Inwazja Laurencji na Maqtalę

Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Inwazja Laurencji na Maqtalę

Post autor: Princeps »

1562 rok
Inwazja włoska na Maqtalę



Obrazek
Włosi wyruszający na Maqtalę ze wcześniej zajętej Mandry


Od wielu lat laurencka machina wojenna niepowstrzymanie toczyła się przez ziemie południowej Warnezji, miażdżąc na swojej drodze wszystkie pomniejsze plemiona i państewka tubylców. Kolejne ziemie trafiły pod włoską władzę, a stawiający opór byli zakuwani w kajdany. Książę Franciszek znudził się jednak wyraźnie podbijaniem biednych czarno i czerwonoskórych plemion i zdecydował się sięgnąć po zdecydowanie większą nagrodę - Maqtalę. Jej bogate ziemie i ludne miasta stanowiłyby zaiste smakowity kąsek. Oczywistym jest jednak, że kąskiem takim można się zadławić - a więc czasem lepiej jest zaprosić do stołu dodatkowych biesiadników - w tym przypadku byli to gubernatorzy Gionu i Nowej Wenecji. Tak więc oto zebrał się nowy italski triumwirat, którego celem stało się najechanie królestwa Maqtali.

Oczywiście zgromadzenie armii z trzech odległych kolonii musiało zająć sporo czasu - i nie mogło ujść uwadze Maqtalczyków - generalnie każdy sąsiadujący z Laurencją tubylcem musi być gotowi, że pewnego dnia do jego drzwi zapuka armia Florentczyków. Pierwsza rzecz jasna przybyła armia Laurencka, pod dowództwem Abela Verreaula (który miał również objąć naczelne dowództwo). Kilka tygodni zajęło sprzymierzonym zgromadzenie swoich sił - Abel uprzyjemniał sobie ten czas wypadami na pogranicze, gdzie spalono kilka wiosek i rozbito pomniejsze oddziały pospolitego ruszenia które się tam gromadziło. Na tym etapie była to jednak w gruncie rzeczy tylko rozrywka mająca pozwolić na zabicie czasu. Gdy w końcu nadciągnęły armie Gionu i Nowej Wenecji sprawnie ruszono w głąb Maqtali, kierując się wzdłuż rzeki Vivy. Armia, którą zgromadzili sprzymierzeni była zaiste ogromna - pięć i pół tysiąca żołnierzy - takiej potęgi nie widziała jeszcze Warnezja.

Tymczasem floty laurencka i wenecka ruszyły ku wybrzeżu Maqtali, aby przeprowadzić rajd na jej nadmorskie miasta. Flotylla szybko zmiotła wszystkie okręty, które mogli wystawić przeciw nim miejscowi, po czym... kapitanowi uświadomili sobie, że nie mają na pokładach żołnierzy, którzy pozwoliliby im na zdobycie czy chociaż złupienie portów Maqtali. Tak więc dokonali oni paru ostrzałów umocnień... aż w końcu skończyła się im amunicja i zdeprymowanych Włochom pozostał powrót do domów, pozostawiając nieco wstrząśniętych Maqtalczyków...

Tymczasem italska armia maszerowała naprzód, dążąc ku wielkiej, decydującej i chwalebnej batalii, którą nakazano stoczyć Verreaulowi... Miejscowi jednak nie zamierzali stawać w otwartym polu - taktyka walki Itzatanów była zupełnie inna - lud ten nie zwykł ochoczo ruszać do otwartej bitwy, zamiast tego preferując szarpanie przeciwnika w wielu mniejszych starciach. Ich armia dzieliła się na mniejsze oddziały, których zadaniem było atakować Włochów z zaskoczenia - po czym wycofać się. Florentczycy mieli co prawda sporej wielkości korpus kawalerii, jednak wrogów było zwyczajnie za dużo - nawet jeśli rozbiło się liczące kilka setek zgrupowanie, to Itzatanowie zaraz przegrupowywali się i do walki ruszały kolejne zgrupowania... tym razem dwa razy większe! W dodatku mieli oni przewagę własnego terenu, który znali i na którym wiedzieli jak operować. Miejscowa ludność informowała maqtalskich wojowników o każdym ruchu Włochów - tak żeby łatwiej było unikać ataków odwetowych. Żołnierze zaczynali cierpieć na paranoję - wielu z nich twierdziło, jakoby cwani Maqtalczycy używali dziwnych sztuczek i szczwanych taktyk, zdecydowanie za sprytnych na tubylców - mieli wciągać patrole w sprytne pułapki czy też obrzucać zwiadowców ulami pełnymi szerszeni, od ugryzień których nawet rośli mężowie padali trupem. Zastosowano też starą dobrą taktykę spalonej ziemi, upewniając się, że najeźdźcy nie zdołają złupić żadnych zapasów na swej drodze. Sprawiało to, że rozmiar armii sprzymierzonych zaczął działać przeciw nim - wobec ograniczonej możliwości splądrowania żywności, koniecznych stało się dostarczenie jej z przyjaznych terenów... co stanowiło niejaki problem w przypadku armii liczącej pięć i pół tysiąca żołnierzy. Na Vivę wysłano co prawda dwa okręty mające zapewnić dostawy żywności - jednak było to zdecydowanie za mało - a w kiszkach Florentyczykom coraz częściej marsza grało - nie ma co ukrywać, armia nierzadko głodowała, jednak mimo tego parła naprzód.

Jednak nie tylko Włosi mieli problemy - sytuacja komplikowała się również w samej Maqtali. W dwóch z jej miast doszło do nazwać by to można dziwnych, trudno wyjaśnialnych zamieszek. W Mandrze, ludność dokonała jatki miejscowych Aidanów, paląc ich dzielnicę, mordując każdego kto wpadł w ich ręce. Aidanowie do tej pory nie wadzili nikomu - mieszkali w mieście od pokoleń, nie wadząc nikomu i mając swoją własną dzielnicę - nagle jednak, miejscowi Itzatanowie oskarżyli ich o kolaborację z Włochami, a rozwścieczona tłuszcza dokonała rzezi. W drugim mieście, Tilei, gniew ubogich mieszczan obrócił się przeciw obywatelom miasta Zampota, które to Tileańczycy darzyli szczerą i głęboką nienawiścią. Doszło do zamieszek, podczas których Tileańczycy usiłowali zamordować każdego Zampotczyka, który wpadł w ich ręce - z niezłymi rezultatami. Oczywiście jak to zwykle bywa, takowe zamieszki mają skłonność do eskalacji... Rządzący miastem oligarchowie spróbowali stłumić bunt tłuszczy... Co skończyło się tym, że rzeczona tłuszcza na chwilę przestała mordować Zampotczyków... aby zamiast tego spalić rezydencje rzeczonych oligarchów! W końcu zareagować musiały władze centralne i stłumić bunty - co prawda to się udało, jednak pochłonęło cenne zasoby, potrzebne do walki z Florentczykami, oraz osłabiło integralność Maqtali.

Pomimo dotychczasowych problemów, armia sprzymierzonych cały czas parła naprzód, w końcu docierając do pierwszego miasta na swojej drodze - Gusaq. Miasto chronione było przez silne ziemno-drewniane umocnienia, a Itzatańczycy byli zdecydowani bronić swojego kraju przed najeźdźcami. Florentczycy sprowadzili jednak ze sobą imponującą baterię artyleryjską - czternaście armat. W ciągu kilkunastu dni ostrzału w murze zrobiono wyłom, przez który do środka wdarli się rozwścieczeni i wygłodniali żołnierze. Obrońcy próbowali stawiać opór, jednak mimo ich męstwa, Europejczycy wdarli się do środka i wycięli garnizon... Po czym ruszyli prosto do grabieży - w końcu głodny żołnierz, to zły żołnierz. Przez cały dzień Włosi grabili, mordowali i gwałcili, a dowódcy zdołali przywrócić jakikolwiek porządek dopiero następnego dnia, gdy armia nieco nasyciła się grabieżami. Zdobycie miasta i złupienie go nieco poprawiło sytuację zaopatrzeniową włoskich armii i wkrótce wojska ruszyły dalej, wychodząc na żyzne równiny, gdzie Maqtalczycy nie zdołali skutecznie zastosować taktyki spalonej ziemi. Wkrótce armia dotarła pod Mandrę. Pomimo niedawnych zamieszek, Maqtalczycy zdołali przygotować ją do obrony - a samo miasto otaczał solidny, kamienny mur. Miasto stanowiło ostatnią linię obrony przed stolicą - a więc Itzatańczycy byli zdeterminowani bronić go do samego końca. Armaty Laurentyczyków obracały kolejne sekcje murów w perzynę - jednak obrońcy wznosili prowizoryczne wały i robili co mogli aby na bieżąco naprawiać uszkodzenia. W końcu jednak umocnienia zostały osłabione na tyle aby dokonać szturmu... który został odparty, a Włosi ponieśli przy nim spore straty. Niezrażony porażką, Verreaul kazał wznowić ostrzał miasta i szykować się do drugiego szturmu. Tym razem najeźdźcy zmogli obronę Mandry - a miasto zostało zdobyte i złupione - tym razem jednak skala zniszczeń była mniejsza niż w nieszczęsnym Gusaq.

Wraz z upadkiem Mandry, droga ku stolicy Maqtali - miasta o takiej samej nazwie stała otworem. Problemem było jednak oddalenie miasta od rzeki Vivy - co jeszcze bardziej utrudniało już i tak cały czas problematyczną logistykę. Ponadto, Itzatańczycy kontynuowali to co umieli najlepiej - partyzantkę. Oddziały Maqtalczyków atakowały zajęte wcześniej terytoria - w najgorszym momencie, dwutysięczna armia Maqtali podeszła pod Gusaq, próbując odbić miasto - a Verreaul, aby ich powstrzymać musiał odesłać wtedy na tyły całą kawalerię. Tym samym, aby zapobiec odcięciu pośrodku wrogiego terytorium, Laurentczycy musieli zostawiać za sobą coraz to liczniejsze garnizony - osłabiając swoje główne siły. Nadal jednak była to ogromna armia, bardziej niż zdolna do marszu naprzód.

Mimo tych problemów, Włosi dotarli w końcu pod mury Maqtali - jej utrata byłaby druzgoczącym ciosem, na który tubylcy nie mogli sobie pozwolić (choć król i parlament uciekli z miasta już wcześniej, kierując się ku nie zajętym jeszcze terytorium) - tak więc oblężenie miasta dawało w końcu nadzieje, na wymuszenie walnej bitwy na Warnezyjczykach. Sami Maqtalczycy ogołocili wcześniej region z żywności, a obrońcy zabarykadowali się w mieście, zamierzając czekać na nadciągające posiłki... A wiedzieli, że odsiecz ma wkrótce nadejść. Laurentyczycy otoczyli miasto siecią wałów i umocnień - a następnie wybudowali drugą, skierowaną na zewnątrz, mającą ich bronić przed rajdami miejscowych. Taktyka przypominała do złudzenia metodę, której sam wielki Cezar użył podczas dobywania Alezji, a o której to kampanii Laurentczycy czytali w przetłumaczonych dziełach starożytnych. Choć jednak Maqtala była otoczona i skutecznie oblężona, to problemem nadal pozostawało zaopatrzenie wojsk sprzymierzonych - linie zaopatrzeniowe były już bardzo wydłużone, a okolicę prewencyjnie ograbili obrońcy miasta, zwożąc za mury wszystko co mogli, aby przygotować się do obrony. Pod Maqtalę ciągnęła jednak kolejna armia - i jak przewidywali Włosi, tubylcy zdecydowali się im wydać otwartą bitwę.

Był już wrzesień, gdy na horyzoncie załopotały sztandary armii Maqtali... oraz sprzymierzonych z nimi kohort potężnego imperium Hyrkanii. Wiele czasu imperium zgromadzenie wojsk - i była już jesień, gdy wkroczyły one na ziemie swojego sprzymierzeńca i połączyły się z jego oddziałami. Armia Maqtali nie miała w sobie dużo jakości - jedynie nieliczna gwardia królewska reprezentowała sobą jakąkolwiek jakość - resztę wojsk stanowili itzatańscy chłopi, słabo wyposażeni i wyszkoleni. Braki te jednak w pełni nadrabiała armia imperium Hyrkanii - dobrze wyszkolona, zdyscyplinowana i zbrojna w broń z brązu i pancerze - a nawet najnędzniejszy żołnierze nosili przynajmniej przeszywanice. Armia tubylców dysponowała ponadto ogromną przewagą liczebną - liczyła co najmniej dziesięć tysięcy wojowników, podczas gdy Włosi zebrali pod Maqtalą nie więcej niż cztery tysiące żołnierzy - straty podczas kampanii, oraz konieczność pozostawiania garnizonów na podbitych ziemiach zrobiły swoje. Bitwa pod Maqtalą miała być tym samym największym jak do tej pory starciem w Nowym Świecie.

Po stronie Włochów, oprócz rzecz jasna europejskiego uzbrojenia stał również fakt, że zdołali się solidnie okopać - a dwie linie umocnień chroniły ich zarówno przed armią Hyrkanii, oraz potencjalnym wypadem obrońców stolicy. Tubylcy jednak nie przejęli się tym - zadęły rogi, a chmary ludzi ruszyły do natarcia w wielu punktach obozu Włochów. Szeregi za szeregami padały, skoszone kolejnymi salwami z muszkietów, a ci którzy dotarli pod wały, odpierani byli przez oddziały pikinierów - jednak tubylcy dysponowali ogromnymi rezerwami ludzkimi i nie zamierzali ustępować. Widząc trwającą walkę, obrońcy miasta otworzyli bramy i ruszyli do natarcia - jednak laurencki dowódca przewidywał taki bieg wydarzeń i oddelegował oddziały, które odparły ten atak. Bitwa była długa i krwawa, a w pewnym momencie Hyrkańczycy zdołali przebić się przez oddziały Gionu i przedrzeć przez wały - jednak ich maqtalskim sojusznikom nie szło tak dobrze - szarża kawalerii, którą w porę wyprowadzono za wały wdarła się w ich szeregi i doprowadziła do panicznej ucieczki i załamania się ataku tubylców. Widząc to, Hyrkańczycy wstrzymali swój atak i wycofali się w ślad za swoimi sojusznikami. Armia tubylców została pobita, ale jednak nie rozbita i szybko zaczęła ponownie się gromadzić. Oczywistym było, że zamierzają oni spróbować kolejnego ataku - nie było więc czasu do stracenia.

Laurentczycy zdecydowali się wziąć stolicę szturmem. Na szczęście umocnienia Maqtali ucierpiały solidnie w wyniku morskiego rajdu flot włoskich i nadal nie zostały w pełni naprawione. Po ostrzale z armat, udało się rozbić mury, a Laurentczycy szturmem wdarli się do środka. Maqtala upadła - jednak tym razem udało się zapanować nad zwycięskimi żołnierzami i złupiono jedynie pałac królewski i siedzibę parlamentu, pozostawiając resztę miasta relatywnie nienaruszoną. Nad stolicę załopotały florenckie flagi - a Laurentyczycy tryumfowali. Rok dobiegał już jednak końca, a Verreaul zdecydował się wstrzymać dalszą ofensywę, koncentrując się na zabezpieczeniu już kontrolowanych ziem i pacyfikowaniu oporu.

Pod koniec roku sytuację określić można jako "skomplikowaną". Choć sprzymierzeni odnieśli serię zwycięstw, to ponieśli przy tym ogromne straty, a armie Maqtali i Hyrkanii nie zostały rozbite - i są gotowe do dalszej walki. Upadek stolicy Maqtali z pewnością był ciosem dla królestwa i osłabił morale Itzatańczyków, jednak jego władca i notable z parlamentu opuścili miasto wcześniej, zbiegając pod ochronę swych hyrkańskich sojuszników na nadal wolne ziemie królestwa. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie to szybka i łatwa wojna jak dotychczasowe podboje Laurencji, a losy wojny nadal nie są przesądzone...

Przy okazji warto też nadmienić o pewnym incydencie na południowej granicy Laurencji, otóż z nowo powstałego Królestwa Madżarów na ziemię kolonii florenckiej wkroczył niewielki oddział który zaczął plądrować przygranicze. Trochę szkód narobili zanim zostali przepędzeni przez miejscowy garnizon laurencki złożony z oddziału kuszników, ale ponieważ są to tereny zajęte niedawno, nie było tam wielu osadników, i straty dotyczyły bardziej mieszkających tam tubylców.


Dla leniwych:
  • Rajd floty włoskiej na miasta Maqtali nie powodzi się;
  • Połączona armia włoska rusza wzdłuż Vivy na północ. Głód, wojna podjazdowa i taktyka spalonej ziemi znacznie jednak ten pochód spowalniają;
  • W niektórych miastach Maqtali dochodzi do zamieszek, które powodują lekki chaos na tyłach tubylców;
  • Włosi biorą szturmem 2 miasta Maqtali srogo je łupiąc;
  • Dopiero, gdy Włosi podeszli pod stolicę Maqtali, tubylcy wraz z Hyrkanami decydują się na bitwę, którą jednak przegrywają;
  • Ostatecznie włosi biorą szturmem również stolicę,
  • Straty są ponoć ogromne po obu stronach.
  • Na południowych ziemiach laurenckich dochodzi do rajdu Królestwa Madżarów, który zostaje jednak odparty.

Mapa:

Obrazek
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Inwazja Laurencji na Maqtalę

Post autor: Princeps »

1563 rok
Ah shit, here we are again

Obrazek
Ach, co za potężne zwierzę, Europejczycy na pewno pierzchną na jego widok...



W ubiegłym roku potężna armia Laurencji i jej włoskich sojuszników w trudnym marszu rozerwała w pół terytorium królestwa Maqtali, pokonując jej wspierane przez Hyrkanów armie i zajmując szereg miast i wsi, razem ze stolicą. Mimo tego ciężkiego ciosu, tubylcy nie dawali za wygraną, a i najeźdźcy nie byli usatysfakcjonowani rezultatem, do którego zdołali doprowadzić – wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały zatem drugą rundę.

Kontynuacja wojny oznaczała z pewnością jedno – głód i cierpienie. I to nie tylko dla cywili, którzy mieli pecha żyć w rejonach w których maszerowały armie. Zastosowana w ubiegłym roku przez Maqtalczyków taktyka spalonej ziemi pozostawiła wypalony pas ich terytorium, ogołocony z rolników, narzędzi i zdatnych do uprawy pól – a tak się składa, że obszary centralnej Maqtali były spichrzem królestwa, żywiącym dużą część jego ludności żyjącej na wschodzie i zachodzie – teraz ta ludność zaczęła głodować. Problem z pewnością nie byłby aż tak znaczący, gdyby nie fakt, że mogący produkować najwięcej nadwyżek żywności najzdrowsi i najsilniejsi chłopi zostali powołani pod broń – w końcu armia musiała się z kogoś składać. Ta prosta korelacja połączona z łatwo obserwowalnym faktem, że wojna nie szła obrońcom zbyt dobrze, doprowadziła do jeszcze jednego całkiem naturalnego zjawiska – dezercji. Zdemoralizowani utratą stolicy, przegraną batalią i tragedią grożącą ich rodzinom mieszkańcy wsi zaczęli masowo wymykać się z wojskowych obozowisk, wracając do swoich bliskich.

Z problemem braku żywności próbował zmierzyć się Imperator Hyrkanii, wysyłając karawany ze zbożem do głodujących rejonów sojusznika. Zadania tego nie ułatwiała wcale włoska flota, która blokowała maqtalskie porty, a także bynajmniej nie obojętne na te działania napastnicze armie, śmiało operujące w rejonie – Laurencja zdołała nie tylko uzupełnić poniesione w zeszłym roku straty, ale wręcz poprawić uzbrojenie swoich żołnierzy, z werwą przystępując do kolejnego etapu wojny.

Mając wroga na wschodzie i zachodzie Włosi podzielili swe siły, część pozostawiając, by osłaniały ich przed atakiem z zachodu – pozostałe zaś kierując na wschód, w celu opanowania tamtejszych ziem. Tubylcy rzecz jasna nie próżnowali, ze wszystkich sił szarpiąc i przeprowadzając lokalne kontrataki – zbyt małe, by wykorzystać przełamanie obrony, ale wystarczające, by rozproszyć i rozciągnąć włoskie siły po dużym obszarze. Laurentyjczycy nie byli jednak w ciemię bici i do obrony przed rajdami skierowali pokaźną ilość konnicy, wystarczająco mobilnej, by nie dopuścić do przedarcia się wrogich sił. Tubylcy zaś boleśnie odczuli, że ich wcześniej zdające się nie mieć końca zastępy w tym roku były już zdecydowanie mniejsze – ich przewaga liczebna topniała w oczach.
Mimo wszystko Maqtalanie i Hyrkanie podjęli jeszcze jedną próbę przejęcia inicjatywy – zgromadzili duże siły w pobliżu zdobytego w zeszłym roku przez Włochów miasta Mandra, gotowi do walnej bitwy. Naprzeciw nich Włosi przytomnie rozbili umocniony obóz warowny – posunięcie które zmotywowało tubylców do umocnienia własnych pozycji. Kilka dni minęło na potyczkach zwiadowców i harcach między tkwiącymi w impasie stronami – wkrótce jednak wodzowie obrońców uznali, że nie mogą sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Być może skłoniły ich do tego postępy drugiej części armii sprzymierzonych, operujące na wschodzie, być może własne topniejące siły, a być może nowa tajna broń, którą przywiedli na pole bitwy.

Otóż trzeciego dnia starcia wiwatujący wojownicy Hyrkanów i Maqtalanie wyprowadzili przez główną bramę swojego obozu potworne włochate bestie, za którymi zaczęli formować bojowe szeregi. Laurentcy żołdacy ze zdumieniem przecierali oczy – ogromne, z wielkimi ciosami i długimi trąbami, ryczące stwory – znane już Europejczykom jako eniji, zostały przygotowane do starcia, by niczym czołgi przełamać i zgnieść obronne szyki Włochów. O ile niepewność i strach zasiany w sercach szeregowych zbrojnych był niemały, o tyle rzeczywistość szybko boleśnie zweryfikowała ambitne tubylcze plany. Gdy tylko ich armia ruszyła na laurenckie pozycje, przytomni artylerzyści dali ognia, oddając jednoczesną salwę – pociski nie były celniejsze niż zwykle, lecz huk wyraźnie spłoszył eniji, które stanęły i za nic nie chciały bardziej się zbliżyć, bądź też rzuciły się do panicznej ucieczki, tratując własne szeregi. Pierwsze starcie nowoczesnej techniki wojskowej z furią dzikich zwierząt zostało bezdyskusyjnie rozstrzygnięte.

Mimo klęski swoich pupilów, tubylcy kontynuowali atak – nie zdołali jednak przełamać włoskiej obrony. Wycofali się więc i spróbowali zwyciężyć podstępem, tam gdzie nie zdołali ani dzikością zwierząt, ani brutalną siłą swego oręża. Zorganizowany przez nich nocny atak był dla laurentyjskich żołnierzy zaskoczeniem i sporym kłopotem – w nocy ciężej było wykorzystać przewagę w strzelcach i artylerii. Mimo to czujne straże zdołały wykryć podchodzących pod obóz tubylców dostatecznie wcześnie, by ogłosić cichy alarm i zebrać żołnierzy na wałach. Jak to zwykle bywa, podstęp który spalił na panewce stał się pułapką na jego organizatorów – Maqtalscy wojowie zostali zaskoczeni przez nagłą kanonadę, która sypnęła się na nich z bliska i po krótkiej walce odparto ich i goniono aż do wrót ich obozu.
Wobec tej klęski tubylcom nie pozostało nic innego jak tylko ogłosić odwrót – kończyły się zapasy, armia była zdemoralizowana i wycieńczona niepowodzeniami. Większość oddziałów odesłano na zachód, na tereny gdzie można było znaleźć jeszcze coś do jedzenia, a pozostałe siły powróciły do działań podjazdowych – inicjatywa strategiczna przeszła całkowicie w ręce najeźdźców.
Włosi tymczasem nie próżnowali – podczas gdy pozostawione na straży wcześniejszych zdobyczy siły odpierały wraże ataki, druga część armii stanęła przed niełatwym zadaniem: opanować ziemie na wschodzie razem ze znajdującymi się tutaj trzema tubylczymi miastami, a następnie zawrócić na zachód i dokończyć dzieła zniszczenia.

Pierwszym celem włoskiego młota stało się nadmorskie miasto Mututulqua. Duże, otoczone kamiennymi fortyfikacjami miasto było największą metropolią w królestwie, po stołecznej Maqtali – i jako takie z dumą zamierzało bronić się przed najeźdźcami. Żelaznej woli obrońców nie skruszyła kanonada z dział zaciągniętych przed ich bramy, ani też ogień sypiący się z pokładów okrętów ostrzeliwujących port. Kiedy obrońcy odrzucili kapitulacji po tym jak wyłomy zostały już utworzone – Włosi przypuścili szturm, przyjmując straty za cenę zdobycia miasta.

Następna w kolejności była położona w pobliżu granicy z Gionem Yotala – niewielkie miasteczko otoczone jedynie palisadą. W porównaniu z wcześniejszym bojem był to niemalże spacerek – do szturmu ruszono jeszcze nim rozłożono obóz i bez większego trudu miejscowość zajęto.

Dalej miało już być tylko gorzej. Włosi stanęli bowiem naprzeciw Amuqutą – górskim miastem strzeżonym przez straszliwy, odporny na wstrząsy ziemi, ostrzał artyleryjski i plagi alemańskie wał ziemno-skrzynkowy. Dla króla Maqtali było to miejsce wyjątkowo newralgiczne – znajdowała się tu jedyna w królestwie kopalnia miedzi, strategicznego surowca jeśli chodzi o wytwarzanie broni do kontynuowania wojny. Mocny garnizon został więc zawczasu wzmocniony, a umocnienia miasta były rozbudowywane i remontowane niemalże aż do ostatniego dnia przed przybyciem najeźdźców. Tutaj już nie mogło być mowy o szybkim szturmie, ani o pomocy ze strony floty. Trzeba było rozpocząć regularne oblężenie – tym trudniejsze, że prowadzone w zimie, w niskich temperaturach i przy gęstych w tym roku opadach śniegu. Kolejne, przemienione niemalże w bunkry osiedla i dzielnice miasta musiały być brane osobno szturmami, a budynki oczyszczane z obrońców, którzy wypadali z pozornie zabezpieczonych już pozycji i atakowali szturmujących z flanek bądź od tyłów. Nawet gdy padły ostatnie budynki miasta, obrońcy ciągle dawali się we znaki, działając z jaskiń i niedostępnych partii gór w pobliżu miasta. Nim złamano opór miejscowych na tyle, by po pozostawieniu tu stosownego garnizonu móc ruszyć dalej, minęły bez mała trzy miesiące – najtrudniejszy etap kampanii w tym roku.
Po zabezpieczeniu wschodniej części Maqtali włoska armia mogła wykorzystać ostatnie miesiące roku, by pomaszerować na zachód i ostatecznie rozprawić się z tubylcami. To jednak nie zapowiadało się prosto i przyjemnie – na zachodzie znajdowała się większość wycofanej armii Maqtali, dysponującej do tego armiami Hyrkanów i lepszym zaopatrzeniem. Laurentyjczycy byli zaś wymęczeni i znużeni kampanią, a ich szeregi poza stratami uszczuplały także garnizony, które musieli pozostawić na zdobytej ziemi. Mimo wszystko zdecydowano się kontynuować kampanie – osiągnięto do tej pory same zwycięstwa, a marsz wzdłuż wybrzeża mógł być wspomagany przez niepodzielnie panującą na pobliskich morzach flotę sprzymierzonych.

Pochód armii osiągnął w ciągu paru tygodni jedno z ostatnich nadmorskich miast Maqtali – Zampotę. Widok kolejnych kamiennych murów nie natchnął optymizmem włoskich żołnierzy – kolejny krwawy szturm w tym roku mógł skutkować klęską, która przerwała by dobrą passę. Zamiast więc ryzykować, dowódcy postawili na bezpieczniejszą kartę – to jest moc dział, które zaczęły konsekwentnie burzyć kolejne fragmenty umocnień, mocnych wprawdzie, lecz zdecydowanie nieprzystosowanych do znoszenia takiego rodzaju ostrzału. Tym razem nie chodziło jednak jedynie o wybicie paru wyłomów – postanowiono bombardować miasto tak długo, aż się podda, albo zostanie obrócone w jedną wielką kupę kamieni. Nieprzerwany ogień toczy się więc dzień i noc, zarówno od lądu, gdzie artylerzyści konkurują między sobą o to, czyj strzał strąci wierzchołek którejś ze smukłych miejskich wież, lub zburzy kawałek muru; jak i od strony morza, gdzie okrętowe salwy w niwecz obróciły piękny niegdyś zampotyjski port handlowy z jego długim nabrzeżem. Chociaż jednak miejskie mury są już przetrzebione jak cesarzowa Teodora po nocy w na ulicach Konstantynopola, to obrońcy ciągle nie kapitulują – dzieje się tak z pewnością dzięki obecności fanatycznych Hyrkanów, którzy wolą się pod tymi gruzami dać pogrzebać, niż zhańbić się kapitulacją.

Podczas gdy na obracane w ruinę miasto wciąż leje się ogień, tubylcze podjazdy starają się utrzymać oblegającą armie Włochów w świadomości, że oni sami ciągle nie są bezpieczni – partyzanckie ataki, podjazdy i niepokojące zniknięcia żołnierzy oddalających się w nocy od ognisk za potrzebą cały czas trapią sprzymierzonych – jest to bez wątpienia zasługa niezwykle aktywnych Maqtalczyków, którzy starają się osłabić pozornie niezwyciężonego wroga jak tylko mogą.

Mimo okazywanej niezłomności i ducha walki, który tubylcy wykrzesują ze swojej armii, jasnym jest, że wojny tej nie wygrywają – niemal nieograniczone zapasy zasobów, jakimi dysponowali przed początkiem inwazji, zdają się wreszcie być na wyczerpaniu – nic dziwnego, kiedy spojrzy się na fakt, że utracili już około 2/3 swojego kraju, razem ze stolicą i strategicznie wartościowymi rejonami. Ewakuowany w zeszłym roku ze stołecznego miasta parlament coraz mocniej naciska na króla, by zawarł z najeźdźcami pokój, ratując królestwo i lud w zamian za ustępstwa na ich korzyść – stanowczo sprzeciwiają się temu jednak wspierający maqtalskiego władcę hyrkańscy oficerowie, którzy prędzej kamień by zjedli, niż zgodzili się na haniebną klęskę.

Nawet największy jednak zapał i śmiałość nie jest w stanie zaprzeczyć liczbom, o których się donosi – wedle szacunków sztabu sprzymierzonych od początku wojny z ręki ich wojsk paść miało nie mniej niż trzysta setek tubylczych wojowników podczas tej kampanii. Możliwe rzecz jasna, że dowódcy podwyższają liczbę wrogów i jednocześnie umniejszają (albo usprawiedliwiają) własne straty – to rzecz normalna i nie nowa. Nie ulega jednak wątpliwości, że straty po obydwu stronach nie są małe.

Pozostaje nam jeszcze najważniejsze pytanie – czy to wszystko jest tego warte? Tutaj znowu posłużyć się możemy jedynie ułomnymi statystykami czasu wojny. Otóż według słów oficerów dowodzących pozostawionymi w zdobytych prowincjach garnizonami, a także urzędników, przysłanych w celu kontroli nowych ziem, są one niezwykle ludne. Ciężko mówić o spisie ludności i mienia w warunkach wojny i powszechnych niepokojów, ale z ostrożnych szacunków, zajęte do tej pory ziemi Maqtali mogą być bardziej ludne niż cała dotychczasowa ziemia, którą Laurentyjczycy zdołali opanować od początku swojej obecności w Nowym Świecie razem wzięta! Dziesiątki, setki tysiące tubylców, populacja której wielkości do tej pory nie spodziewano się ujrzeć na całym odkrywanym od dekady kontynencie! Jeśli ten żywioł zostanie pomyślnie opanowany, florencka kolonia zaiste stanie się wiele, wiele razy ludniejsza od jej europejskiej metropolii.

Nim pochłoną nas jednak włoskie marzenia, przełknijmy wpierw dwie łyżki dziegciu, jakimi były zdarzenia z kierunku południowego od teatru działań. Otóż na południu doszło do kolejnego rajdu ze strony królestwa Mandżarów – zeszłoroczne podchody musiały być tylko zwiadem, rozeznaniem obrony. Tubylcy zgromadzili większe siły i ruszyli na laurenckie posiadłości – które jednak były dobrze bronione przez wzmocniony w zeszłym roku garnizon, zaalarmowany eskapadą sprzed roku. Łupieżców pognano precz, wielu kładąc trupem – zdołali jednak puścić z dymem szereg wsi na pograniczu.
O ile powyższe zdarzenie można jeszcze policzyć na poczet laurenckich zwycięstw (których lista zdecydowanie przyprawia zawroty głowy), to prawdziwą klęską jest to, co stało się w królestwie Regginów. Hyrkańczycy wysłali kilka setek wojowników, którzy wsparli króla – spiskowcy, którzy chcieli go obalić, nie mieli poparcia społecznego i możliwości powołania realnej armii, by się im przeciwstawić, szybko więc ulegli. Król Regginów został zatem sprawnie uwolniony, a „opozycjoniści” wtrąceni do lochów bądź ścięci – korpus pomocniczy Hyrkanów jednak nie opuścił nowego „sojuszniczego” kraju, zwiastując przejście Regginów z laurenckiej do hyrkańskiej strefy wpływów – a to oznacza kolejny cierń w boku skupionej na krwawej wojnie administracji gubernatora Franciszka.

  • Włosi ponownie pokonują armie tubylców, mimo zastosowania przez nich bojowych eniji.
  • Laurentia zajmuje szereg miast na wschodzie Maqtali i rozpoczyna oblężenie Zampoty.
  • Rajd Mandżarów na Laurentie odparty.
  • Hyrkanie oswobadzają króla Regginów i wciągają jego kraj do swojej strefy wpływów.


Mapa:
Obrazek
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Inwazja Laurencji na Maqtalę

Post autor: Princeps »

1564 rok
Finis Maqtalae


  • Wojska Laurenckie się osłabiły w ostatnim roku - straty, potrzeba trzymania licznych garnizonów na podbitych ziemiach. Na całe szczęście dla nich wróg był również coraz słabszy. Królowi Maqtali została tylko mała część wojowników, a Hyrkanie nie przysyłali kolejnych oddziałów do pomocy, a nawet trochę przerzucili na front wenecki. Sprzymierzeńcy Laurencji natomiast swoje wsparcie utrzymali i to pomimo toczenia własnych wojen.
  • Laurencja po dłuższym oblężeniu w końcu zdobyła Zampotę. Mury były już w zasadzie skruczone po długotrwałym ostrzale, który rozpoczął się jeszcze w zeszłym roku. W środku broniły się tylko resztki garnizonu, ich morale było jednak niezbyt wysokie. Prawdziwy opór stawiali tylko wojownicy z Hyrkanii, ale nie mogli wygrać tej batalii. Był to w zasadzie ostatni bastion prawdziwego oporu Maqtalii.
  • Włosi odpoczęli po tym oblężeniu kilka tygodni zanim ruszyli w dalszą drogę. Wojska laurenckie były już niemal na wyczerpaniu i nie chodzi tu o ludzi i sprzęt, ale o zmęczenie wojaków. Dowódcy laurentcy postanowili zakończyć tę wojnę w tym roku
  • Włochom udało się w końcu dopaść ostatnie ugrupowanie wojsk Maqtalii i ruszono do ostatniej bitwy. Nie była to jednak wielke batalia, a raczej która potyczka, ponieważ morale Maqtalczyków już prawie nie istniało. Po krótkiej walce, w której od początku zdecydowaną przewagę mieli Włosi, Maqtalczycy rozpierzchli się i Laurentii pozostało jedynie zabezpieczyć ostatnie niezależne tereny.
  • Część parlamentu poddała się, licząc na lepsze traktowanie ze strony Laurentczyków, a część uciekła z królem do Hyrkanii skąd zapewne będzie chciała jakoś odwrócić los swojego kraju.
  • Laurencja podbiła stosunkowo rozwiniętą i ludną cywilizację tubylczą, ale poniosła spore straty w zasobach, a na dodatek jest potrzeba trzymania garnizonów ze względu na niepokoje. Minie pewnie sporo czasu zanim Maqtalczycy się zasymilują, albo przynajmniej zaakceptują rządy laurenckie.

Mapa:
Obrazek
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojny”