Piraci!

Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Piraci!

Post autor: Saharczyk »

Niefortunna wyprawa


Pół dekady minęło od czasu kiedy to do portu w hiszpańskiej Maladze przybiły okręty powracającego ze swojej wyprawy na zachód Krzysztofa Warnenzy. Nowy Świat nadal jednak nie schodzi z ust mieszkańców Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a każda wieść z niego pochodząca niezmiennie cieszy się wielkim zainteresowaniem zarówno wśród tych maluczkich, jak i pośród wielkich panów. A skoro o wielkich panach już mowa, to ci widząc jak olbrzymie możliwości wzbogacenia się daje Warnenzja, nie zamierzają w żadnym razie stać i patrzeć z boku jak monarchowie zagarniają wszystkie bogactwa Nowego Świata dla siebie. Zamiast tego planują jakby tu uszczknąć sobie jakiś ich kawałek, choćby ten najdrobniejszy. Niektórzy, dysponujący wystarczająco licznym majątkiem na taki wydatek rzecz jasna, już zaczęli realizować te plany. Otwarli swoje wypełnione po same brzegi złotem kufry i poczęli czym prędzej organizować na własną rękę wyprawy do Nowego Świata w celu założenia w nim swych prywatnych kolonii i czerpania z nich zysków. Nie zawsze jednak kończą się one w pełni szczęśliwie i sukcesem.


książę Franciszek Gwizjusz

Jednym z takich potężnych i ambitnych bowiem możnowładców był wywodzący się z Europy Zachodniej, a konkretnie z ziem Królestwa Francji, Franciszek Gwizjusz, książę oraz przedstawiciel jednego z najbardziej wpływowych rodów w szesnastowiecznej Francji. Nie zamierzając dać swym rywalom zbyt wielu szans do wykorzystania, bo w końcu konkurencja nigdy nie śpi i cały czas działa, Franciszek wykorzystał posiadane przez siebie wpływy i środki finansowe. Wkrótce po całej Francji roznosić zaczęła się wieść, że Gwizjusze planują wyprawę do Nowego Świata, aby utworzyć tam przyczółek, który później przekształcony by został w pełnoprawną kolonię i że poszukiwani są ludzie odważni, chętni przygód lub poszukujący lepszego życia, którzy wezmą w niej udział. A także, że tych, którzy zgłoszą się do uczestnictwa we wspomnianej wyprawy nie ominie później sowite wynagrodzenie ze strony Księcia Gwizjusza. Jak łatwo się więc domyślić ochotników do udziału w ekspedycji nie brakowało i wkrótce flota złożona z trójki zakupionych przez księcia Franciszka okrętów: lekkiej karaki i dwóch statków kupieckich o dość sporych rozmiarach, z całymi załogami oraz ładowniami wypełnionymi zapasami odbiła od francuskich brzegów i skierowała się ku swojemu celowi. Ku Warnenzji.

Do Nowego Świata flocie kolonizacyjnej Gwizjusza nigdy jednak nie dane było dotrzeć. Plotki na temat tego co takiego się z nią stało szerzą się od wielu tygodni wśród żeglarzy i bywalców portowych karczm i końca ich w żadnym wypadku nie widać. Jedni twierdzą, że w drodze na zachodni kontynent dopaść musiał ich pewnie jakiś straszliwy sztorm, który rozerwał flotę wraz z załogą na strzępy. Inni uważają zaś, że flota została zaatakowana i pożarta przez straszliwe lewiatany zamieszkujące czeluści mórz i oceanów. Są jeszcze tacy, którzy uważają, że ekspedycja była już zaledwie kilka dni od wybrzeży kontynentu kiedy pod osłoną nocy została napadnięta przez tajemniczych łupieżców, o których to głośno ostatnimi czasy, którzy uczestników wyprawy mieli wziąć w niewolę albo też zabić, a okręty zatopić. To tylko kilka z wielu opowiadanych wersji tego co też miało się wydarzyć z zaginioną flotą. Tak naprawdę nie znalazł się jednak na razie taki, który byłby w stanie odpowiedzieć na to pytanie i udowodnić, że jego słowa to najprawdziwsza prawda, a nie kolejna plotka, jakich wiele. Mimo tego jedno jednak jest pewne. Książe Gwizjusz do dzisiaj z pewnością rwie sobie włosy z głowy na samą myśl o tej ogromnej ilości pieniędzy jaką przepuścił na organizację tej niefortunnej, delikatnie rzecz ujmując, wyprawy.


Możliwy los okrętów Gwizjusza (przynajmniej według niektórych)

*Wysłana do Warnenzji wyprawa Franciszka Gwizjusza ginie bez śladu na oceanie.
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Re: Tajemnice Atlantyku

Post autor: Saharczyk »

Złoto dla zuchwałych

Świat maleje! Od czasu odkrycia i ustanowienia pierwszych kolonii w Nowym Świecie powiedzenie to coraz bardziej nabiera znaczenia. Niestrudzenie pracują nad tym europejscy i bliskowschodni kupcy, którzy z miesiąca na miesiąc coraz chętniej, odważniej i liczniej wysyłają swoje okręty przez Atlantyk, sprzedając tam potrzebne kolonistom materiały, by w drodze powrotnej przywieźć do Starego Świata nowe towary, dobra i precjoza, które za bajeczne sumy sprzedawane są na największych rynkach Europy, Azji i Afryki.

Gwałtowny i prężny rozwój posiadłości kolonialnych na zachodzie prowadzi do prawdziwej eksplozji handlu – niegdyś nieznane szlaki, których obawiali się nawet najbardziej doświadczeni marynarze, teraz kuszą i zdają się stać otworem, toteż istne chmary nawet niewiele mających wspólnego z morzem inwestorów organizują się w kompanie i fundusze inwestycyjne, najmując statki, nawigatorów i załogi. W pogoni za zyskiem nierzadko rezygnuje się przy tym z wielu wcześniej uznawanych za konieczne środków bezpieczeństwa – taniej jest wynająć płynącego w ledwie drugi bądź trzeci samodzielny rejs kapitana na niesprawdzonym okręcie, niż ustawiać się w kolejce do sprawdzonego wilka morskiego, który znając niebezpieczeństwa trasy policzy sobie znacznie drożej. Podobnie ma się rzecz z załogami – wobec braku doświadczonych żeglarzy domorośli kupcy uciekają się często nie tylko do bezładnego werbunku po pijackich spelunach, ale wręcz do wchodzenia we współpracę z byłymi piratami, uwolnionymi specjalnie z tej okazji więźniami czy też wręcz flisakami, których jedynym okrętowym doświadczeniem była żegluga barkami po rzekach! W końcu nawet jeśli z dziesięciu posłanych za ocean okrętów powrócą jedynie trzy, koszta i tak zwrócą się po dziesięciokroć.

W tym istnym szale, jaki zdał się opanować Europę, niemalże zupełnie zapomniano już o nieszczęsnej wyprawie księcia Gwizjusza. Szybko zresztą w jego ślady podążyły inne okręty, które bądź to znikły, bądź to (co zwłaszcza wypełniło strachem przesądne serca morskich podróżników) odnalazły się w stanie dalekim od tego, jaki wymarzyli sobie ich oczekujący zysków właściciele ze Starego Świata – dryfujące i pozbawione wszelkich oznak życia, wypalone i puste, niczym widma gnane wiatrami i falami wzburzonego oceanu. Cokolwiek spotkało wyprawę Gwizjusza, nie odeszło! Czy są to jednak morskie węże, smoki, piraci czy nieznane sztormy – tego nie wiadomo, choć trudno wymienić porządną karczmę, w której nie ma co najmniej jednego „specjalisty”, przekonanego że jego wyjaśnienie jest jedynym poprawnym. Gdy jednak gmin plotkuje się i trwoży, a uczeni odrzucają bajki na rzecz bardziej racjonalnych wyjaśnień – pieniądz nieustannie płynie, w miarę jak potok okrętów spływających i odpływających z portów Nowego Świata rośnie.
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Re: Tajemnice Atlantyku

Post autor: Saharczyk »

Rok 1553
Morza psy
Obrazek
Kadyks ożywał. Dzięki handlowi z Nowym Światem, ten dotychczas niezbyt istotny port promieniał. Port był stale rozbudowany i powiększany, a na nadbrzeżu handlowym do wypraw przygotowywały się całe rzesze kupców. Jednak z tej ciżby wyraźnie wyróżniał się jeden znak – czerwona podkowa – oznaczenie „imperium handlowego” rodu Vicasto. Kastylijska familia pod przewodnictwem swego nestora - Jose postanowiła pomnożyć swoje i tak bajeczne bogactwo inwestując właśnie w handel z Warenzją. W Kadyksie to właśnie zebra się cała flota handlowa tego imperium – 7 statków i stateczków handlowych, wyładowanych różnego rodzaju wyrobami z Europy miała odwiedzić liczne kolonie i wrócić z ekskluzywnymi dobrami. Po miesiącach przygotowań eskadra wypłynęła Szlakiem Świętego Jerzego do pierwszego punktu docelowego – genueńskiej Scardzie.

Trochę wody w Gionie przepłynęło, aż do portu zawinęły dwa mocno pokiereszowane i obite okręty. Podziurawione kadłuby, zerwane maszty – świadkowie mówili, że istnym cudem był fakt, że żaden z tych okrętów nie poszedł na dno przy wchodzeniu do portów. Pośród nielicznych ocalałych żagli za to powiewały flagi z czerwoną podkową – oto co zostało z wyprawy Vicastów. Ocaleli marynarze potem zdali relacje ciekawskiej ciżbie po karczmach. Oto według nich wyprawa przebiegała nad wyraz spokojnie, aż okręty nie zbliżyły się ku Carolinie. Już ląd majaczył na odległym horyzoncie, kiedy z drugiej strony spostrzeżono trzy okręty – lekką karakę oraz dwa jakby dozbrojone merchantmeny. Okręty płynęły pod banderą genueńską, tedy nie wzbudziły żadnej sensacji. Ba, jeden z kapitanów chciał nawet do nich podpłynąć by zapytać się o najszybsze podejście do Scardy… i była to chyba ostatnia rzecz w jego karierze. Kiedy eskadry były już obok siebie, na maszty trzech okrętów wciągnięto czarne maszty z gorejącym sercem. To nie była flota Gionu… Otwarto ogień zatapiając dwa najdalsze okręty – pozostałe mimo przewagi liczebnej od razu poszły w rozsypkę. Ocalałe okręty miały najwięcej szczęścia – marynarze opowiadali potem, że widzieli pozostałe okręty albo będące abordażowane przez piratów albo pokiereszowane i ścigane.

Najbardziej przejmującym momentem historii była zaś wzmianka o samym okręcie – kupców zaatakowało nic innego jak słynne „Ogniste Ostrze”. Ten okręt balearskich piratów jeszcze nie tak dawno siał postrach na wybrzeżach Aragonii. Epopeja złowrogiego kapitana El Flameharto skończyła się jednak przed dwoma laty, kiedy okręty joannickiego patrolu dopadły piratów odpoczywających w zatoczce na Sardynii. Podobno z pogromu nikt nie uszedł… tedy jedynym logicznym wyjaśnieniem pojawienia się Ognistego Ostrza wiele mil od swego grobowca są czary! Mówi się, ze El Flameharto zawarł pakt z demonem o nazwie Borax, który w zamian za swoją duszę i służbę piekłu, dostał z powrotem życie i swój okręt.

Nie wiadomo na ile opowieści o Flameharto są prawdziwe… jednak są dowodem na bardzo niepokojący fenomen. Oto na wodach Warenzji zaczeli pojawiać się liczni piraci, napadający na okręty kupieckie. Widać, że jeśli gubernatorzy nic z tym nie zrobią to wkrótce mogą odnotować spadek wpływów z handlu z Europą.
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Re: Piraci!

Post autor: Saharczyk »

Rok 1555
Kto nie korzysta ten frajer


Obrazek


Biała flaga załopotała nad "Swiftsure" niemal jednocześnie z odezwaniem się pierwszych ostrzegawczych strzałów. Załoga niewielkiej kupieckiej fluity podróżującej samotnie przez Atlantyk nie miała za grosz morale do walki – nawet gdyby skąpy armator nie sprzedał już dawno większości pokładowych falkonetów. Żałosny stan uzbrojenia jednostki przemieniłby walkę z mniejszymi nawet slupami w niełatwe zadanie – gdy zaś na horyzoncie pojawiła się ciężka pinasa niosąca czarną flagę, kapitan przytomnie postanowił postawić na szybkość, jako ostatnią deskę ratunku.
Deskę, która tym razem zawiodła, jako iż piracki okręt był w zdecydowanie lepszym stanie niż dawno nie remontowana fluita, a jego ładowania nie była nawet w połowie tak zapełniona ciężkimi towarami.

Lady Sachina de Montfort wprost kipiała, obserwując jak pechowy kapitan „Swiftsure” nerwowo drapie się po łysinie, bezradnie czekając aż jego załoga skończy zwijać żagle i pozwoli piratom przerzucić trap na pokład jego statku. Jej jednej nie brakowało woli walki – w końcu chodziło tu o cnotę podróżującej wraz z nią młodziutkiej Isabeli, jej najukochańszej podopiecznej i kuzynce. Biedna dziewczyna drżała teraz w jej ramionach, blada ze strachu. Niestety, nawet łzy i błagania dwóch kobiet nie zdołały przekonać tych tchórzliwych marynarzy do choćby próby stawienia oporu. Twarz Isabeli ciągle jeszcze mokra była od łez, ale jej guwernantkę przepełniał już teraz wyłącznie gniew. Cóż za nędzni plebejusze z tych tak zwanych „mężczyzn” służących na tym okręcie. Przecież historie o brutalności piratów w Nowym Świecie były powszechnie znane, a o tym, co dzieje się z młodymi niewiastami w ich rękach słyszała nawet dystyngowana szlachetnie urodzona! Ach, gdyby wzrok mógłby zabijać, zaiste trupem padliby nie tylko trwożliwi załoganci pochwyconego statku, ale też wszyscy piraci, co do ostatniego.

Mordercze spojrzenie szlachcianki powróciło wreszcie do nieszczęsnej osoby łysiejącego kapitana – tylko po to, by podwoić swą intensywność. Ten pozbawiony moralnego kręgosłupa nędznik wskazywał właśnie grupie piratów na dziób statku, gdzie stały obydwie damy. Wprost wydawał je na męki i pohańbienie! Widząc kierujących się w ich stronę korsarzy Isabela pisnęła cicho, Sachina zaś wystąpiła do przodu, zasłaniając ją. Jeśli je obie miał czekać los śmierci lub pohańbienia, postanowiła, że przynajmniej wcześniej przeklnie tych przestępców, zdając się na bożą sprawiedliwość.

Słowa zamarły jednak w ustach lady de Montfort nim zdążyła je z siebie wyrzucić, broniąc się w ten ostatni pozostały jej sposób. Oto bowiem podchodzący w stronę jej i jej wychowanki szubrawiec zerwał z głowy szeroki kapelusz z pawim piórem i szarmanckim gestem wywinął nim, kłaniając się jej w istnie dworski sposób. Co więcej, na twarzy nieznajomego ciężko było odszukać cech, które odpowiadałyby typowemu wyobrażeniu pirata – to jest kartoflanego nosa, brakujących zębów, blizn i brutalnej aparycji. Miast tego miała przed sobą mężczyznę zadbanego, o przystrzyżonej grzywie kruczoczarnych włosów, wysokim czole i błękitnych oczach, pod oczy których dobrana był kolor jego wystającej spod płaszcza świeżej koszuli – prawdziwy elegant, bardziej pasujący pałacowi niż pirackiej łajbie.

- Mademoiselle, pani pozwoli że się przedstawię. -Odezwał się mężczyzna nienagannym francuskim. – Imię me Bernard, kapitan „Revanche”, który to okręt ma szlachetna pani właśnie przed oczami. Pragnę prosić o wybaczenie z powodu stresu, na jaki mogła pani zostać narażona – ja i moi ludzie nie zdawaliśmy sobie sprawy, że na pokładzie znajdują się damy. Kapitan już mi wszystko opowiedział, moi ludzie nie zbliżą się nawet do waszych kwater, a jakakolwiek próba uchybienia waszej czci zostanie należycie ukarana. Czy, w trakcie gdy moja załoga będzie przenosiła zawartość ładowni „Swiftsure” na „Revanche”, mogę zaprosić obydwie panie na skromną kolacje?

Skołowana i nie mogąca uwierzyć własnym uszom kobieta dłuższą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa, wpatrzona w uśmiechającą się zachęcająco przystojną twarz pirackiego kapitana. Z otrzęsienia wyrwał ją dopiero łoskot za jej plecami – niechybny znak, że młoda panna Isabela wreszcie zrobiła to, co zawsze wychodziło jej najlepiej – zemdlała.

Piratem wielkim był Bernard
z francuskich ziem pochodził
wysokie czoło bujny wąs
w Tuluzie się urodził
przy pasie wisi nóż, w ręce butelka wina
chcesz zdrowym chłopem być, z piratem nie zaczynaj

Z czarną flagą za pan brat
Bernard od lat wojował
Mężczyznom wróg, niewiastom chwat
on wodnych dróg pilnował
kto szlaku użyć chciał, biel żagli napotykał
błyszczące lufy dział, daj gardło lub umykaj

Pewnego dnia gdy nocy mrok
otulił krwawe wody
na wyspę Avis stawia krok
dwóch jeńców wiedzie przodem
bogatych więźniów wziął! handlarzom dał w niewolę
miecz w sojusz kupców ciął! uciekli precz ramole


Bogactwa Nowego Świata kuszą wielu – i wielu ściąga tu z Europy, licząc że uszczkną coś dla siebie na tym nowym, wspaniałym odkryciu. Niestety, jak to często bywa, na każdego uczciwego człeka znajdzie się trzech innych, którzy tylko by czyhali na efekty jego pracy. Nie inaczej jest i w tym przypadku. O poszczególnych piratach było już głośno wcześniej, jednak wraz z upływem czasu nie jest to temat wygasający – wprost przeciwnie, z każdym kolejnym kwartałem, a nawet miesiącem, rośnie lista nazwisk bandyckich przywódców i watażków, którzy upodobali sobie żywot pod czarną banderą. Szarmancki kapitan Bernard zwany wśród kamratów „Nieugiętym” tylko jednym z nich – czarującym może, lecz również skutecznym jak niemal nikt inny, z wyjątkiem jedynie samego El Flameharto. Prócz niego morskie szlaki nawiedza również coraz większa gromada piratów o mniej znanych, lecz wciąż budzących grozę nazwiskach bądź pseudonimach. Oczywistym jest, że im bogatsze potencjalne łupy, tym więcej jest po nie chętnych – nikogo nie powinno więc dziwić, że do ataków na kupieckie jednostki najczęściej dochodzi na szlaku orteńskim, a także (a może nawet przede wszystkim) argijskim – wszak gorączka srebra i wśród przestępców nie jest czymś nieznanym. Nie należy jednak myśleć, że innym szlakom brakuje operujących na nich piratów. Wszędzie gdzie pojawia się zysk, pojawiają się również chciwe na niego okręty pod czarnymi banderami. Popularne na Morzu Śródziemnym i podupadłe nieco na Bałtyku (po rozbiciu braci vitalijskich) piractwo odnalazło nową niszę i specyfikę w realiach za Atlantykiem – niewielkie rozmiary kolonii i brak bogactw wśród kolonistów i tubylców zniechęca łupieżców do napadania na wybrzeża i osady na lądzie, zachęcając jednocześnie do ataków na okręty przewożące towary do Starego Świata. Wszak nawet jeśli pragnienia łupów piratów nie zaspokoi przewożona na pokładzie gotówka czy kosztowności, to cenne łupy można zawsze po prostu sprzedać w którymś z portów po jednej bądź drugiej stronie Atlantyku – a wszak kupujący za uczciwą cenę bawełnę w Amsterdamie, Lizbonie czy Lubece bezduszni liczygrosze nie będą wnikali, zali weszła ona w posiadanie sprzedającego legalnie czy też nie – zysk to zysk, ryzyko zaś jest dla nich wliczone w cenę.

Rzecz jasna podobne myślenie obce jest przynajmniej niektórym gubernatorom kolonialnym. W końcu ich dochody zależą w dużej mierze od podatków zdzieranych właśnie z kupców – podatków, których piraci oczywiście nie płacą, a których z pewnością zacznie ubywać, jeśli kolejni fundatorzy wypraw handlowych pójdą z torbami przez piratów. Z tego też powodu floty kolonii tunezyjskiej i niderlandzkiej cały czas patrolują wody dookoła swych portów, utrudniając tym samym łupienie zmierzających tam handlarzy w pobliżu wybrzeży – zaś odnajdywanie i ściganie kupców na otwartym morzu jest metodą znacznie mniej dla piratów skuteczna i opłacalną. Pewne sukcesy na tym polu święcić mogą również floty laurentyjska, osmańska, duńska, angielska, czy chociażby egipska – ich patrole były jednak generalnie mniej skuteczne niż działalność Tunezyjczyków (o których po karczmach mówi się, że z mlekiem matki wyssali znajomość pirackich zachowań, od stuleci przodując w tym procederze na Morzu Śródziemnym). Również wokół posiadłości weneckich i genueńskich pojawiły się pewne, nieliczne na razie, okręty, odstraszające piratów – były to jednak działania raczej symboliczne w skali potrzeb.

Cóż dalej wyniknie z pirackich poczynań? Czy znane i opromienione sławą wilki morskie Starego Świata rzucą wyzwanie nowym sławom, zdobywającym (nie)sławę i bogactwa u wybrzeży Nowego Lądu? A może zdecydowana reakcja władz kolonialnych i ich flot położy kres nowemu pokoleniu łotrów, nim zdąży ono mocniej rozwinąć skrzydła? Kto wie, kto wie…
  • Bernard "Nieustraszony" zaczyna swą piracką karierę na pokładzie ciężkiej pinasy "Revanche"
  • Wzrost aktywności pirackiej, zwłaszcza na szlakach orteńskim i argijskim.
  • Niektóre kolonie zaczęły wysyłać swe floty do patrolowania szlaków
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
MrMatinh
Posty: 1050
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 11:29 am

Re: Piraci!

Post autor: MrMatinh »

Rok 1557
Czerwony Korsarz


Obrazek
Kontradmirał Ziembiński w całej okazałości

Niespodziewanie acz stanowczo na pirackiej scenie pojawił się oto nowy gracz. Zwany Czerwonym Korsarzem szybko dał się poznać jako postrach ludności Gotham, sporego miasta położonego w angielskiej kolonii.

O dziwo o człowieku tym wiemy zaskakująco wiele, otóż jest on z pochodzenia Polakiem, synem zubożałego szlachcica ze wsi Stogi niedaleko Gdańska. W rzeczywistości zwie się on Sławomirem z rodu Ziembińskich. Dzieciństwo miał niełatwe, jako jeden z najmłodszych pośród swego rodzeństwa próżno mu było wypatrywać ojcowskiego spadku w przyszłości, a i sam spadek prawdę mówiąc nie był zbyt imponujący. Jako syn szlachcica zagrodowego jego życie niezbyt różniło się od życia syna chłopa, toteż młody człowiek upatrywać swej kariery zaczął w wojsku. Jako, że blisko mu było do Gdańska zafascynował się on marynarką wojenną, jednakże Polska nie posiadała takowej toteż zaciągnął się na hanzeatyckie okręty handlowe aby móc zaznać przygód i trudów morskich wojaży.

Dosłużył się tam podoficerskiego stopnia, jednak wkrótce zaczęły się problemy, dał się poznać jako człowiek gwałtowny i nie stroniący od trunków. Wobec tego wkrótce wyleciał z marynarki handlowej. Wtedy to dał o sobie znać jego ciężki charakter a zwłaszcza mitomania. Bezrobotny marynarz bowiem ogłosił się kontradmirałem i dowódcą „Polskiej Floty Kaperskiej” mającej na stanie dokładnie zero okrętów i jednego człowieka. Przywdział on mundur wzorowany na pirackim na który wydał ostatnie grosze ze służby i już wkrótce dał się poznać mieszkańcom Gdańska. Jego działalność to łażenie po mieście, żebranie o pieniądze, próby wzięcia alkoholu za darmo „bo jak to, polski kontradmirał ma w tawernie płacić!?”. Ponadto był agresywny i bójki z portowych tawern przenosił nawet na ulice, co zazwyczaj kończyło się jego wtrąceniem do miejskiego lochu. Jednak to przyniosło mu rozgłos i zaczęli ciągnąć do niego podobni mu wykolejeńcy życiowi. Stworzoną w ten sposób przez niego bandę nazwał dumnie „Morskimi Drużynami Strzeleckimi”.

To podsyciło tylko mitomanię, jako, że uważał, że powinien teraz służyć samemu królowi polskiemu jako dowódca całej polskiej floty. Jako, że listy wysyłane przez niego z częstotliwością pięciu na dzień do króla dziwnym trafem nie spotykały się z odpowiedzią uznał, że król najwyraźniej go lekceważy, nie działa w interesie polskiej floty. Potem z kolei po wnikliwym dochodzeniu odkrył, że Jagiellonowie to tak naprawdę nie polski ród lecz litewski! Tego było za wiele, Czerwony Korsarz miał teraz cel, aby Polak znowu był w Polsce gospodarzem. Podjął działania, najpierw publicznie ogłosił, że popiera śląskich Piastów jako prawowitych polskich władców. Ta deklaracja musiała zrobić na pijaczkach ze speluny w której przemawiał spore wrażenie, gdyż kiedy powiedział jak chce odzyskać Polskę dla Polaków to kilku z nich przyłączyło się do jego drużyny. Chciał on bowiem na działalności w Nowym Świecie zdobyć środki na odbicie Polski z rąk Jagiellonów i ofiarować tron Piastom.

Wobec tego jego zbieranina którejś nocy zakradła się do portu i ukradła jeden ze stojących tam brygów aby pożeglować do ziemi upragnionej. Dali się już poznać jako łupieżcy Gotham, a w Nowym Świecie taka sława oznacza, że werbunek nowych żołdaków nie jest przesadnie ciężki. Obecnie dysponuje on flotą dwóch okrętów z czego jeden to bryg a drugi to podobno merchantman. Jeżeli chodzi o stosunek do kolonii to nienawidzi on wszystkich poza polską kolonią, z kolei tę właśnie uważa za zagubionych Polaków rządzonych przez litewskiego sługusa zwanego gubernatorem.
  • Na wodach Nowego Świata pojawia się nowy pirat, Sławomir Ziembiński zwany "Czerwonym Korsarzem"
  • Po złupieniu miasta Gotham powiększył on swoją flotę do dwóch statków, jego siła wciąż rośnie
Imp XI: Królestwo Generii, Piracka Republika Tortugi, Norsowie
Imp XII: Królestwo Castiglione
Imp XIII: Marchia Altmarku, GM
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydarzenia”