747 EI

Z początkiem roku, jeszcze kiedy lody spowijały część łubuckich bagien, tworząc z nich tym groźniejszą zasadzkę krew bagiennego ludu poleciała pełnym strumieniem. Kto by się nabawił mocy wszelakich i wzbił się na nieboskłon, ten by w Księstwie zobaczył plamistą mozaikę. Wiele plemion i klanów przystępowały odpowiednio do kogutów i sów nie jedynie z przekonań, a dlatego że tych drugich popierali znienawidzeni sąsiedzi. I teraz to wyszło na jaw, kiedy przyszło do deklarowania się za stronami. Wiele ognisk oporu pojawiło się za liniami drugiej strony - z jednej strony dezorganizując wroga, z drugiej zaś pozostając samemu na jego łaskę. Tedy zarówno lojaliści jak i tradycjonaliści pierw skupili się na tym, żeby zlikwidować osamotnione ogniska rywali. Niektórzy wodzowie kiedy zobaczyli pod swoim grodem gromadę wściekłych zbójów i za nic pomocy, po prostu się poddawali licząc na łaskę. Inni tylko śmiali się do rozpuku i rzucali się w wir samobójczej walki by strącić chociaż jeden czerep.
Ostatecznie po takich porządkach to właśnie tradycjonaliści jawili się na silniejszej pozycji - zgromadzili w swoich grodach większe zastępy wojów mając po swojej stronie więcej wodzów. Siły te przewyższały widocznie mniejsze siły kogutów. Jednak lojaliści nie stracili wszelkiej nadziei - dzięki poparciu Księcia jak i obu miast zebrali większość zaciężnej drużyny. Może to by nie wystarczyło na rozbicie ruszenia sów, ale na wiosnę znad granicy doszły wieści - smirnovskie zastępy wysłane przez Wielką Księżną przekroczyły granicę by wspomóc swych sojuszników.
Kiedy oczyszczanie tyłów się zakończyło, a obie siły zebrały swe główne zastępy, ruszono wąskimi traktami w głąb bagien by dać wreszcie łupnia wrogowi. Ta faza kampanii jawiła się jako wojna iście strategiczna (kto by podejrzewał takich prostych ludzi o to!) bo zamiast nawalać się byle mocniej, obie siły toczyły drobne potyczki o skrawki suchego lądu (a wiele ich nie było) by zabezpieczyć trasę przemarszu dla armii i móc w spokoju składować zaopatrzenie.
Seria tych potyczek zmierzała jednak ku końcowi, kiedy lojaliści zaczęli zbliżać się do Gniazdna. Miasto (przez złośliwców nazywane dużym kurnikiem) pierwotnie poparło księcia pana, czy to ze strachu przed ambitnymi sąsiadami, czy z chęci unowocześnienia obyczajów, lecz mieszczanie znaleźli się pośród sowiej nawały. Sowom zależało na przejęciu miasta, licząc że pozwoli im to wystawić własne drużyny zaciężne. Zanim główne wojska księcia pod wodzą kanclerza Witomysła Ostrowicza zbliżyły się do miasta z odsieczą, sowy już dawno przejęły nad nim kontrolę.
Kiedy doszły sów wieści o zbliżających się siłach Ostrowicza na wiecu zawrzało (co nie było niczym nowym). Tradycjonaliści wszak aż do tej chwili nie wyłonili spośród siebie jednego wodza, dochodząc raczej do trudnych kompromisów na tych spotkaniach (iście tradycyjne metody Łubuczan!). Wreszcie dotarło do większości, że tak walki prowadzić się nie da i uradzono by tymczasowe naczelstwo powierzyć Ziemomysłowi Piatowiczowi z rodu Piatowiczów. Ten mając do Ostrowicza prywatny uraz zaraz zwołał kogo się dało i ruszył na wprost by tamtego pod miastem złapać.
Pod miastem zebrały się zatem obie armie - Piatowicz może miał więcej wojska, lecz to koguty prezentowały lepszą jakość dzięki drużynie i smirnovskim wojskom. Bój trwał mimo to dość długo i może by lojaliści musieliby uchodzić, gdyby pan kanclerz nie okazał się podstępnym wodzem i schował na skrzydle swoich ukryty zagon. Kiedy sowy pobiły lojalistów na prawej flance, prędko ruszyły do pościgu łamiąc szyk, co ukryte rezerwy skrzętnie wykorzystały i mocno przetrzebiły rozproszonych wojaków sów. Sytuacja więc na tej flance odwróciła się na korzyść kogutów, a w centrum i na lewej flance sowy nie mogły uzyskać przełamania. Piatowiczowi nic nie pozostało innego jak dmić w róg na odwrót zostawiając za sobą sporo trupów, z czego większość stanowiły sowy.
Krwawe to stracie było może jedyną większą bitwą lecz bynajmniej nie zakończyło kampanii. Kanclerz Ostrowicz próbował ścigać wroga kiedy ten się wycofywał, lecz tradycjonaliści skryli się w licznych borach skąd, nękali wielce lojalistyczne podjazdy. Wiele wodzów walczy na swoich ziemiach przez co najlepiej znają każdy zakamarek bagien, co przekłada się na wielce skuteczną wojnę podjazdową. Skutecznie to ostudziło kanclerski animusz.
Mimo, że lojaliści walki o pozostałości Gniazdna wygrali i posiadają jako tako inicjatywę, to ich ofensywa spowolniła. Dodatkowo w ich obozie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Wielu wozów kiedy dało już nauczkę sąsiadom zdało się dostrzegać z pewną niechęcią, że wygrywają w dużej mierze dzięki pomocy Wielkiego Księstwa (a nóż nie wiadomo co ta kwoka będzie w zamian chciała - niektórzy szemrają). Innym dodatkowo zdaje się nie pasować osoba tegorocznego triumfatora - kanclerza Ostrowicza. Wygrana i komenda nad armią dodała mu znaczenia jeszcze poza swymi dotychczasowymi uprawnieniami, co oczywiście wzbudziło zazdrość pozostałych stronników księcia.
Podsumowanie:
- Wojna w Księstwie Łubuczy wchodzi w kolejną fazę
- Po likwidacji osamotnionych pozostałości oporu, obie strony gromadzą siły do decydującej batalii
- W bitwie pod Gniazdnem wojska lojalistów prowadzone przez kanclerza Ostrowicza biją mniej zorganizowane zastępy sów
- Pomimo zwycięstwa, ofensywa kogutów wyhamowała, a w ich obozie pojawiają się pierwsze głosy niezadowolenia