Najazdy Barbahów na północne wody

Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Najazdy Barbahów na północne wody

Post autor: Princeps »

Barbahska Pożoga
Rok 744


Któż mógł przewidzieć, że kolejny rok z rzędu korsarze Barbahscy ubrudzą swe krzywe szable w ciepłej krwi niewinnych ludzi południa? Otóż każdy trzeźwo myślący władca, który obserwował co się dzieje w tym i poprzednich latach. Wpierw pierwsze sygnały o statkach korsarzy dotarły z Elmurii od kupców tam bawiących. Z relacji posłyszanych w przyportowych karczmach wynikło, że Barbahowie jak zwykle zatrzymali się tam by uzupełnić zapasy, a podobno wzięli ich całkiem dużo. Następnie, zapewne ku wielkiej uldze władcy Epeeliockiego, widziano flotę piracką u wybrzeży wysp Tarlandzkich, co później potwierdzili marynarze, którzy zasłyszeli informacje od jakiegoś Tarlandczyka. Co ciekawe, oprócz informacji o tym, że wielka flota korsarzy pływa tak daleko od domu oraz o tym, że ze statków zeszło prawie cztery tysiące korsarzy, to informacja o kłopotach tej "armady" była najistotniejsza. Otóż z licznych plotek można wywnioskować, że Król Tarlandzki przyobiecał Barbahom, pewnie nie za darmo, zaopatrzenie ich u siebie oraz dokonanie bieżących napraw floty. Jednak gdy Barbahowie dotarli na wyspę, to okazało się, że nawet małego portu tam nie ma, ani tym bardziej przyobiecanej podobno faktorii, a jedynie znajdował się tam niewielka osada, która nie byłaby w stanie wyżywić tak wielkiej armii, nie mówiąc już o zaopatrzeniu na drogę. Król Tarlandzki jednak dotrzymał słowa i podobno dniem i nocą docierały na wyspę potrzebne transporty dla korsarzy. Jednak korsarze przez te wiele dni trochę sobie sami radzili i mieszkańcy wyspy przez ten czas żyli w ciągłym strachu o swoje życie i swoje dobra, które były nagminnie "rekwirowane" przez korsarzy.

Właśnie to opóźnienie pozwoliło na to, by informacja o piratach u wybrzeży wysp Tarlandzkich, doszła do uszu okolicznych władców. Zapewne dlatego Wielki Książę Tegwarski był nieznacznie przygotowany na to, że z prawie 100 statków na jego ziemie "wyleje się" prawie 3,5 tysiąca żądnych łupów korsarzy. Nadmorskie miasto Seedorf od początku roku, jakby ktoś to przewidział, było fortyfikowane, a po dotarciu informacji o flocie piratów bawiącej niedaleko, starano się przyspieszyć budowanie murów obronnych. Wielki Książę kazał też postawić nadbrzeżne osady w stan gotowości, a rycerze w okolicy podobno nawet spali w swoich zbrojach. Jednak wszystkie te przygotowania nie na wiele się zdały w kontekście powstrzymania wroga przed zajęciem miasta. Barbahowie przybili do brzegu blisko miasta Seedorf, które nie dokończyło jeszcze budowy murów, i od razu ruszyli na miasto, które mimo posiadania niewielkiej, skleconej na szybko armii z lokalnej szlachty, dość szybko padło. Następnie korsarze zbierali łupy, rabowali i brali w niewolę, każdego w miarę sprawnego i młodego Wagara. Na szczęście część mieszkańców miasta zdołała uciec, chroniąc się w głębi kraju. Mimo tego, że była to rejza Barbahów to w skład armii wchodziły też oddziały Elmurskie i Sułtanatu. Całą wyprawą dowodził Turgut ibn Oren Reis - korsarz z krwi i kości, który ponownie prowadził korsarzy do boju. Pospolite ruszenie Barbahów zostało wsparte trzema setkami wojowników Elmurskich oraz zbieraniną ludzi z Sułtanatu. Razem było ich 12 setek ciężkiej piechoty, 10 lekkiej, 6 łuczników i 4 kawalerzystów. Innymi słowem Wielka Armia.

Po krótkim czasie do Wielkiego Ksiecia dotarła wiadomość od najeźdźców, że odstąpią oni od spalenia miasta do gołej ziemi, jeżeli zapłaci on 1000 talarów [tj. 100 złota]. Władca albo nie miał takich pieniędzy, albo nie miał zamiaru płacić korsarzom. Zamiast tego zwlekał z odpowiedzią, a czas ten pożytkował na zbieraniu dodatkowego wojska z całego kraju, a chętnych by bronić ojczyzny było wielu. Korsarze nie w ciemię bici przeczuwali, że kolejny dzień zwłoki oznacza większe problemy później, lecz na razie dobrze się bawili w mieście, a i kosztowności na razie starczało. Na szczęście dla okolicznych wsi, korsarze nie zapuszczali się daleko od miasta, a i nawet z rzadka opuszczali jego mury. Pewnie właśnie z tego powodu kupiec Łucjusz zwany Łucjuszem Winnym, zbłądził i wpadł wprost z całym towarem w łapy Barbahów przy bramie miasta. Był to dla kupca niezwykły pech połączony z głupotą, ale najistotniejsze były efekty tego zdarzenia. Otóż Łucjusz miał wóz pełen przedniego warangdzkiego wina. Turgut zakazał picia wina pod groźbą chłosty, ale tak wielka armia i to złożona z kilku różnych nacji oraz w większości z ludzi oderwanych od swych prac, a nie z wojska wykwalifikowanego, rozkazu dowódcy nie posłuchała i gdy był on zajęty innymi sprawami, po prostu wychlała cały zapas.

Następnego dnia Turgut ibn Oren Reis dostał informację, że nici z okupu. Korsarze długo nie zwlekali (poselstwo i tak zajęło zbyt dużo czasu) i starali się jak najszybciej załadować łupy na statki i pogonić niosących je niewolników. Wychodząc już z miasta niedbale podłożyli ogień pod kilka strzech licząc, że ogień przeniesie się na całe miasto. Operacja została jednak przerwana przez armię tegwarską, która od chwili gromadziła się pod miastem i teraz ruszyła do ataku. Na nie szczęście dla Barbahów drobna mżawka i prawie bezwietrzna pogoda, ugasiły dość szybko narastający pożar, nie pozwalając mu strawić większej części miasta.
Całe to zamieszanie spowodowało, że szybsza od korsarzy ciężka i elitarna kawaleria czyli Hauswarterzy starli się kilkukrotnie z tyłami armii Barbahów. Turgut widząc co się dzieje, szybko zarządził utworzenie szyków obronnych by stawić czoła jeździe przeciwnika. Po niewielkich roszadach, obie armie stanęły naprzeciwko sobie. Żadna z nich nie zajęła nazbyt dobrej pozycji, ale samo ukształtowanie terenu tj. równina, pozwoliły by jazda tegwarska mogła rozwinąć skrzydła podczas walki.

Armią Tegwarską dowodził sam Andreas Weildertag, głowa rodu Weildertagów i potężny z postury rycerzy. Na flankach Wagarowie ustawili po jednej chorągwi Błękitnej jazdy, a dwie chorągwie Hauswarterów stanowiły centralny punkt armii, resztę wojska stanowili zebrani przez szlachtę wojownicy w liczbie około dwóch tysięcy. Także mimo tego, że armia korsarzy była liczniejsza, to Wagarowie posiadali elitarne oddziały ciężkiej i lekkiej jazdy, która miała możliwość zmienić bieg tej bitwy. Weildertag wykorzystał element zaskoczenia i pewnej dezorganizacji armii korsarzy, która nadal zajęta była ładowaniem towarów i niewolników na statki. Raz za razem ciężka kawaleria szarżowała rozbijając szyki piechoty piratów i robiąc wyłomy w obronie przeciwnika. W tym samym czasie Błękitna jazda kilkukrotnie atakowała organizujące się dopiero flanki armii Turguta zmuszając przeciwnika do załamania szyków. Stan taki nie trwał długo. Piraci w końcu zorganizowali szyki, ich lekka kawaleria osłoniła skrzydła, a szybki rozkaz Turguta by przerwać ładowanie towarów na statki został w końcu wykonany. Gdyby nie doświadczenie dowódcy jak i samych korsarzy to zapewne wojska poszłyby w rozsypkę, a jedynie ułamek piratów dotarłby do domu. Jednak na nieszczęście Wagarów tak się nie stało i doszło do walnej bitwy, która była trudna do wygrania.

Podczas bitwy był chaos, krew, pot i smród śmierci. Czyli stałe elementy towarzyszące bitwie. Przez długi czas żadna ze stron nie była w stanie rozbić szyków wroga i zmusić go do ucieczki. Wojownicy po obu stronach byli wykończeni i potrzebowali coraz więcej czasu by odpocząć. Niewielki siły tegwarczyków, które dotarły w trakcie bitwy, niewiele zmieniły. Momentem, który zmienił bieg bitwy, był dobrze zaplanowany i śmiały rajd młodego Ali Baby, który wraz ze swymi zbójcami, starł się z Andreasem Weildertagiem zrzucając go z konia i uprowadzając wielką chorągiew Wieldertagów. Wagarowie będący na skraju wyczerpania tak fizycznego jak i duchowego, widząc, że ich wódz padł, a chorągiew została uprowadzona, zaczęli się wycofywać i oddali pola wrogowi. Trudno tu mówić o przegranej Wagarów gdy walczący po obu stronach z ulgą przyjęli dźwięk rogów świadczący o wycofaniu.

Wagarowie jednak nie powiedzieli ostatniego słowa. Weildertag zgromadził jednak część swoich wycofujących się żołnierzy i natychmiast uderzył na miasto. Obyło się bez większych walk, a jedynie doszło do kilku potyczek o jakieś podwórko z pijanymi w sztok piratami. Żołdacy odpoczywali i lizali razy oraz powoli dochodziło do nich, że wrócili do zdewastowanego i wyludnionego miasta, tyle dobrego, że ogień udało się ugasić. Tymczasem korsarze wycofali się do swych łodzi i dokończyli załadunek, po czym odpłynęli w siną dal. Po drodze jeszcze Tugrut pokusił się o spalenie paru przybrzeżnych wiosek orenckich (pomimo protestów ze strony Elmurskich dowódców). Tamtejsze rycerstwo było zaalarmowane co prawda, ale nie w pełni przygotowane, zwłaszcza, że ataki były sporadyczne i praktycznie tylko na nadbrzeżne miejsowości. Straty orenckie więc są, ale nie duże.

Tegwarczycy czy jak wolą o sobie mówić: Wagarowie, opłakują zabitych i wyceniają szkody, jednak najgłośniej mówi się o uprowadzeniu setek obywateli miasta, którzy zapewne skończą na galerach albo jako karma dla rekinów. Wszyscy są zdruzgotani, kupcy wracają do opróżnionych magazynów, mieszczanie odbudowują domy, a rycerstwo szuka winnych. Czy dało się zrobić coś lepiej? Tego nie wiadomo. Barbahowie wracają do domów obładowani łupami, z licznymi niewolnikami oraz w dość uszczuplonym składzie. Jednak to ostatnie nie jest tak ważne, ani dla władcy Barbahów Hakima, ani dla dowódców, liczy się udana rejza, przywiezione skarby i chwała z tego płynąca.

Jednak najważniejsze jest to, że zagrożeni rajdami korsarzy władcy widzą, że odpowiednie przygotowania do obrony skutkują sporymi utrudnieniami dla najeźdźców. Korsarzom kolejny raz się udało, ale tym razem byli bardzo blisko tego, by wrócić z podkulonym ogonem. Czy kolejni władcy pójdą po rozum do głowy i zabezpieczą swoich poddanych przed pożogą Barbahów? Czy jednak dołączą do grona tych którzy płacą haracz? Wkrótce zobaczymy. Tak samo jak zobaczymy czy korsarze ponownie odważą się zapuścić na chłodniejsze północne wody.



Podsumowanie:
  • Barbahowie kontynuują swe grabieże, tym razem padło na odległe Wielkie Księstwo Tegwarskie
  • Przygotowanie Księstwa do obrony mocno ogranicza możliwości Barbahów do rajdu
  • Walna bitwa wykrwawiła mocno obie strony, ale jej wynik pozwolił spokojnie wycofać się korsarzom na statki
  • Korsarze złupili miasto Seedorf i wywieźli licznych niewolników, w drodze powrotnej łupiąc jeszcze parę wiosek orenckich
Efekty:
+12 prestiżu dla Barbahów
-13 prestiżu dla Wielkiego Księstwa Tegwarskiego
+1 prestiżu dla Elmurii
+1 prestiżu dla Sułtanatu
-1 prestiżu dla Orentii
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Najazd Barbahów na Księstwo Tegwarskie

Post autor: Princeps »

Qorsarze na północnych wodach
Rok 745






Jeżeli jest jedna stała w ostatnich latach, są to wyprawy Barbahskich Qorsarzy. Wyruszając ze swych portów, flotylla kilkudziesięciu okrętów, obsadzona setkami żołnierzami była znacznie skromniejsza niż rok temu - choć nadal imponująca jak na skalę przeciwników z którymi zazwyczaj przychodziło mierzyć się Qorsarzom. Flotylla jak zwykle ruszyła na wschód i po krótkim postoju w Elmurii pożeglowała ku Wyspom Tarlandzkim. Okazało się, że tak jak ostatnio, nikt nie zadbał aby na Barbahów, na wyspie którą dzierżawili czekała jakakolwiek infrastruktura portowa czy chociażby zaopatrzenie. Początkowo piraci czekali całkiem cierpliwie na obiecane im zaopatrzenie, w końcu jednak kilku kapitanów znudziło się czekaniem i postanowiło samodzielnie zadbać o wyżywienie dla swoich wojowników - łupiąc wioski u wybrzeża innej z wysp archipelagu tarlandzkiego. Miejscowi byli zrozumiale zaskoczeni i nie stawiali zasadniczo oporu - wieści o grabieży dotarły jednak w końcu do miejscowego lorda, który przygnał na miejsce czym prędzej, aby bronić swojej własności i poddanych... Gdy szlachetka zaczął wykłócać się z dowódcą grupy łupieżców, ten szybko stracił cierpliwość - nakazał swoim ludziom złapać Tarlandczyka, wybiczować go, po czym po czym rozebranego sprać kijami - reszta Qorsarzy zaśmiewała się do rozpuku, a wieść o tym incydencie szybko rozeszła się po całej eskadrze.

Dowiedział się o nim rzecz jasna również dowodzący całą flotą Tugrut - i miał z tym nielichy problem. Bez wsparcia Tarlandów (niezależnie od tego jak nieudolni w jego dostarczeniu byli miejscowi) nie był w stanie utrzymać floty tak daleko od przyjaznych południowych portów, a ponadto na dworze Tarlandzkim gościło kilku ważnych i możnych Barbahów (zgodnie z umowami), co gdyby sprawa eskalowała mogłoby się dla gości źle skończyć. Z drugiej strony - ukaranie swoich podwładnych nie zostałoby przyjęte dobrze przez resztę kapitanów - w końcu karać piratów za łupienie? Toż tak nie można! Po krótkich rozmowach, Tugrut przyobiecał wypłacić pięćdziesiąt talentów w ramach rekompensaty za zniszczenia [5 złota], oraz wychłostać odpowiedzialnych za ten 'godny pożałowania incydent' - zaś najbardziej chwalącego się swoimi wyczynami pokazowo ściąć. Zadziałało to o tyle, że miejscowi Tarlandczycy zostali tym zasadniczo uspokojeni, chociaż incydent na pewno zostanie przez nich zapamiętany - jednak wśród Barbahów zaczęto szeptać i narzekać - a trójka najbardziej niezadowolonych kapitanów zwyczajnie, pewnego pięknego poranka odbiła od brzegu i ruszyła z powrotem na południe. Wyprawa była więc nieco uszczuplona - ale pozostali mimo sarkań nie zamierzali marnować okazji do pograbienia - tak więc wyruszono na wody Morza Calatrawskiego. Barbahowie opadli niczym wilki na statku kupieckie, których sporo było na tych wodach - atakowano głównie pojedyncze statki, które nie miały żadnej obstawy - i tym samym były łatwym celem dla zaprawionych w walce korsarzy, którzy w dodatku nie natrafili na żaden opór - okazało się, że przeciw nim nie stanęła żadna zorganizowana odpowiedź wrogiej floty, Qorsarze mogli więc bez przeszkód rozproszyć się po okolicy i łupić co popadnie. Łupiono kupców wszystkich okolicznych nacji - jedynie Tarlandczycy chronieni układami z Barbahami byli bezpieczni, choć i tutaj nie obyło się bez incydentu - nieznający do końca oznaczeń miejscowych piraci poczuli się za pewnie i złupili jednego z tarlandzkich kupców - gdy zorientowano się co się zdarzyło, Tugrut musiał zapłacić odszkodowanie i oddać statek - incydent jednak raz jeszcze został załagodzony. Co ciekawe, z łupionych krajów najmniej stracili na tym Orentyczycy - nie mając ani jednego dużego portu morskiego, nie mieli też zbyt wielu kupców podróżujących drogą morską - tym samym w zasadzie nie było za bardzo kogo łupić - ci nieliczni Orentyczycy którzy parają się jednak handlem morskim, również musieli liczyć się z zagrożeniem pirackim - i wielu z nich straciło swój majątek, statek oraz życie.

W miarę jedzenia rósł też apetyt korsarzy, którzy próbowali również łupić wybrzeża, gdy uznali że okazja im sprzyja. Szybko sparzyli się jednak na próbie kolejnego ataku na Tegwarów, którzy nauczeni doświadczeniem byli przygotowani na powrót łupieżców - a wybrzeże było patrolowane. Choć Barbahom udało się z zaskoczenia spalić kilka wiosek, to pewnego dnia chorągiew wagarskiego rycerstwa szczęśliwie napotkała trzy okręty Barbahów, które cumowały w cichej zatoczce... po czym z zaskoczenia wycięła załogę i przejęła statki. Po tym, Barbahowie przenieśli się na bardziej opłacalne cele - Daarliadę i Kavedię. Choć Darladyjczycy próbowali środków zaradczych, to długość ich wybrzeża sprawiała, że nie sposób było go całego upilnować - szczególnie ucierpiały na tym Wyspy Middelzilverskie, położone na środku Morza Calatrawskiego - i tym samym idealny cel dla pirackich rejz. Choć Barbahowie ponieśli przy tym pewne straty, to jednak rajdy uznać można za sukces. Marchia Kavedzka, która nie podjęła specjalnych działań przeciw piratom okazała się być najłatwiejszym celem - choć niewielka długość jej wybrzeża limitowała straty. Gdy piratom kończyły się zapasy, powracali do 'bazy' na Wyspach Tarlandzkich aby uzupełnić zapasy - które w końcu dotarły i przez cały czas rejzy, choć z reguły wolno i z opóźnieniami docierały - dzięki czemu Barbahowie nie musieli łupić już miejscowych. W końcu gdy żądza łupów i krwi została nasycona, a statki obciążone zdobyczą, Barbahowie pożeglowali na południe, ku swym domom. Choć wyprawa była relatywnie niewielka w porównaniu do wcześniejszych rejz, uznać można ją za udaną - przede wszystkim ze względu na brak jakiegokolwiek oporu na morzu ze strony łupionych. Jak długo to potrwa, nie wiadomo - bowiem na dwory złupionych państw ciągną już wyprawy rozżaloncych kupców i miejscowej szlachty, narzekającej że w ten sposób interesów prowadzić nie można i się nie da - i trzeba w końcu coś zrobić z Barbahami.

Efekty:
- 1 prestiżu dla Orentii
- 1 prestiżu dla Tegwaru
- 5 prestiżu dla Daalriady
- 1 prestiżu dla Calatravy
- 2 prestiżu dla Kevedu
+8 prestiżu dla Barbahów
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojny”