
A rok to był
851
Popiołem jesteś
~~Muzyka~~
Wciąż jeszcze ciepły, szary popiół przesypywał się z wolna przez zaciśniętą pięść mężczyzny. Niemłody już, czarnowłosy rybak nie ruszał się, wpatrzony w pogorzelisko. Miejsce, które jeszcze do niedawna było jego domem, teraz praktycznie nie istniało - czarne pozostałości belek podtrzymujących pokaźną niegdyś chatę stały przekrzywione i zwęglone, górując nad dogorywającymi resztkami strzechy i ścian, niegdyś wyznaczającymi granicę między wnętrzem a zewnętrzem.
Powietrze dookoła było szare, suche. Mdły swą spalenizny mieszał się w nim z wiecznie obecnym na wyspach zapachem soli i ryb, którym przesiąknięty był skórzany kaftan Farroka. Mężczyzna - Farrok Eshan - zataczając się, z trudem powstał na nogi. Jednym uchem słyszał dźwięków dochodzących zza jego chałupy: krzyków przerażenia i rozpaczy innych mieszkańców wioski, którzy znajdowali swoje domy albo swoich bliskich: swoje żony, swoje dzieci, swoich starszych. Wszystkich tych, którzy zostali w wiosce, podczas gdy mężczyźni pracowali na rybackich kutrach i skąpych poletkach, by zapewnić swoim rodzinom kolacje. Wszystkich tych, którzy byli tu, kiedy nastąpił atak.
Stojący pośrodku zgliszczy Eshan nie krzyczał. Nie szukał zmarłych. Z godną podziwu wytrwałością milczał, nie unosił głosu. Niczym prawdziwy Krebain, Farrok w obliczu cierpienia zachowywał kamienną twarz i powagę, nieskalaną płaczem czy żałobą - tak jak uczyła go tego matka. Tak jak chcieliby jego przodkowie.
Prawdę powiedziawszy, w głębi ducha rybak czuł się zagubiony. Od dawna już nie posiadał rodziny - najstarsza siostra opuściła Sępie Wyspy niemal dziesięć wiosen temu, szukając szczęścia w którymś z wielkich miast Wybrzeża Żmijów. Jego rodzice dawno już spoczywali w grobach: czasami doglądał kwiatów rosnących na lokalnym cmentarzu w miejscu gdzie chcieli być pochowani. Ojciec, wielbiący morze i wszystko co z nim związane romantyk, przybyły na te wyspy z nieznanych ziem na południu, o których brzegach opowiadał Farrokowi godzinami. I matka - córka wojowniczych furii z północy, zajadła zdobywczyni tych wysp, które jej lud postanowił uczynić swoim domem. Farrok nigdy nie rozumiał dlaczego jego rodzice pobrali się ze sobą. Jaki los, bóg albo przeznaczenie mogło połączyć ze sobą dwie tak różne osoby? Jaka moc mogła sprawić, że na przekór wszelkiemu rozsądkowi i prawdopodobieństwu stworzyli oni szczęśliwą, dzietną rodzinę mieszkającą w skromnej, nadmorskiej chacie rybackiej wioski?
Chacie, która teraz dogorywała.
Farrok ruszył przed siebie, sztywnym krokiem brodząc w zaściełającym grunt popiele. Wielokrotnie łatany dach załamał się całkowicie, rozpadając na miliard ciemnoszarych drobinek. Mężczyzna mechanicznym krokiem przestąpił nad niegdysiejszym progiem, przechodząc wzdłuż nieistniejącej ściany, na której niegdyś zwykł wieszać swoje wierzchnie odzienie. Nauczył się tego od ojca. Matka zawsze awanturowała się, że od trzymania jego płaszcza w domu całe wnętrze zaczyna śmierdzieć rybami i nie da się tego wietrzyć, ale stary marynarz i tak wiedział swoje: zawsze dbaj o swoje narzędzie pracy. Jako człowiek wychowany w rybackim fachu od małego, ojciec Farroka doskonale rozpoznawał fakt, że w jego profesji ciepły ubiór był nie mniej istotnym narzędziem co sieci czy wiosła. Zdolność do spędzenia wielu godzin, często nocnych, wietrznych lub przeklętych złą, deszczową pogodą, była kluczowa jeśli chciało się mieć gwarancje na przyniesienie do domu kolacji. W pracy rybaka nie było możliwości urlopu, nie było zwolnienia z powodu choroby, nie było wymówki dostatecznie ważnej, by znieść dla niej widok twarzy głodnych dzieci witający go w progu. Ciepłe, nieprzemakalne ubranie było niezbędne. Nawet fajka nie była tak istotna.
Pogrążonych we własnych myślach Farrok stanął w miejscu, gdzie do niedawna znajdowało się jego łóżko. Nie prosty siennik, jakich pełno było w sąsiednich chatach, lecz prawdziwe łóżko, wygodne i duże. Pamiętał jak za dzieciaka razem z siostrami biegał po całej wyspie, szukając mewich piór, by wypchać nimi posłanie. Ojciec i dziadek krzywili się na to, że nie pomaga im w pracy, ale nie protestowali - to był wspólny prezent dla matki. Babcia uszyła poduszkę, a ojciec wyprawił się aż do Hammashlati, by kupić najlepszy materiał na kołdrę. Był to zbytek, rzecz zupełnie niepotrzebna i nieprzystająca do niebogatego domu. Ale nikt z nich nigdy nie pytał dlaczego, a matka zawsze wyglądała na taką spokojną, kiedy na nim leżała.
A potem umarła. Choroba przykuła ją do tego mebla, skurczoną i szepczącą coraz ciszej. Choroba dokonała tego, czego nie zdołały miecze siepaczy Sępiego Króla, czego nie przemogli legendarni Savorachowie z południa ani żaden z trudów życia pełnego wojen i konfliktów. Umarła tutaj, wpatrzona w wiszącą nad łóżkiem półkę, na której leżała fajka jej męża, który nigdy nie powrócił z morza.
Teraz ani łóżka, ani półki nie było. Resztki miękkiego puchu wystawały gdzieniegdzie pośród grudek zwęglonego drewna i popiołu. Po wysłużonej poduszce nie pozostał żaden ślad. Być może płomienie strawiły ją w całości. A może stanowiła teraz łup jakiegoś obcego pirata, który przechwalał się jej delikatnością ściskając w zębach zrabowaną fajkę pełną dawno niepalonego ziela. Nie miało to teraz znaczenia. Nic z tego nie miało znaczenia.
Farrok westchnął ciężko do własnych myśli i rozejrzał się. Jego wzrok odruchowo uciekł w stronę znajdującego się na środku izby paleniska, przy którym zwykł siadać, by ogrzewać zdrętwiałe od mrozu dłonie i przygotowywać kolacje dla siebie i reszty. Należało to do jego obowiązków po śmierci rodziców, jako głowy domu. Jeszcze nim jego siostry wyprowadziły się z wioski zdołał przyzwyczaić się do tej roli. To było... dobre, mieć coś do roboty. Zawsze znajdować kolejne zadanie, zawsze brać odpowiedzialność za problem, który mógł rozwiązać. Chociaż od wielu lat mieszkał w tym domu sam, Farrok nigdy nie czuł się dzięki temu samotny. Przynajmniej aż do teraz.
Zmęczony tymi rozważaniami rybak dostrzegł przewrócony stołek, leżący koło zagaszonego paleniska. Kopnięty mebel nie był na tyle cenny by napastnicy mogli chcieć go zabrać, ani na tyle ważny żeby dołożyć starań o jego zniszczenie. Kręcący głową Farrok ruszył ku siedzisku, by chociaż na chwile ulżyć zdrętwiałym nogom. Kiedy jednak postąpił do przodu, jego stopa zahaczyła o coś leżącego pod warstwą popiołu, niemal posyłając zaskoczonego mężczyznę twarzą na ziemię - w ostatniej chwili złapał równowagę i utrzymał się w pozycji stojącej.
Ciągle wyprowadzony z równowagi nagłą niespodzianką Farrok otrzepał się, by po chwili ostrożnie sięgnąć rękami w miejsce, gdzie jego but natrafił na przeszkodę. Po krótkiej chwili przeczesywania gruntu jego dłonie zacisnęły się na czymś, wyciągając spod resztek sufitu sprawcę całego zamieszania. Był to topór. Eshan uważnie przyjrzał się szaremu od popiołu narzędziu. Nie, nie narzędziu - broni. Poprawił się, obracając i ważąc w dłoni ciężar przedmiotu. Toporek był zbyt lekki by mógł zastąpić siekierę do rąbania drwa, ostrze było zbyt duże, a trzonek owinięto dwoma rzemykami, by ułatwić chwyt. Fantazyjnie wygięty kształt przedmiotu wskazywał, że nie była to jedynie chałupnicza samoróbka, narzędzie pracy żyjącego z nędzy innych pirata. To była prawdziwa broń, wyważona i dobrze leżąca w ręce - wykonana na zamówienie, jeśli Farrok miałby spekulować, i to raczej dla kogoś mniejszego niż on. Mimowolnie uśmiechnął się, wspominając ile razy wypytywał matkę o historie z jej przeszłości. Opowieści, których w przeciwieństwie do ojca nie opowiadała chętnie, a nigdy kiedy był młodszy. Historie pełne strachu, krwi i nienawiści, które ścigały ją gdziekolwiek się udała: za wyjątkiem tego małego domu na krańcu świata, gdzie czekał na nią kochający mąż i wpatrzone w nią dzieci.
Farrok raz jeszcze obrócił w dłoni broń. Jego oblepione popiołem palce wyczuły i potarły niewielkie zagłębienie, które okazało się grawerunkiem: małym symbolem ptaka o rozłożonych skrzydłach i kraczącym dziobie.
Kilka godzin później spośród ruin wioski wyłoniła się pojedyncza postać. Samotny mężczyzna przecisnął się między lamentującymi wdowami i czarnymi od grzebania w popiele rybakami, przytrzymując mocniej wydymający się na wietrze ciemny, nieprzemakalny płaszcz. Pod jego połą, za pazuchą dało się zobaczyć fantazyjnie wygięte ostrze topora z grawerunkiem kruka. Poprawiający podróżny tobołek z resztą jego ocalonego dobytku Farrok Eshin ruszył w kierunku Hammashlati. Jego twarz była ponura, zdecydowana. Szedł wyrównać rachunki.
* * *
Późną jesienią 850 roku wyspy Skulk i Ikas padły ofiarą napaści morskiego ludu Juumitów. Podzielone pomiędzy lenno wezyra z Hammashlati i księcia Sidamona z Bagratów wyspy okazały się być nieprzygotowane do odparcia napaści. Zburzone po upadku Sępiego Króla umocnienia i twierdza niegdyś wielkiego miasta Hammashlati nie zostały odbudowane, a niezbyt mocno zaludnione wyspy nigdy do końca nie podniosły się po ciężkich czasach Ciemnego Słońca, a także latach rządów i wojen Kertha. Zbrojni księcia Sidamona i milicje miejskie Hammashlati nie stanęli do walki, ograniczając się do osłony najważniejszych ośrodków. I tak dzięki ich staraniom ocalono książęcy zamek Zeg, wewnętrzny gród miejski, a także cudownie uratowaną Świątynie Zmierzchu, w której schronili się glaudanistyczni mnisi i uchodźcy. Jednocześnie tym samym na los łupieżców wydano nie tylko przedmieścia i podzamcze, ale również liczne pomniejsze wioski i miasteczka, będące domem większości populacji wysp. Złożona z potomków Krebainów, Ossiarchów, Bagratów i najróżniejszych ludów wywodzących się z Warezji ludność poszła pod miecz, zdana na własny rachunek, podczas gdy jej panowie kryli się za wysokimi murami. Tylko brakowi czasu i sił przypisywać można ocalenie tych, którzy przeżyli, nim łupieżcza rejza przeminęła.
Podczas gdy strwożeni patrycjusze przerzucali się wzajemnymi oskarżeniami z niedbałymi książętami, w dalekim Hadat zawrzało, gdy wieści o tych wydarzeniach dotarły do stolicy. Królewski rozkaz wprawił w ruch dziesiątki okrętów, które pod sztandarami siedmiu szlachetnych eskadr rozwijały swoje czarne żagle. Zniesione zostały dawne zakazy, wydane jeszcze przez królową Artuzę, zakazujące odbudowy dawnych fortec Sępiego Króla. Wyspy, zwane Sępimi, wkrótce miały przerwać swój lament, by wsłuchać się w równy rytm żelaznych chodaków przywdzianych przez nadciągające roty królewskiej armii, która przybywała by strzec ziem poddanych jej opiece.
- Sępie Wyspy zostają splądrowane przez Juumitów
- Królewska flota rozpoczyna patrolowanie wybrzeża
- Na wyspy przybywa garnizon królewski