1551 rok
Francuska inwazja na Clapotę
Francuska inwazja na Clapotę

Dzięki niezliczonym wojnom prowadzonym w Europie, Królestwo Francji dało się poznać współczesnym jako agresywne i wojownicze państwo. Franciszek I czy Henryk II nie na darmo łaknęli coraz to nowych ziem w Italii i Burgundii. Kiedy jednak opór tam okazał się za silny, nowych podbojów Paryż postanowił poszukać za wielką wodą. Francuskie Indie Wschodnie pod wodzą gubernatora Jeana Ribaulta rozwijały się w szybkim tempie. I w tym roku zarządca kolonii postanowił wykazać się przez swym zwierzchnikiem i wysłał wyprawę wojskową w górę Oksany z nadzieją skolonizowania jej dorzecza. Rozkazy jakie otrzymał kapitan Jacques Cartier były jasne i nie pozostawiające pola do dyskusji – ruszyć wzdłuż północnego brzegu rzeki i zająć co tylko można.
Początkowo marsz Francuzów był niczym nie zakłócany. Pierwsze plemię jakie napotkano zajęto siłą po krótkim starciu (a raczej bójce patrząc na jej skalę). Drugie było bardziej rozważne i przyjęło dukaty oferowane przez Francuzów. Jednak za jego terenami istniało państwo-miasto Clapota. Osada ta nie była doprawdy wielka jak na europejskie standardy, lecz na luźno zamieszkanych terenach Genterii stanowiła istotny punkt o znaczeniu geopolitycznym. Nic zatem dziwnego, że Cartier uwidział sobie i przejęcie tej osady – zwłaszcza, że według pogłosek, jeszcze zanim wyruszył z Nowego Paryża, był świadomy jego istnienia.
Mieszkańców Clapoty widok francuskich wojowników początkowo zaskoczył. Jednak kiedy intencje najeźdźców ostatecznie się wydały, postanowiono walczyć w obronie swoich domów. Mieszkańcy wspólnie uchwalili stan wojny i wybrali spośród siebie młodego i ambitnego wodza, zwanego Fulquem. Wokół dowódcy zaczęli zbierać się wszyscy zdolni do noszenia broni tubylcy – w przeciągu zaledwie kilku dni ich liczba urosła do około pół tysiąca dusz.
Fulqum nie był z początku pewny czy wydać Cartierowi walną bitwę czy raczej zamknąć się w mieście i nękać przeciwników wojną szarpaną. Starsi wodzowe proponowali ostrożne działania. Młodsi towarzysze nalegali jednak by bronić każdej piędzi ziemi oraz każdej haty - chociażby w walnej bitwie. Kiedy zwiadowcy donieśli, że najeźdźców jest mniej niż jego ludzi, zaledwie trzy setki, postanowiono ostatecznie rzucić wszystko na jedną szalę. Wojownicy wyruszyli. Bitwa, która rozegrała się na polanie kilka dni marszu od Clapoty, trwała zaledwie godzinę. Początkowo to Ohlonowie prowadzili w starciu na odległość. Doprawdy europejskie kusze były bardziej donośne niż tutejsze łuki, jednak nie na darmo o mieszkańcach okolicznych ziem mówi się, że są wybitnymi łucznikami. Dodatkowo na każdego kusznika Cartiera przypadało trzech ichniejszych strzelców. Tedy nie chcąc ryzykować końca tego starcia – Jacques rzucił swoją jazdę i pikinierów do szarży. To był decydujący moment, gdyż tubylcy nigdy jeszcze nie walczyli z „czworonożnymi demonami” i wpadli w popłoch zaledwie po kilku minutach walki. Indianie poszli w rozsypkę, przez co krótkie starcie opłacili niemal dwoma setkami poległych w pościgu.
Cartier spodziewał się zająć Clapotę teraz z marszu. Niemile się zaskoczył jednak kiedy bramy w palisadzie pozostały zamknięte na jego przybycie. Fulqum zebrawszy część ocalałych mężczyzn zamknął się w mieście posiadającym prymitywne umocnienia do obrony. Mimo wszystko to wystarczyło, by odeprzeć szturm osłabionych Francuzów, którzy ponad to nie mogli użyć efektywnie przewagi jakie dawały im kusze i konie. Najeźdźcy zatem musieli zadowolić się rozbiciem obozu i prowadzeniem oblężenia.
Zima zatem zastała Francuzów oblegających miasto i męczących przez drobne ataki partyzanckie grupy Ohlonów, którzy uratowali się z bitwy, lecz nie zamknęli się w Clapocie. Cartier na podstawie zeznań jeńców szacuje, że miasto nie ma wielkich zapasów żywności i zapewne podda się w przyszłym roku. Jednakże napisał do gubernatora prośbę o posiłki, które to mogą być wielce pomocne przy dalszych pacyfikacjach. Pomimo zwycięstwa w pierwszej większej bitwie z tubylcami, całe to oblężenie przyhamowało postępy Europejczyków w tym rejonie. Może nagroda jednak okazać się warta czekania?
