
Karawele, cuda portugalskiej myśli inżynieryjnej, idealne do eksploracji i handlu. Z walką - już nieco gorzej...
W Starym Świecie wrze. Dwie z największych europejskich potęg gotują się do walki. Z jednej strony Lew - Karol V, Cesarz Europy - Władca Cesarstwa Rzymskiego, Kastylii, Aragonu, Niderlandów, Włoch... Z drugiej zaś Młody Wilk - Henryk II Walezy - Król Francji. Niewątpliwe było, że europejskie problemy przeniosą się do Nowego Świata - pytanie jednak, czy spodziewać się można było, że to właśnie na morzach Warnenzji padną pierwsze strzały, które wywołać mogą wojnę.
Oto bowiem Francuska kolonijna wielka flota (składająca się z karawel i lekkiej karaki) wyruszyła na północ w sobie znanym celu. Gubernator kolonii Kastylijskiej zaś, nie wiadomo czy na polecenie Metropolii, czy też z inicjatywy własnej, zdecydował się na podjęcie działań - wszak Francuzi są wrogami, a nie ma czekać aż się wzmocnią - a cokolwiek robią, z pewnością zyski im jakieś przyniesie. Rozkazał zatem wielkiej kolonialnej flocie Kastylii (składająca się z karawel i lekkiej karaki) wypłynięcie i przechwycenie floty Francuzów. Udało się to jej w okolicy wyspy Lepy, gdzie obie morskie siły się spotkały.
Nie od razu doszło jednak do rękoczynów, czy raczej działoczynów. Admirał Kastylijski wysłał jedną z karawel pod dowództwem kapitana Diego Gonzaleza jako poselstwo do Admirała Francuskiego z żądaniem zawrócenia pod groźbą ataku. Na odpowiedź musiał sobie nieco poczekać - Francuz bowiem nie otrzymał żadnych wytycznych co zrobić w razie napotkania "wrogich" sił. Koniec końców uznał jednak, że on nie da sobie w kaszę dmuchać - zwłaszcza, że zaczął akurat dmuchać mu przyjazny wiatr. Rozwinął więc żagle i ruszył na północ - za nim zaś siły kastylijskie. Żadnej większej potyczki jednak nie nawiązano - siły Iberyjczyków i franków oddały w swoją stronę kilka salw, gdzieniegdzie uszkodzono ożaglowanie.
Admirał Kastylijski nie chciał jednak wracać bez żadnego zwycięstwa - uzupełnił zatem pośpiesznie zapasy w stolicy i zaczekał w okolicy Lepy i przygotował zasadzkę na wypadek powrotu francuzów. Trochę musiał zaczekać, niemniej w końcu w oddali zobaczyć można było francuskie bandery. Znany już francuzom Diego Gonzalez ustawił swoją karawelę wprost naprzeciw francuskich okrętów, nie próbując tym razem pertraktować - z oddali zaczął już ostrzał wrogich statków. Większość strzałów była jednak niecelna. Zamiast tego do przodu wyrwała się francuska karawela "Catherine", nazwana na cześć żony Króla Henryka. Zdołała ona dogonić panicznie uciekającego przed przeważającymi siłami kapitana Gonzaleza i poturbować jego statek. Jej kapitan, Jean-Claude Damme dowiedział wiedział jednak, że Kastylijski kapitan właśnie na to liczył, w momencie gdy zza wyspy wyłoniła się hiszpańska Karaka, która oddała w stronę Catherine kilka celnych salw, dziurawiąc jej kadłub. Szczęśliwie hiszpański statek był słabo wyposażony i dość szybko skończyła się amunicja, która została już nadwyrężona poprzednią potyczką.
Oto bowiem Francuska kolonijna wielka flota (składająca się z karawel i lekkiej karaki) wyruszyła na północ w sobie znanym celu. Gubernator kolonii Kastylijskiej zaś, nie wiadomo czy na polecenie Metropolii, czy też z inicjatywy własnej, zdecydował się na podjęcie działań - wszak Francuzi są wrogami, a nie ma czekać aż się wzmocnią - a cokolwiek robią, z pewnością zyski im jakieś przyniesie. Rozkazał zatem wielkiej kolonialnej flocie Kastylii (składająca się z karawel i lekkiej karaki) wypłynięcie i przechwycenie floty Francuzów. Udało się to jej w okolicy wyspy Lepy, gdzie obie morskie siły się spotkały.
Nie od razu doszło jednak do rękoczynów, czy raczej działoczynów. Admirał Kastylijski wysłał jedną z karawel pod dowództwem kapitana Diego Gonzaleza jako poselstwo do Admirała Francuskiego z żądaniem zawrócenia pod groźbą ataku. Na odpowiedź musiał sobie nieco poczekać - Francuz bowiem nie otrzymał żadnych wytycznych co zrobić w razie napotkania "wrogich" sił. Koniec końców uznał jednak, że on nie da sobie w kaszę dmuchać - zwłaszcza, że zaczął akurat dmuchać mu przyjazny wiatr. Rozwinął więc żagle i ruszył na północ - za nim zaś siły kastylijskie. Żadnej większej potyczki jednak nie nawiązano - siły Iberyjczyków i franków oddały w swoją stronę kilka salw, gdzieniegdzie uszkodzono ożaglowanie.
Admirał Kastylijski nie chciał jednak wracać bez żadnego zwycięstwa - uzupełnił zatem pośpiesznie zapasy w stolicy i zaczekał w okolicy Lepy i przygotował zasadzkę na wypadek powrotu francuzów. Trochę musiał zaczekać, niemniej w końcu w oddali zobaczyć można było francuskie bandery. Znany już francuzom Diego Gonzalez ustawił swoją karawelę wprost naprzeciw francuskich okrętów, nie próbując tym razem pertraktować - z oddali zaczął już ostrzał wrogich statków. Większość strzałów była jednak niecelna. Zamiast tego do przodu wyrwała się francuska karawela "Catherine", nazwana na cześć żony Króla Henryka. Zdołała ona dogonić panicznie uciekającego przed przeważającymi siłami kapitana Gonzaleza i poturbować jego statek. Jej kapitan, Jean-Claude Damme dowiedział wiedział jednak, że Kastylijski kapitan właśnie na to liczył, w momencie gdy zza wyspy wyłoniła się hiszpańska Karaka, która oddała w stronę Catherine kilka celnych salw, dziurawiąc jej kadłub. Szczęśliwie hiszpański statek był słabo wyposażony i dość szybko skończyła się amunicja, która została już nadwyrężona poprzednią potyczką.

Kapitan Jean-Claude Damme na własnej skórze poczuł siłę kastylijskiej marynarki wojennej.
Nie wiedział tego jednak admirał francuski, który zarządził całkowity odwrót w stronę kolonii. Koniec końców żaden z admirałów nie odniósł decydującego zwycięstwa. Z jednej strony Hiszpan nie zrealizował celu, który został mu przydzielony, z drugiej zaś francuz mimo iż dotarł do celu to poniósł spore straty w wyniku hiszpańskiej zasadzki. Obu z pewnością suszyć głowę będą teraz Gubernatorzy, w których gabinetach atmosfera jest tak gęsta, że można by ją ciąć nożem. Wojny jeszcze oficjalnie nie wypowiedziano, ale wszyscy są pewni, że jest to jedynie kwestia czasu.