Rajd na Kiosy
1552 rok
1552 rok

Początkowa faza pokojowego rozwoju kolonii w Nowym Świecie wydaje się mieć ku końcowi. Sytuacja już od pewnego czasu wydawała się napięta. Doniesienia o nowej wojnie w Europie, przeplatane z pierwszymi starciami między koloniami Walezjuszy i Habsburgów zwiastowały nadchodzące gromy. Jednak zarzewiem tego konkretnego konfliktu nie wydają się być jakieś wytyczne płynące z Europy czy ferwor religijny, a zwykłą żądza zysku poszczególnych gubernatorów.
Rok niecały wcześniej osmańska wyprawa na zlecenie, Paolo Artydy opanowała północną część archipelagu Kiosów, z główną wyspą Terenydą jako główną bazą. Lokalni mieszkańcy doprawdy trochę sarkali na ich nowych panów, a w czasie krótkiej kampanii odkryto nawet ciała dwóch maruderów z wojska osmańskiego przebitych strzałami, jednak panowanie półksiężyca wydawało się być niekwestionowane. Stąd też turecki gubernator nie bawił się w fortyfikowanie wysp, lecz wysłał swych wojowników dalej. Na ten manewr czekali tylko ich nowi sąsiedzi z Demanii.
Habsburski gubernator Demanii Anton Bischoffshausen, łapczywie patrzył na wyspy na południowym krańcu Głębi Cesarskiej. Myślał, że parszywcy z południa ośmielili się skalać jego morza i jego strefy wpływów! Z pewnością bytność ich tutaj nie była przypadkowa? Może na wyspach odkryli bogate skarby o których mówi się w karczmach? Albo… albo jest to manewr okrążający Austriaków? Przecież przeklęci Walezjusze są tuż za miedzą, a i do Egipskiej Irdy nie jest tak daleko. Musiał zatem działać.
Trzy okręty wypakowane trzema setkami żądnych krwi i łupów żołdaków przybyły na Kiosy. Naprzeciw siebie mieli jedynie nowo założoną wioskę, zamieszkaną zaledwie przez kilkadziesiąt osób. Nic zatem dziwnego, że do wieczora nie pozostał żaden ślad po islamskiej kolonii. Z rana do dowódcy wyprawy przyszli nawet lokali tubylcy niosąc w podarku dla „wyzwolicieli” głowy kilku Turczynek, które przed masakrą próbowały skryć się w ich lesie. Nic tak nie jednoczy dwóch światów jak wspólny wróg, tedy wkrótce doszło do porozumienia z rdzennymi mieszkańcami i Austria objęła Kiosy w nominalne posiadanie.
Świętowanie łatwego sukcesu, a może i planowanie dalszych rajdów przerwały grobowe wieści płynące z Habsburskiej kolonii – Demania płonęła, a rodziny wojaków bawiących na wyprawie były mordowane przez tubylców. Tedy podjęto szybko decyzję o jak najszybszym powrocie na północ, zostawiając wyspy ich dawnym mieszkańcom. I dzięki Bogu za taką decyzję, gdyż to właśnie ta wyprawa była odsieczą, która uratowało austriackie miasteczko Nurembüren przed rychłym upadkiem i spaleniem.
A co na tą całą kabałę Osmanie? Z początku nic. Austriacki rajd był na tyle szybki, że dawno już kości kolonistów bielały na plaży, zanim w Sandżaku usłyszano o tym ataku. Zresztą nawet gdyby spodziewano się Habsburgów, to wojska Wielkiej Porty były w tym roku zbyt rozproszone i zajęte swoimi wyprawami by skutecznie zareagować. Artyda może tylko dziękować Allahowi za powstanie u Austriaków, gdyż gdyby nie to, mógłby utracić kolejne kolonie.