś doświadczonym dowódca, ale nie dość że nie czcił Allaha to jeszcze trudno się z nim gadało. Przeszkadzało to tak w meldunkach jak i w operowaniu tak obcymi siłami. Z resztą jego angielska doktryna walki i dżungla miały potem okazać się kolejnym problemem.

Siły muzułmańskie przeprawiły się, korzystając z dominacji floty na morzu, na Nowe Hebrydy. Tam po dotarciu do miasta Anduine nie napotkano dalej żadnego oporu, co zaczęło to w części muzułmanów budzić pewne drobne obawy czy coś przypadkiem nie jest tutaj nie tak. W końcu... przeciwnik oddający wszystko bez walki jest czymś rzadkim. Nie mniej wierząc w błogosławieństwo Boga i czując swoją przewagę w zasobach uznano, że nie ma się czym martwić. A może Philip Blake za bardzo przyzwyczaił się do bicia tubylców dysponując przewagą technologiczną i właśnie takich walk się spodziewał, któż to wie...

W tym momencie jednak przewaga jaką miały połączone siły skończyła się, trzeba było zająć Nowy Bruszwik. Przekroczono rzekę bez większych trudności jednak znajdujące się za nią ziemie zdawały się... inne. Tunezyjczycy patrzyli na dżunglę a dżungla patrzyła na nich. Wojska przerzucono przy pomocy pożyczonych od floty szalup, niewielkich łodzi od rybaków, czy nawet czółen od tubylców. Z wojsk wydzielił się 200 osobowy oddział tubylczych wojowników pomocniczych, które zacząły plądrować okolice. Chaty płonęły, a kobiety były porywane, gwałcone i zabijane, niekoniecznie w tej kolejności. Działania te wyniszczały tak zaplecze ekonomiczne przeciwnika, jak i biednych szkotów szukających życia w Nowym Świecie.

W tym momencie wkroczyły wojska szkockie, prawie identyczne liczbowo, ale lepiej przystosowani do walki w gęstwinach lasu deszczowego. Nie stosowali pikinierów, którzy kiepsko sobie radzili w takim terenie i nie mogli sformować szyków. Szkoci nie stosowali też tylu oddziałów do walki na dystans - zdecydowanie słabiej spisujących się w gęstym lesie. Gdyby do walki doszło na otwartym polu wynik mógłby być inny. Angielski dowódca prawdopodobnie nie spodziewał się też takiego stylu walki. Doszło do bitwy, ale nie na ubitej ziemi lecz pośród gęstego lasu. Widoczność była prawie zerowa, było parno i gorąco - tunezyjscy piknierzy pocili się tak, że ledwo trzymali swoje piki próbując ustawić szyk. Skuteczne manewrowanie nimi graniczyło z cudem. Nie było jednej wielkiej walnej bitwy, walczono między poszczególnymi drzewami, strumykami, przedzierano się z polany na polanę. Strzelcy próbowali wspinać się na drzewa by mieć jakąkolwiek widoczność, lecz często z marnym skutkiem, a czasem strącani byli przez strzelców przeciwnika. To nie była walna bitwa, to były krwawe podchody. Szkoccy tarczownicy korzystając ze swojej przewagi w tym terenie stawali się okrutnymi przeciwnikami. Niedoświadczony Philip Blake próbował sprawnie zarządzać podwładnymi, którzy nie mieli za bardzo ochoty słuchać się niewiernego, z bardzo marnymi skutkami. Dowodzenie więc sprowadzało się do wykrzykiwania rozkazów w celu łatania odwodami kluczowych odcinków. Szkoci słyszeli też czego dopuszczać się miały tubylcze oddziały tunezyjczyków. Wielu pałało chęcią zemsty za to co spotkało ich osadników, wielu z nich straciło dalekich krewnych, a o tym jak mocno Szkoci podchodzą do rodziny i swoich klanów można usłyszeć nie mało. Aktualnie sprawiało to, że atakowali bezwzględnie, niczym inkarnacje szkockich herosów. A wierzcie mi gdy powiem że nie chcecie poznać gniewu górali.

Aeneas Wielka Stopa, swoim toporem rozłupał czaszkę jednego z muzułmanów jak klocek drewna. Nawet trzask był podobny. W szaleńczym krzyku wrzeszczał coś o zabitym kuzynie, był spocony, dosłownie lało się z niego, a nie pomagał temu lekki południowy tropikalny deszczyk. Na polu bitwy było mokro, od deszczu i od krwi. Zerknął gniewnie na jednego z ostatnich muzułmanów, który błagał swojego Boga o ratunek. Ratunek nie przyszedł, zamiast tego cios rozpłatał jego klatkę piersiową.

Po starciu tarczownicy rozejrzeli się i spostrzegli, że jakimś cudem żaden z trupów nie wygląda na oficera. W okolicy znaleźli tylko lej krasowy. Jeden z tubylczych wojowników, który wspomagał oddział rozeznaniem i pochodził z okolicy, wyjaśnił że lej ten zmieniał się w tunel. Co im szkodziło spróbować? Tarczownicy zeszli w głąb leju i zaczęli przedzierać się tunelami. Wyszli niedaleko, jakieś 400 metrów od obozu dowodzenia wroga. Wyszli i ruszyli na gwardię dowódcy.

W normalnych warunkach zostaliby odparci, ale w tym konkretnym przypadku wystarczyło to by złamać wiszące na krawędzi morale wroga. Philip, myśląc że wyszły na niego główne siły wroga, chwycił trąbkę i dał sygnał do odwrotu. Może przynajmniej ten rozkaz zostanie wykonany. Chęć przeżycia podziałała i udało się zorganizować sensowny odwrót. Nagła fala wycofującej się piechoty wybiła grupę Aeneasa, która dzielnie przebiła się za linię wroga. Zginęli w chwale, dając Szkocji zwycięstwo. Tymczasem, gdy ich duchy wróciły do szkockich gór, Muzułmanie odłączyli się od walk i ruszyli w stronę Anduiny, by ją przekroczyć i tak uchronić się od zagłady. Liczono głównie na to że Szkoci nie zdecydują się na atak przez rzekę. Siły tunezyjskie przedzierały się przez dżunglę ciągle nękane przez podjazdy szkockie. Zaczęto chwalić krótkie miecze za to jak dobrze radzą ciągle sobie zarówno w cięciu lian i małych krzewów jak i wrogich lekkozbrojnych. Problem w tym, że ciągle ponoszono straty.
Na szczęście za tunezyjczykami poruszały się wykupione lub zarekwirowane kutry, które miały zaopatrywać armię i pomagać w przeżyciu w niegościnnym terenie. Teraz zaczął się szaleńczy odwrót. Dunkierkowano co się dało. Porzucano wszystko co było zbyt ciężkie by zabrać to na łodzie. Straż tylna na brzegu z trudem odpierała ataki tworząc istny oblężony obóz. W końcu po 6 dniach operacji ostatni żołnierz tunezyjski przekroczył rzekę. Wojna stanęła w martwym punkcie.

Wydawać by się mogło, że wygraną stroną są Szkoci ale z drugiej borykają się oni z problemami ze złotem gdyż z powodu blokady są odcięci od świata, a przez to od handlu. Z drugiej strony armia Tunezyjska tylko cudem trzyma się w kupie, jest zdemoralizowana i potężnie uszczuplona, tak w ludziach jak i w sprzęcie. Zarówno bitwa jak i odwrót odcisnęły na niej ogromne piętno.

Jeśli chodzi o tubylców, to ci którzy odłączyli się od sił Tunezyjskich i zaczęli plądrować zniknęli bez śladu, zapewne zabici przez szkotów lub miejscowych. Natomiast Szkoci mają wyższe morale a swoich Warnenzjan traktowali dobrze, przez co teraz cieszą się ich wsparciem, a to może się przydać, szczególnie gdy walczy się w dżungli i znajomość terenu jest nieoceniona.

[*] Flota tunezyjsko-angielska blokuje szkockie porty
[*] Wojska tunezyjskie zajmują bez walki tereny po zachodniej stronie rzeki Anduiny
[*] Po wschodniej stronie natrafiają jednak na lepiej przygotowane wojska szkockie i zostają pobici
[*] Tunezyjczycy salwują się ucieczka na zachodni brzeg
[*] Tunezja poniosła niemałe straty a morale są niskie, jednak Nowa Szkocja odcięta jest od znacznej części przychodów
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Tunezyjska inwazja na Nową Szkocję

Post autor: Princeps »

Kolejny wiarołomca

Tuż przed wojną okazało się, że poprzedni gubernator szkocki udzielił kolonii angielskiej pożyczki na niemałą sumę - na co znalazły się dokumenty i świadkowie. Tym bardziej dziwi atak kolonii angielskiej wymierzony w Nową Szkocję, który zapewne był spowodowany chęcią nie spłacania owej pożyczki. O ile więc gubernator Floyd zgarnął trochę darmowej gotówki, to można przypuszczać, że w przyszłości reszta państw nie będzie skłonna do zawierania paktów, lub udzielania pożyczek Florydzie Wschodniej.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Tunezyjska inwazja na Nową Szkocję

Post autor: Princeps »

1562
Nigdy nie zapędzaj Nowej Szkocji w kozi róg
- starożytne chińskie przysłowie




Po zeszłorocznym, co najmniej miernym występie wojsk tunezyjskich jasnym się stało, że Szkoci nie zamierzają po prostu położyć się i czekać na egzekucję - ich kolonia okazała się być zaskakująco twardym do zgryzienia orzechem. No, ale jak się rzekło a, to wypada powiedzieć i b - tak więc inwazja miała być kontynuowana. Tunezyjczycy skoncentrowali swoje siły na Nowych Hebrydach, zbierając tam swoje wojska i flotę - a do wojsk przysłano też kilku imamów, mających zadbać o podniesienie na duchu dzielnych wojaków. Wkrótce nadpłynęli też angielscy sprzymierzeńcy - a obie armie połączyły się i sprawnie wsiadły na statki - po czym ruszyły prosto na stolicę szkockiej kolonii - Nowe Dumfries, oraz na drugą, mniejszą osadę - Port Jarkendar.

Jarkendar broniony był tylko przez niewielki oddział milicji - miasto zostało wzięte właściwie z marszu - tym samym wierna-niewierna koalicja zyskała bazę wypadową do ataku na stolicę(Nowe Dumfiers). "Stolica" nie prezentowała się specjalnie dumnie - broniła jej tylko nędzna palisada. Garnizon stanowiły wojska z metropolii oraz zbrojni w muszkiety i halabardy mieszczanie i okoliczni wieśniacy. Choć nie mieli specjalnie dużo czasu na konkretne szkolenie, to jednego im nie brakowało - woli walki za swoje domy - i zamierzali bić się do końca. Palisada nie mogła jednak stanowić sensownej obrony przed liczniejszym przeciwnikiem - szybko zrobiono w niej wyłom, a oddziały tunezyjskie wdarły się do środka, biorąc miasto szturmem. Mieszkańcy bronili się mężnie i do końca - jednak było ich zdecydowanie zbyt mało, aby odeprzeć natarcie. Zwycięstwo zostało jednak okupione krwią, a Tunezyjczycy ponieśli ciężkie straty, musząc walczyć o każdą uliczkę i każdy solidniejszy budynek. Gdy jasnym stało się, że miasto nie ma szans się obronić, Szkoci zatopili również swoje statki (które w obliczu mizerii floty szkockiej kolonii schroniły się w porcie już rok temu), blokując wrakami wejście do portu - w ten sposób uniemożliwiając jego użycie zdobywcom.

Po tym zwycięstwie, Tunezyjczycy ruszyli na zachód, wzdłuż wybrzeża. Nasuwać się może pytanie - gdzież była szkocka armia, gdy padały kolejne miasta? A otóż była niedaleko... I właśnie na nią natknęli się muzułmanie. Szkoci nie zamierzali jednak wdawać się w bezpośrednią walkę - zamiast tego dokonywali wypadów i rajdów, szarpiąc armię tunezyjską, głównie przy pomocy tubylczych auxiliów, które choć zbrojne głównie w dmuchawki, znały teren jak własną kieszeń (a właściwie znałyby, gdyby mieli kieszenie, a nie tylko przepaski biodrowe). Szkoci wyraźnie na coś czekali - a były to idące z południa posiłki - kilka setek pospiesznie sformowanych i uzbrojonych w co się dało żołnierzy milicji z południa, którzy podobnie jak obrońcy Dumfiers, braki wyposażenia i wyszkolenia nadrabiali morale. Tak wzmocnieni, Szkoci zdecydowali się wydać bitwę... okazało się bowiem, że mają w tym momencie przewagę liczebną! Tunezyjczycy nadrabiali zdecydowanie lepszym dowódcą, jak i wyraźnie odrobili lekcję z zeszłego roku - wysyłając do walki oddziały lepiej nadające się w dżungli, głównie tarczowników, halabardników i muszkieterów wyposażonych w broń z niezawodnym zamkiem kołowym.

Raz jeszcze, przybysze z północnej Brytanii wyszli górą ze starcia - Tunezyjczycy ponieśli porażkę i zostali odepchnięci - po kilku godzinach starcia zadęto do odwrotu - który odbył się w relatywnie dobrym porządku. Ku zgryzocie muzułmanów musieli oni jednak porzucić dwa działa na pastwę Szkotów - ciągnąc za sobą ciężkie armaty trudno w końcu się wycofywać. Szkoci zadali Tunezyjczykom straty, choć nie takie na jakie liczyli - ale generalnie rzec można, że odnieśli oni sukces. Nie ruszyli jednak, jak można by się spodziewać ku swojej okupowanej stolicy. Z południa nadeszły bowiem wieści o desancie sześciu setek żołnierzy angielskich. Szkocki dowódca zdecydował się zostawić część wojsk za sobą, aby opóźnić ewentualny pościg tunezyjski - oraz choćby przez chwilę sprawiać wrażenie, że zamierza z nimi dalej walczyć... Lwia część wojsk ruszyła tymczasem prosto na Anglików. Dowodzący armią tunezyjską Mateo di Nuove Acciaierie zorientował się jednak dość szybko w podstępie - świadom jednak, że jego poobijania armia nie zdoła dopaść Szkotów, wysłał posłańców do dowodzącego Anglikami Dereka Chauvina - zalecając mu natychmiastowe wstrzymanie desantu. Było jednak za późno, a Szkoci dopadli Anglików zanim dotarli do nich posłańcy. Doszło do serii starć, w których wojska angielskie próbowały oderwać się od pościgu - jednak za każdym razem, Szkoci doganiali ich i szarpali w kolejnych potyczkach. Każda taka walka osłabiała synów Albionu, a ich ekspedycja cały czas zmagała się też z podjazdami tubylców. W końcu Szkoci zdołali dopaść Anglików raz i dobrze - i wymusić na nich walną bitwę. Ta trwała raczej krótko - większość Anglików została wzięta do niewoli, a pozostali polegli - armia w zasadzie przestała istnieć. Nie było jednak całkiem różowo - Szkoci również ponieśli w tej walce zauważalne straty. Do niewoli trafił sam Derek Chauvin, który cudem tylko uniknął śmierci z rąk szczególnego zacięto Warnezyjczyka - który prawie zadusił go kolanem - na szczęście szkoccy żołnierze, którzy przybyli na miejsce, uznali że Chauvin więcej jest wart żywy niż martwy - i przekonali tubylczego wojownika, aby oddał im jeńca. Wielu żołnierzy miało jednak ochotę zrobić zupełnie co innego - i "wywrzeć pomstę na zdrajcach", którzy skumali się z Saracenami przeciw innym chrześcijanom. Szkoci dowódca doszedł jednak do wniosku, że Anglicy o wiele więcej są warci żywi niż martwi - a jeńcy z pewnością mogą się przydać. Tak więc, aby jego wojacy trochę sobie odreagowali, pozwolił im solidnie obić kilku schwytanych Anglików i naurągać im ile się tylko da - tak więc wilk był syty i owcy kawałek jeszcze zostało.

W międzyczasie, słysząc o klęsce swych sojuszników, Tunezyjczycy wycofali się do Nowego Dumfiers. Szkoci odbili opuszczony Port Jarkendar i... nie zdecydowali się szturmować Port Dumfiers. Nawet pobita w poprzedniej bitwie, armia tunezyjska nadal dysponowała kiepskimi bo kiepskimi, ale jednak fortyfikacjami Dumfiers, oraz działami mogącymi się je bronić - zaś Szkoci mieli tylko dwie zdobyczne armaty - za mało, aby skutecznie szturmować - tak więc Szkoci nie byli zbyt chętni do próby szturmowania swojej dawnej stolicy - i niewiele zapowiada aby to nastawienie miało się wkrótce zmienić. W ten sposób minęło następne osiem miesięcy - w sytuacji patowej. Sytuacja jak na razie jest stabilna, jednak trzeba przyznać, że Szkoci nie zamierzają łatwo odpuścić swojej kolonii - i mimo tego, że Tunezyjczycy dysponują większymi zasobami, to Szkoci stawiają zacięty i zdecydowany opór.

  • Tunezyjczycy śmiałym manewrem zajmują Port Jarkendar i Nowe Dumfiers - byłą stolicę kolonii szkockiej, ponosząc jednak spore straty przy jej zdobywaniu,
  • Następnie dochodzi do starcia Armii Tunezyjskiej i Szkockiej, wygranej przez tą ostatnią,
  • Armia angielska, która zdesantowała się na południu uległa anihilacji z rąk wojsk szkockich.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Tunezyjska inwazja na Nową Szkocję

Post autor: Princeps »

1563 rok
Kropla, która przelała czarę krwi



Obrazek

Inwazja Tunezji na kolonię szkocką toczy się już trzeci rok. Początkowo berberzy byli w stanie przepychać szkotów. Wszelkie bitwy w polu przegrywali jednak, a teraz "upuszczeni" zostali jeszcze przez swoich angielskich sojuszników. Co gorsze - w ich stronę kroczyły już wojska Ligii Nowego Świata, które wesprzeć miały obrońców w wypędzaniu muzułmanów z kraju. Ci zatem, już wcześniej w odwrocie, za rozkazem swojego Gubernatora postanowili się wycofać.

I to z hukiem.

Żołnierze od wielu miesięcy żyli pośród mieszkańców Nowego Dumfries. Niektórzy oficerowie znaleźli sobie kochanki, szeregowi żołnierze "zapoznali się" z lokalnymi kurtyzanami. Miecze naprawiali miastowi kowale. Nie można było mówić oczywiście o jakiegoś rodzaju braterstwie, ale jednak to, co miało nastąpić nie było przyjemne dla żadnej ze stron.
Bezpośrednio od Gubernatora przyszedł rozkaz wymordowania jednej czwartej mieszkańców miasta oraz wzięcia na zakładników rodzin milicjantów. Tylko że milicjantów nie było - tunezyjczycy zabili ich wszak szturmując miasto w zeszłym roku. Nie za bardzo waidomo było zatem kogo mordować, a nikt nie miał ochoty wybierać. Z dnia na dzień całość wojska Tunezyjskiego schowana za murami Nowego Dumfries rozpoczęła więc rzeź. Wojacy wchodzili do losowych domów, mordując jego mieszkańców. Napadali na każdego, kto się nawinął na ulicy. Nie oszczędzano nikogo. Mordowano mężczyzn, starców, kobiety, dzieci, zwierzęta. Ciała ćwiartowano, rozrzucano po ulicach, wrzucano do studni, rynsztoków, mieszano z błotem i ekskrementami. Wojsko mordowało jednak jakoś... bez animuszu, a cały proceder był daleki od dzikich i radosnych rabunków na świeżo zdobytych miastach. Rozkazy to rozkazy.

Gdy oficerowie uznali, że ludności zginęło już dość dużo, wojsko wsiadło na szalupy i zaczęło okrętować się na jednostki tunezyjskiej floty. Pozostawiony w mieście niewielki oddział żołnierzy, koło setki, zajął się natomiast wywoływaniem pożaru w osadzie oraz wysadzaniem palisady. Szkoci, którzy nie byli pewni co się dzieje - słyszeli z daleka krzyki i huki, widzieli ogień. Sądzono, że może grupka mieszkańców próbowała zbuntować się przeciwko okupantom. Szkockiego wojsko ruszyło zatem zrobionymi przez berberów wyłomami do miasta, gdzie dostrzec mogło na własne oczy ogrom zniszczeń. Ostatni oddział muzułmanów zdołano wyłapać i uśmiercić na miejscu, ich ciała zaś rzucono na świniom na pożarcie. Dowódca nie próbował nawet zatrzymywać swoich podwładnych - żołnierze prędzej zamordowaliby go razem z mahometanami, niż pozwoliliby zbrodniarzom przeżyć.

W miejscu dawnej stolicy Nowej Scotii stoi obecnie strasząca ruina. Nie wiadomo ilu dokładnie zginęło mieszkańców - część z nich została zabita przez wojsko mahometan, wielu straciło życie w pożarze. Wieści o masakrze rozeszły się po całej kolonii, zarówno "wolnej", jak i okupowanej, z prędkością błyskawicy. Względnie apatyczni Szkoci zapałali do muzułmanów żywą nienawiścią. Urzędnicy pobierający podatki na okupowanych terenach zaczęli ginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Osadnicy tunezyjscy wracają na ziemie kolonii bez grosza przy duszy - ich domy i stodoły nocami stają się celami podpaleń. Niektórzy nie wracają w ogóle - mordowani pewno przez jakieś wilki (chociaż niektórzy się zastanawiają, co robią wilki w tym klimacie). Gdzieniegdzie znajduje się też martwych szkockich ziemian, którzy dogadali się z berberami - z rozciętymi szyjami i wyrytym nożem "zdrajca" na klatce piersiowej czy plecach. Wszystkiemu przyglądają się żołnierze angielscy, przywiezieni na okupowane tereny przez Gubernatora Tunezyjskiej kolonii. Niezbyt jednak zajmują się pilnowaniem porządku - niezbyt widzi im się nadstawiać kark za muzułmanów. Zwłaszcza że przecież rzekomo nie są już na wojnie ze Szkocką kolonią. A okupowane tereny to wszak wciąż tereny Novej Scotii - żadnego traktatu pokojowego przecie nie podpisano...

Pod koniec zeszłego roku pojawiały się pogłoski, że szkocki gubernator zastanawiał się nad honorowym pokojem z Tunezją - oddaniem berberom zajętych ziem czy też zapłaceniem daniny. Wszelkie marzenia o rozejmie jednak prysły - wojsko prędzej wysadziłoby go z urzędu, niż pozwoliło na poddanie kolonii. W tym przekonaniu utwierdziły go zachowania obywateli, którzy zaczęli wieszać każdego napotkanego siewcę defetyzmu jakiego zwykle spotkają w swoich wioskach. Zamiast tego wysłał posłańca na królewski dwór - grupkę mieszkańców ocalałych z masakry Nowego Dumfries, które opowiedzieć miały o tym, co przeżyli z rąk muzułmanów. Efekt był piorunujący - dotychczasowo niezbyt zainteresowany sprawami kolonii szkocki rząd prędko rozpoczął budowę floty z prawdziwego zdarzenia, by wesprzeć swoich poddanych w nowym świecie. Ocaleńcy opowiadali swoją historię jeszcze nie raz - w wielu miastach Szkocji kwestowano na budowę floty oraz werbunek armii, która miała pomóc kolonistom odeprzeć okrutnych muzułmanów. Zarówno list, jak i zeznania świadków stawały się z czasem coraz bardziej odrealnione podając liczbę zabitych cywilów w tysiącach, a muzułmanów przedstawiając coraz gorzej. Napięciu uległy też stosunki z sąsiadem na południu. Wszak berberom pomagał - a nawet dalej pomaga, mimo pokoju - angielski Gubernator Floyd.

Reszta roku upłynęła zatem pod znakiem przegrupowań. Tunezyjczycy próbowali uspokoić niepokoje na terenach okupowanych - bezkutecznie. Niewielka grupka tubylców na ich rozkazach rozpoczęłą też małą kampanię grabieżczą na wybrzeżach Novej Scotii. Początkowo szło nawet skuteczenie - zrabowali parę wsi i osad. Mieli już wracać ze zdobyczami, gdy natknęli się na burzę. Europejski statek wyszedłby z niej pewnie obity, ale w jednym kawałku. Małe łódki tubylców - zostały rozgromione. Ci, którzy przeżyli - zostali zarąbani przez szkockich górali parę dni później. Wojsko Szkockie przegrupowało się, łącząc z siłami hanzy, która wiele sobie w tym roku nie powalczyła. Co zarobili - to ich.

TL;DR
  • Tunezja okrutnie morduje mieszkańców Nowego Dumfries
  • Szkoccy osadnicy pobudzeni wieściami o zbrodni wojennej zamierzają walczyć do upadłego
  • Mówi się, że szkocki parlament organizuje wyprawę wojenną, by wesprzeć swoją kolonię
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojny”