Fronty


Krew i śmierć.
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Fronty

Post autor: Tymus »

Front w Attigliano
836/837 RNE

Skład

Księstwo Attigliano

Armia Królewska:
Dowódca: [brak]

Skład:
Guardia del principe - Kompania Zielonego Węża - 200 ludzi [WZ]
Kompania Ziemska - Kawalerowie Ziemscy - 200 ludzi [WZ]
Gwardia Attigliano- Gwardia Obywatelska - 200 ludzi [WZ]

Obrona potoczna:
Dowódca: Riccardo di Vanesi [0]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 600 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 300 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 300 ludzi [PR]


Konfederacja Teopolska

Ruszenie Insurekcyjne
Dowódca: Jan Ascanio [0]

Skład:
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 700 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 500 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 500 ludzi [PR]

Obrazek

Attigliano ah, Attigliano! Kraina gdzie nawet prosty kondotier może zostać księciem, nędzarz bogaczem, a plebejusz - szlachcicem. Równie łatwo jak wznieść się, jeśli nie łatwiej, można tam jednak upaść w mroki zapomnienia i rozpaczy. Władający do niedawna tą domeną Niccolo Valeri zdawał się doskonale to rozumieć. Pochodzący z kupieckiej rodziny najemnik i kondotier na usługach poprzedniego księcia Orvello Scilicio dzięki połączeniu wojskowych talentów i dobrze zrealizowanej politycznej intrygi zdołał w końcu samodzielnie obalić swego mocodawcę i sięgnąć po władzę nad tą niespokojną krainą. Nie zaprzepaścił on jednocześnie zdobytych własnymi rękami za rządów poprzednika ziem na zachodzie: wydartego Srebrnej Lidze pogranicza, a także niezależnego niegdyś księstwa Selecji. Grożąca niestabilnością i próbami rewanżyzmu sytuacja zdawała się zmierzać do stabilizacji - na podbite tereny ściągnęli dość tłumnie attiglianczycy, a miejscowa arystokracja, przyzwyczajona do częstych zmian władzy, nie miała problemu z akceptowaniem nowego dyktatu. Sam książę często bywał w największym mieście regionu - Teopolu, który zaczęto popularnie nazywać "Zachodnią stolicą" księstwa.

W roku 833 Niccolo Valeri zmarł jednak, a władzę po nim przejął jego syn - niespełna osiemnastoletni Antonio. Młodzieniec dzięki wsparciu wuja Joanesa zdołał wprawdzie zapewnić sobie bezproblemową sukcesje i koronował się wkrótce na księcia, nadaniami i podarkami zjednując sobie najbliższe otoczenie; na tym jednak zakończyły się jego sukcesy. Ukontentowany z przywilejów władzy i swej nowej pozycji Niccolo rzucił się w wir zabaw i rozpusty, zarzucając aktywną politykę. Skupiający się raczej na polowaniach i grach towarzyskich niż rządzeniu krajem nowy książę ograniczył wydatki swej administracji do niezbędnego minimum, wstrzymując się od podejmowania nowych prac czy realizacji projektów planowanych przez jego ojca. Z przyjemnością obserwował podobno za to pęczniejącą coraz bardziej zasobność swego skarbca, w którym gromadziły się coraz to większe sumy. Bierność ta zraziła wkrótce do monarchy co bardziej ambitnych dworzan i ośmieliła jego wrogów - prosty lud zaś zaczął nazywać księcia Antonim Skąpym, prześcigając się w domniemaniach o złotych górach gromadzonych w książęcym pałacu Attigliano.

Tymczasem wobec braku działań książęcej władzy nad Teopolem zaczęły krążyć ciemne chmury. W mieście doszło do związania sprzysiężenia Czarnych Kapturów - początkowo byli to tylko niezadowoleni miejscy rzemieślnicy, z czasem jednak ich postulaty zaczęły przybierać znacznie bardziej polityczny charakter: dołączać do nich zaczęli rozmaici wywrotowcy, sympatycy (a może agenci?) Srebrnej Ligi, ambitni lecz pozbawieni perspektyw synowie arystokracji i lojaliści księstwa Selecji - wśród nich również niejaki Filipo Bambero, nazywany "prawowitym dziedzicem Selecji". Taka rojna zbieranina, niezorganizowana i niejednolita, z pewnością rozpadłaby się od samej groźby książęcej interwencji - ta jednak nie nadchodziła, a w grupie z czasem do głosu zaczęli dochodzić coraz bardziej przedsiębiorczy i skorzy do działania, radykalni członkowie. Niedofinansowywane książęce służby nie potrafiły, albo nie chciały potrafić przeciwdziałać gromadzeniu przez członków sprzysiężenia zasobów, kontaktów i zapasów uzbrojenia. Chociaż ostrzegawcze sygnały pojawiały się wśród niektórych doradców, ci byli przez księcia ignorowali albo nie dopuszczani przed jego oblicza przez mniej "pesymistycznych" faworytów. Tymczasem zaś znaczne środki faktycznie były gromadzone, a postępujące przez miesiące przygotowania zmierzały z wolna ku końcowi.

Ostatecznie w marcu roku 837 wszystko było gotowe. Dano sygnał - podpalając stary browar na przedmieściach miasta - na który w mieście przeciwnicy księcia wyszli na ulice. Zamieszki, których zaskoczona straż miejska nie była w stanie w porę opanować, przerodziły się szybko w walki uliczne, które rozlały się również na okoliczne prowincje. Już pierwszego dnia rebelianci osiągnęli znaczny sukces - ich członkowie należący do garnizonu miejskiego otworzyli bramy cytadeli Teopola, co pozwoliło na zdobycie jej i przechwycenie zgromadzonej wewnątrz broni. Rozjuszona sukcesem, przyłączająca się do triumfującej strony tłuszcza miejska wytargała również z łóżka gubernatora miasta, di Alienise, by następnie zrzucić go z murów na pewną śmierć - wbrew planom buntowników, którzy ważnego jeńca planowali trzymać jako zakładnika.

Śmierć di Alienise uświadomiła części buntowników potrzebę scentralizowania dowodzenia - nie mogąc na razie zgodzić się co do właściwego kierunku działań, wyłonili w końcu ze swoich szeregów grupę najbardziej wpływowych postaci, która ogłosiła się Kapitułą, tymczasowo przejmującą władzę w mieście. Ta z kolei wydała odezwę, wzywającą ludność do zbrojnego oporu przeciw okupantom z Attigliano, na czele formowanych oddziałów pospolitego ruszenia stawiając zaś niejakiego Jana Ascanio - kupca z Teopola, który zasłynął podczas szturmu na cytadelę.

O ile początek powstania musiał być totalnym szokiem i zaskoczeniem dla niczego nieświadomego księcia, o tyle wyznaczony jeszcze przez jego ojca miejscowy rządca, Atei Gulio di Vanesi, był bardziej świadomy groźby sytuacji - i zareagował najszybciej jak mógł. Na wieści o mobilizujących się rebeliantach w Sardei skrzyknął on wiernych księciu ludzi i wezwał lojalistów do przybywania pod jego rozkazy do Tenfine, w pobliżu granic właściwego Attigliano. Zbieranie sił po jednej i po drugiej stronie trwało około miesiąca, jednak żaden z wodzów nie czuł się na tyle mocno, by podejmować większe akcje zaczepne. Obawiający się możliwego ruchu i porażki obydwie armie zdawały się na coś czekać - powstańcy konsolidowali swą władzę na nowo zajętych terytoriach, a di Vanesi nie chciał zaczynać kampanii bez pozwolenia swego księcia... ani bez jego zbrojnych. Te jednak nie nadchodziły, wobec czego kolejne tygodnie mijały na niewielkich potyczkach i wzajemnych podjazdach, które do niczego nie prowadziły.

Jedną z niewielu znaczniejszych konfrontacji było starcie pod zamkiem Aresti, leżącym w południowej prowincji Atei. Słysząc o postępach zbliżających się buntowników dowódca zamku zdecydował się poddać go rebeliantom, nie czekając na przybycie odsieczy. Ta ostatecznie nadeszła, prowadzona przez jednego z oficerów Gulio. Próba odbicia zamku nieskoordynowanym szturmem z marszu nie powiodła się jednak, wobec czego podjęto decyzje o wycofaniu się z całej Atei. Nim to jednak uczyniono, kilku miejscowych arystokratów doniosło lojalistom, że w stronę zamku zbliżają się niewielka grupa spóźnionych posiłków rebeliantów. W jednym z rzadkich przejawów inicjatywy podczas tej kampanii dowódcy lojalistów zdecydowali się zatem osaczyć i zniszczyć ten osamotniony oddział - sukces, który znacząco ostudził zapał rebeliantów do kontynuowania zwycięskiego marszu. Tym bardziej, że pod koniec roku do obozu lojalistów zaczęły faktycznie przybywać zaciężne hufce książęcych najemników: dotychczas tkwiących bez sprawnego dowództwa w obozie pod stolicą. Wśród nich zabrakło jednak osoby księcia, którego przybycia wielu ciągle oczekuje.

Chociaż sytuacja zdaje się być na razie patowa, Antonio Valeri zdaje się mieć w ręku wszystkie argumenty do jej rozwiązania - zarówno bitnych najemników swego ojca, w tym osławioną Kompanie Zielonego Węża, jak również ponoć bajecznie wprost bogaty skarbiec, dzięki któremu może na czele świeżych sił rozbić niezbyt profesjonalnych i niezdecydowanych buntowników. Jednocześnie jednak młody książę już teraz wiele utracił - rebelia rozkwitająca za jego panowania na ziemiach przyłączonych przez jego ojca podważa jego autorytet i stanowi poważny policzek dla prestiżu książęcego tronu. Nawet skryty w swym książęcym pałacu w Attigliano Antonio odczuwa narastającą wobec jego bierności niechęć i ostre słowa przedstawicieli signores i kupieckich rodów - niebezpieczny sygnał dla władcy z tak krótko panującej dynastii. O ile militarnie rebelianci z Kapituły nie wydają się zbyt silni, a polityczne podziały pomiędzy zwolennikami niezależności i stronnikami Srebrnej Ligi zdają się pożerać ich czas i środki, o tyle utrata twarzy przez księcia w "mieście na wzgórzu" może oznaczać, że podąży on śladami niegdysiejszego księcia Orvello Sciliciego. Wszak ambitnych kondotierów nie brakuje, a kto raz wzniósł się na szczyt, może zeń rychło spaść...

► Pokaż Spoiler

Straty

Księstwo Attigliano

Armia Królewska
Dowódca: [brak]

Skład:
Guardia del principe - Kompania Zielonego Węża - 200 ludzi [WZ]
Kompania Ziemska - Kawalerowie Ziemscy - 200 ludzi [WZ]
Gwardia Attigliano- Gwardia Obywatelska - 200 ludzi [WZ]

Obrona potoczna:
Dowódca: Riccardo di Vanesi [0]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 600 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 200 ludzi [PR] (-100)
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 200 ludzi [PR] (-100)


Konfederacja Teopolska

Ruszenie Insurekcyjne
Dowódca: Jan Ascanio [0]

Skład:
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 500 ludzi [PR] (-200)
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 500 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 500 ludzi [PR]


Podsumowanie
  • W zachodnich częściach Księstwa Attigliano wybucha powstanie, a rebelianci proklamują zawiązanie Konfederacji Teopolskiej
  • Powstańcy zajmują Maezję, Sardeię i większość Atei, lojaliści zaś gromadzą się w Tenfine
  • Bierność księcia i wybuch powstania wielce osłabiają autorytet Valerich
  • Księstwo Attigliano traci 17 punktów prestiżu
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Fronty

Post autor: Tymus »

Front w Attigliano
838/839 RNE

Skład

Księstwo Attigliano

Armia Książęca:
Dowódca: sir John Darkwood [5]
Sztab: Gert Coen [3]

Skład:
Guardia del principe - Kompania Zielonego Węża - 200 ludzi [WZ]
Kompania Ziemska - Kawalerowie Ziemscy - 200 ludzi [WZ]
Gwardia Attigliano- Gwardia Obywatelska - 200 ludzi [WZ]
Kompania Czerepa- Halabardnicy - 100 ludzi [Naj]
Kompania Czerepa- Pikinierzy - 200 ludzi [Naj]
Kompania Czerepa- Lekkie bombardy - 2 działa [Naj]
Chorągiew Północna- Rycerze - 100 ludzi [Naj]
Chorągiew Północna- Giermkowie - 200 ludzi [Naj]

Armia Zachodu:
Dowódca: Riccardo di Vanesi [1]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 400 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 500 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 800 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 400 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 400 ludzi [PR]


Konfederacja Teopolska

Ruszenie Insurekcyjne
Dowódca: Jan Ascanio [1]
Sztab: Symnach "Kulawy" [8]

Skład:
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 300 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 800 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 600 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 600 ludzi [PR]
Barwna Chorągiew- Pikinierzy - 300 ludzi [Naj]
Barwna Chorągiew- Kusznicy - 100 ludzi [Naj]
Barwna Chorągiew- Strzelcy z rusznicami - 100 ludzi [Naj]


Srebrna Liga

Kontyngent Wsparcia
Dowódca: Lazaros Scafidides [3]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 300 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 600 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 800 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 1400 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 1300 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 1300 ludzi [PR]
Regiment Calabrasca- Szermierze - 300 ludzi [Naj]
Talifatowie- Lekka kawaleria - 200 ludzi [Naj]
Artyleria- Lekkie bombardy - 4 działa [WZ]
Artyleria- Serpentyny - 2 działa [WZ]
Straż Miejska - Straż Miejska - 600 ludzi [WZ]
Straż Dróg - Straż Dróg - 200 ludzi [WZ]

Święte Państwo

Wojska Świętego Państwa
Dowódca: Clavinicus Akropolites [1]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 300 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 500 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 600 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 2000 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 1100 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 1100 ludzi [PR]
Bracia Miecza - Bracia Miecza - 100 ludzi [WZ]
Legioniści - Legioniści - 200 ludzi [WZ]
Regiment Kuszniczy - Regiment Kuszniczy - 500 ludzi [WZ]



W nieoczekiwanym zwrocie akcji, domowe zmagania między książęcą władzą a insurekcjonistami z zachodnich prowincji księstwa Attigliano przemieniły się w roku 838 w kilkustronną wojnę obejmującą sąsiednie kraje, bezpośrednio interweniujące w konflikt siłami wcale nie skromnych armii. Stawkę podniosły tu zwłaszcza działania Wikariusza Świętego Państwa. Andronikos VI podjął tu serie nieoczekiwanych działań - w pierwszej kolejności wyprawił poselstwo do Teopola, któremu towarzyszyła ogromna karawana niosąca bardzo potrzebne buntownikom uzbrojenie i oręż. Następnie zaś zażądał od przywódców powstania przyjęcia prawdy wiary katlonizmu (oczywiście w wydaniu medyjskim). Kapituła powstańców, składająca się w znaczącej większości z elythystów, do tego zagrzana do boju ostatnimi sukcesami, żądaniom tym rzecz jasna odmówiła - uzbrojenia jednak nie zwracając, zamiast tego wykorzystując je do wzmocnienia własnych szeregów, a także pozyskania dodatkowych środków do zatrudnienia najemników. Wobec takiego obrotu sytuacji Wielki Wikariusz ogłosił walną wyprawę na południe, rozgrzewając uśpiony w ostatnich latach pokojem ferwor wiary swoich legionów.

W całej tej historii niejednemu na myśl przechodzi, że Andronikos mógł już od samego początku planować wymuszenie swych żądań drogą miecza - z pewnością tak nagłe i bezceremonialne wmieszanie się w sprawy wewnętrzne południowego sąsiada odbierane są na co bardziej cywilizowanych dworach za obcesowe i oportunistyczne - jednak jeśli tak było rzeczywiście, to ciężko stwierdzić, czemu Wielki Wikariusz zdecydował się na tak znaczne dozbrojenie swoich potencjalnych przeciwników.

Ze znacznie mniejszym zaskoczeniem świat obserwować mógł uaktywnienie się kolejnej ze stron konfliktu - Srebrna Liga, patronująca powstańcom, nie omieszkała wykorzystać kryzysu powstałego między insurekcjonistami a heretykami z północy. Ambicje władz Ligi dotyczące włączenia zbuntowanych obszarów Attigliano nie były obce sporej części powstańców, wśród których wizja ta wcale nie cieszyła się aż tak ogromną popularnością (zwłaszcza wobec samodzielnych sukcesów z lat poprzednich) - jednak wobec groźby medyjskiego najazdu Kapituła nie miała innej opcji, jak tylko przyjąć zaoferowaną jej propozycje sojuszu.

Rok 838 minął generalnie pod znakiem przedwojennych przygotowań, dyplomacji i gorączkowego utrwalania swej władzy na opanowanych obszarach przez buntowników - na wschodzie zaś książę Antonio szykował chorągwie w celu odzyskania odziedziczonych po ojcu, zbuntowanych prowincji. Wszystkie strony szykowały się do krwawych zmagań, które miały rozpocząć się równo z nastaniem wiosny roku 839...

Na wieść o gromadzeniu się sił Świętego Państwa zebrane pod zamkiem Aresti w prowincji Ateia siły buntowników pod dowództwem Jana Ascanio powróciły czym prędzej do Teopolu, obsadzając zamek jedynie niewielkim garnizonem. Tam połączyły się z opłaconymi przez insurekcyjne władze najemnikami z Barwnej Chorągwi, nowymi hufcami zebranymi przez utrwalającą się władzę buntowników a także pierwszymi posiłkami przybyłymi ze Srebrnej Ligi. Sytuacja nie wyglądała najlepiej - siły Ligi nie zebrały się na czas, a medyjskie przednie straże wkroczyły już do Sardei, przekraczając granice Attigliano. Doradzający głównodowodzącemu Symnach sugerował okopanie się pod Teopolem i czekanie na wsparcie, jednak Ascanio po zdobyciu Arestii w ubiegłym roku uwierzył w swoje siły - był przekonany że rebelianci potrzebują zwycięstwa w walnej bitwie, które nie tylko przekonałoby ostatnich wahających się przed dołączeniem do nich, ale też pokazało władzom Srebrnej Ligi że powstańcy z Teopola potrafią sami o siebie zadbać. Dano sygnał do wymarszu i ruszono na spotkanie medyjskiej armii do Sardei.


Obrazek Bitwa pod Auletto

Na sardejskich równinach stanęły naprzeciw sobie dwie armie. Trzy tysiące Teopolczyków wspieranych przez osiem setek lekkiej jazdy Ligi miało zmierzyć się z niemal sześcioma i pół tysiącem Medyjczyków. W szeregach tych pierwszych stała osławiona Barwna Chorągiew, której żołnierze ściskali w dłoniach buchające dymem rusznice - po przeciwnej stronie stali jednak karni legioniści, przywodzący na myśl najlepsze czasy świetności tylosyjskiego imperium. Medyjski dowódca, Clavinicus cierpiał poważnie na brak znajomości lokalnego terenu - nie miał wcześniej okazji walczyć w Sardei, mapy którymi dysponował, okazały się niedokładne. Mimo tego, czy to na skutek szczęścia, zbiegu okoliczności, czy też szóstego zmysłu, zdołał zająć dogodną pozycje przed bitwą - swoje siły rozlokował między rzeką Iseią, a kilkoma niewielkimi, lecz bardzo gęstymi zagajnikami - w dużej mierze zniwelowało to jedyną przewagę jaką mieli nad nim jego przeciwnicy, czyli lekką jazdę. Nie zrażony tym Ascanio i tak posłał jeźdźców do ataku, by harcami rozpoznać wroga i sprowokować go do opuszczenia zajmowanych stanowisk. O dziwo działania te przyniosły całkiem niezły rezultat - gorąca medyjska krew dała o sobie znać i nim Clavinicus dał rozkaz, jego własna konnica przypuściła kontrszarżę na wroga. Ascanio zyskał tym samym idealną okazje by otoczyć i rozbić medyjską jazdę, której jednak nie wykorzystał - w spektakularnie zły sposób rozstawiając swe wojsko (a może nie przypuszczając że ten pierwszy manewr przyniesie tak dobry efekt) uniemożliwił sobie szybką reakcje. Kiedy zaczął działać, w pośpiechu sygnalizując kolejne przetasowania, doprowadził do tragedii - zamiast odciąć wrogą konnice zagrodził drogę odwrotu własnej jeździe, która doznała poważnych strat ze strony ciężej uzbrojonego rycerstwa z północy. Dodatkowo stracił cenny czas, który jego oponent wykorzystał do sprawienia porządku w swojej armii i wyprowadzenia generalnego uderzenia. Kusznicy Świętego Państwa wypuścili potężne salwy w stronę swych adwersarzy, a legioniści i bracia miecza wbili się głęboko w szeregi teopolan. Sama masa nacierających katlonistów podążająca za ich doborowymi oddziałami zepchnęła siły Ascanio do odwrotu - wkrótce w jego szeregach wybuchła panika, a tłumy pospolitaków rzuciły się do ucieczki. Klęska byłaby kompletna, gdyby nie Barwna Chorągiew, której żołnierze zachowali zimną krew, jako jedyni wycofując się we względnym porządku - choć musieli robić to bardzo śpiesznie, bo przewaga liczebna wroga groziła ich odcięciem i całkowitą zagładą.

Dowodzący najemnikami Symnach starał się jeszcze na czele resztek armii szarpać siły Medyjczyków, spowalniając ich postępy podczas zajmowania Sardei - ci jednak nieubłaganie zajmowali kolejne jej połacie, zbliżając się do Maezji i jej stołecznego Teopola, gdzie Jan Ascanio i kapituła rozpaczliwie zbierali resztki swej armii, organizując ją na nowo i szykując się do obrony. Ostatecznie działania Symnacha okazały się połowicznie skuteczne - Medyjczycy opanowali wprawdzie całą prowincję, jednak za cenę dalszych strat insurekcjoniści opóźnili ich pochód na tyle, by szeregi obrońców zostały wzmocnione o armie Srebrnej Ligi.

Dotarcie na teatr kampanii z dawna oczekiwanej armii Altian pod dowództwem Lazarosa Scafididesa całkowicie zmieniało sytuacje - ponad sześć tysięcy świeżych żołnierzy, w tym formacji zaciężnych i najemników, a także bombard i serpentyn operowanych przez misrza Orbaniego oznaczało, że teraz to zmęczeni wcześniejszym starciem i uganianiem się za podjazdami buntowników Medyjczycy byli w mniejszości. Gdy tylko Akropolites zdał sobie z tego sprawę, zaczęły się gorączkowe manewry - z jednej strony zaczął wycofywać swoje oddziały z ziem na południe od rzeki Iseii, gdzie groziło im odcięcie, z drugiej starał się nie dopuścić do połączenia insurekcjonistów z ich sojusznikami. O ile to pierwsze zadanie zrealizował poprawnie, w tym drugim nieuchronnie musiała go spotkać porażka: miejscowi znali teren znacznie lepiej niż on i kiedy ostatecznie armie stanęły naprzeciw siebie u wrót Maezji, wrogowie Medyjczyków byli połączeni.

Batalia pod Balocco

Tym razem Medyjczykom nie dane było cieszyć się przewagą liczebną. Co gorsza, wielu zbrojnych Świętego Państwa z przerażeniem pierwszy raz doświadczyło grozy skierowanego w ich stronę ognia artylerii. Wprawdzie bombardy mistrza Orbaniego nie były szczególnie celne ani skuteczne podczas bitwy w polu (tutaj lepszy pokaz dały mniejsze serpentyny), ale ich efekt psychologiczny skutecznie odbierał medyjskim krzyżowcom ich największą broń - morale. Akropolites planował wprawdzie bitwę w obronnej formacji, mającej większe szanse powodzenia w przypadku liczeniejszego przeciwnika - już po paru salwach zrozumiał jednak, że jeśli nie ruszy do ataku, wola walki w jego szeregach może zupełnie upaść. Dał zatem sygnał do ataku, a następnie powiódł szarżę świętych sztandarów przeciwko wrogim szykom, tym samym zmuszając ich działa do zaprzestania ostrzału. Medyjczycy z furią rzucili się na wrogów, którzy jednak ustawili mur z pik i trzymali go równo - impet natarcia nie zdołał przełamać ich szyków i starcie zaczęło się przeciągać. Obydwie strony nie zamierzały odpuszczać, śląc posiłki i wzmocnienia do obszarów gdzie ich linie zdawały się słabnąć - ściśnięta masa ludzi gniotła się, dźgała i rąbała, a ziemia spłynęła krwią poległych. Chociaż obydwie armie złożone były w dominującej większości z sił pospolitego ruszenia, najwartościowszymi żołnierzami okazali się karni zaciężni i sowicie opłaceni najemnicy. Wśród tych pierwszych prym wiedli zwłaszcza medyjscy legioniści, którzy idealnie nadawali się do tego typu bezpośredniego starcia. Z przerażającą skutecznością przerąbywali się oni przez teopolskich i altiańskich pospolitaków, dając swemu dowódcy nadzieję na zwycięstwo. By ich powstrzymać Scafidides posłał do walki trzymane w odwodzie zaciężne kompanie mieszczan - te jednak, choć trzykrotnie liczniejsze od medyjczyków, również nie zdołały zatrzymać ich brutalnego pochodu i zostały przez nich zepchnięte do tyłu. Front sprzymierzonych bliski był przełamania, jednak najdzielniejszych Medyjczyków obrabowano tego dnia z wiktorii - kiedy oni dokonywali cudów męstwa w centrum pola bitwy, na flankach medyjscy pospolitacy zaczęli nagle ustępować przed generalnie bardziej wartościowym ruszeniem ze Srebrnej Ligi. Siłom katlonistów zagroziło nagle podwójne oskrzydlenie i znalezienie się w kotle - ryzyko z którego ich wódz zdał sobie sprawę niemal w ostatnim momencie i które mogłoby oznaczać całkowitą zagładę ich armii. Dano więc sygnał do odwrotu, podczas którego oderwano się od przeciwnika kosztem sporych strat i pod wznowionym, choć krótkotrwałym, ogniem bombard.

Obydwie armie były wymęczone po batalii - Medyjczycy jednak ponieśli większe straty, a zwycięski pochód ludzi wikariusza został przełamany. Akropolites przeszedł do działań defensywnych, cofając się do Sardei. Ascanio i Scafidides podążyli za nim, szarpiąc go i próbując zmusić do kolejnego starcia, w którym mogliby unicestwić jego armie raz na dobre. Medyjczycy nie przyjęli jednak rzuconej rękawicy - zamiast tego spowili Sardeię ogniem, paląc liczne wioski i wyniszczając krainę podczas odwrotu, nim ostatecznie cofnęli się z powrotem w bezpieczne granice Świętego Państwa, gdzie mogli lizać rany i słać do Wielkiego Wikariusza po posiłki - o ile Andronikus nie uzna że czas zakończyć rozlew krwi jego bojowników.

Przez cały okres kampanii 839 roku, a także w trakcie pełnego dyplomatycznej pracy i przygotowań roku 838 zastanawiać może całkowity marazm nominalnego władcy ziem na których rozgrywano te krwawe szachy. Książę Antonio w rzeczy samej nie uczynił wiele. Wprawdzie w pierwszych miesiącach 838 roku energicznie przystąpił do zbierania armii i nawet przelotnie pojawił się w wojskowym obozie, który wraz z wynajętymi kondotierami liczył niemal cztery tysiące dusz (jakąż różnicę mogłaby ta liczba uczynić na polach bitew tej kampanii...) wkrótce jednak na powrót popadł w marazm - czy to na skutek wieści o wkroczeniu potężnych sąsiadów, czy też z innych pobudek - niektórzy mówili tu o groźbie interwencji ze strony księcia elandyjskiego, mającego od drugiej strony wkroczyć do targanej wojną domeny. Dość, że Antonio ostatecznie zamiast na wojenną kampanie, powrócił do stolicy, a jego żołnierze kolejne tygodnie spędzali bezczynnie w wojennym obozie, nasłuchując historii o zmaganiach toczonych przez obcych na ich ziemi.

Być może w wyczekującej postawie księcia była jakaś mądrość - wzajemne wykrwawienie się napastników mogło sprzyjać opanowaniu sytuacji przez wierne mu siły - jednak nie wszyscy podzielali jego cierpliwość. Wkrótce po otrzymaniu wieści o bitwie pod Auletto sir John Darkwood nie zdzierżył bezczynności. Na własną rękę wyprowadził z obozu około pół tysiąca najemników i zaciężnych żołdaków księcia i powiódł ich pod zamek Atreię. Dysponujący dwoma lekkimi bombardami żołnierze bez problemu opanowali zamek, wyżynając nielicznych obrońców pozostawionych przez insurekcjonistów. Ten sukces mógł być doskonałym impulsem do dalszego działania i startem kampanii, która mogła przeważyć o losach wojny, jednak tak się nie stało - albowiem z Attigliano przyszły nowe wieści.

Książę Antonio został zasztyletowany podczas przyjmowania prywatnej audiencji w swoim pałacu w Attigliano. Zabity przez własnych dworzan-spiskowców władca oskarżany o bierność i nieudolność nie zdołał zrealizować żadnego ze swoich planów, o ile rzeczywiście takie miał. Czy zawiązana wśród jego niegdysiejszych popleczników intryga była wynikiem upadku jego prestiżu i autorytetu, obnażonego samowolną akcją sir Darkwooda? Z może stała za nią ręką (i sakiewka) któregoś z sąsiadów księstwa? Jakakolwiek by nie była prawda, zamach stanu przeprowadzono bardzo sprawnie - nowym księciem ogłoszono lokalnego arystokratę, Frederico di Alienise, kuzyna zabitego przez powstańców namiestnika Teopola. W jego ręce trafiła zdecydowana większość wypełnionego za rządów Antonio książęcego skarbca, a także prawie cały ród Valerich. Tylko wuj zabitego księcia, Joanes, zdołał zbiec ze stolicy - widziano go ponoć w Atei, w obozie wojsk księstwa. Nie wiadomo czy podniesie on roszczenia po zmarłym krewnym: bez poparcia ze strony armii albo któregoś z ościennych władców wydaje się być to jednak pozbawione szans powodzenia.

Starcia i batalie, klęski i zwycięstwa, marsze, kontrmarsze i zamachy stanu - księstwo Attligiano w ciągu kilku lat stało się istnym mikrokosmosem, w którym można zaobserwować wszystkie kataklizmy mogące dotknąć ludzkie krainy. Wraz z rozwojem wypadków księstwo pogrąża się coraz bardziej w chaosie, a doświadczająca coraz bardziej zgrozy anarchii ludność cywilna stopniowo traci coraz bardziej zaufanie do walczących wodzów. W szeregach insurekcjonistów coraz częściej widać zmęczenie trwającą kolejny rok kampanią, której zwycięstwo wcale nie musi przynieść im upragnionej niepodległości. Z kolei wierni staremu układowi ziemianie są coraz bardziej zniechęceni walką za ciągle zmieniających się władców na tronie księstwa i znużeni ich nieskutecznością. Na polu wojskowych doświadczeń z pewnością warte odnotowania są zatem nie tylko efektowne armaty i nieliczna zastosowana w konflikcie broń palna, ale też generalna przewaga formacji zaciężno-najemnych nad łatwo pierzchającym i szybko tracącym wolę walki pospolitym ruszeniem.
Spoiler
Obrazek
Straty

Księstwo Attigliano

Armia Książęca:
Dowódca: sir John Darkwood [6]
Sztab: Gert Coen [3]

Skład:
Guardia del principe - Kompania Zielonego Węża - 200 ludzi [WZ]
Kompania Ziemska - Kawalerowie Ziemscy - 200 ludzi [WZ]
Gwardia Attigliano- Gwardia Obywatelska - 100 ludzi [WZ] -100 ludzi
Kompania Czerepa- Halabardnicy - 100 ludzi [Naj]
Kompania Czerepa- Pikinierzy - 200 ludzi [Naj]
Kompania Czerepa- Lekkie bombardy - 2 działa [Naj]
Chorągiew Północna- Rycerze - 100 ludzi [Naj]
Chorągiew Północna- Giermkowie - 200 ludzi [Naj]

Armia Zachodu:
Dowódca: Riccardo di Vanesi [1]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 200 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 300 ludzi [PR] -100 ludzi
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 500 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 600 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 400 ludzi [PR]
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 400 ludzi [PR]


Konfederacja Teopolska

Ruszenie Insurekcyjne
Dowódca: Jan Ascanio [3]
Sztab: Symnach "Kulawy" [10]

Skład:
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - rozbite
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 200 ludzi [PR] -100 ludzi
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 400 ludzi [PR] -500 ludzi
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 400 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 300 ludzi [PR] -300 ludzi
Barwna Chorągiew- Pikinierzy - 200 ludzi [Naj] -100 ludzi
Barwna Chorągiew- Kusznicy - 100 ludzi [Naj]
Barwna Chorągiew- Strzelcy z rusznicami - 100 ludzi [Naj]


Srebrna Liga

Kontyngent Wsparcia
Dowódca: Lazaros Scafidides [4]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 200 ludzi [PR] -100 ludzi
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 400 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 600 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 1100 ludzi [PR] -300 ludzi
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 1100 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 1000 ludzi [PR] -300 ludzi
Regiment Calabrasca- Szermierze - 200 ludzi [Naj] -100 ludzi
Talifatowie- Lekka kawaleria - 200 ludzi [Naj]
Artyleria- Lekkie bombardy - 4 działa [WZ]
Artyleria- Serpentyny - 2 działa [WZ]
Straż Miejska - Straż Miejska - 500 ludzi [WZ] -100 ludzi
Straż Dróg - Straż Dróg - 100 ludzi [WZ] -100 ludzi

Święte Państwo

Wojska Świętego Państwa
Dowódca: Clavinicus Akropolites [3]

Skład:
Pospolite ruszenie - Ciężka kawaleria - 200 ludzi [PR] -100 ludzi
Pospolite ruszenie - Lekka kawaleria - 200 ludzi [PR] -300 ludzi
Pospolite ruszenie - Ciężka piechota - 400 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Lekka piechota - 1300 ludzi [PR] -700 ludzi
Pospolite ruszenie - Pikinierzy - 900 ludzi [PR] -200 ludzi
Pospolite ruszenie - Strzelcy - 800 ludzi [PR] -300 ludzi
Bracia Miecza - Bracia Miecza - 100 ludzi [WZ]
Legioniści - Legioniści - 100 ludzi [WZ] -100 ludzi
Regiment Kuszniczy - Regiment Kuszniczy - 300 ludzi [WZ] -200 ludzi

Podsumowanie
  • Pomimo początkowych sukcesów armie Świętego Państwa zostają pokonane w walnej bitwie i odparte do Medii
  • Konfederacja wespół z Ligą obroniły Teopol, jednak utraciły Ateę na rzecz wojsk Attigliano
  • W Księstwie dochodzi do przewrotu
  • Święte Państwo traci 10 punktów prestiżu (suma za dwie bitwy oraz inwazję przy słabym CB)
  • Srebrna Liga zyskuje 5 punktów prestiżu (batalia pod Balocco)
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Fronty

Post autor: Tymus »

Front w Attigliano
840/841 RNE

Skład
► Pokaż Spoiler


Nieszczęsna ziemio Attigliano – krwią zroszona, butem żołnierskim zadeptana, plonów nie rodzisz i tchnienia nie dajesz, cierpiąc w wojnach straszliwych. Zali to zawistni przeklęli cię bogowie, czy chciwość ludzka nieprzebrana suknem cię dartym uczyniła, byś na sprzęty poszarpana legła z łzą jeno w oku?

Wraz z nastaniem roku 840 wojna w Attigliano rozgorzeć miała na nowo. Uskrzydlona zwycięską batalią pod Balocco Srebrna Liga inkorporowała ziemie zajęte przez Konfederacje Teopolską: Sardeie, Maezję i Ateę (choć tej ostatniej kontrolowała jedynie niewielki fragment). Wielki Wikariusz nie zamierzał jednak odpuszczać, coraz mocniej akcentując religijny wydźwięk konfliktu i zbierając siły do kolejnego starcia. W samym Attigliano do walki o tytuł książęcy stanęło dwóch kandydatów: kontrolujący stolicę Frederico di Alienise i zbiegły z niej krewny poprzedniego władcy, Joanes di Valeri. Na domiar tego do uczestników konfliktu dołączył również książę Elyrandii, który poparł pretensje Joanesa, jednocześnie skłaniając go do złożenia formalnego pokłonu przed majestatem tylosyjskiego imperium. Śpiący moloch, coraz mocniej wplątywany w toczony u jego północnych granic konflikt, zareagował jednak ospale i symbolicznie, kierując niewielki garnizon do opanowanego przez stronników Srebrnej Ligi Teopola.

Wiosna 840 roku oznaczała nie tylko dyplomatyczne manewry i polityczną grę, ale również wyścig mobilizacyjny. O ile na samych ziemiach Attigliano nie było już mowy na powołanie znaczących nowych sił, o tyle zarówno Medyjczycy, Altosianie jak i Elyrandyjczycy czynili niemałe starania, by do nowej kampanii stanąć z zupełnie nowymi, świeżymi i co najważniejsze, liczniejszymi siłami – i to stanąć jak najwcześniej, by jak najpełniej wykorzystać przewagę szybkiego rozpoczęcia kampanii.

Największy triumf w tym polu odnieśli urzędnicy Srebrnej Ligi. Ciesząca się dobrą sławą i wysoką reputacją kraina zebrała swych synów liczniej i szybciej niż jej adwersarze. Mimo to, układającym plany wojenne wodzom Altosian i tak nie odpowiadało w pełni tempo zbierania się ruszenia: opóźniały się zwłaszcza kwestie przeglądu dotychczas powoływanych oddziałów, z których te najbardziej zdemoralizowane zdecydowano się rozpuścić i rozesłać do domów – w tym wymęczonych wojną mieszkańców Teopola. W sztabie Ligi szybko pojawiła się również pewna rywalizacja między poszczególnymi wodzami. Wspólnie zadecydowano o przejęciu inicjatywy i przeniesieniu walki na teren wroga, by wykorzystać szybciej gromadzące się siły. Wobec wizji walk na kilka frontów wymagało to jednak podzielenia sił – gros z nich otrzymać miał najemnik Symnach, który miał ruszyć przeciwko Świętemu Państwu, podczas gdy Lazaros Scafidides miał na czele mniejszej grupy utrudniać mobilizacje i powstrzymywać Elyrandyjczyków. Zwycięzcy spod Balocco jednak nie do końca odpowiadał ten podział, wobec czego aż do ostatniej chwili zabiegał o wzmocnienie jego sił i pozostawionych w Teopolu garnizonów – tym samym osłabiając impet wyprowadzanego na północ natarcia. Wykorzystując swoje wpływy i poważanie w sztabie Lazaros faktycznie odniósł w tym polu pewien sukces, co dodatkowo ograniczyło siły Symnacha. Ten nie miał jednak zbyt wiele czasu na spory oraz czekanie na zebranie całego pospolitego ruszenia i ostatecznie ruszył do Mezji na czele około siedmiu tysięcy tysięcy zbrojnych: w tym większości najemników i zaciężnych.

Wkroczenie Altosian było dla gromadzących się we Wrotach Medyjskich zbrojnych Świętego Państwa całkowitym zaskoczeniem. Znacznie mniej prestiżowy niż Srebrna Liga dwór Wielkiego Wikariusza zbierał swoje siły znacznie wolniej, choć wcale nie mniej dokładnie. Nagłe przejęcie inicjatywy przez armie Symnacha zagrażało podstawom medyjskiej armii, grożąc unicestwieniem jej machiny wojennej zanim ta jeszcze zbierze się do pełnej gotowości. W tej kryzysowej chwili potrzeba było prawdziwego geniusza, albo herosa, żeby uratować zbierającą się armie i kraj od całkowitej zagłady – i taki heros zaiste objawił się prawowiernym.

Weteran wcześniejszych kampanii, Clavinicus Akropolites, trafnie ocenił niezwykle niebezpieczną sytuacje i nie zawahał się ani chwili. Wezwał do siebie swojego zastępcę, Basiliusa Angelusa i przekazał mu dowodzenie nad armią, nakazując dokończenie mobilizacji w okolicach Porta Media. Następnie ruszył na straceńczą misję – razem z kilkusetosobową grupą zebranych zbrojnych, samych ochotników i szczerych wyznawców katlonizmu zamknął się w stojącym na drodze najeźdźców małym zamku Oculi Meridia: zdeterminowany za cenę własnej krwi bronić kraju, wiary i niegotowej jeszcze do walnego starcia armii. Zameczek nie był przeznaczony dla tak wielkiej grupy, tedy każdy kto do niego wchodził wiedział że nie znajdzie się dla niego tyle zaopatrzenia by przetrwać chociaż tydzień oblężenia.



Oblężenie Oculi Meridii

Gdyby nie nieugięta wola Akropolitesa, liche umocnienia Oculi Meridii zapewne skapitulowałyby na sam widok maszerującej wielotysięcznej armii Altosian. Odnajdujący jednak oparcie w wierze w Androsa wódz twardo nakazał wywieszenie błogosławionych sztandarów i zadęcie w rogi. Symnach nie mógł zignorować tego wyzwania, które nie zapowiadało się wcale na trudne – za jednym zamachem mógł unicestwić ostatnią fortyfikacje przed dużym medyjskim miastem i uciąć „głowę heretyckiego węża”, pozbawiając Wielkiego Wikariusza jego najbardziej doświadczonego generała. Nakazał więc mistrzowi Orbaniemu zrównać Meridie z ziemią. Puszkarz dysponował wprawdzie jedynie lekką artylerią, ale nawet bez ciężkich bombard zadanie było dla niego trywialne – już po paru salwach w murach pojawiły się pęknięcia, czubek jednej z baszt runął na ziemie, a w zamkowej stajni wybuchł pożar. W niespełna trzy godziny bombardowania pokaźny fragment muru obsunął się i obrócił w gruzy, otwierając drogę zbrojnym Ligi do środa – dano więc znak do szturmu. Złaknione zwycięstwa tłumy pieszego luda rzuciły się do ataku, jednak Clavinicus z mieczem w ręku wystąpił na szczyt gruzowiska i samodzielnie poprowadził swych ludzi do ataku. Na głowy napastników polała się wrząca woda, ciskano w nich kamieniami i szczątkami gruzów, spychano ich ze stromej skarpy rumowiska na ostrza ich kamratów. Minął kwadrans, godzina, półtorej – sztandar obrońców ciągle powiewał nad zamkiem. Od szturmu odstąpiono. Chciano sposobić się do następnego, jednak nadchodziła noc. Rozbito zatem obóz i zaczęto szańcami otaczać fortecę, by z nastaniem ranka znów ogniem i kulami ją zarzucić, a następnie zgnieść niby niepokornego robaka. W namiocie Symnacha dowódcy pułków i kompanii poszczególnych licytowali się i spierali o honor prowadzenia natarcia – w zamkowej kaplicy obrońcy odprawiali zaś nabożeństwo, miecze swe i serca Androsowi ofiarując. Spodziewano się powszechnie, że jutrzejszy dzień będzie ostatnim, jaki ujrzą zamknięci w murach Medyjczycy. Tuż przed świtem wszelako niebo rozświetliły błyskawice i zagrzmiały grzmoty – to Andros spłukiwał z ziemi krew i grzechy walczących. Intensywny deszcz lał przez cały następny dzień i noc. Ziemia namiękła, a armaty mistrza Orbaniego, sprawnie przez niego pierwszego dnia poruszane, by na najlepszych je umieszczać pozycjach, teraz grzęzły w błocie – a i strzelać się z nich puszkarze bali, lękając się katastrof o które w złej pogodzie łatwo. Na domiar złego nędzna fosa, której obronne walory zupełnie przez zarówno obrońców jak i napastników zostały wcześniej pominięte, teraz nabrała wody, stając się poważną przeszkodą, pełną mułu i ostrych szczątków z poprzedniego szturmu. W takich okolicznościach nie było mowy o ataku, który niósłby ze sobą straty znacznie wyższe niż strategiczna wartość Meridii – Symnach odrzucił zaś zarówno sugestie podzielenia sił (wszak znajdowali się we wrogim kraju, a żołnierzy i tak nie miał w nadmiarze) lub porzucenia oblężenia i ominięcia twierdzy – gest taki z pewnością byłby przez Medyjczyków wykorzystany propagandowo i położyłby się cieniem na jego sławie jako wodza i najemnika. Ograniczono się zatem do dalszych prac ziemnych i nękania obrońców. Ci tymczasem nie próżnowali – rozebrali większość drewnianych zabudowań zamku, by za zburzonym kawałkiem murów uszykować obronne barykady. Clavicius miał pewność, że mury nie wytrzymają kolejnych dni ostrzału, kazał więc szykować za nimi bastiony w ten sposób, by pociski armatnie nie mogły do nich dolecieć. Ilekroć wychodził na szczyt murów, spoglądał na dziesiątki ognisk i setki uwijających się w błocie altosiańskich żołnierzy sypiących szańce, podciągających armaty czy wypatrujący aktywności obrońców – widok ten utwierdzał go w przekonaniu, że jego poświęcenie kupuje kolejną Angelusowi kolejne chwile, kolejne cenne godziny, które mogły być tak kluczowe.

Nawet płaczące niebo nie mogło chronić obrońców przez wieczność – nad rankiem dnia następnego deszcze ustały, choć wiatry wiały wciąż zimne. Orbani sarkał wprawdzie, że namoknięty grunt ciągle utrudnia prace jego artylerzystom, ale oficerowie stawali się niecierpliwi, a pierwszy raz dowodzący tak dużym zgrupowaniem Symnach uległ ich presji: wyraził zgodę na atak dwóch regimentów pospolitaków z południowej Helwerii. Działa zagrzmiały i ruszono do szturmu. Napastnicy nieśli szerokie tarcze i osłony z wikliny, a także przygotowane wcześniej drabiny i tarany – obrońcy odpowiedzieli gradem strzał i kamieni. Zgodnie z ostrzeżeniami Orbaniego armaty nie zdążyły skruszyć do końca murów, wobec czego atakujący od wszystkich stron pospolitacy pięli się na nie, jednocześnie próbując wedrzeć się przez wcześniej uczyniony wyłom. Zapał i porywczość zadziałały tu jednak przeciwko nim – ponownie napotkali się z twardą determinacją Medyjczyków, którzy z morderczą dokładnością wykorzystali fakt ściśnięcia się w błotnistej fosie ogromnej masy ludzi i ciskali w nich czym popadnie. Odtrącali śmiało nadstawiane chybotliwe drabiny, ścierali się w ręcznym boju i walczyli jak lwy, nie mając gdzie się cofnąć. Jednocześnie tam gdzie Altosianie spodziewali się odnieść najłatwiejsze zwycięstwo, czyli we wnętrzu wyłomu, odkryli nowe linie obrony. Szturm cofnięto, zaraz go jednak pogoniono – na miejsce pospolitaków z południa wystąpili ci z wschodniego pogranicza Ligi, którzy postanowili taranem wywarzyć i tak ledwo już trzymające się wrota Meridii. Te faktycznie padły rychło, jednak nie zachwiało to determinacją obrońców, którzy ze wszystkich stron opadli na wbiegających na dziedziniec zamkowy Altosian, zmuszając ich do panicznego odwrotu – to wówczas w pogoni za cofającymi się szturmującymi Medyjczycy pod wodzą Claviciusa wyszli z zamku, mimo ogromnej dysproporcji sił gromiąc napastników i o włos nie zdobywając jednego z trudem podprowadzonych w pobliże muru dział mistrza Orbaniego – ostatecznie jednak musieli cofać się, pod groźbą odcięcia i wyrżnięcia nim powrócą do ruin twierdzy. Po tym zdarzeniu intensywność walk tego dnia zdecydowanie przygasła – wzmógł się za to ostrzał artyleryjski, który Orbani wreszcie zdołał wznowić. Aż do nastania całkowitych ciemności jego puszkarze pracowali niestrudzenie, obracając kolejne partie murów w gruzy. Chociaż Oculi Meridii ostatecznie przestała przypominać zamku, którym niegdyś była, w obozie ligowców nie świętowano z tego powodu – ten kurnik, ta kupa kamieni oznaczona jedynie kleksem na mapie powstrzymywała ich kolejny dzień, a śmiejący się prawowiernemu Egzarsze w twarz heretycy uparcie nie chcieli przyjąć do wiadomości własnej nieuchronnej porażki. Co gorsza, Symnach z coraz większym niepokojem liczył upływające dni – każdy kolejny nie tylko dawał cenny czas medyjskiej armii na przybycie na odsiecz oblężonemu zamkowi, ale też umniejszał znaczenie strategicznej przewagi uzyskanej przez Ligę dzięki wcześniejszemu rozpoczęciu kampanii. Ostatecznie wódz zdecydował się na trudną decyzje – oznajmił swoim podkomendnym że następny dzień będzie ostatnim, jaki mogą poświęcić nieznośnym obrońcom Meridii. Oznaczało to czas na jeszcze jeden, dobrze przygotowany szturm. Tym razem mieli w nim pójść zaciężni i najemnicy, Symnach gotów był nawet posłać niektóre części jego Barwnej Chorągwi. Wobec pracy mistrza Orbaniego mury zamku już praktycznie nie istniały, więc atak można było prowadzić bez żadnych machin od wszystkich stron. Potrzeba było jedynie wodza gotowego poprowadzić ludzi do szturmu – takiego który zerwie z drzewca ich przeklęte, heretyckie sztandary, który wygniecie ich niczym robactwo zalęgłe w tej zdychającej kupie gruzów. I chociaż ledwie parę dni wcześniej długo negocjowano i spierano się ze sobą o ten honor, teraz żaden altosiańskich oficerów nie zgłosił się na ochotnika – kolejno spuszczali wzrok i odwracali spojrzenia, kiedy Symnach wskazywał im ruiny Meridii. Duma walczyła wśród nich ze strachem, pewność zwycięstwa – z rozwagą. Wszak miejsce to nie powinno być w stanie zatrzymać ich na dłużej niż parę kwadransów – a jednak ciągle było tam, trwające, nieujarzmione. Zły był to znak na początek kampanii i choć z trudem przychodziło to przez gardło wielu oficerom, zaczynali się oni lękać złej sławy tego grodu.

Ostatecznie wśród strwożonych oficerów jeden tylko nie cofnął się, gdy kulawy Symnach wyciągnął ku niemu wodzowską buławę – Jan Ascanio, wódz Teopolan. Doświadczony we wcześniejszych bojach, Ascanio niczego bardziej nie pragnął niż zemścić się na Claviciusie za doznaną z rąk jego klęskę pod Auletto. Teraz miał swojego wroga jak na tacy – nie było możliwości by odpuścił. Hardy Jan przyjął rzucone wyzwanie i poprzysiągł że pokaże wszystkim tu zgromadzonym, że ludzie z Teopola potrafią triumfować nad Medyjczykami niegorzej niż Altosianie zatriumfowali pod Balocco. Wszystko było postanowione.

Mglisty poranek wstał czwartego dnia oblężenia Oculi Meridii. Miał to być ostatni dzień oblężenia – choć nieznany był jeszcze jego wynik. Szykujący się do szturmu zbrojni zajmowali z wolna pozycje, a mistrz Orbani klnął pod nosem, na oślep próbując uszykować do ostrzału armaty. Słaba widoczność sprzyjała jednak napastnikom, którzy mogli liczyć na podejście pod pozycje obrońców we względnym spokoju, a być może i niepostrzeżenie. Zaczęto więc podchodzić, w wielkiej ciszy i z bronią gotową do strzału – przygotowanymi wiechciami słomy zarzucić chciano bez reszty fosę, by z łatwością piąć się między gruzy i ręcznym bojem roznieść obrońców. Nim do tego jednak doszło, nowy dźwięk podniósł się z gniazda obrońców – głos grzmiący a płynny, z wieluset metrów dobrze słyszalny. Zrazu myślano że dostrzegli obrońcy napastników i alarm podnoszą, lubo wieści do nich jakoweś napłynęły z głębi Świętego Kraju – jednak wsłuchawszy się w dźwięku tego brzmienie szybko pojęli Altosianie, że nie z krzykiem bojowym mają do czynienia, lecz ze śpiewem chóralnym. Była to bowiem niedziela, katlonistów dzień święty, którego brzask witali Medyjczycy wokół ruin kaplicy zgromadzeni. „Ciebie, Androsie wysławiamy!” brzmiały ich głosy, a choć za heretyków błądzących ich mieli, wielu katlonistów z Ligi ujęły słowa pieśni tej, dobrze wszak znanej i w ich krainie. Nie skruszyło to jednak hardego serca Ascanio, który elythyjskiego był wyznania – gorejącą on żagwią sygnał dał mistrzowi Orbaniemu, aby grzmotem serpentyn śpiew ten zagłuszył. I ryknęły ogniem armaty, i na znak ten poderwał się do szturmu otwartego zastęp napastniczy – powiadają jednak, że nawet wśród ognia i krwi ręcznego boju śpiewać mieli Medyjczycy, ze słowami wiary na ustach krew i życie swoją oddając. Straszny był to bój i nad wyraz brutalny – nie darowano nikomu pardonu, ani też o niego nie proszono. Skruszone mury żadnej nie dawały osłony, kryto się więc za rozbijanymi w drzazgi zasłonami. Walczono w kazamatach pod zamkiem i między kamieniami rozbitymi. Ciskano w siebie odłamkami, walczono mieczami, nożami i nagimi dłońmi. Obrońcy i napastnicy ginęli szczepieni ze sobą, jeden drugiego ciągnący za gardło w zaświaty, choćby go przebijały ostrza nieprzyjacielskie. Niewielu z tych, co do szturmu tego poszli, przeżyło tą kampanie – jeszcze mniej chciało później mówić o tym szturmie, o którym później z szacunkiem mówiono przy niejednym wojskowym ognisku, „bitwą we mgle” go nazywając. Wiadomo jednak, że gdy mgły opadły, nie było już żadnego żywego Medyjczyka pośród ruin, ani nie powiewał ich sztandar nad nimi. Jan Ascanio dopełnił swej zemsty – a ścięta przez niego własnoręcznie głowa Clavinicusa Akropolitesa pozostała wśród gruzów, by symbol jej móc stanowić.

Cztery dni – tyle czasu kupiło Angelusowi poświęcenie obrońców Oculi Meridii. Chociaż w świetle całej wojny czas ten mógł się wydawać znikomy, dla Basiliusa w istocie był bardziej niż kluczowy – pozwolił mu bowiem na zebranie dużej części, choć wciąż dalece nie pełnej, oczekiwanych sił. Teraz jego liczące około siedmiu tysięcy dusz wojsko rosło z każdym dniem – jednak Altosianie w końcu uporali się z przeszkodą i wznowili marsz na Porta Medie. Poświęcenie Clavinicusa zapewniło Medyjczykom czas, ale nie zagwarantowało im sukcesu – niedoświadczony Angelus obawiał się walnego starcia, w którym dysponujący artylerią i licznymi najemnikami Altosianie mieliby przewagę. Nierozważne wydawało się przyjmowanie bitwy bez przewagi liczebnej – jednak cofnięcie się oznaczało oddanie pozbawionego murów miasta na pastwę nieprzyjaciela. Dodatkowo liczni kapłani i kapelani wzywali go do stawienia czoła nieprzyjacielowi i pokarania go za zbrukanie terytorium Świętego Państwa świętokradczymi stopami. Śmierć Akropolitesa wzywała o pomstę, a jej brak uderzyłby potwornie w morale zbierających się zbrojnych. Ostatecznie Angelus musiał podjąć ciężką decyzje o stanięciu do walki.



Bitwa pod Porta Media

Starcie rozegrało się na szerokiej równinie na południe od miasta. Medyjczycy wybrali miejsce starcia i strategicznie rozmieścili swoje oddziały – główna ich linia rozłożyła się w poprzek drogi biegnącej do miejskich rogatek, a lewe skrzydło oparło się o rzekę Dorie. Zapobiegliwy Angelus zostawił też kilka niewielkich oddziałów na tyłach, by zabezpieczały brody i most przez rzekę: na wypadek porażki obrońcy musieli mieć możliwość wycofania się. Pod względem liczebnym obydwie armie były zbliżone do siebie – na polu bitwy zebrało się niemal piętnaście tysięcy zbrojnych Medyjczyków i Altosian. Ci pierwsi bronili teraz swoich włości i ojczyzny – ci drudzy wsparci byli przez nowoczesną artylerie i zaprawionych w bojach zawodowych żołnierzy. Dowódca Medyjczyków za kluczowe zadanie uznał nie pozwolenie na odcięcie się od rzeki, które oznaczałoby konieczność odwrotu do miasta i wdania się w wyniszczające walki uliczne – wzmocnił więc lewą flankę większością swych najbardziej doświadczonych oddziałów, w tym legionistami. Pozycje w tym miejscu były naprawdę mocne i nawet rozpoczęty wkrótce ostrzał dział Orbaniego nie zdołał ich skruszyć – chociaż z przerażającą regularnością któreś z dobrze ustawionych dział wstrzeliwało się w gęstą formacje obrońców, siejąc śmierć i zniszczenie w ich szeregach. O ile wstępne harce i wymiana ognia zdawały się sprzyjać Symnachowi, najemny wódz nie zamierzał znosić dalszego opóźnienia i zadowalać kolejnym dniem samego tylko przygotowania artyleryjskiego – wobec groźby nadejścia kolejnych posiłków medyjskich i braku inicjatywy po stronie przeciwnika nakazał generalny atak. Piechota Ligi natarła na Medyjczyków na całej linii. Obie strony zaczęły wymieniać salwy z kusz, do których szybko dołączyła broń biała. Altosianie nacierali z poświęceniem i zapałem, w wielu miejscach przeważając nad obrońcami, którzy jednak raz po raz kontratakowali, desperacko broniąc swoich pozycji. Czołowe pozycje Medyjczyków przechodziły z rąk do rąk kilkukrotnie, nim wreszcie doszło do nieuniknionego – Symnach poprawnie rozpoznał koncentracje sił przeciwników i wskazał Janowi Ascanii ich osłabione prawe skrzydło. Wkrótce teopolski wódz spadł na nie razem z druzgoczącym natarciem – w bój ruszyli trzymani dotąd w odwodzie zbrojni Barwnej Chorągwi i wyklęte przed laty przez Wielkiego Wikariusza Sierotki. Medyjscy plebejusze nie zdzierżyli impetu i poszli w rozsypkę, a szarża wroga wyszła na plecy ich kompanom. Gdyby nie zapobiegliwość Basiliusa, który od początku podejrzewał, że coś takiego może się zdarzyć, jego armia byłaby skończona – jednak mając zabezpieczone dogodne przeprawy przez rzekę Angelus zdołał uratować z niechybnej rzezi zasadniczy trzon swojej armii. Medyjscy legioniści starli się ze swoimi odpowiednikami z Sierotek, kupując tłumom pospolitaków czas niezbędny do przeprawienia się przez rzekę. Nim Altosianie zdołali go powstrzymać, pokonana, lecz nie unicestwiona armia Świętego Państwa znalazła się już po drugiej stronie rzeki, na przedmieściach Porta Medii. Przegrana bitwa była klęską, lecz nie kończyła kampanii – choć nie stanowiło to zbytniego pocieszenia dla mieszkańców miasta.



Spalenie Porta Medii

Zwycięski Symnach nakazał doszczętnie spalić zajęte miasto – jeszcze przed zapadnięciem zmroku zbrojni Angelusa z bezsilnością patrzyli na uciekające w panice tłumy mieszkańców wybiegające spomiędzy stawianych w płomienia zabudowań. Niektórym udało przeprawić się przez Dorie na północ, by znaleźć schronienie na wciąż niezajętym brzegu – pozostali jednak ginęli w płomieniach lub od mieczy zdobywców, mszczących się za zniszczenia dokonane w Sardei.

Spalenie miasta było zarówno zemstą jak i wyzwaniem rzuconym Medyjczykom – być może gdyby na miejscu Basiliusa znajdował się bardziej śmiały wódz, zdecydowałby się on na podjęcie jakieś próby ratowania bądź pomszczenia miasta. Angelus wiedział jednak że taka próba byłaby koszmarnym błędem, grożącym unicestwieniem jego ledwo co pobitej armii. Tymczasem Symnach wcale nie palił się do wykorzystania swojego sukcesu – przeprawienie się przez Dorie wobec stojącej na drugim brzegu armii heretyków było zadaniem wyjątkowo niewdzięcznym i wcale nie łatwym. Wprawdzie rozważano koncepcje podjęcia takiej próby pod osłoną nocy, albo przy wykorzystaniu odstraszającego ognia dział Orbaniego – jednak żaden z tych pomysłów nie gwarantował sukcesu. Zamiast tego rozpoczęto zatem próbę wymanewrowania przeciwników. Po krótkim odpoczynku i odesłaniu łupów ze spustoszonego miasta Symnach powiódł swoją armie na północ, posyłając przodem zagony lekkiej jazdy, licząc na uchwycenie jakiegoś brodu w dole rzeki. Basilius nie był jednak w ciemię bity – jego armia również podjęła marsz, podążając po drugiej stronie rzeki równolegle do napastników. Podjazdy lekkiej jazdy starły się ze sobą w serii potyczek, żadna z nich jednak nie przyniosła przełamania. Armia Świętego Państwa była zbyt zdemoralizowana by podjąć większe działania zaczepne, ale stopniowo odzyskiwała utraconą liczebność – w miarę jak docierały do niej kolejne posiłki, które spóźniły się na bitwę o Porta Media. Z drugiej strony siły Ligi mogły odcinać i rozbijać posiłki idące z zachodu kraju, jednak im dalej w niego wchodziły, tym bardziej ryzykowały osaczenie i odcięcie od zaopatrzenia. Ostatecznie w ledwie dwa dni po tym, jak przednie podjazdy Symnacha dotarły w pobliże Castello Blanco (obsadzonego przez niewielki garnizon katlonistów), najemnik zadecydował o zakończeniu rajdu i odwrocie. Nie dysponował w obecnej sytuacji siłami pozwalającymi na coś więcej niż łupieżczy rajd – zaś wobec zniszczenia Oculi Merdiii i Porta Medii nie dysponował żadną umocnioną pozycją w której mógłby znaleźć oparcie dla swych tymczasowych zdobyczy. Powracająca na południe armia Altosian spustoszyła wszystkie okoliczne wsie i miasteczka, paląc i łupiąc ile tylko zdołała, nim powróciła do Sardei na przezimowanie.

Obrazek


Rajd Lazarusa
W czasie gdy główne siły Srebrnej Ligi zmagały się z armiami Świętego Państwa, drugi z wodzów Ligi, Lazarus Scafidides, podjął się działań na terenach Attigliano. Zadanie jakie przed nim postawiono było ambitne – miał przejąć inicjatywę, wkroczyć do Atei i Tenify, a także utrudniać i opóźniać zbieranie się sił przystępującego do wojny księstwa elryndyjskiego. Siły jakimi dysponował były jednak daleko skromniejsze i nie przystawały do celów i ambicji wodza – ledwie nieco ponad półtoratysiąca zbrojnych, do tego lekkozbrojnych. Lazarus zabrał się do działań wprawdzie z animuszem i faktycznie wkroczył na czele swych oddziałów do Atei i Tenify – wykorzystał przy tym fakt że znajdujące się tam wcześniej oddziały księstwa po złożeniu przysięgi wierności księciu Joanesowi di Valeri odeszły na wschód. Attigliańczycy pozostawli jednak mocne garnizony w zamkach, do zdobycia których Lazarus nie otrzymał żadnych armat. Jego lekkie oddziały podjęły wprawdzie szturmu na twierdzę Atrei (licząc zapewne na powtórzenie scenariusza z początku insurekcji, kiedy zamek ten poddał się na sam widok nadciągających rebeliantów), jednak zakończył się on katastrofą – obrońcy nie dość że odparli szturm, to jeszcze w nocnej wycieczce podpalili obóz oblegających. Wściekły Lazarus skoncentrował zatem wszystkie siły na otoczeniu zamku i wzięciu go głodem – jednocześnie ogniem i mieczem karząc mieszkańców obydwu prowincji, której ludność cywilna pozostała bez żadnej ochrony. Przez niemal dwa miesiące Altosianie praktycznie bezkarnie łupili wsie i miasteczka, ścierając się jedynie niekiedy z wysyłanymi z zamków Tenify patrolami. Dopiero w połowie maja sytuacja zmieniła się diametralnie – jeden z łupiących południową Ateię podjazdów Altosian natrafił na straż przednią nadchodzącej armii Elandrytów. Liczący bez mała siedem setek konnych oddział dowodzony był przez słynnego Gejzę Torontala – bez problemu rozbili oni we wstępnym boju zaskoczonych grabieżców, którzy zostali wzięci w dwa ognie podczas obławy na zbiegłych z miejscowych wsi do lasów chłopów. Strata ta zaalarmowała gwałtownie Lazarusa, który musiał zaprzestać oblężenia i skierować swoje siły przeciwko nowemu zagrożeniu.

Lazarus nie dał wprawdzie rady wywiązać się z celu, jakim było opóźnienie zbierania się sił elyrandyjskich – jednak te i bez jego udziału nie gromadziły się zbyt szybko. Pospolite ruszenie zbierało się w księstwie dosyć niechętnie, a wielu wezwanym pod broń szlachcicom kompletnie obcy był powód włączenia się do wojny – nie widzieli w niej celu, zysku, ani specjalnej sławy do zdobycia. Ten brak entuzjazmu widoczny był zwłaszcza wśród Orsinich. Ostatecznie jednak stosunkowo ograniczony zakres mobilizacji pozwolił pominąć tych najbardziej niechętnych przy zbieraniu wojsk – zaś obecność samego księcia Cesara III, bardzo poważanego i respektowanego, w obozie wojskowym, zdecydowanie pozytywnie wpłynęła na nastroje tych, którzy ostatecznie do niego przybyli. Wymarsz z księstwa przebiegał wprawdzie powoli, a pogoda i opóźnienia z dostawami zaopatrzenia spowodowały, że główna armia dotarła do Attigliano dopiero na jesieni 840 roku – kiedy jednak dotarła w rejon działań, Lazarusowi nie pozostało nic więcej jak tylko wycofać się śpiesznie do Sardei, by dołączyć do właśnie reorganizującego tam swoich ludzi po kampanii medyjskiej Symnacha.




Zmagania o tron Attigliano
Podczas gdy książę Cesar ratował wschodnie włości wspieranego przez siebie księcia Joanesa, wojska samego samozwańczego władcy maszerowały raźno w stronę stolicy Attigliano. Tam gorączkowo szykował się do obrony jego rywal – książę Frederico. Podobno czynił to z wielkim kunsztem i na początku roku wiele mówiono o paktach i sojuszach które nawiązał z północnym sąsiadem Attigliano (a przy tym ostatnim który nie włączył się jeszcze do wojny toczonej w tym księstwie) – Unią Liwurską. Niestety dla księcia, w miarę jak kolejne tygodnie mijały, a armia Joanesa zbliżała się coraz bardziej do stolicy, oczekiwanej odsieczy czy wsparcia nigdzie nie było widać. Co gorsza, w rządzonym przez Frederico mieście szybko zaczęło brakować żywności – zwolennicy Joanesa zachowali zwierzchność nad większością ziem i teraz celowo wstrzymywali dostawy do miasta. Pozbawiony pomocy Frederico stanął w obliczu wielkich zamieszek, które zaczęły targać miastem – głodująca biedota reagowała panicznie na wieści o pochodzie armii, obawiając się spustoszenia miasta i masakry. Konieczność krwawego tłumienia zamieszek i problemy z zaopatrzeniem własnych sił zaczęły sprawiać, że nie tylko zwykli żołnierze, ale też rozmaici dworzanie i zwolennicy Frederico zaczęli opuszczać go i przechodzić na stronę Joanesa – zwłaszcza gdy nadeszły wieści o poparciu go przez Elyrandie. W końcu, po serii wyjątkowo dużych rozruchów, w wyniku których dwie dzielnice miejskie zostały spustoszone pożarem, Frederico pojął, że nie utrzyma się w mieście. Na czele garstki własnych zbrojnych i resztki najbardziej zagorzałych spiskowców, którzy wynieśli go na tron, opuścił miasto, by szukać szczęścia w polu. Jego niespełna osiem setek zbrojnych stawiło czoła wielokrotnie liczniejszemu wojsku Joanesa. Di Alienise stawał ponoć dzielnie i osobiście wiódł swoich ludzi do walki, jednak niewielu przeżyło takich, którzy byli gotowi mówić o tym potem głośno – niedoszłego władcę znaleziono zaś po bitwie z bełtem kuszy sterczącym z oczodołu.

Bezpośrednio po starciu Joanes wkroczył triumfalnie do miasta, wpuszczając jednocześnie wozy z żywnością (chociaż nie było jej też wiele). Doszło do jego oficjalnej intronizacji i skazania na śmierć wszystkich spiskowców biorących udział w morderstwie jego poprzednika, księcia Antonio. Chociaż ogniska oporu wobec jego władzy ciągle tliły się w niektórych miejscach, a sytuacja w mieście nie była całkowicie stabilna, nowy władca musiał teraz zwrócić swoje spojrzenie na front zachodni – tam gdzie miała ostatecznie potwierdzić się, lub upaść, jego władza.


Obrazek


Zimowe przygotowania
Zima 840-841 upłynęła pod znakiem zbierania sił i przygotowywania się do kolejnego starcia. Dla wszystkich walczących stało się jasne, że z działań zbrojnych 840 roku Srebrna Liga wyszła obronną ręką: przejęła inicjatywę i odsunęła starcia od swoich granic. Kampania medyjska i wyprawa Lazarusa nie przyniosły jednak pełnego sukcesu – armia Świętego Państwa na północy nie została kompletnie rozbita, a wróg ten nie został powalony na kolana. Również upadek sprawy Frederico i niewłączenie się do wojny Unii Liwurskiej stanowiły duży cios dla Altosian – jej wrogowie tracili potencjalne zagrożenie na wschodzie i mogli skoncentrować pełnie sił do przeciwstawienia się jej zapędom. Pokaźne łupy z wyniszczonych i splądrowanych regionów uzupełniły zapasy środków niezbędnych do prowadzenia kampanii, a gniew i rządza zemsty wywołana przez nie upewniły, że o pokoju nie mogło być mowy – powrót do działań zbrojnych był zatem formalnością.

Wraz z ustąpieniem śniegów strony konfliktu ponownie stanęły naprzeciwko siebie. Medyjczycy wykorzystali pozostawioną im chwilę wytchnienia na dokończenie mobilizacji i zebranie całości swoich sił – Angelus słał jednak do Wielkiego Wikariusza raporty ostrzegające, że jego ludzie są zdemoralizowani i zmęczeni: nie dawali dowódcy pewności wyniku następnego starcia. Tymczasem Symnach po połączeniu się w Sardei z siłami Lazarusa posłusznie oddał ciężar dowodzenia temu ostatniemu. Nim to jednak uczynił, zadbał o ustanowienie mocnych garnizonów w Teopolu i twierdzy Balsico w Sardei – jako zabezpieczenie tyłów na wypadek aktywności ze strony Medyjczyków. Do cytadeli dawnej stolicy insurekcji dołączyli także przysłani z Tylos imperialni żołnierze w liczbie czterech setek – symboliczne, lecz namacalne wsparcie. Łącznie, po odjęciu zabezpieczających Maezje i Sardeię garnizonów, Lazarus mógł wyprowadzić w pole około dziewięciu tysięcy zbrojnych, w tym licznych zaciężnych weteranów, najemników i sprawnych pospolitaków uskrzydlonych wiktorami poprzednich kampanii.

Przeciwko nim książę Cesar wiódł około sześciu i pół tysiąca mieczy, kolejne zaś trzy i pół prowadził ze sobą książę Joanes. Obydwaj książęta zdawali sobie, że tylko zjednoczeni zdołają przeciwstawić się Altosianom – Elyrandryci zaczęli zatem kampanie od cofnięcia się bardziej na wschód, by połączyć się z Attigliańczykami. Usiłujący ich przed tym powstrzymać Lazarus wkroczył do Atei, jednak spóźnił się – wschodnie armie spotkały się w okolicy strategicznej twierdzy na południu Tenfine. Obydwaj książęta mieli ponoć podać sobie dłonie i przyrzec sobie braterstwo w walce do ostatniego tchu – przynajmniej wedle słów bardów, którzy mieli później opiewać to wydarzenie.

Znacznie inne słowa opisują natomiast plotki, którymi otoczyć się miał książę Cesar podczas prób wzmocnienia swojej armii siłami egzotycznych najemników. Mówi się, że na mocy specjalnego porozumienia do Elyrandii ruszyć mieli w liczbie siedmiu setek Ungołowie pod osobistym przywództwem żony ichniego Chana. Bajaryści mieli ponoć uzyskać transport drogą morską od żeglarzy ze Związku Czarnego Oka – faktycznie okręty takie widziane były później w portach księstwa, a schodzący z nich zbrojni mogli być owianymi sławą dzikich ludożerców w tej części świata Ungołami: długa morska podróż i konieczność wcześniejszego zebrania tych sił sprawiły jednak, że nie przybyli oni do księstwa wcześniej niż na jesień 841 roku, kiedy kampania była już rozstrzygnięta. O ile pogłoski o przybyciu Ungołów zdają się mieć poparcie w rzeczywistości, o tyle jeszcze mniej wiarygodne plotki krążą na temat najęcia przez ludzi księcia roty żelaznobokich z Dominium Kalten. Owszem, dwustu takowych żołnierzy spędziło większość roku w portowym mieście Armskirk w Dominium – na próżno jednak, bo do wybrzeży nie przybył żaden elyrandyjski statek, który mógłby przewieźć ich choćby w generalne pobliże działań zbrojnych. Tak więc, kiedy książę Cesar wojował na północy, jego dwór z wielkim zapałem rozprawiał o jego dyplomatycznych i organizacyjnych talentach. Wracając jednak do zdarzeń realnych…

Wobec połączenia się sił przeciwników Lazarus postanowił wznowić działania manewrowe – licząc, że markując marsz na południe zdoła sprowokować Elyrandrytów do ruszenia na ratunek swoim włościom, jednocześnie odsuwając ich od ich attigliańskich sojuszników. Plany te jednak kompletnie wzięły w łeb – sprzymierzeni dysponowali ogromną przewagą w postaci ponad trzech tysięcy jeźdźców, których przytomne użycie pozwoliło dostatecznie wcześniej rozeznać się a ruchach i planach wodzów Ligi. Ci nie odpuszczali i próbowali zaskoczyć przeciwników raz jeszcze, ponownie podchodząc pod twierdzę w Atei – tym razem z siłami w pełni wystarczającymi na szybkie jej zdobycie. Joanes nie wykazał jednak bierności typowej dla Antonio i zadecydował o ruszeniu na zamek z odsieczą. Wobec szybkiego zbliżania się jego sił, za którymi śpiesznie podążał Cesar, Lazarus został zmuszony do przyjęcia bitwy w niezbyt korzystnych warunkach – z niezdobytą, wrogą fortecą na flance.

Obrazek


Bitwa pod Atreią
Największe ze stoczonych jak do tej pory starć całej wojny i decydująca batalia tego roku – bitwa między Srebrną Ligą a siłami księstw Attigliano i Elyrandii miała rozegrać się w cieniu atreiskiego zamku, blokowanego przez Altosian, lecz obsadzonego garnizonem księcia Joanesa. Dowodzone przez Lazarusa wojsko Ligi prezentowało się wyśmienicie – dziewięć tysięcy pewnych zwycięstwa, zaprawionych w bojach zbrojnych wspartych przez artylerie. Między obydwoma książętami znajdowało się jakieś dziesięć tysięcy dusz – prócz świeżych Elyrandrytów i zawodowych wojaków lojalnych rodowi di Valeri wliczyć w to należało jednak również zmęczonych długim konfliktem chłopów z Attigliano: pchanych w dużej mierze jedynie rządzą zemsty za ból i nieszczęścia doznane z rąk buntowników i Altosian. Jedyną przewagą sprzymierzonych, jakiej Lazarus nie mógł zignorować, była ich konnica – trzykrotnie liczniejsza niż jego własna, do tego złożona nie tylko z lennego rycerstwa, ale również zawodowych hufców księcia Cesara. Te stanęły w odwodzie – siły Attigliańczyków objęły lewą flankę pola bitwy, podczas gdy książę z Elyrandii przejął prawą. Naczelnym wodzem ustanowiono Anuara Venco, który w centrum swoich sił postawił doświadczonego Goerta Coena z własnymi bombardami, licząc że doświadczony wódz zapanuje w razie potrzeby nad niepewną chłopską piechotą – której jak nikomu innemu przydatne było wsparcie jego bitnych najemników.

Po drugiej stronie pola bitwy Lazarus również rozstawił swoją artylerie – mistrz Orbani z błyskiem w oku przyjął widok wrogich dział, których (w jego przekonaniu - nieporadne) ustawienie uznał za rzucane mu wyzwanie. Kulawy Symnach został skierowany razem ze swoimi najemnikami do pierwszej linii, na centralną pozycje – najważniejszą, a zarazem najbardziej narażoną na ostrzał wrogich bombard. To tutaj naczelny wódz Ligi spodziewał się dokonać przełamania – nakazał więc Janowi Ascanii trwać w pogotowiu razem z odwodem, by wykorzystać je, gdy tylko się pokaże. Upewniając się tym samym że środek jego formacji jest skazany na zwycięstwo, Lazarus przejął osobiste dowodzenie nad prawą flanką – lewa pozostała w gestii Anastazego Chypalisa, który miał za zadanie blokować obrońców Atrei. Obydwie strony poczyniły swoje plany, zmówiły modlitwy i stanęły w gotowości – tym razem to elythyści mieli zmierzyć się ze swoimi współwyznawcami.

Wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi bitwa zapowiadała się na długą i krwawą – zaiste też taką właśnie była. Rozpoczął ją wzajemny ostrzał artylerii (w której przeważali Altosianie) i harce konnych (w których przeważali Elyrandryci). Zwarte masy piechoty kuliły się w sobie, gdy nad ich głowami świstały koziołkujące od ziemi kule armatnie – szlachetnie urodzeni wznosili zaś okrzyki grozy lub podziwu ilekroć któryś z harcowników padł lub powalił przeciwnika na ziemie. W pewnym momencie kula armatnia wystrzelona z bombardy Coena o kilka metrów minęła otoczonego swymi przybocznymi Symnacha, zabijając jednego z jego adiutantów – ten moment grozy w proroczy sposób dopełnił się jednak po drugiej stronie pola bitwy, kiedy wystrzelony przez Orbaniego pocisk z serpentyny trafił prosto w przeładowywaną armatę Attigliańczyków – odłamek zniszczonego działa trafił zaś wodza Kompanii Czerepa prosto w szyje, uśmieracając na miejscu. Widok eksplozji i poruszenie w środku szyku przeciwników został prędko dostrzeżony przez Altosian – dokładnie na coś takiego czekał Symnach, mający już zdecydowanie dość marnowania wartościowych ludzi od niecelnego, lecz ciągle niebezpiecznego ognia dział. Kulawy najemnik osobiście dobył miecza i poprowadził ludzi do ataku – za sztandarem Barwnej Chorągwi podążyły zaś inne oddziały, dołączając do uderzenia. Wielkie masy ludzi zwarły się ze sobą – w pierwszej chwili środek obrońców zaczął ustępować, ale Anuar Venco w porę uratował sytuacje, posyłając sir Johna Darkwooda na odsiecz. Starcie w centrum stało się mniej-więcej wyrównane, do boju zaś ruszyły flanki obydwu stron. Świadomy słabości własnej konnicy Lazarus skoncentrował jej większość na prawej flance, dzięki czemu zdołał zetrzeć się z przeciwnikiem w z grubsza równym boju. Na drugim krańcu pola sytuacja wyglądała inaczej – tam piechociarze Ligi pod przywództwem Chypalisa zdołali wprawdzie utrzymać linie i powstrzymać szarżę przeciwników, jednak musieli cofać się – zwłaszcza że widząc ich ciężką sytuacje obrońcy Atrei w ryzykownym manewrze otwarli wrota zamku i ruszyli z wypadem na ich plecy. Flanka utrzymała się tylko dzięki uporowi i determinacji Sierotek, które w porządku zaczęły zawijać szyk do tyłu, każąc sobie drogo płacić za każdy metr traconego gruntu.

Chociaż na flankach sytuacja zdawała się dla Anuara Venco rozwijać pomyślnie, w środku stawała się z wolna coraz bardziej dramatyczna. Po początkowym sukcesie szarży Darkwooda jego jeźdźcy wytracili impet, a pozbawieni dowódcy żołnierze Coena nie stanowili takiego oparcia dla pospolitaków jakiego oczekiwano. Na oczach Venco zbrojni Symnacha w krwawym boju zaczęli przedzierać się do przodu – złożona w dużej mierze z attigliańskich chłopów linia pękła, kiedy pozbawieni przywództwa i zdemoralizowani chłopi nie zdzierżyli ostatecznie zaciętości najemników i masowo podali tyły. Elitarnym oddziałom księcia Joanesa i armii księcia Cesara groziło teraz podzielenie, które w konsekwencji musiało oznaczać paniczną ucieczkę: ponowne zebranie i połączenie obydwu armii było trudne do wyobrażenia, zaś cała Ateia razem z zamkiem byłaby z pewnością stracona na rzecz Ligi. Mając to wszystko na uwadze, Venco zrobił jedyną rzecz jaka przyszła mu do głowy: odwrócił konia i odjechał, pozostawiając adiutantów swojego punktu dowodzenia zaskoczonych i przerażonych.

Kiedy przełamanie wrogiego frontu stało się faktem, Jan Ascanio zrozumiał, że nadszedł jego czas. Razem z pozostawioną mu grupą ruszył do przodu, kierując się w stronę powiewającego na środku pola otoczonego kłębem dymu sztandaru Barwnej Chorągwi. On i jego ludzie stanowili siłę zdolną wesprzeć zmęczonych najemników, zabezpieczyć uczyniony przez nich wyłom i wyjść na tyły wroga, nim ich przewaga na flankach zdoła odegrać znaczenie. Podzielona w pół, armia sprzymierzonych książąt pójdzie w rozsypkę i zostanie unicestwiona – nie powtórzy się tu scenariusz spod Porta Media, nie będzie czekania na sukces jak pod Oculi Meridii: tym razem zwycięstwo będzie całkowite. Wódz z Teopola podjechał w stronę zbrojnych Symnacha, by przekazać mu pozdrowienie i poprosić o zrobienie drogi dla jego ludzi, by mogli zastąpić ich w pierwszym szeregu i przeć dalej – gdy nagle zamarł, wpatrzony w nowy widok, malujący się przed jego oczami.

Naprzeciwko jadącemu ku zwycięstwu Ascanio zmierzała rzecz zupełnie nowa – świetlista ściana stali, kopii i ostrzy, dudniąca o ziemie podkowami i rycząca dumnie brzmieniem rycerskich rogów. Mijając ratujących się ucieczką piechurów, na strudzonych, nieokrzepłych jeszcze po krwawym boju zbrojnych Symnacha pędziła spektakularna szarża ośmiuset jeźdźców. Ostatni odwód Elyrandrytów i Attigliańczyków ruszał do natarcia – a w szczycie zniżającego kopie klina jechali ramie w ramie Anuar Venco i Gejza Torontal.

Należy przyznać piechurom Barwnej Chorągwi, że nie cofnęli się przed tym uderzeniem. Skrwawione ręce uniosły w górę drzewca pik i halabard, a żołnierskie torsy nadstawiły się, by zasłonić walczącego z nimi ramie w ramie wodza. Huknęły ostatnie samopały, szczęknęły cięciwy kusz, posyłających świszczące bełty. Nic jednak, ni kule, ni pociski, ni wyciągnięta ku nim na końcach spis, rohatyn i gizarm śmierć nie mogły zatrzymać tej desperackiej szarży. Dwie ściany bohaterów zwarły się tu ze sobą ze straszliwym szczękiem, który łoskotem zdawał toczyć się po całej ziemi. To tutaj śmierć znaleźli nieprzeliczeni, tak prości piechurzy z wsi i miasteczek jak i szlachetnie urodzeni. To wtedy dostojnych arystokratów z rodów pamiętających czasy sprzed powstania Tylos ściągano z koni i dźgano nożami. To wówczas przełamywano nierozerwalne szyki, tratując i łamiąc niepokonanych weteranów tylu lat wojennych kampanii. To podczas tego starcia zwarli się ze sobą Gejza z północnego Samodzierżawia z Janem Ascaniom – tylko po to, by ten pierwszy ciosem swego szerokiego topora rozłupał hełm swego adwersarza, zwalając go, śmiertelnie rannego, z konia na ziemie. To tu bohaterskiego Anuara dosięgnęła kula z rusznicy, raniąc go w brzuch, tak że ledwie żywy mówić nie mógł i ledwo mieczem machając towarzyszy swoich do większych przewag zagrzewał. Zaiste, otoczeni rychle i ze wszystkich stron wrogą ciżmą opasani, straszliwe straty ponieśli ci wszyscy, którzy za wodzem swoim w imieniu dwóch książąt w szarżę tą podążyli. Niewielu ich z życiem uszło, jeszcze mniej bez szwanku wielkiego na zdrowiu – nieśmiertelną jednak okryli się sławą… I zwycięstwem.

Kiedy bowiem ludzie Symnacha odpierali szarżę odwodu przeciwnika, na powrót przywracając swoją dominacje w centrum pola walki, na flankach Ligi pojawili się zwycięzcy jeźdźcy książąt Joannesa i Cesara. Prawa flanka pod dowództwem Lazarusa została ostatecznie pobita i spędzona z pola, a jego samego nie było nigdzie nigdzie widać – ponoć zapędził się zbyt daleko w pogoni za uchodzącymi Attigliańczykami, przekonany o pewnym zwycięstwie – zaś na lewej flance Sierotki cofały się coraz bardziej, męstwem swoim dając szanse na odwrót. Widząc to kulawy Symnach na własną rękę zadecydował o odwrocie – kazał swoim ludziom oderwać się od wciąż walczącej piechoty sprzymierzonych, posyłając kogo tylko mógł Chypalisowi na pomoc. Doświadczony wódz, chociaż skrwawiony i wprost parujący od krwi poległych, dwoił się i troił, by zorganizować odwrót i wyprowadzić swoich ludzi z pola walki bez szwanku. Ujawniło się teraz zaufanie jakim darzyli go jego ludzie, a także doświadczenie tych, którzy w niejednej potrzebie pod jego komendą stawali. Ze wszystkich stron zagrożona wrogą jazdą piechota Ligi zdołała dotrzeć do wozów i pozycji swych lekkich dział (w trakcie odwrotu nieszczęśliwie musiano porzucić dwa z nich), które nierównym kwadratem otoczono – następnie zaś w szyku takim zaczęto cofać się ku zachodowi. Chociaż oznaczało to konieczność dłuższej walki i kolejne straty, Symnach widział w tym jedyną szansę na przetrwanie – wszyscy którzy próbowali opuszczać pole walki na własną rękę byli ścigani i dobijani bądź brani do niewoli przez wrogich kawalerzystów. Niezwyciężona przez ostatnie dwa lata armia Ligi została tym razem pobita – jednak książę Cesar, który zastąpił w dowodzeniu rannego Venco nie zdecydował się na pościg. Armia jego i Joannesa doznały sporych strat, zwłaszcza w piechocie – ci którzy przeżyli byli zaś wycieńczeni i wymagali odpoczynku.

Bezpośrednio po bitwie armie książąt nie były w stanie podjąć realnego pościgu – ich przewaga w konnicy dalej była znaczna, jednak opłakany stan piechoty sprawiał że nie za bardzo mogli przedsięwziąć coś więcej niż tylko szarpanie wrogich sił. Tymczasem Symnach i Lazarus nie przerywali odwrotu – wiedzieli dobrze, że zaraz po klęsce niebezpiecznie było ryzykować kolejnych starć, nawet drobnych: uporządkowany odwrót mógł zbyt łatwo przemienić się w paniczną ucieczkę. W pierwszej chwili zamierzali cofnąć się do Teopola – nim jednak do tego doszło, dotarły do nich wieści o ponownym wkroczeniu Medyjczyków do Sardei. Nie widząc możliwości stanięcia z nimi do walnego boju i obawiający się dalszych ataków ze strony sprzymierzonych książąt wodzowie Ligi cofnęli się zatem aż za rzekę Iseię, powracając na przedwojenne granice Ligi. Księciu Cesarowi pozostało zadowolenie się oczyszczenie Atei z resztek altosiańskich maruderów i tyłowych oddziałów, a także zaprowadzenie jako-takiego porządku w zrujnowanej prowincji razem z księciem Joannesem.

Obrazek


Powrót Medyjczyków
Tymczasem zmuszony przez Wielkiego Wikariusza do ponownego natarcia wódz Medyjczyków, Basilius Angelus nie postępował wcale zbyt agresywnie – nie wiedział on początkowo o starciu pod Atreią i jego wyniku. Obawiał się tym samym konfrontacji w polu z armiami Ligi, przede wszystkim nie chcąc doprowadzić do zagłady swej wciąż zdemoralizowanej armii. W miarę jednak jak dochodziły do niego kolejne wieści, a obraz klęski Lazarusa stawał się coraz bardziej jasny, Angelus pchał swoich ludzi coraz dalej – zajmując większość terenów Maezji i Sardei aż po rzekę Iseię, a nawet przekraczając ją w kilku miejscach. W zemście za zniszczenie Porta Media jego siły zaczęły grabić i pustoszyć zajęte posiadłości, co nieco poprawiło kwestie słabego morale. Problem pojawił się, kiedy armia dotarła do Teopola. Miasto nie było wprawdzie umocnione – jednak znajdująca się w jego środku cytadela dysponowała garnizonem Srebrnej Ligi. Co więcej, powiewały nad nią również flagi cesarskiej armii Tylos. Ostrożny Basilius odciął kazał odciąć miasto od zaopatrzenia, ale nie przystąpił do oblężenia, ani tym bardziej do szturmu: eskalacja konfliktu z Tylos nie była czymś, do czego śmiałby dopuścić na własna rękę, bez wyraźnego rozkazu Wielkiego Wikariusza. Znacznie śmielej poczynali sobie za to Medyjczycy w przypadku leżącego w Sardei zamku Balscio, który strzegł brodu z którego wcześniej skorzystały wycofujące się siły Ligi. Ten niewielki gród został przez siły Angelusa sprawnie otoczony i przystąpiono nawet do budowy machin oblężniczych – jednak los oblężenia nie jest wcale przesądzony, bo armia Ligi wciąż istnieje i może zdecydować się na próbę zniesienia oblężenia.

Kolejny rok przyniósł zatem kolejny obrót sytuacji i z dawien oczekiwane rozstrzygnięcie – czy jest jednak ono ostateczne? Zarówno armie Medii jak i Srebrnej Ligii zostały pokonane, jednak nie unicestwione – a ostateczni triumfatorzy spod znaku elyrandyjsko-attigliańskiego przymierza ponieśli znaczące straty. Do tego zostali oni niejako obrabowani z własnego sukcesu – ziemie o których odzyskanie walczyli zostały zajęte przez heretyckich Medów, którzy z własnej strony mają problem z kłopotliwym faktem obecności cesarskich żołnierzy na opanowanych przez nich ziemiach. Z kolei Srebrna Liga została de facto wypchnięta na pozycje sprzed wojny i utraciła wszystkie ziemie pozyskane dzięki aneksji teopolskiej kapituły – jednak jej armia zdołała uniknąć rozbicia, a liczne boje w których udowodniła swą sprawność każą brać możliwość jej reorganizacji i powrotu na poważnie.

Zataczający coraz szersze kręgi konflikt sieje śmierć, zniszczenie i spustoszenie na coraz szerszą skale. Skutki trwającej już szósty rok umiędzynarodowionej rebelii wykraczają daleko poza granice ziem o które nominalnie toczy się wojna, a nawet całego księstwa Attigliano. Przeznaczane na armie góry złota i srebra rosną gargantuicznie z każdym kolejnym rokiem, zaś nieznajdujące zysków chciwe ręce wojennych podżegaczy zdają się wyciągać po coraz więcej i więcej. Porażają również starty poniesione przez obie strony - krwawe żniwo zbierają nie tylko bitwy ale coraz więcej żołnierzy zabierają marsza, dezercje czy podjazdy wroga. Wielcy i malutcy wielu nacji, pochodzeń i przeszłości oddają życia, zapisując się w historii jako herosie i tchórze, bohaterowie i przegrani – zali nie znajdą się szlachetni, zdolni sięgnąć po najpiękniejsze ziarno pokoju?

Straty
► Pokaż Spoiler

Podsumowanie
  • Rozpoczęta przez Srebrną Ligę kampania medyjska roku 840 odznacza się zwycięstwem pod Porta Media oraz spaleniem południowych włości Wikariusza
  • Ze zmagań o tron Attigliano zwycięsko wychodzi Joanes, a jego przeciwnik kończy żywot z bełtem w oku
  • Kulminacyjna bitwa pod Atreią stoczona pomiędzy połączonymi siłami księcia Cesara oraz Joanesa z jednej strony, a siłami Ligi z drugiej kończy się zwycięstwem książąt
  • Pobite wojska Srebrnej Ligi ewakuują się (poza garnizonami) z Maezji i Sardei, które zajmują wojska Świętego Państwa - sam Teopol utrzymuje kontyngent imperialny
  • Śmierć, śmierć i jeszcze raz śmierć

Prestiż
  • Święte Państwo traci 5 punktów prestiżu (suma za przegraną kampanię 840 oraz zajęcie ziem w 841)
  • Srebrna Liga traci 7 punktów prestiżu (suma za dwie bitwy oraz utratę ziem dawnej Kofederacji*)
  • Księstwo Elyrandyjskie zyskuje 2 punkty prestiżu (wygrana pod Atreią ale niepopularność wojny w kraju i brak wyraźnych zdobyczy)

*Strata spotęgowana przez wysoki prestiż początkowy
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Fronty

Post autor: Tymus »

Wyprawa Aktumska
842/843 RNE
► Pokaż Spoiler

Obrazek


Akutm, Czerwona Twierdza, Klejnot Wschodu a ostatnio też teren zapalny od którego może zapłonąć znowu Północna Warenzja, niczym wielki pożar z niewielkiego, acz ważnego, stogu siana.

Przez ostatnie kilka lat Savorachowie zdawali się wybudzać z uśpienia, a może raczej przygotowań, co skutkowało wznowieniem napadów na okolicę Aktum. Dwór w Tylos jednak długo ignorował lub nie wzruszał się na te doniesienia jako, że poza kilkoma spalonymi wioskami straty były znikome. Jednak niedawne ataki na konwoje morskie płynące do twierdzy zwróciły w końcu uwagę. Trwałe przerwanie szlaków morskich do Aktum spowodowałoby niemożność dalszego utrzymywania twierdzy oraz brak dostępu do cennych klejnotów tam wydobywanych. Trzeba było w końcu coś zrobić.

Z planem na rozwiązanie problemu wystąpił dwór kierowany przez Cesarzową. W ich koncepcji, aby zabezpieczyć Aktum należało ponownie wybić sobie dostęp lądowy do twierdzy, aby mieć alternatywę do szlaku morskiego, nie wspominając już o tym że zdobycie tak długiego fragmentu wybrzeża z pewnością uczyniłoby ów szlak bezpieczniejszym. Plan ten uzyskał zgodę i do jego zrealizowania wybrano Megasa Domestikosa. Zebrał on pokaźny kontyngent złożony całkowicie z sił zawodowych, liczący aż 2400 dusz. Mówi się, że na tą wyprawę garnizony południa Warenzji musiały wysłać żołnierzy wedle swoich możliwości. Siły te zostały także wzmocnione przez 200 żołnierzy Kruczej Gwardii z Kalten, tak zwanych “Trupich Czaszek” pod dowództwem Bhala Kaltenborna. Pomoc niezbyt liczna, ale nadrabiająca wysoką jakością. W takiej sile przekroczono morze i wylądowano w Warenzji.

Wyprawa nie rozpoczęła się najlepiej, jako że krótko po wylądowaniu Domestikos zapadł na jakąś lokalną chorobę i krótko po tym zmarł. Zastąpić go jako główny dowódca miał Roman Chadenos, jeden z dowódców imperialnej gwardii. Kiedy zebrano wszystkie siły i zakończono przygotowania był już rok 843. Wkroczono więc do prowincji Istrud i skierowano się do miasteczka noszącego tę samą nazwę, a będącego pierwszą przeszkodą w marszu na wschód. Marsz ten miał się okazać uporczywy i powolny, albowiem Savorachowie od dłuższego czasu spodziewali się wyruszenia sił Chadenosa i przez cały czas utrudniali go podjazdami beduinów i miejscowej lekkiej jazdy. Jedyne co umożliwiało wyprawie tylosyjskiej przeciwdziałanie byli Waredioci, czyli lekka jazda złożona z Warenzyjczyków. Odpierali oni podjazdy na ile mogli, lecz nie było ich wystarczająco by być wszędzie w tym samym czasie. Udało się jednak w końcu dotrzeć pod miasteczko otoczone niezbyt imponującymi murami. W środku zaś garnizon stanowiło 500 Rashudinów, lekkich piechurów. Nie mogli oni równać się z siłami tylosyjskimi i po dniu odpoczynku Arbitratorzy wraz z Trupimi Czaszkami wdarli się do miasta i bez większego trudu rozbili lekką piechotę, która widząc swoich przeciwników wkrótce poddała się lub uciekła między uliczki. Następstwo szturmu okazało się jednak znacznie bardziej krwawe, gdyż rozpoczęto prawdziwy pogrom, mający być zemstą za najazdy Savorachów na ziemie wokół Aktum i ciągłe podjazdy. Na początek pod topór poszli jeńcy, a zaraz za nimi każdy kto nie zdążył z miasta uciec lub skrzętnie się ukryć. Mord trwał niemal cały dzień i zakończył się długo po zajściu słońca. Niemal całe miasto zostało przemalowane na czerwono.

Kiedy tylko siły wypoczęły po podjazdach, szturmie i masakrze, Chadenos zadecydował o dalszym marszu, aby tracić jak najmniej czasu i wykorzystać dobre morale po wygranym starciu. Ruszono więc na starą imperialną twierdzę Mantoi, aby odzyskać ją po latach okupacji. Następna część marszu przebiegała w znacznie lepszych nastrojach, jako że znacznie zmalała intensywność podjazdów. Dzięki temu marsz do Mantoi nie trwał aż tak długo. Sama twierdza przez lata panowania Savorachów została dodatkowo wzmocniona, a więc odpadał atak z marszu jak to było w Istrud. Rozpoczęto więc oblężenie i potrzebna przygotowania. Pech chciał, że tuż po rozłożeniu obozu wśród wojsk tylosyjskich zaczęła roznosić się plaga. Prędko za winnych przyniesienia zarazy uznano jazdę Waredotów, którzy nie dość że są miejscowi, to jeszcze podczas działań zwiadowczych najwięcej mieli kontaktu z okolicznymi wioskami. Żeby rozładować napięcie Chadenos postanowił wysłać obie Allagie Waledońskie na wschód, aby przeprowadzić dalszy zwiad i sprawdzić czy nie nadciągają posiłki dla oblężonej twierdzy. Posiłki nadciągały, ale od południa.

Odesłanie lekkiej jazdy niefortunnie zbiegło się w czasie z przybyciem odsieczy Savorachskiej, która została wykryta bardzo późno. Siły tylosyjskie uwijały się jak w ukropie, aby uformować się na pozycjach przed bitwą, zanim wróg spadnie na nich z opuszczonymi gaciami. Szczęśliwie panowała na tyle duża dyscyplina i wyszkolenia, że wszystko oddziały, poza odesłaną jazdą, były gotowe do starcia, ale nie było czasu na zajęcie najbardziej dogodnych pozycji, zanim Savorachowie natarli.

Savorachowie, pod wodzą Shalama “Chromego”, dysponowali niemal 2,5 krotną przewagą liczebną, z czego prawie trzecią część stanowiła kawaleria, przeciwko której w momencie rozpoczęcia bitwy stało tylko 200 katafraktów. Szczęśliwie dla sił Chadenosa liczba strzelców była podobna, a większość piechoty składała się z ciężko opancerzonych oddziałów i legionistów z tarczami. Nie widząc więc sensu w ostrzeliwaniu się, Shalam rozkazał swym oddziałom natarcie, aby Tylosyjczycy nie zajęli lepszych pozycji. Roman Chadenos wiedząc, że katafrakci nie mają szans w starciu z kawalerią wroga utrzymywał ich w rezerwach do kontruderzeń przeciw Bargirom, licząc na to, że jeśli wytrzyma natarcie Savorachskie i rozbije ich piechotę zmusi resztę do odwrotu. Niebawem rozpoczęła się niezwykle krwawa jatka między piechotą obu stron. Mimo przewagi w liczbie piechurzy savorachscy byli lekko opancerzeni i marne mieli szansę w ciężkimi oddziałami Tylos i Kalten, które za każdego swojego zabitego brały krwawy okup. Lekko opancerzeni napastnicy byli też świetnymi celami dla strzelców. W miarę jednak jak trwała bitwa szala przechylała się coraz bardziej w stronę Savorachów, a to z powodu ogromnej przewadze w jeździe. Piechota Tylos nie mogła się skupić jedynie na walce z Rashidunami, gdyż cały czas była wystawiona na ataki lekkiej jazdy ze wszystkich stron, przeciwko którym jeden oddział katafraktów niewiele mógł zrobić. Bezustannie potrzebne były też siły w rezerwie, aby jazda nie spadła na strzelców i nie doszło tam do masakry. Chadenos obserwował Beduinów, którzy coraz bardziej zagrażali tyłom i coraz bardziej zacieśniające się okrążenie, aż doszedł do wniosku, że niedługo jego siły mogą znaleźć się całkowitym potrzasku i trzeba ratować co się da. Wydał wtedy rozkaz do odwrotu do zdobytego wcześniej miasteczka i porzucenia obozu wraz z taborami. Shalam nie mając odpowiednich sił, aby zmiażdżyć wybijających sobie drogę z okrążenia Tylosan, postanowił wycofać piechotę i skupił się na ciągłych podjazdach beduinów, aby nie dać im ani chwili spokoju. Tak nieustannie nękani dotarli w końcu do wyludnionego własnymi rękami Istrud, aby się przegrupować i przygotować do obrony, jeśli Savorachowie zechcą szturmować. W czasie odwrotu dogonili ich także jeźdźcy Waredoci, którzy ograniczyli nieco ataki beduinów na maszerującą piechotę.

Wielu w Tylos zastanawia się co stanie się teraz? Czy Chadenosowi zostaną dostarczone posiłki, aby podjąć kolejną próbę zdobycia Mantoi, prawdopodobnie najcięższego orzecha do zgryzienia na drodze do Aktum, czy też Cesarstwo da za wygraną i aby nie tracić więcej żołnierzy odda dotychczasowe zdobycze? Wiadomo jest jedno, wyprawa ta była blamażem dla frakcji cesarzowej, która wprawiła to wszystko w ruch, a bitwa, choć nie skończyła się pełną katastrofą, została przegrana i mogła rozpocząć kolejny gorący okres wojny z Savorachami. Mówi się, że popadła ona przez to w niełaskę u męża, który nie jest już tak skory wysłuchiwać jej sugestii.
Spoiler
Obrazek
Straty
► Pokaż Spoiler

Podsumowanie
  • Imperium Tylos posiłkowane przez Kalteńczyków podejmuje wyprawę lądową w celu odsieczy Aktum
  • Po męczącym marszu zdobyte zostaje miasteczko Istrud, w którym w tajemny sposób znikają wszyscy mieszkańcy - Chadenos podobno nic nie widział i nie słyszał
  • Bitwa pod Mantoi mimo utrzymania pozycji kończy się wycofaniem Tylosan
  • Porażka wyprawy wpływa na pozycję cesarzowej na dworze
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Fronty

Post autor: Tymus »

Wojna w Attigliano
842/843 RNE

Obrazek

Skład [Armia]
► Pokaż Spoiler
Skład [Flota]
► Pokaż Spoiler

Front zachodni
(Srebrna Liga - Księstwo Attigliano)

Szersze i szersze kręgi zatacza stale rosnące koło wojny, która zapoczątkowana została w Attigliano. Kolejne krainy, ziemie i prowincje stają w ogniu, a krew gorąca leje się strumieniami wszędzie tam, gdzie nieskładający broni monarchowie i władcy pchają swe chorągwie.

Po wspaniałym zwycięstwie odniesionym pod Ateą książę Cesar pragnął pierwotnie ścigać uchodzącą armie Srebrnej Ligi. Plan ten napotkał jednak liczne problemy - zmieniająca się sytuacja w Attigliano, a także poniesione przez jego armie straty zmusiły go do zweryfikowania jego możliwości. Zamiast ruszać czym prędzej w pogoni za wrogiem książę wdał się zatem w negocjacje z sir Darkwoodem, który przejął dowodzenie nad armią zmarłego księcia Joanesa. Jednocześnie rozesłano nowe wici, by uzupełnić skrwawione zastępy nowymi zbrojnymi. Jednocześnie książę postanowił poważnie zająć się docierającymi do niego od pewnego czasu pogłoskami o grupie tajemniczych jeźdźców agitujących w jego kraju przeciwko toczonej przez niego wojnie. Znacznie zwiększono wydatki na kontrwywiad i wysłano liczne specjalne patrole mające ująć wrogich agitatorów. Ci być może zdołaliby oni mimo wszystko ujść, zaszyć się gdzieś i przyczaić, gdyby trzymali dystans i niski profil. Nie takie jednak były ich zamiary, bowiem skierowali się prosto do samej paszczy lwa - obozowiska armii książęcej. Chociaż przez jakiś czas mogło się to udawać, w końcu doszło do pechowej wpadki: asystent przywódcy działaczy podróżujący razem ze swoim przełożonym został zatrzymany i rozpoznany przez młodego rycerza Kleberta z Acjo, który widział go rok temu podczas wizyty na zamku swoich rodziców. Obydwu jeźdźców ujęto i wtrącono do więzienia. Niemałe zdumienie wywołała wkrótce potem nowina, że drugą z pochwyconych w tej rutynowej procedurze postaci był słynny szpieg na usługach Srebrnej Ligi - sam Spencer Underhill! Obydwaj jeńcy zostali poddani torturom i zmuszeni do zeznawania. Chociaż wytrwały Spencer oparł się przesłuchaniom, złamany został jego sekretarz, który wyjawił realizowane przez nich zadanie i plany: rozkazy które otrzymali mówiły o sianiu fermentu w obozach armii eyrandyjskiej i medyjskiej, a następnie rozpoczęcie akcji sabotażu na terytorium Świętego Państwa.

Wkrótce po wyciągnięciu od jeńców listy ich współpracowników obydwaj szpiedzy zostali skazani na śmierć. Publiczne egzekucje ściągnęły licznych gapiów, jednocześnie umacniając autorytet Cesara i wspierając pro-wojenną frakcje jego dworu. Książę nakazał również poinformowanie Wielkiego Wikariusza ze Świętego Państwa o szpiegowskich działaniach Ligi - skutkiem tego medyjscy inkwizytorzy mieli przez następne tygodnie ręce pełne roboty, a goszczące pochwyconych sabotażystów stosy płonęły nad wyraz jasno.

Śmierć małego "wielkiego człowieka" i definitywny koniec jego działań umożliwił Elyrandrytom na znacznie sprawniejsze (chociaż dalej niezbyt szybkie) zebranie pospolitego ruszenia niż w latach poprzednich. Nim jednak te działania zostały ukończone, nowy sojusznik Cesara, sir Darkwood opuścił jego obóz i skierował się na wschód - podążając w stronę stolicy Attigliano. Ograniczyło to działania ofensywne skierowane w stronę zachodnią - książę Cesar zarzucił więc tymczasowo koncepcje pogoni za armią Ligi, zamiast tego kierując swoje siły do szeregu łupieżczych rajdów na wrogie pogranicze. Liczne zagony jazdy ruszyły z Atei, plądrując pograniczne wsie i zagrażając okolicznym twierdzom.

Ceną za te chwilowe korzyści było pozostawienie w spokoju wycofującej się armii Srebrnej Ligi. Ta skwapliwie wykorzystała tą oferowaną jej chwilę oddechu. W przeciwieństwie do Elyrandrytów Altosianie nie zdecydowali się na ponowne ogłoszenie zaciągów, bazując na już zgromadzonych siłach (jedynie w czasie kampanii zwoływali grupki lokalne do wsparcia garnizonów) - wspartych jednak przez nowo zatrudnionych merowińskich najemników. W tej sytuacji dowodzący armią Lazarus Scafidides, Symnach "Kulawy" i Anastazy Chypalis stanęli przed dylematem, co robić. Anastazy proponował podejście ostrożne - radził czekać na posiłki mające nadejść z Valdarii i Karilian i nie podejmować aktywnych działań bez nich. Strategia ta miała szanse powodzenia, ale chociaż tak czy inaczej pokładano w sojusznikach i najemnikach duże nadzieje, armia Elyrandrytów z pewnością zebrałaby się szybciej. Symnach i Anastazy słusznie zauważyli, że jeśli połączy się ona z wciąż obecnymi Medyjczykami oraz zwycięży konflikt w Attigliano, Liga będzie na straconej pozycji nawet z nowym wsparciem. Dodatkowo oddanie inicjatywy wrogowi oznaczałoby upadek Teopola i kompletne utracenie ziem zajętych przez Ligę na Attigliano. Na to nie zgadzał się Lazarus, którego co ciekawe poparł Symnach - razem zaplanowali oni przeprowadzenie wyprowadzającego uderzenia przeciwko armii Świętego Państwa. Liczyli tutaj na bierność księcia Cesara i możliwość powtórzenia wcześniejszych zwycięstw nad tym, łatwiejszym wedle ich ocen, przeciwnikiem - a także uratowania obleganego Teopola i tamtejszego garnizonu, by móc wykorzystać go do dalszych bojów przeciwko reszcie przeciwników.

Jak postanowiono tak też zrobiono - Altosianie z ciężkim sercem pozostawili własne pogranicze do plądrowania Elyrandrytom, licząc że odwrócą tym ich uwagę. Ruszając na południe Ligowcy liczyli na element zaskoczenia - wprawdzie faktycznie zadziałał on na początku i wkraczająca do Maezji armia zdołała rozbić kilka podjazdów Medyjczyków wstępnym bojem. Szybko dała o sobie jednak znać słabość wytraconej w czasie wcześniejszych kampanii jazdy Ligi, która utrudniała jej prowadzenie zwiadu i rozpoznawanie sytuacji. Zbliżająca się do Teopola armia nie zdawała sobie sprawy, że wdzięczni Cesarowi Medyjczycy donieśli mu o zbliżaniu wroga i poprosili o wsparcie. Przekonani o tym, że mają jeszcze czas Altosianie stanęli w końcu u wrót miasta, znosząc oblężenie - znany z ostrożności Angelus wycofał się w porę, odpuszczając miasto: jego siły również nie otrzymały znacznych posiłków, poza paroma setkami zaciężnych ze Świętego Państwa. Tym samym ponownie ocalił zapewne swoją armie, uniemożliwiając jednocześnie szybkie jej pobicie i realizacje najważniejszego elementu planu Ligi.

W tym momencie Symnach i Lazarus zaczęli się niepokoić: pozbawiony murów Teopol nie nadawał się do obrony przed dużą armią, a ryzyko przybycia Elyrandrytów było duże - oceniano że mogą pojawić się w okolicy już w ciągu tygodnia. Wodzowie podjęli zatem trudną decyzje o porzuceniu grodu i ewakuowaniu jego mieszkańców na południe, by bronić się na linii Isei. Rozpoczęto tą niełatwą operacje, zmuszając i popędzając opornych do migracji na południe. Chociaż jednak śpieszono się z nią jak tylko się dało, nie wymknięto się przeznaczeniu - pędząca komunikiem, wciąż nie w pełni zebrana armia Elyrandii pojawiła się szybciej niż zakładano, łącząc się z Medami i zaskakując Altosian, których zwiadowcy z trwogą donieśli swym przywódcom, że we wrogich szeregach dostrzegli buńczuki na wpół legendarnych Ungołów, ponoć gustujących w ludzkim mięsie.

Starcie, które rozegrało się na przedpolach Teopola, od początku nie wyglądało dla Srebrnej Ligi korzystnie. Około siedmiu tysięcy Altosian (wspartych przez niewielki kontynent imperialny, który wyszedł z Teopola) miało zmierzyć się z prawie 11 tysiącami Medów i Elyrandrytów, dysponujących łącznie dwoma tysiącami konnych. Jedynym atutem obrońców była artyleria: 8 armat kierowanych przez Lorenzo Orbaniego. Dla wszystkich było jasnym, że jedynym celem Ligi było wycofanie się z tego potrzasku zanim zamknie się na dobre - a sprzymierzeni zamierzali w tym przeszkodzić. Samo starcie wyglądało dość podobnie do bitwy pod Ateią, jednak było znacznie bardziej jednostronne - doświadczona i sprawniejsza w boju piechota Ligi biła się mężnie, ale nawet wsparta o merowińskich chłopskich najemników ze "Ślepych Pensów" nie zdołała przełamać wrogiej formacji. Sytuacji nie poprawiła nawet wybitnie mało honorowa decyzja o skoncentrowaniu ognia artyleryjskiego baterii ligowych armat na stanowisku dowodzenia Świętego Państwa, w wyniku którego śmiertelnie raniony został Basilius Angelus. Strzegący lewej flanki Ligi tylosyjski garnizom dał się we znaki próbujących okrążyć od tej strony Altosian Medom (wśród których zapanował krótkotrwały zamęt wywołany śmiercią ich wodza), jednak na prawej flance wojownicy Anastazego Chypalisa nie zdzierżyli furii natarcia elyrandyjskiej kawalerii - prowadzona przez Gejzę Torontala szarża przełamała ich szyk, a książęcy czempion w ręcznym boju pozbawił życia ich przywódcę. Przesądziło to o losach bitwy - nie powtórzył się tu scenariusz spod Atei i nie udało się zorganizować sprawnego odwrotu: ratujący życia zbrojni i wodzowie czmychali na południe w bandach i pojedynczo, porzucając działa, ekwipunek i tych mieszczan, których nie zdołano w porę ewakuować. Do całkowitego pogromu armii nie doszło wyłącznie dzięki temu, że chorągwie księcia Cesara miast natychmiast popędzić za uchodzącymi Altosianami skręciły najpierw do Teopola, zajmując opustoszałe miasto (i chroniąc je tym samym zarówno przed planowanym podpaleniem ze strony Ligowców, jak i splądrowaniem przez rządnych zemsty Medów). Wartm odnotowania jest fakt, że Tylosianie walczyli tylko z Medami, a kiedy Altosianie rozpoczęli odwrót, ci szybko doszli do porozumienia z Księciem Cesarem, któremu oddano pieczę nad miastem.

Książę pod karą gardła zakazał grabieży - jednak decyzja ta nie wpłynęła na postępowanie Ungołów, którzy z upodobaniem splądrowali okoliczne wsie. Dodatkowo objęcie przez niego protektoratem miasta wywołało pewne zgrzyty ze zbrojnymi ze Świętego Państwa, których współpracujący wcześniej całkiem dobrze z elythystycznym księciem dowódca zmarł podczas bitwy. Przejmujący komendę nad armią Medów Maximus Phocus nie był tak ochoczy do współpracy z innowiercami, choć nie był w stanie zaprzeczyć oczywistym korzyściom płynącym z takiej kooperacji. Skutkiem tego wszystkiego do pogoni przystąpiono z pewnym opóźnieniem, a na jej potrzeby armia sprzymierzonych ponownie podzieliła się na dwie części - uniknięto dzięki temu spodziewanych nieprzyjemności między różnowierczymi zbrojnymi z różnych krain.

Chociaż pokonani, dowódcy Ligi nie zamierzali rezygnować, organizując co tylko mogli, by ratować swój kraj. Większość armii skupiona wokół Lazarusa ruszyła bronić stolicy Ligi, Justynopola, zagrożonego przez marsz Medów - natomiast Symnach z garścią najemników i resztką ocalałych usiłował spowolnić marsz księcia Cesara na Heraklitę. Pograniczne twierdze, Myrina i Mitras, pozbawione wsparcia i nie dysponujące silnymi umocnieniami padły stosunkowo szybko, jednak spełniły swoje zadanie, kupując dodatkowe dni obrońcom. Konne zagony wdarły się wprawdzie głęboko na terytorium Ligi, niosąc śmierć i pożogę jej obywatelom, ale zbliżające się szybko pierwsze śniegi i rozpaczliwy opór Altosian zdołał osłonić ich największe miasta przed zajęciem nim zmuszone pogodą najeźdźcze armie wstrzymały pochody. Ten chwilowy sukces nie zmieniał jednak ponurej prawdy - krwawa wojna się właśnie na terytorium Srebrnej Ligi, na której mieszkańcach Medyjczycy i Elyrandryci mścili się teraz za przeszłe trudy i własne cierpienie.

Wraz z nastaniem wiosny roku 843 dramatyczna dla Srebrnej Ligi sytuacja zaczęła się jednak poprawiać. Ponaglany niepokojącymi wiadomościami napływającymi z Attigliano książę Cesar nie wznowił marszu na nieumocnioną Heraklitę, zamiast tego wycofując swoją armie i ruszając na wschód. Samo to zdawało się być dla nieposiadających kierujących księciem informacji wodzów Ligi zbawiennym cudem - z pewnością ocaliło Symnacha i pozbawioną umocnień Heraklitę, której upadek oznaczałby utratę większości wschodnich ziem Ligi. Uwolniony od tego ciężaru najemnik mógł teraz skierować się przeciwko Medom, którzy pierwotnie planowali oblec i zdobyć Justynopol, jednak w zmienionej sytuacji ograniczyli się do plądrowania jego okolic, usiłując dopaść i wykończyć hufiec kulawego najemnika.

Wreszcie, pole bitwy zaczęli docierać w końcu ściągani przez Ligę najemnicy i sojusznicy. Hufiec z Karilian zdołał zebrać się stosunkowo szybko, choć przemieszczając się przez niespokojne ziemie Merowinii podróżował raczej powoli i ostrożnie. Dowodzący nim Amaud Aelar mimo, że przeprowadził operacje sprawnie, nie obył się bez kłopotów (o czym w osobnym evencie). Jednakże kompania ta wreszcie połączyła się z Symnachem, organizując podjazdy przeciwko siłom Świętego Państwa, utrudniając im działalność łupieską i przerywając urządzaną przez nich blokadę stołecznego miasta. Nawet wzmocnieni w ten sposób wodzowie Ligi wciąż byli jednak zbyt słabi, by wypchnąć najeźdźców spod swojej stolicy - oczekiwali zatem na nadejście posiłków z Valdarii, prowadząc w międzyczasie działania podjazdowe.

Król Juan do wsparcia swoich sojuszników z Ligi podszedł ze sporym animuszem, zbierając półtoratysięczną rycerską wyprawę, wspartą niewielkim zaciężnym kontyngentem. Konieczność organizacji ruszenia sprawiła jednak, że choć drogi do pokonania mieli valdarscy rycerze znacznie mniej, niźli zbrojni z Karilian, to ruszyli od nich zdecydowanie później. Dodatkowo valdarski monarcha nie namaścił żadnego naczelnego wodza formowanego hufcu, instruując dowódców poszczególnych chorągwi, że mają podporządkować się wodzom sojuszniczym. Wizja służby pod plebejskim bądź drobnoszlacheckim butem była dla dumnych arystokratów południa dosyć oburzająca, przez co nieszczególnie palili się oni do boju - nastroje te nasiliły się zaś jeszcze bardziej, gdy do wkraczającej na ziemie Ligi wyprawy dotarły wieści o klęsce sojuszniczej armii pod Teopolem i zagrożeniu stolicy. Być może gdyby Valdarczycy sprawnie połączyli się z siłami Symnacha, armia obrońców miałaby szansę z zaskoczenia uderzyć i rozbić obozujących pod stołecznym grodem Medyjczyków: rycerze jednak dostali jasne zalecenia, by nie pozwolić się traktować przedmiotowo i wykorzystywać niczym mięso armatnie na usługach Altosian - wobec czego postępowali raczej wolno i ostrożnie, nie przejawiajac szczególnej inicjatywy zaczepnej. Chociaż ostatecznie połączyli się z resztą sojuszniczego zgrupowania, zwłoka spowodowana ich ociężałością pozwoliła Medyjczykom zorientować się w tym co im grozi i zorganizować odwrót, po drodze raz jeszcze stawiając okolice Justynopola w ogniu. Cofający się do Maezji wojownicy ze Świętego Państwa pozostawili na swoich tyłach garnizon w zdobytej twierdzy w Myrinie. Lazarus i Symnach z ogromną wdzięcznością przyjęli fakt odstąpienia wroga od stolicy i przystąpili do żmudnej pracy odzyskiwania kontroli nad zdewastowanym krajem - przed końcem roku udało im się odbić jeszcze opanowany przez Elyrandrytów zamek Mitras, a Myrinę oblec. Te ograniczone sukcesy były jednak ostatnim na co wycieńczona długą wojną Liga mogła sobie pozwolić - jej spichlerze świeciły pustkami, a zdziesiątkowana armia nie była zdolna do przeprowadzenia żadnych większych zaczepnych działań przeciwko Medom. Na obecną chwilę ziemie Maezji i Sardei pozostają dla Altosian stracone, a możliwość dalszej obrony Ligi zależy od zaangażowania jej sojuszników i gotowości do walki zatrudnianych przez nią najemników.

Obrazek
Front morski
(Wybrzeża księstwa elandryjskiego)

Wraz z ustąpieniem zimowych sztormów patrol elyrandyjskiej floty wypłynął z Amastii na zachód, by w porcie Armskirk odebrać czekających na transport zbrojnych z Dominium Kalten, którzy mieli trafić na służbę księcia Cesara. Podróż w jedną i drugą stronę odbyła się wręcz rutynowo bez żadnych zakłóceń, niemal aż do ostatniej chwili. Problemy zaczęły się dopiero na ostatnim etapie, podczas powrotu do amastijskiego portu, u którego natknięto się na dużo większą flotę liwuryjską. Jej dowódca, Lorenzo Falcone, wysłał swojego bosmana na pokładzie szalupy, by przedstawił jego żądania - w krótkich żołnierskich słowach zażądał on zawrócenia okrętów do najbliższego neutralnego portu, gdzie ich załogi miały zostać oddane w niewolę. Te butne żądanie przeraziło marynarzy, którzy zupełnie niespodziewali się ataku - wręcz przeciwnie, widok liwuryjskich bander kojarzył im się jedynie z niedawnymi układami z ich księciem, na którego żołd przekazana miała być część tamtejszych najemników. Żadne prośby ni groźby rzucane przez członków elyrandyjskich załóg nie mogły jednak wzruszyć Falcone, który zdecydowany był przejąć całą flotę, tym samym zapoczątkowując wojnę między Liwurią a Elyrandią.

Kiedy stało się jasne, że intencje wrogiego admirała są jasne i nie ma mowy o żadnej pomyłce, a pozbawieni silnego przywództwa marynarze są gotowi poddać się bez walki, dowodzenie nad flotyllą przejął obecny na pokładzie oficer z Kalten, major-sierżant mariensztackiej roty, Cyril Pember-Chevez. Poinformował on posłańca, że elyrandyjskie okręty może sobie brać do niewoli, jeśli chce - ale on i jego ludzie otrzymali rozkaz oddania się na rozkazy księcia Cesara i zamierza ten rozkaz wykonać. Nim szalupa bosmana zdążyła na dobre oddalić się od czołowego elyrandyjskiego dromona na którym prowadzono rozmowy, niosące kalteńskich zbrojnych galery wystrzeliły do przodu, mknąc w stronę lądu - weteran z Dominium rzucał wszystko na jedną kartę. To śmiałe zagranie mogłoby się powieść, bo pewny sobie Falcone nie przewidział możliwości wykonania takiego manewru i w pierwszej chwili zgubił głowę, nie wiedząc jak zareagować na ten niespodziewany ruch. Z niepewności wybawił go dopiero widok wymykających się z jego blokady jednostek wpadających na ukryte wcześniej w przybrzeżnej zatoczce kaldahskich dromonów, których Cyril nie dostrzegł. Wywiązała walka, do której pozostałe liwuryjskie okręty wkrótce dołączyły, otaczając przeciwników. Przez pewien czas Lorenzo liczył jeszcze na przejęcie wrażych jednostek abordażem, lecz próby te spełzły na niczym w huku i ogniu broniących się zaciekle żelaznobokich - ostatecznie zatem wszystkie trzy okręty zatopiono, a obecni między zbrojnymi Falcone wroni korsarze bezlitośnie dobili wszystkich, którzy próbowali o własnych siłach dopłynąć do brzegu.

Po zwycięskim starciu flota Falcone odpłynęła na północ, gdzie przystąpiła do blokady portu w Tyrwionie i atakowania wszystkich elyrandyjskich statków na jakie natrafiła. Niepowstrzymywani przez żadną flotę pościgową korsarze szybko stali się całkowicie bezkarni, a ich łupem padło również nieco okrętów nie noszących elyrandyjskiej bandery. Wkrótce wieści o wybuchu wojny morskiej w regionie, wybiegającej daleko poza obszar podzielonego różnymi strefami wpływów Attigliano, rozeszły się po wszystkich okolicznych portach - sam wydźwięk tej ponurej nowiny poważnie zmartwił opierających swe bogactwo na morskim handlu kupców z Ligi Wolnych Ludzi i magnackich książąt z Oświeconego Miasta Aletris.



Obrazek

Front wschodni
(Księstwo Attigliano)
Śmierć księcia Joanesa di Valeriego zapoczątkował ciąg wydarzeń, prowadzących do ponownego rozerwania ledwo co zjednoczonego księstwa pomiędzy rywalizujące frakcje. Po stronie ostatniego żywego przedstawiciela książęcej dynastii, Fabricio, opowiedział się król Fabrizio Ottieri z Unii Liwuryjskiej - natomiast najemny dowódca poprzedniego księcia, sir John Darkwood, stanął na czele frakcji wspieranej przez elyrandyjskiego księcia Cesara. Praktycznie od pierwszych tygodni roku obie strony rozpoczęły swoisty wyścig, którego celem i główną nagrodą była kontrola nad słynnym Attigliano, "miastem na wzgórzu" - stolicą księstwa i jednocześnie potężną twierdzą. Teoretycznie miasto kontrolowane było przez stronników Fabricio, jednak była to kontrola raczej nominalna - ledwie dwie setki zbrojnych stronników nowego księcia nie było w stanie opanować miasta, nie mówiąc już o jego skutecznej obronie. Poplecznicy księcia robili co mogli by wzmocnić te siły, uzupełniając swoje szeregi o kolejnych dwustu mieszczan uzbrojonych w lada-jakie wyposażenie, jednak nie było żadnych wątpliwości, że by móc myśleć o przeciwstawieniu się weteranom i najemnikom Darkwooda konieczne będzie wsparcie z północy.

Skierowany przez króla Fabrizio do Attigliano Carlo Palumbo uczynił wszystko co w jego mocy, by dotrzeć do miasta przed Darkwoodem. Prowadził ze sobą samych zaciężnych, gotowych do ruszenia na pierwszy sygnał, a także najemników z kompanii Psa (których swoją drogą jego książę obiecał ledwie parę lat temu oddać księciu Cesarowi). Nie czekał przy tym ani na zebranie się pospolitego ruszenia, ani nawet na ściąganych z Zakonu Wiecznego Ognia najemników - w końcu nawet dzień opóźnienia mógł w tym wypadku zrobić ogromną różnicę.

Po drugiej stronie księstwa w stronę stolicy pędził co tchu sir Darkwood. On również prowadził ze sobą zaciężnych weteranów wcześniejszych lat wojny - jednak świadom szczupłości swego mniej niż tysięcznego zastępu organizował w biegu wici, ściągając do siebie rozpuszczone wcześniej ruszenie spośród popierającej go szlachty księstwa. W ramach wsparcia dla swojego sojusznika książę Cesar przysłał Darkwoodowi również trzystu konnych najemników z Białego Czambułu - egzotyczny widok w tej części świata (książę planował ponoć obdarzyć Darkwooda również wsparciem zbrojnych ze swojego ruszenia, jednak ci nie zebrali się w porę, nim korpus attigliański rozstał się z jego siłami). Jeźdźcy ci okazać się mieli języczkiem u wagi - sprawnie kierujący ich zagonami Darkwood zdołał bowiem skutecznie spowolnić postępy przeciwnika, jednocześnie broniąc się i myląc Palumbo co do własnych zamiarów i kierunków pochodu, zmieniając drogi i unikając wrażych podjazdów. Co ciekawe, czy to na skutek skutecznej realizacji przyjętej przez Palumbo taktyki, czy też z uwagi na partactwo "chana" Bogdo-gegena, Liwuryjczykom udało się wyjść obronną ręką z większości zasadzek, a ich jazda uniknęła rozbicia w konfrontacji z liczniejszym przeciwnikiem. Niemniej jeśli chodzi o główny cel całej operacji to właśnie Darkwood jako pierwszy dotarł do miasta - po drodze opanowując zamki w Carlosie i Erycie, podczas gdy w ręce jego wrogów wpadła północna część stołecznej prowincji Attigliano i cała ziemia Farnesse, ze wszystkimi tamtejszymi grodami.

Wobec stanięcia pod murami armii wrogiego pretendenta, dowodzący siłami Fabricio w mieście kapitan di Attani uznał za konieczność cofnięcie się do cytadeli. Opuszczone w ten sposób miasto opanował Darkwood, który zaczął szykować się do zbrojnego wtargnięcia również do odciętego w ten sposób bastionu - jednak już w parę dni później sam został otoczony, kiedy na przedpolach pojawiły się siły Palumbo, do których wkrótce potem dołączyli również najemnicy z zakonu!

Zapanowała nadzwyczaj nietypowa sytuacja podwójnego oblężenia - zamknięte w mieście siły Darkwooda nie kontrolowały cytadeli, samemu jednocześnie oblegając ją i będąc oblężonymi. Jednocześnie pozostający pod miastem Liwuryjczycy również nie mieli łatwo, bowiem po okolicy krążyła ciągle liczna jazda Darkwooda, złożona z nieprzydatnych przy działaniach oblężniczych (i potencjalnie katastrofalnych po wpuszczeniu do miasta) ungolskich najemników i zbierających się ciągle sprzyjających tej frakcji attigliańkich arystokratów. Na przestrzeni całej prowincji rozgorzała zażarta walka podjazdowa, w której zażarcie rywalizowano o zapasy i zaopatrzenie, z problemami dostępu do których borykały się obydwie strony. W takich okolicznościach spędzono w gruncie rzeczy resztę roku - mające rozstrzygnąć losy tej kampanii ruszenie liwuryjskie nie zebrało się przed upływem roku. Wpływ na ten fakt mogła mieć nagła i dosyć niespodziewana aktywizacja na pozór zapomnianego zagrożenia - otóż liwuryjscy górale, dzicy i wyznający pogańskie obrządki, od wielu już lat byli celem działań misyjnych ze strony legatów Świętego Państwa, działających za zgodą i wiedzą liwuryjskiego króla. Efektem tych działań była stopniowo rosnąca cywilizacja i uspokajanie nastrojów wśród ten niesfornej populacji - jednak wkrótce po rozejściu się wieści o przeprowadzonym przez Liwurie na Elyrandie ataku, stawiającym Unie de facto po stronie Srebrnej Ligi, sprowokowało część plemion do wszczęcia ruchawek. Działania te były wprawdzie zbyt małe, by wpłynąć jakkolwiek na sytaucje na froncie - zdołały jednak spowolnić i ograniczyć rozmiary zbieranej armii, mającej wyruszyć do Attigliano.

Wznowienie działań wojennych na wiosnę zapoczątkowało nowy etap kampanii. Z dawna oczekiwana armia Liwurii, dowodzona przez Roberto Rinaldiego, dotarła w końcu pod mury Attigliano. W mieście zaczynało poważnie już brakować żywności, przez co sytuacja Darkwooda stawała się coraz bardziej dramatyczna. Na domiar złego w najbiedniejszych dzielnicach zaczęła rozprzestrzeniać się zaraza. Najemny wódz słał desperackie listy i posłańców o odsiecz do księcia Cesara, który przez całą zimą rozważał je i ostatecznie zdecydował się wysłuchać, przekierowując swą zwycięską armia z zachodu na ten front.

W takiej sytuacji generał Palumbo uznał, że odparcie nadciągających sił elyrandyjskich jest priorytetowe - szturmowanie mocnych murów miasta było bezcelowe, zwłaszcza że wobec rozbicia ich odsieczy obrońcy najpewniej i tak zmuszeni byliby skapitulować. Zbierając zatem swoje siły liwuryjski wódz ruszył na spotkanie elyrandyjskiego księcia, by po sprawnym szturmem zagradzającego mu drogę zamku Carlosy napotkać wrogie zgrupowanie pod Tenifą.

Bitwa, która miała się rozegrać, była dosyć wyrównana - obydwie strony sprowadziły na pole bitwy niemal po siedem tysięcy zbrojnych. Elyrandryci dysponowali przewagą w konnicy (choć nie tak wielką jak we wcześniejszych bojach przeciw Srebrnej Lidze), a także trzema armatami zdobytymi na Altosianach pod Teopolem. W porównaniu do nich liwuryjskie zastępy były jednak w lepszym stanie, nieznużone długą kampanią i wcześniejszymi bitwami, a w ich szeregach znajdowało się więcej zaciężnych - głównie piechurów.

O ile batalia pod Tenifą nie należała do największych starć ostatnich lat, wielu znawców tematu gotowych było później ocenić ją jako dotychczasowo najwspanialszą pod względem kunsztu wodzów i dynamiczności. Żadna ze stron nie znalazła tu szybkiego rozstrzygnięcia - starcie przedłużało się przez kolejne godziny aż do zmierzchu, by wznowić się o świcie dnia następnego. Książę Cesar trafił tu na równego sobie przeciwnika, zdolnego tak jak on sprawnie manewrować swymi oddziałami w polu, zastępować w locie wycieńczone jednostki innymi i zagrzewać walczących do boju w ogniu najzacieklejszej walki. Chociaż to Liwuryjczycy wydali bitwę armii Elyrandii, to jednak inicjatywa w polu leżała głównie po stronie tych drugich. Elyrandryci generalnie triumfowali na flankach, raz po raz zmuszając swoich oponentów do cofania się - jednak zaciężna piechota tworząca jądro centrum liwuryjskiego szyku stawiała twardy opór, nie ulegając nawet wobec ponawianych wielokrotnie szarż prowadzonych przez strasznego Gejzę. Mimo dwóch dni starań książę Cesar i jego ludzie nie byli w stanie przełamać wrażej obrony - Palumbo z drugiej strony nie miał szans na wypchnięcie spod Tenify przeciwnika, dzięki czemu mógłby myśleć o odcięciu go na dobre od oblężonego miasta. Ostatecznie liwuryjski wódz nakazał odwrót - nie mogąc pokonać w polu wrogiej armii zdecydował się powrócić pod Attigliano, nie widząc sensu dalszego boju. Mimo, że pole bitwy opanował wreszcie Cesar, to gorzki to był smak, gdy wiedział, że nie uratuje Attiglano.

Tymczasem nie w ciemię bity John Darkwood wykorzystał skwapliwie fakt odejścia większości oblegającej go armii. Lękając się wyniku rozgrywającej się właśnie bitwy pod Tenifą przeprowadził on nocny wypad z miasta, wyprowadzając z niego swoje oddziały i uchodząc wraz z nimi dalej na zachód. Przebijając się przez pierścień oblężenia wódz zdołał uratować z miasta wiele drogocennych dóbr (a przynajmniej tych które się jeszcze ostały), których blask bladł jednak w porównaniu z najważniejszą nagrodą, o jakiej mógł marzyć - Agathą Elyrandyjską, księżną-wdową Attigliano i księżną-matką Elyrandii. On i jego stronnicy schronili się razem z tą niewiastą w zachodniej twierdzy Basilicata, gdzie wezwał do siebie wierną mu szlachtę i ogłosił ustanowienie regencji nad księstwem do czasu, aż suweren Attigliano, Imperator Tylos, nie wskaże nowego władcy.

W ten oto sposób zakończyły się zmagania kolejnej odsłony starć pomiędzy zwaśnionymi sąsiadami Attigliano. Skrwawione ziemie Srebrnej Ligi, spustoszona zachodnia część księstwa Attigliano, upośledzony handel w regionie Zatoki Wężowej - spirala nieszczęść zdaje się nie mieć końca.

Eskalacja konfliktu, objawiająca się liwuryjskim atakiem na Elyrandie i włączeniem się jej w spór o koronę attigliańską, a także pojawienie się na froncie najemników i pomocnicznych hufców z wielu stron jasno wskazuje, że dotychczasowa polityka realizowana wobec problemów na północy przez imperialny dwór w Tylos nie przynosi oczekiwanych rezultatów. W konsekwencji takiego stanu rzeczy, a także wobec klęski idei wyprawy warezyjskiej, polityka prowadzona przez cesarzową została skompromitowana, a sam cesarz miał ponoć publicznie zakpić z nieudolności swej żony, nakazując swym dostojnikom pilne zajęcie się tą sprawą. Być może jest to zapowiedź nowego napływającego z Tylos dyktatu, mającego nakłonić powaśnione strony do pokoju? Tylko czy nawet tak donośny głos rozsądku zdoła zatamować trwający już tak długo i roznoszący się tak szeroko rozlew krwi?


Straty [Armia]
► Pokaż Spoiler
Straty [Flota]
► Pokaż Spoiler

Podsumowanie
  • Siły elyrandyjsko-medyjskie pokonują armie Srebrnej Ligi na przedpolach Teopolu, po czym pustoszą jej terytorium
  • Unia Liwuryjska atakuje flotę Elyrandii, a jej siły wspierają roszczenia Fabricio di Valeriego przeciwko armii sir Darkwooda
  • Wycofanie się armii księcia Cesara na ratunek oblężonego Attigliano ratuje stolicę Srebrnej Ligi przed upadkiem. Jej wzmocnione o posiłki z Valdarii i najemników z Karilian siły wypychają Medów z kraju.
  • Nierozstrzygnięta bitwa pod Tenifą między siłami Elyrandii a Liwurii prowadzi do przejęcia stołecznego miasta przez stronników Fabricio, a sir Darkwood razem z opozycją i Agathą Elyrandyjską uchodzi do zamku Basilicata.
Prestiż
Disclaimer: nie wymieniam już tutaj powodów spadku, gdyż jest ich wiele - zainteresowani mogą dopytywać na PW lub TF
  • Unia Liwurska +4 punkty prestiżu
  • Księstwo Elyrandyjskie +6 punktów prestiżu
  • Dominium Kalten -2 punkty prestiżu
  • Srebrna Liga -11 punktów prestiżu
  • Święte Państwo +4 punkty prestiżu
Awatar użytkownika
Tymus
Posty: 1627

Re: Fronty

Post autor: Tymus »

Wojna w Vezganii
850/851 RNE

Obrazek

Skład [Armia]
► Pokaż Spoiler

Mapa:
Spoiler
https://i.imgur.com/8RtUPjb.png

Czerwony: Tereny zajęte przez Kaladahu (Wyspy Tef, Wyspa Nerva oraz okupowane ziemie Vozgan)
Ciemny zielony: Vozganie
Jasny zielony: Lennicy Vozgan - Slevianie

Raz pobudzony, głód nowych odkryć i podbojów nie ustaje nigdy - ta prosta prawda już kolejny rok pcha żeglarzy i podróżników z królestwa Kaldahów na wschód, gdzie na dalekomorskich okrętach poszukują nieznanych lądów i skarbów, w które te mogłyby obfitować. Wkrótce po odkryciu archipelagu wysp Tef Kaldahowie ruszyli na kolejne wyprawy. Stosunkowo szybko odkryli oni kolejną wyspę, tym razem zupełnie niezamieszkaną, którą ochrzcili mianem Nervy. Co jeszcze bardziej ekscytujące, na wschód od wyspy dostrzeżono wybrzeże znacznie większego, nienazwanego jeszcze lądu - na którym dość szybko stwierdzono obecność tubylców.

Lud, który napotkano, sam zwał się Slevanami. Zrzeszony w rozrzuconych po nadmorskim pasie kontynentu niewielkich wioskach, chutorach i grodach otoczonych niewiele więcej niźli ostrokołem, przypominających opowieści z czasów tylosyjskiego podboju barbarzyńskich plemion dawnego Imperiusa, wśród których nierzadko zupełnie nieznana była jeszcze obróbka żelaza, a wykonane z niego narzędzia były rzadkie i drogie. Prócz raczej pokojowo nastawionych Slevan badawcze ekspedycje napotkały się jednak na obcych znacznie niebezpieczniejszych. Zwano ich Vozganami - byli to ludzie inni od Slevanów, jasnowłosi i noszący metalowe pancerze. Nie więcej niż pół wieku temu narzucili oni miejscowym swą władzę, przybywając z niewiadomego miejsca i zazdrośnie strzegąc swych nowych terytoriów.

Wkrótce potyczki z Vozganami zaczęły nękać badawcze wyprawy, napadając nocami na obozowiska odkrywców i uniemożliwiając im podróżowanie w głąb lądu i skutecznie zniechęcając od wszelkich prób osadnictwa na tych ziemiach. W roku 849 prowadzony przez słynnego podróżnika Flawiusza okręt wpadł na grupę vozgańskich łodzi, których załogi z łuków ostrzelały jego jednostkę, zabijając kapitana i zmuszając załogę do pośpiesznego odwrotu w stronę Nervy, na której przedsiębiorczy Kaldahowie zbudowali port i niewielką osadę.

W odpowiedzi na ten incydent Kaldahowie postanowili zorganizować wspólnie ze swoimi sojusznikami z Ligii Wolnych Ludzi silną wyprawę, mającą wysłać Vozganom stanowczą wiadomość. Wspólne siły, liczące siedem dalekomorskich okrętów wypchanych żołnierzami otrzymały dosyć mało precyzyjne rozkazy, uwzględniające duży dystans od domu i skąpą ilość informacji o przeciwniku. Z początku przewodzący wyprawie Ynher Mert skupił się na zadaniu stosunkowo prostym - to jest plądrowaniu skromnych osad rozsianych wzdłuż wybrzeża i na niewielkich wysepkach w okolicy. Przewaga w artylerii, nowoczesnym uzbrojeniu i taktyce sprawiła, że napotkane przez wyprawę łodzie Vozgan szybko nauczyły się trzymać od obcych z daleka - zwłaszcza po tym, jak kilka z nich efektownie rozpadło się w drzazgi po nieostrożnym wejściu w zasięg wrażych dział.

Początkowo pozbawione większej strategii błąkanie się po wybrzeżu w końcu przyniosło efekt, kiedy wzięci do niewoli jeńcy wyjawili, że siedziba główna władcy Vozgan znajduje się w pobliskim porcie zwanym Dargav. Po krótkiej debacie między przywódcami kontyngentów postanowiono tam właśnie się skierować - dalsze łupienie miejscowych nie przynosiło wielkich zdobyczy i ciężko było ocenić na ile faktycznie dawało się we znaki vozgańskim przywódcom.

O ile zasłyszane od jeńców doniesienia sugerowały raczej ostrożne podejście, o tyle po ujrzeniu vozgańskiej "twierdzy" przywódcy ekspedycji mogli odetchnąć z ulgą. Ziemno-drewniany gród górujący nad otoczonym prostą palisadą portem nie był na skalę Imperiusa nawet trzeciorzędną fortecą, której dobywaniem (zwłaszcza przy posiadaniu armat) należałoby się przesadnie przejmować: tym bardziej, że jak się szybko przekonano, w forcie znajdowała się jedynie symboliczna załoga, która nie była w stanie stawiać zbyt wielkiego oporu. Po opanowaniu Dargav znaleziono ślady wskazujące, że osada została wcześniej opuszczona: brakowało nie tylko mieszkańców, ale też wielu spodziewanych bogactw, a także łodzi, których najwyraźniej nie zdecydowano się skierować przeciwko flotylli najeźdźców.

Wobec łatwego zwycięstwa, osiągniętego bez wielkich strat własnych przywódca Kaldahów Mert postanowił oszczędzić miejscowe zabudowania i zająć je. Obejmując opuszczony przez przywódcę Vozgan tron ogłosił on przejęcie okolicznych ziem w imieniu króla Kaldahu, siebie samego widząc zapewne na stanowisku namiestnika. Takie postawienie sprawy nie było do końca po myśli dla przywódcy kontynentu Ligii - Almiro Severo przekazał Mertowi że nie uznaje tej samowolnej deklaracji, która nie tylko zagrażałaby potencjalnym zdobyczom Ligi na tej nowej ziemi (którą poczęto nazywać Vozganią), ale również w żaden sposób nie zaspokajała jego własnej ambicji sławy i uznania jako współuczestnika w podboju tych ziem. Urządzona przez sojuszników awantura w żaden sposób nie wpłynęła na stanowisko Merta, wobec czego Almiro postanowił o zabraniu swojego kontyngentu w dalszą podróż: popłynęli oni dalej wzdłuż wybrzeża, powracając do łupieżczej działalności na rybackich osiedlach nowego lądu.

Pozbawiony tym samym dużej części swoich sił, lecz przekonany o przewadze nad miejscowymi Mert podjął próbę rozszerzenia działań na wnętrze nowego lądu. To jednak okazało się znacznie trudniejsze, bo jak się miano wkrótce przekonać, przywódca Vezgan Rexor wcale nie odszedł daleko. Władca ten schronił się wraz ze swoją drużyną w ciągnących się na wschód od Dargavu lasach, z których podjął aktywnych napadów na wysyłane przez Kaldahów patrole i grupy zwiadowców. W trakcie serii potyczek Kaldahowie szybko boleśnie odczuli nie tylko przewagę miejscowych w znajomości terenu, ale również brak własnej konnicy - do tego do obozu Rexora widocznie ściągali liczni podlegli mu Slevanie, których łupieżcza działalność napastników zdecydowanie do nich zniechęciła. Uświadomiony we własnej słabości przywódca Kaldahów wkrótce ograniczył swoje ambicje, zaprzestając prób opanowania interioru, póki do Vezganii nie przybędzie więcej wojsk które mógłby wykorzystać. Jednocześnie jednak umocnił swoją obecną pozycje: chociaż dalej niezbyt imponujący, gród Dargav chroniony przy pomocy pokładowej artylerii jego floty pozostaje poza zasięgiem miejscowych, którzy nie ośmielają się zbliżyć do jego obwarowań.

Ten swoisty pat raczej nie zadowala żadnej ze stron, pytanie jednak w jaki sposób zostanie przełamany. Początkowe militarne sukcesy mogą skłonić Kaldahów do wzmocnienia wysłanego kontyngentu i kontynuowania podboju Vezganii - jednocześnie jednak wobec nieustępliwości miejscowych rozsądniejszym może się okazać wycofanie sił i zadowolenie się wywartym jak na razie pokazem sił. Istotna może się tu okazać postawa Ligii Wolnych Ludzi - jak do tej pory współpraca między Imperiusowcami układała się pomyślnie, jednak ambicje o władzy nad nowo odkrytymi ziemiami mogą okazać zbyt trudne do pogodzenia: tym bardziej że tak daleko od pałaców prezydentów i siedzib monarchów ciężko jest stwierdzić, kto działa z czyjegoś polecenia albo realizuje własne ambicje...

Istotnym elementem też mogącym wpłynąć na decyzję Imperiusowców jest sytuacja na Wyspach Tef, na której dotychczasowo przyjazny Kaldahowi lud Kheratów zaczął jakby zmieniać swoje nastawienie. Kupcy reprezentujący króla zaczęli być częściej pomijani, a nie rzadko okręty kaldahan polujące na cenną zwierzynę morską widziały jak lokalni pływacy przeganiali stada. Nikt nie nazwie tego powstaniem, ani nawet buntem ale coś wydaje się, że przybysze stracili sympatię tubylców.


Straty
► Pokaż Spoiler

Podsumowanie
  • Wspólna wyprawa Kaldahów i Wolnych Ludzi plądruje wybrzeże Vezganii i zajmuje portową siedzibę miejscowego władcy - Rexora
  • Wobec ogłoszenia pretensji do przejęcia zdobytych ziem przez Kaldahów dochodzi do scysji miedzy dowódcami i podziału sił
  • Vezganie i Slevanie stawiają opór próbom eksploracji interioru
  • Królestwo Kaldahu uzyskuje +6 punktów prestiżu
  • Liga Wolnych Ludzi uzyskuje +4 punkty prestiżu
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojny”