Wojna marokańsko - portugalska

Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

1550 rok
Incydent na Morzu Objawień


Obrazek


W stolicy Vicekrólestwa Lisboi, kolonii Portugalskiej, dziwne rzeczy się działy w 1550 roku. Na początku wszyscy wojowie i awanturnicy zaczęli się zbierać w porcie na co ciekawym okiem patrzyły wojska metropolitarne oraz handlarze. Wiadomo było, że coś jest na rzeczy, może jakaś wyprawa łupieżcza na tubylców czy inne pirackie wybryki. Jednak mijał miesiąc za miesiącem, a zebrani żołdacy i czekające na nich statki kisili się nadal w porcie. Z dnia na dzień wybuchało coraz więcej kłótni, bijatyk, a i czasem ktoś sczezł niefortunnie nadziewając się na nóż kolegi. Informacje o tym zdążyły już dostać się do wszystkich okolicznych kolonii, gdy po prawie 3 miesiącach od zebrania wojsk, pojawiły się na horyzoncie statki, a raczej flota Nowej Andaluzji kolonii Maroka. Przez krótki czas bito w dzwony na alarm, ale okazało się, że to właśnie tej floty oczekiwano.
Przybyli Marokańscy żołdacy nie byli mile widziani w kolonii, a i oni sami wyrażali się obraźliwie o mieszkańcach kolonii. Widać przypłynęli w złym humorze i podejrzliwie nastawieni do jak się okazało przyszłych kompanów. Jedni i drudzy dowódcy długo nie mogli się porozumieć w jakichś kwestiach, zapewne dotyczących szczegółów podróży, ale nie wiele wiadomo na ten temat. Jedynie tydzień obradowali, a był to czas wystarczający by już zaalarmowane okoliczne kolonie powściągnęły uzasadnione podejrzenie, że ten niesmaczny mezalians przyniesie owoc w postaci bękarciej i zdradliwej wojny.
Gdy w końcu sześć wypakowanych żołnierzami okrętów ruszyło z portu, każdy w okolicy o tym wiedział. Podobno nawet dalekie północne kolonie o tym słyszały.

West-Indisch Gouvernement czyli kolonia niderlandzka spodziewała się ataku i z daleka wypatrywała najeźdźców, którzy zamierzali podjąć desant na południe od pierwotnych ziem kolonii niderlandzkiej. W końcu obie floty znalazły się blisko brzegu niedawno zajętej przez protestantów ziemi i zamarły. W późniejszym czasie z plotek wynikało, że gdy Marokańczycy szykowali się do desantu admirał portugalski wraz z dowódcą wojska stwierdzili, że oni swoich sił desantować na ląd nie będą, aby zabezpieczyć się na wypadek ataku floty niderlandzkiej. Na to dowódca marokański powiedział, że obie floty z łatwością bez wojska na okrętach zmiotą flotę wroga, ponadto on swoich ludzi samych na plażę rzucał nie będzie. Wobec tego zapanował pat, a trwał on wystarczająco długo by niewielki kontyngent z marokańskimi zwiadowcami udał się na plażę skąd przyniósł wieść o czekającej w gotowości sporej armii Niderlandów niedaleko wybrzeża. Po powrocie swoich ludzi z plaży marokański admirał nie widząc szans na powodzenie ataku przeciwko przygotowanemu wrogowi rozwinął żagle i jak najszybciej wypłynął na pełne morze kierując się z powrotem do kolonii macierzystej. Portugalskie okręty jeszcze chwilę stały na opuszczonej kotwicy, by po kilku godzinach, zapewne intensywnych rozmów w kajucie kapitańskiej, odpłynąć z powrotem do Nowej Lisbony.

Historia nie byłaby dobra, gdyby nie miała zabawnego zakończenia. Element zabawny wpłynął do portu Niderlandzkiej kolonii kilka dni po feralnych zdarzeniach. Flota wypełniona żołdakami Nowej Szkocji chciała szybko uzupełnić zapasy i... ruszyć do walki z wojskami i flotą Marokańską ramię w ramię z kompanami z Niderlandów. Było to niemałym zaskoczeniem dla ludzi w karczmach, gdy posłyszeli takie wiadomości. Niby można by to zrzucić na ciężką podróż z dalekiej północy o której długo gadali marynarze Szkoccy, ale burze i sztormy raczej nie powodują grupowych halucynacji, a tym bardziej umiejętności prekognicji. Zdegustowani informacjami o tym, że flota marokańska dawno już odpłynęła, Szkoci po uzupełnieniu zapasów, wypiciu słabego piwa i zbrzuchaceniu kilku dziewek, szybko odpłynęli kierując się do domu.

Historia ta jest powtarzana w każdej portowej karczmie w Nowym Świecie, ale też zdążyła już dotrzeć na stary kontynent. Wokół całej historii zdążyło już narosnąć od groma plotek, a wobec próby domyślania się, kto z kim był ostatecznie sprzymierzony, powstało co najmniej tuzin teorii co do rozkładu sojuszy.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Incydent na Morzu Objawień

Post autor: Princeps »

1552 rok
Niespodziewana zdrada



Niemal od początku obecności Portugalii w Afryce Marokańczycy byli ich zagorzałymi przeciwnikami. W końcu zwykle nie darzy się sympatią ludzi, którzy odbierają Ci kluczowe porty i ograniczają wartościowy handel. Nic dziwnego więc, że do nowego świata muzułmanie przynieśli ze sobą ową niechęć, a żeby nie powiedzieć nienawiść do najeźdźców z Iberii. Jednym z pierwszych przypadków, w których owe uprzedzenia ukazały się był Incydent na Morzu objawień, gdzie nieufność admirała marokańskiego zniweczyła plany gubernatorów na splądrowanie kolonii niderlandzkiej (albo zniweczyła plany Portugalczyków na wbicie noża w plecy Marokańczykom, co jest bardziej popularną wersją w Nowej Andaluzji). Teoretycznie próbowano potem podpisać traktat między Wicekrólestwem, Nową Andaluzją i Kolonią niderlandzką aby uspokoić napięcie, ale traktat został podpisany jedynie przez gubernatora Nowej Andaluzji przez co nie wszedł w życie. Ciekawe było też, że w roku w którym planowano rajd na WIG, zupełnym przypadkiem do portów tych ostatnich zawinęła, ni stąd ni z owąd flota szkocka, która przypłynęła by pomóc Holendrom w walce z Marokańczykami. Te dwa fakty powinny dać do myślenia i co bystrzejsi już zaczęli układać klocki. Niestety widocznie klocków nie zaczął układać gubernator Nowej Andaluzji i odpowiednie wnioski zaczął wysuwać dopiero wtedy gdy wszystko stało się jasne.

Jedna z grup eksploracyjnych wypuszczonych przez Marokańczyków na zachód miała za zadanie dopłynąć do jednej z placówek portugalskich i tam przeciągnąć okręt przez wiele kilometrów - ponoć, żeby wrzucić go z powrotem na morze, lub jezioro, które leżało dalej na zachodzie wewnątrz lądu. Ponowne zaufanie Portugalczykom wywołało poruszenie na dworze gubernatora, ale ostatecznie wyprawa ruszyła. Składała się ona z merchantmana oraz setki awanturników. Kiedy przybito do brzegu portugalskiej placówki, urzędnicy z wyraźnym dystansem po obu stronach spotkali się i po krótkiej wymianie zdań dano Marokańczykom zezwolenie na przerzucenie okrętu. Nie była to jednak prosta sprawa. Statek musiał być ciągnięty po balach przez wiele mil, dlatego wyładowano wszystko ze statku i zabrano się do pracy. Gdy jednak okręt znalazł się już w głębi lądu, na obstawiających go awanturników z zaskoczenia spadły oddziały portugalskie. Awanturnicy od chwili przeczuwali, że coś się święci, ale byli za mało zdyscyplinowani i uzbrojeni, żeby się przygotować na natarcie. Mahometanie padali jeden po drugim aż w końcu niedobitki zdołały się wdrapać na wieziony belkami statek, ale nawet to ich nie ocaliło i po kilkunastu zaledwie minutach walki nie było już żadnego dychającego wyznawcy proroka. Portugalczycy z kolei stracili pół tuzina ludzi i paru rannych, a za zyskali lekko uszkodzonego, ale sprawnego merchantana.

Incydent odbił się szerokim echem w Nowym Świecie. Jeśli teraz były jeszcze wątpliwości co do zamiarów portugalskich wobec Nowej Andaluzji, to teraz już nikt nie jest w stanie obronić teorii o zbiegu przypadków. W samej Nowej Andaluzji gubernator stracił dużą część poważania. Już teraz popularne są żarty naiwności gubernatora, które powtarza się nawet w jego najbliższym otoczeniu. Poważanie natomiast zaczyna zyskiwać Abu al Malik - admirał floty marokańskiej, który odmówił współpracy z portugalczykami podczas Incydentu na Morzu Objawień, a teraz już wszyscy na dworze są niemal pewni, że uratował wtedy flotę marokańską od zdrady ze strony Portugalczyków.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

Rok 1553
Wojna na półwyspie Ghrah
Nieudane konkury

Niczym jurny młodzieniec i chętne dziewczę, zaczynając miłosne zaloty, nie chcą okazać w pełni swojego zainteresowania drugiej stronie, kolonia Portugalska i Marokańska już dwa lata smalili do siebie cholewki. Dziwne to były zaloty, biorąc po uwagę zbliżenia, do których doszło (lub nie doszło) podczas koperczaków na Morzu Objawień. Na horyzoncie marokańskiej panny pojawiali się przelotnie inni konkurenci z mniej lub więcej zacnymi zamiarami, która jednak swoją postawą odstraszała lub zachęcała młodzian z sąsiedztwa. Po zuchwałej kradzieży okrętu andaluzyjskiego, karty zostały odkryte i nikt już nie miał wątpliwości, że portugalski zalotnik w rzeczywistości zamierza zhańbić i zbezcześcić swoją muzułmańską kochanicę i to przy pomocy swojego niderlandzkiego kolegi.

Początek roku okazał się na nowym świecie nieciekawy jeśli chodzi o pogodę. Wybrzeża morza Restyjskiego, Świętego Jerzego i okolicznych akwenów wzburzane były przez wichury i sztormy, niejednokrotnie zniechęcając kupców i awanturników do dalekich, a nawet bliższych podróży. Gubernator Nowej Andaluzji nakazał swojej flocie patrolować wybrzeża swojego półwyspu, by na czas ostrzec sił lądowe o spodziewanym desancie Portugalskim. Coraz gorsza pogoda spowodowała, że ostatecznie flota zacumowała w porcie, gdyż szkoda było narażać okrętu i załogę statków na straty. Wkrótce, z lądu zauważono portugalskiego napastnika, zmierzającego wprost ku bezpiecznej przystani Andaluzji. Wróg miał zdecydowaną przewagę liczebną, posiadał dwa razy więcej floty niż broniąca cnoty i honoru marokańska panna. Gdy okręty zbliżyły się do miasta, na szczęście dla Andaluzji okazało się, że kondycja floty zostawia dużo do życzenia - sztorm spowodował w okrętach pewne uszczerbki. Jednakże, tak jak nieprzespana noc w wieczorze kawalerskim nie jest w stanie przeszkodzić panu młodemu przed skorzystaniem z niewątpliwych uroków nocy poślubnej, tak huragan i niesprzyjające warunki atmosferyczne nie były w stanie przeszkodzić okrętom portugalskim przed zablokowaniem porów i zamknięciem miasta w izolacji. Admirał portugalski kilkakrotnie próbował sprowokować wroga i "wyciągnąć" go z portu do bitwy, jednak każdorazowo, gdy tylko okręty podpływały od miasta, witał go ostrzał z artylerii garnizonowej i floty marokańskiej. Miasto było gotowe do obrony, wobec czego zrezygnowano z dalszych, ryzykownych prób.

Obrazek

Wyniszczenie ofiary

Wkrótce od zachodu nadciągnęła blisko tysięczna armia portugalska. Żołnierze gubernatora zajęli buforową prowincję niczyją między kolonią portugalską a marokańską, po czym najzwyklej w świecie okopali się tam. Stacjonowanie tylu chłopa w jednym miejscu bez zajęcia, spowodowało, że klika razy mniejsze grupy żołnierzy portugalskich, wyprawiało się poza obóz w poszukiwaniu wrażeń (lub co znacznie bardziej możliwe łupów), co nie spodobało się tamtejszym tubylcom. Niejeden żołdak, wrócił z takiej wyprawy ze strzałą w nodze lub potrzaskanym od procy dzikusów barkiem. Wkrótce w pobliże nadciągnęły wojska marokańskie, które widząc nieprzyjacielskie ruchy na zachodzie stanęły z nimi oko w oko. Jednakże żadna ze stron nie podjęła działań zaczepnych. Dowódca marokański, wyczuwając podstęp ze strony chrześcijan, odesłał na wschód kontyngent 200 ludzi do ewentualnej obrony kraju.

W tym czasie na półwysep przybiły jakieś okręty. Na początku myślano, że to napastnik zmylił marokańską pannę i zaatakował ją od tyłu myląc ją swoją obecnością na zachodniej granicy. Okazało się jednak, że to 200 hanzeatyckich najemników, niczym rycerz na białym koniu przybył ocalić swoją oblubienicę. Tak przynajmniej było w bajkach, które piastunki (sic!) opowiadały swoim podopiecznym. W rzeczywistości szlachetny rycerz okazał się jedynie uzbrojonym jeźdźcem, który przybył na półwysep nie z miłości do niewiasty, ale z miłości do sakwy pełnej brzęczących pieniędzy, która owa niewiasta mu ofiarowała.

Niedługo potem, okazało się na co czekała armia portugalska. Wieści z północy mówiły, że na horyzoncie pojawił się nowy pretendent do majątku marokańskiej niewiasty. Grenady zostały w szybkim czasie zajęte przez wroga a wkrótce potem, pojawił się na kontynencie. Armia Niderlandów wysadzona na półwyspie zaczęła plądrowanie posiadłości andaluzyjskich. Jakiś czas potem, okazję do rozróby zwęszył kolejny lowelas przywiedzony zaszczutą Marokanką. Okręty Pomorza przybiły do wybrzeży Nowej Andaluzji rozpoczynając rabunek wszystkiego co miało jakąś wartość. Posag wszak niemały - starczy do obydwu. Najgorsze okazało się nie tyle plądrowanie i masowa akcja rabunkowa, ale uwalnianie z marokańskich plantacji niewolników, którzy byli wcześniej zmuszani przez swoich muzułmańskich panów do ciężkiej pracy. Mimo, że gubernatorzy Niderlandów i Pomorza nie nakazali zniszczenia plantacji to wyzwoleni z okowów niewolnicy, masowo brali pochodnie do ręki, puszczając z dymem swoje dotychczasowe miejsca "zatrudnienia", w wyniku czego niezliczone akry upraw spłonęły.

Widząc co się dzieje, głównodowodzący wojsk Nowej Andaluzji natychmiast zarządził odwrót wojska z nad granicy, do obrony swoich ziem. Nie wiadomo było, czy za chwilę nie okaże się, że na cnotę marokańskiej dziewuchy nie czyha kolejny lubieżnik. Wojska marokańskie szybko wróciły na wschód, jednak Holendrzy i Pomorzanie wrócili już na swoje okręty, szczerząc się i machając z daleka do bezradnych Marokańczyków i odpływając na statkach pełnych łupów. Holendrzy, postanowili jeszcze nieco zboczyć z kursu i zająć faktorię Andaluzji, leżącą na północnym wybrzeżu Morza Restyjskiego. Opuszczeni przez Holendrów, dopiero co wyzwoleni niewolnicy zostali zgładzeni przez rozwścieczonych Berberów.

Gdy tylko armia Marokańska ruszyła się z granicy, natychmiast za nimi wkroczyła armia Portugalska, robiąc podobnie jak Holendrzy i Pomorzanie - zajmując ziemię i uwalniając niewolników. Wyzwoleńców siłą wciągnięto do armii, jednak jakość owych była delikatnie mówiąc niezadowalająca. Spodziewano się widoku silnych, gotowych do zrywu mężczyzn, ale w szałasach przy plantacjach mieszkały głównie kobiety, dzieci lub starcy, oraz co słabsi mężczyźni gdyż większość zdrowych i silnych wojowników wyginęła na wojnie. Żeby tego jeszcze było mało, na ziemie Nowej Andaluzji
od północy wkroczyli także wojownicy z Kalinago, wywodzący się z federacji kalabaków, uzbrojeni po europejsku w miecze, tarcze na nawet kusze. Armia Marokańska musiała z powrotem wrócić, by zatrzymać Portugalczyków. Miotająca się jak szalona, najpierw na zachód, potem na wschód, ostatecznie wróciła na zachód. Lżejsze i bardziej mobilne oddziały zdążyły zabezpieczyć teren przed nadciągający Portugalczykami, zabijając własnych niewolników, by ci, wyzwoleni przez przeciwnika nie przyłączyli się do niego. Muzułmanie robili to z łzami w oku, jednak chłodny pragmatyzm musiał wygrać z ludzką wyrozumiałością i współczuciem.

Obrazek
Próba pohańbienia

Wyniszczona fizycznie i psychicznie ofiara, co do zasady zawsze stawia słabszy opór. Gdy jednak nic jej nie zostaje do stracenia, będzie walczyła z całych sił do ostatniej kropli krwi. Zaryzykowano i w stolicy zostawiono jedynie niewielki garnizon, wysyłając resztę armii ku konfrontacji. Wojska Portugalskie i Marokańskie spotkały się w końcu stając naprzeciw siebie i patrząc sobie prosto w oczy. Pochmurna, lecz bezdeszczowa pogoda nie wróżyła, że Portugalski agresor odstąpi od upatrzonej możliwości zagarnięcia dla siebie reszty marokańskiego posagu. Armia Portugalska była liczniejsza, z uwolnionych niewolników szybko sklejono oddziały powstańcze a w ich szeregach znajdowały się także auxilia tubylcze wspomagające wojsko kolonialne. Jednakże jakościowo przeważali Marokańczycy, którzy mimo, że nieco zmęczeni przemarszami, posiadali zdecydowanie lepiej uzbrojone i wyszkolone wojska metropolitarne. Dowodził nimi także bardziej doświadczony dowódca, który będąc jednocześnie dowódcą wojsk metropolii, miał za sobą niejedną bitwę i potyczkę. Starcie zaczęli muszkieterzy Andaluzji, ostrzeliwując wroga z daleka. Portugalczycy postanowili odpowiedzieć ogniem i wkrótce obie armie miotały w siebie kulami z broni palnej i bełtami. Wymiana ognia wypadła korzystniej dla obrońców, gdyż mimo podobnych sił biorących udział w harcach, to muszkieterzy metropolitarni wyraźnie lepiej kładli przeciwnika.

Wkrótce nerwy obu stron sięgnęły zenitu i doszło do walki bezpośredniej. Początkowo bardziej wypoczęte i liczniejsze siły chrześcijańskie zepchnęły wroga do tyłu, jednak siła pierwszego sierpowego szybko ustąpiła zdecydowanej postawie sił metropolitarnych. Pikinierzy i tubylcy nie byli w stanie przełamać oporu zdyscyplinowanych oddziałów zawodowych. Ubogo uzbrojeni, niedożywieni eks-niewolnicy, po kilku chwilach pierzchli w popłochu. Nastrój udzielił się reszcie walczącym, jednak z odsieczą już postępowała kawaleria Portugalska, która o dziwo nie napotkawszy oporu nieprzyjacielskiej kawalerii zaszła Marokańczyków z flanki i poczęła gromić tylne oddziały Muzułman. Hanzeatyccy najemnicy poczęli uginać się pod kopytami portugalskich koni i kilku z nich poczęło pierzchać, jednak doświadczony dowódca Andaluzji zdołał opanować sytuację. Z kolei portugalski generał Guiomar de Castro w pierwszej chwili był zadowolony, że jego kawaleria odwróci losy bitwy. Mimo, że nie był doświadczonym dowódcą, zastanowiło go to, że wróg nie wystawił do walki swojej jazdy. Nim zrozumiał co się dzieje na polu walki, było za późno - goniec pchnięty w kierunku walczących nie zdążył przejechać połowy odległości, gdy zza zalesionego wzgórza do walczących zbliżył się oddział szarżującej wprost na walczących kawalerii. Marokańska kawaleria wykorzystała moment zaskoczenia i zepchnęła zarówno jazdę portugalską, jak i piechotę do defensywy, a za chwilę do ucieczki. Wojska Portugalskie wycofały się jednak w porządku, nie niepokojone przez wymęczonych marszem i bitwą marokańskich żołdaków, za wyjątkiem wznowionego ostrzału muszkieterów metropolii.

Nadzieja umiera ostatnia

Napastnik wycofał się kilkanaście mil na zachód od miejsca walki, liżąc rany. Wojownicy Kalinago słysząc o porażce swoich sojuszników wycofali się. Sytuacja kolonii Marokańskiej nie jest do pozazdroszczenia. Pod nieobecność głównych sił, chyba tylko dzięki modłom zanoszonym do Allaha, nie przypuszczono próby zajęcia stolicy. Flota Portugalska i Pomorska dalej pozostawała na wybrzeżach półwyspu, odcinając Nową Andaluzję od ewentualnego wsparcia ze strony metropolii, a przede wszystkim uniemożliwiając Marokańczykom kontrolowanie i czerpanie korzyści z handlu. Kraj został w ogromnej części zdewastowany, plantacje zostały spalone a niewolnicy uciekli do lasów lub zostali wybici. Mimo, że śmiała próba pohańbienia marokańskiej panny na wydaniu została zniweczona, to nie sposób się łudzić, że tak samo zakończy się kolejna, szczególnie jeśli agresor wzmocni się i odpocznie.

Tak otwarte działania wojenne wywołały skandal w Starym Świecie i wznowiły uśpione zatargi między królem Janem Pobożnym a sułtanem Muhammadem asz-Szajchem. O skandalu który wywołały walki kolonialne mówią nie tylko na dworach Portugalii, Maroka czy Kastylii, ale nawet w dalekiej Italii, Szkocji czy Polsce. Do czego doprowadzi konflikt i jak się skończy? Tego nie wie nikt...
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

1554 rok




Rywalizacja Portugalsko-Marokańska to jeden z tych konfliktów, który trwa od wielu setek lat. Zajadła nienawiść panuje w tych narodach, których historia częściej widzi wojny niż pokojowe sąsiedztwo. Kiedy jednak oba kraje wysłały swe wyprawy do Nowego Świata, na ziemie leżące nie tak daleko od siebie, nieliczne głosy powiadały, że może chociaż tu pokojowo dałoby się żyć. Ba, przez pierwsze parę lat i na to się zapowiadało, aż Portugalczycy postanowili uderzyć wyprzedająco na Marokańczyków. Wojna, która się rozpętała, była najbardziej widowiskową wojną jaką dotychczas Warenzja widziała. Jednak kiedy do kolonii doszły wieści, że z metropolii wyruszyły wielkie eskadry, to mogło zostać odczytane jako początek zupełnie nowego typu konfliktów w Nowym Świecie…

Doprawdy, zanim do brzegów dotarły okręty ze wschodu, w świat poszła niespotykana nowina – gubernatorzy Nowej Andaluzji i Wicekrólestwa ogłosili, że porozumieli się co do pokoju. „Pokój” Elizyjski, a tak właściwie rozejm, doprowadził do chwilowej deeskalacji głównego teatru dotychczasowych walk – starć na Półwyspie Gharb. Flota Lisboi zdjęła swą blokadę, i wycofała się do swoich portów oczekując na dalsze rozkazy. Tym samym muzułmańska eskadra admirała Wasifa Bendahana, bez problemu zacumowała w Nowej Kordobie, owacyjnie będąc witana przez miejscowych kolonistów i żołdaków – niemal niczym wyzwoliciele. Niedługo potem do portu zawinęły też dalsze okręty z eskadry, którą osmański gubernator wysłał. Tymczasem i do brzegów Wicekrólestwa (po dwóch tygodniach od pojawienia się marokańskich okrętów) przybyła też eskadra Francisca de Albuquerque. Obie strony sposobiły się do rychłej wielkiej rozprawy… która jednak nie nadeszła.

Nie wiadomo czy to kupcy dalej pływający po tych niespokojnych wodach donieśli, czy zwiady morskie zostały posłane, ale obie strony po krótkim czasie zorientowały się co do sił swego przeciwnika. Z jednej strony flota islamistów składała się z flagowej ciężkiej karaki, sześciu średnich okrętów i dalszych dziesięciu mniejszych. Przeciw nim Portugalia mogła wystawić ciężką karakę, wspieraną przez cztery średnie i dwanaście lżejszych statków. Nie są to całkowicie pewne liczby i możliwe że ktoś się pomylił o kilka okrętów. Widoczne było jednak, że to wyznawcy Allaha górują jeśli chodzi o siłę floty. Jednakże Portugalczycy mieli coś czego ich wrogom zabrakło – doświadczonego i co ważniejsze rozważnego admirała. Nic zatem dziwnego, że napastnicy mimo sukcesów roku poprzedniego nie parli do zwady. Chętny do wypływania na wody Morza św. Jerzego nie był też sam Wasifa. Wszak rozkazy jakie dostał gdy wypływał z Afryki wyraźnie brzmiały – „za wszelką cenę zabezpieczyć połączenie z kolonią”. Jeśli to połączenie nie było zablokowane to co dalej ma robić? Zresztą doniesienia o siłach Portugalskich wydawały się mu nieprawdopodobne – taka potęga morska, wysłała jedynie tyle okrętów? Z pewnością był to podstęp!

Efektem tych strategii było to, że obie floty wypływały jedynie na przybrzeżne patrole, a pozostały czas spędzały w portach. Nie doszło do wielkiej bitwy, na którą obie strony się gotowały. Jednak może następny rok rozstrzygnięcie wreszcie przyniesie i wreszcie obie flotylle spotkają się na pełnych wodach? Może Francisco zaryzykuje brawurowy atak? Albo Wasifa wreszcie odważy się stanąć do boju? Wszak stan wiecznego zawieszenia w tej „dziwnej” wojnie nie może trwać w nieskończoność. Obie kolonie posiadają tylko po jednym skromnym porcie, który nie pozwoli na skuteczne zaopatrzenie i chronienie tak licznych okrętów. Co gorsza i pogoda w tym nie pomaga, gdyż południe Warenzji w tym roku nawiedzały wielce intensywne opady, dalej pogarszając stany okrętów. Jeśli wkrótce nie nastąpi rozstrzygnięcie to te wielkie floty będą po prostu gniły i niszczały, aż wreszcie nie staną się zdatne do użytku.

Dla leniwych:
  • do Warenzji przybyły eskadry z Portugalii i Maroka
  • spodziewana wielka bitwa morska flot marokańsko-osmańskiej z portugalską nie doszła do skutku
  • dalsze zwlekanie może okazać się katastrofalne dla nadwyrężonych okrętów
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

1555 rok
Oczekiwanie na nieuniknione
Kilka wiosen minęło od momentu pierwszych relacji kolonistów Maroka i Portugalii w Nowym Świecie. Zuchwała próba gwałtu dzierlatki w turbanie zakończyła się ugodą, która miała zawiesić spór. Starzy, doświadczeni życiem politycy i dowódcy wiedzieli jednak, że nie jest to bynajmniej rozejm wieczny, ale wietrzny gdyż rozwieje się wraz z pierwszym sztormem na Morzu Objawień. Obie strony zatem przygotowywały się do nieuniknionego: dozbrajano załogi okrętów, naprawiano przeszłe zniszczenia, beczki z prochem ładowano pod sam sufit pokładu a gubernatorzy tłumaczyli admiralicji swoje rozkazania. Admirał Portugalski planował uderzyć na wroga, zanim dotrą do niego siły Osmańskie i Tunezyjskie. Okazało się jednak, że Holendrzy na których liczono nie zamierzają brać udziału w podjazdach pod kolonię Marokańską, a swoje siły wystawią jeżeli najdzie potrzeba obrony kolonii Portugalskiej. Z kolei Marokańczycy cierpliwie czekali na posiłki z Ejaletu i Nowej Tunezji.

Umiesz liczyć, licz na siebie
Posiłki koalicji na niewiele się jednak zdały, a raczej zdały się ale na niewiele. Siły sojusznicze przybyły bowiem w dużym osłabieniu a to ze względu na nieciekawe przygody jakie mieli po drodze. Karawela i lekka karaka jaka miała przybyć z Ejaletu, noc przed wypłynięciem z Wysp Proroka w Bramę Rentycką zostały zatrzymane przez wybuch prochu na pokładzie lekkiej karaki. Czy to nieostrożność podczas ładunku doprowadziła do zaprószenia i eksplozji, czy może działały tam osoby trzecie – tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że ma szczęście dla Osmanów statek nie zatonął, lecz zniszczenia w kadłubie skutecznie uniemożliwiły jego wypłynięcie w rejs. Do Nowej Andaluzji dotarła zatem tylko samotna karawela.

Z kolei na płynącą w sukurs sojusznikom flotę Nowej Tunezji zasadził się admirał portugalski który wysłał 11 okrętów, w tym 10 okrętów III klasy, by zatrzymały a przynajmniej wyrządziły jak największe straty poganom. Flotę 4 statków tunezyjskich zaatakowali Portugalczycy pełną petardą, a po krótkiej wymianie ognia spróbowali przystąpić do abordażu. Żołdacy Lisboi zdołali przedostać się na karawelę i wyrzynając jej załogę przejąć władztwo nad okrętem. Pozostałe trzy okręty zdołały się obronić ale okręty Wicekrólestwa rzygające kulami ze wszystkich stron spowodowały, że Tunezyjczycy ledwo dotarli do celu swojej podróży. Sługom Allaha niechybnie przyszłoby spróbować słonej wody morskiej, gdyby nie wypad stacjonującej niedaleko floty marokańskiej, która odstraszyła przeciwnika. Po naprawach w porcie okazało się, że pozostałe okręty mimo znacznego obniżenia wartości bojowej są w stanie brać udział w boju, który dopiero miał się zacząć. Po stronie portugalskiej wyrządzono jedynie niewielkie straty w kadłubach i ludziach, które wkrótce uzupełniono.

Bitwa na morzu Świętego Jerzego
Admirał marokański po otrzymaniu powyższego wsparcia, zmuszony był wcielić do swojej eskadry część sił kolonialnych. Wojsko zapierało się rękami i nogami przed wejściem na łajby, jednak groźba kuli we łbie skutecznie obezwładniła żołdaków. Flota skierowała się na Coracao de lo Jesus jednak gdy zwiad puszczony przodem naliczył 25 chrześcijańskich, admirał uznał, że wolałby jeszcze trochę pożyć na tym łez padole i jego 17-okrętowa flota jest zbyt piękna by spocząć na dnie Morza Świętego Jerzego. Okręty zwrócono, jednak portugalski admirał widząc, że ma siły muzułman na talerzu, zdecydował chwycić sztućce i nabić przynajmniej część marokańskiej pieczeni na widelec. Pościg trwał długi czas, jednak gdy spostrzeżono, że na morzu jest jedynie flota portugalska spróbowano szczęścia.

Po stronie Portugalczyków prym wiódł flagowy okręt „Alfons V”. Za Alfonsem ustawiły się jego kurtyzany, czyli reszta okrętów portugalskich w liczbie 20. Naprzeciw nim, na wzburzonym morzu kołysał się flagowiec muzułman, ciężka karaka „Blask Fezu” wraz ze swoimi 16 mniejszymi gwiazdami. Obie strony były tak podniecone bitwą i spragnione bijatyki, że nie zauważono kiedy zapadł mrok. Nim jednak na „Blasku Fezu” dostrzeżono wyraźnie zbliżające się kolumny portugalskich okrętów, przed nimi, na powierzchni morza pojawił się bardzo szybko zbliżający się okręt przeciwnika. Początkowo myślano, że to jakieś poselstwo, jednak po krótkiej chwili napiętego oczekiwania blask wybuchu rozjaśnił mroki noc, która zapadła nad morzem. Okazało się, że to przejęta przez Portugalczyków karawela tunezyjska została naładowana prochami lub innym łatwopalnym materiałem, przerobiona na brander i pchnięta w stronę muzułmanów. Widocznie na pokładzie musiało dojść do samozapłonu przed czasem, gdyż okręt wybuchnął przed dotarciem do floty Maroka, wobec czego fortel nie powiódł się.

„Cudowna to była bitwa, nie zapomnę jej nigdy” – mawiały stare wilki morskie już długo po zakończeniu konfliktu marokańsko-portugalskiego. I rzeczywiście była to pierwsza bitwa morska takich rozmiarów w Nowym Świecie. Portugalczycy mając przewagę 4 okrętów III klasy, bardziej doświadczonego dowódcę, lepszej jakości okręty i wojsko mogli śmiało płynąć na muzułman, jednak i ci nie ustępowali pod pewnymi względami. Marokańczycy mieli bowiem 2 okręty II klasy więcej, co stanowiło znaczy atut w bitwie na otwartych wodach. Początkowy wzajemny ostrzał prowadzony w szyku kolumnowym przerodził się w chaotyczną walkę i próby abordażu. Po godzinie zaciekłej walki, w mroku nocy i dymu armat nie widziano już czy jest okręt dwa statki dalej w linii wobec czego walono z czego popadnie do sąsiednich łajb nieprzyjaciela. Ciepła krew polała się strugami a szczęk kordelasów, huk armat i syk prochu spalonego na panewce nie dziwił nikogo. Podobnie jak wrzask ludzi, komunikujących swym ziomkom ucięte palce lub przebite tułowia. Niektórych tylko bawiła postawa tubylców wcielonych na pokłady, którzy jakby lękając się tak dużych pokładów, masztów i takielunków, skamleli ze strachu jeszcze przed pierwszym odrąbanym łbem. Bitwa była wyrównana i obie strony były zmotywowane do walki, jednak coraz większe zmęczenie marynarzy i niedobory w magazynach pokładowych dawały o sobie znać. Wkrótce pojedyncze okręty miały jeszcze pod pokładami zapasy kul lub prochu. Nawet admirałowie stojący na bezpiecznych, dobrze obsadzonych okrętach flagowych zrozumieli, że żaden żołnierz nie da rady już podejmować prób abordażu przeciwnika, wystarczająco napatrzono się tej nocy na odrąbana ludzkie kikuty i przebite szrapnelami płuca.


Obrazek

Lizanie ran
Można jednak stwierdzić, że kilkugodzinna bitwa zakończyła się jednak zwycięstwem Portugalii. Chrześcijanie zdobyli kilka okrętów muzułmańskich, w tym ciężką pinasę i brygantynę należące do metropolii, a także karawelę. Na dno poszły karawela Andaluzji oraz lekka karaka, na której doszło do wybuchu ładowni. Większość floty koalicji jest mocno pokiereszowana, za wyjątkiem 2 ciężkich pinas, jednej karaweli osmańskiej i „Blasku Fezu”. Wicekrólestwo Lisboi straciło lekką karakę i karawelę, oraz lekką karakę należącą do metropolii. Muzułmanie zdołali także przejąć lizbońską fluitę. Reszta okrętów portugalskich wymaga napraw, jednak nie jest to tak ciężki stan jak w przypadku floty pogan. Po zwycięstwie, admirał portugalski chciał kuć żelazo póki gorące i dobić wroga, zakładając ponowną blokadę morską na posiadłości Marokańskie. Gdy jednak wrócono uzupełnić prochy i przeprowadzić niezbędne prace naprawcze, okazało się, że niewielkie porty Lisboi nie są w stanie przyjąć jednocześnie wszystkich okrętów, naprawić, zaopatrzyć je oraz uzupełnić załogę. Jako, że pozbawiona kilku okrętów flota Andaluzji była mniejsza a nowobudowane porty w stolicy były gotowe na przyjęcie pobitej floty, szybko uzupełniono amunicję spodziewając się ataku niewiernych. Jako, że ten z powyższych powodów nie nadszedł, zajęto się naprawą okrętów i leczeniem rannych.

Od czego macie nogi?
Skoro okręty nie mogły wypłynąć na Nową Andaluzję, Portugalczycy postanowili wysłać armię lądową i powtórzyć manewr sprzed 2 lat, kiedy to dopiero pojawiła się na poważnie myśl o próbie zamachnięcia się na muzułmańskiego sąsiada. Przy granicy z Nową Andaluzją rozbito obóz i czekano licząc na sprowokowanie nieprzyjaciela. Część armii kolonialnej brała udział w bitwie na morzu Świętego Jerzego, wobec czego nie wszyscy byli pełni chęci do starcia z poganami. Mimo to całkiem duża armia, wyruszyła wkrótce w kierunku stolicy wroga. Armia portugalska nie zdążyła nawet rozpocząć porządnych grabieży i gwałtów jak na chrześcijan przystało, gdy zwiad przyniósł wieści o nadciągającej armii Andaluzyjskiej: nie dość że tak samo licznej, to jeszcze lepiej uzbrojonej. Dowódca portugalski postanowił nie dawać sobie szansy na drugą w karierze klęskę i wycofał się w głąb Wicekrólestwa. Marokańczycy spróbowali jeszcze dognać wroga, jednak żołdacy portugalscy spierdalali prędko, przez co nie udało się złapać wroga w bitewne sidła.
  • Płynące do Nowej Andaluzji posiłki tunezyjskie zostały napadnięte i mocno pokiereszowane przez flotę Portugalii. Z uwagi na niespodziewany wybuch lekkiej karaki Osmańskiej, wsparcie Ejaletu ograniczyło się jedynie do jednego okrętu
  • Na morzu Św. Jerzego doszło do wielkiej i wyrównanej bitwy, którą wygrali dzięki przewadze jakościowej, ilościowej i doświadczeniu dowodzącego admirała Portugalczycy, zdobywając przy tym kilka okrętów wroga.
  • Nie doszło jednak do całkowitego rozbicia floty marokańskiej oraz blokady portów, gdyż zaplecze portowe nie pozwoliło Portugalczykom na sprawne uzupełnienie załogi, zaopatrzenie w amunicję i proch oraz naprawę uszkodzonych okrętów
  • Portugalczycy próbowali także ofensywy lądowej, jednak wobec przewagi armii marokańskiej na lądzie zrejterowali.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

1556 rok




Dalej bracia, w wyłom raz jeszcze! – zawołać miał przysłany z Maroka admirał, kolejny raz wiodąc swą flotę przeciwko portugalskiej armadzie. Sytuacja Maroka w tym roku stała się wyjątkowo ciężka. Straty po ostatniej bitwie były spore a na dodatek floty tunezyjska i osmańska odpłynęły, a flota portugalska ponownie ruszała na Nową Andaluzję. Admirał nie miał wiele opcji. Pozostanie w porcie nie miało najmniejszego sensu, ze względu na brak lepszej artylerii w stolicy kolonii, a ucieczka oznaczała zostawienie kolonii bez jakiegokolwiek wsparcia floty. Zadecydował się więc zaryzykować i z modlitwą do Allaha na ustach dał sygnał do stawiania żagli, by zmierzyć się z przeciwnikiem.

Smutna była to jednak scena dla muzułmanów – flota ich w mgnieniu oka wzięta została w kleszcze, zmasakrowana krzyżowym ogniem chrześcijan i rozbita, każdy z kapitanów starający się wyrwać swój okręt z matni na własną rękę. Wielu się to nie udało – dwa okręty poszły na dno od razu, kolejny zatonął nim zakończyło się starcie, a jeszcze jeden doścignięto i roztrzaskano po zakończeniu głównego starcia. Rozochoceni wyraźna przewagą i sukcesem Portugalczycy podjęli nawet brawurową próbę abordażu „Blasku Fezu”, na którym powiewała bandera wrażego admirała. To jednak okazało się mimo wszystko nie takie proste – broniony przez najbitniejszych żołnierzy z metropolii okręt bronił się jak dziki, waląc z dział na wszystkie strony niemal na oślep. Tylko jednej fluicie „Branca de Neve” szczęście dopisało na tyle, by w ogóle zbliżyć się na zasięg abordażu – jej załoga została jednak szybko pokonana przez muzułmanów, którzy kontratakiem wbili się na jej pokład i po wyrżnięciu załogi podłożyli lonty w prochowni okrętu. Gdy reszta portugalskiej floty zbliżyła się, by odzyskać okręt i ostatecznie rozprawić się z flagową jednostką Maroka, „Branca..” wybuchła, uszkadzając kilka masztów i wywołując zamieszanie, które marokański admirał wykorzystał do realizacji kolejnego genialnego planu – ucieczki. Nie wycofał się jednak w stronę sojuszniczych portów, lecz (zapewne dla niepoznaki) razem z resztką swej floty skrył się gdzieś na południu, ponoć na leżących nieopodal posiadłości weneckich niezamieszkałych terenach, skupując od tubylców drewno i zaopatrzenie, by móc wrócić do Europy. Tymczasem pozostała część okrętów, które przetrwały bitwę, przedarła się do portów marokańskich. Tam zaś, wiedząc że chrześcijanie niedługo przybędą tu za nimi, postanowiono, miast dalszego odwrotu, wykonać ostatni plan marokańskiego admirała – to jest okręty samodzielnie zatopić, by nie wpadły w portugalskie ręce i by wraki okrętów zablokowały wejście do portu. Pomysł, choć kosztowny, udał się i na tę chwilę jedynie silniejsze okręty są w stanie ostrzeliwać Nową Grenadę.

Chrześcijanie świętowali, ich zwycięstwo na morzu było pełne – flota marokańska została rozbita, zatopiono pięć okrętów, jeden zdobyto, tracąc ledwie dwie niezbyt dobrze zaopatrzone jednostki. Po odesłaniu wieści o zwycięstwie razem z najbardziej poszkodowanymi okrętami wypełnionymi rannymi, reszta floty przywróciła blokadę morską Nowej Andaluzji, jednocześnie wysadzając desant w posiadłościach portugalskich na kontynencie – wszak ciągle pozostawała jeszcze kwestia lądowej armii Maroka.

Właśnie ta lądowa armia postawiona została obecnie w dość ciężkiej sytuacji. Pierwotnie ruszyła ona na posiadłości portugalskie na kontynencie – jednak miast tego dokonać, zawróciła, gdy tylko doszły do niej wieści o klęsce na morzu. Pozbawiona wsparcia floty, armia przyjęła postawę defensywną, której celem było jedynie odpieranie przeciwnika z granic kolonii, jako iż panowanie na morzach pozwoliłoby Chrześcijanom na szybkie uderzenie lub przerzucenie sił gdy zajdzie taka potrzeba. Nie trzeba było jednak długo czekać na ruch Portugalii, której wojska wkrótce nadeszły. Muzułmanie ruszyli im na spotkanie, jednak musieli pozostawić w stolicy silny garnizon bojąc się ataku żołnierzy będących na statkach Portugalii.

Tak jak trzy lata temu, armie były wyrównane. Marokańczycy górowali nad przeciwnikami jakością wojska, piechotą i sprawnością wodza, Portugalczycy nadrabiali to jednak przewagą w strzelcach, którzy skutecznie hamowali napór wrogiej piechoty, ilekroć ta ruszała do ataku. Starcie było serią taktycznych manewrów, pozorowanych i faktycznych przetasowań formacji i lokalnych ataków, mających przetestować przeciwnika – w końcu jednak andaluzyjski wódz zdołał rozeznać się we wrogiej formacji na tyle, by wiedzieć, gdzie wrogi ostrzał będzie najsłabszy i dał sygnał do generalnego natarcia. Widząc, że muzułmańska piechota spycha jego siły, portugalski dowódca Guiomar de Castro kazał trąbić na odwrót, klnąc pod nosem – raz jeszcze siły chrześcijan ponosiły porażkę w starciu na lądzie. Była to jednak klęska dostatecznie wcześnie zauważona – de Castro sprawnie wykorzystał swą konnicę do związania walką marokańskiej, a zmasowany ostrzał strzelców zapewnił osłonę wycofującej się piechocie, dzięki czemu odwrót nie przerodził się w paniczną ucieczkę… Przynajmniej wśród Europejczyków. Wchodzący bowiem w skład portugalskiej armii tubylcy widząc cofających się sojuszników rzuciła broń i pierzchła, przekonana, że wszystko jest stracone. Większości z nich nie udało się nigdy odnaleźć.

I tak oto kończy się kolejny rok zmagań, przynoszący powrót sytuacji do złudzenia przypominającej tą sprzed trzech lat. Odcięta od kontaktu z metropolią Nowa Andaluzja triumfuje na lądzie, jednak wobec blokady morskiej nie jest w stanie wykorzystać zwycięstwa.
  • Portugalczycy triumfują na morzu, flota Maroka rozbita.
  • Marokański admirał zbiega na południe.
  • Armia Nowej Andaluzji raz jeszcze pokonuje wojska Wicekrólestwa Lizbony.
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Princeps
Mistrz Gry
Posty: 3021
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:45 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Princeps »

Początek rundy drugiej
Rok 1563

Obrazek


Niewiedza może doprowadzić do dużych problemów. Jednak pewność, że ma się rację, gdy nie ma się dowodów, może doprowadzić do tragedii. Tak było i tym razem, gdy sojusz północy widział spisek przeciw sobie, a przynajmniej części jego członków, biorąc wszystkie oznaki za pewniak nadchodzącej inwazji, a prawda możliwe, że była zgoła inna, chociaż pewności nikt nigdy mieć nie może.

Ziarno piasku nie znaczy nic, ale gdy zbierze się zbyt dużo ziaren mogą spowodować lawinę. Tak więc, gdy niepewne kroki Vicekrólestwa Lisboi spowodowały obawy, spowodowały agresję sojuszu północnego na Pomorską kompanie zachodnioindyjską, a to z kolei wywołało agresję kolonii Portugalskiej na kolonię Marokańską oraz Osmańską, chociaż mędrcy się spierają dlaczego.

Tak więc Vicekrólestwo Lisboi wypowiadając oficjalną wojnę Nowej Andulazji oraz Wilajetowi Nowego Świata, czy z powodu inwazji na kolonie Pomorza, czy już mieli zaplanowane to wcześniej, wiedzą tylko oni, ruszyli swoją flotą i wojskiem na wrogie terytoria. Wszyscy się spodziewali, że atak zostanie przeprowadzony po najmniejszej linii oporu, wkraczając do kolonii Marokańskiej, jednak gubernator kolonii Portugalskiej zdecydował się na inny krok, gdzie jego flotaw w po połączeniu z flotą WIGu, popłynęła najpierw na północ w kierunku wybrzeży Hanzeatyckich, lecz nie atakując nikogo, tylko czekała. Wkrótce okazało się na co, bo w miejsce, gdzie stacjonowała flota sprzymierzonych przypłynęła eskadra hanzeatycka, która miała płynąć wzdłuż wybrzeża, aby wspomóc Osmanów podczas swojej obrony. Portugalia posiadając szybsze okręty od zbliżającej się eskadry niemieckiej w mig dopadła jej zawracające statki na widok dużej floty. Dwa Portugalskie statki wypełnione po brzegi żołnierzami zakutymi w pancerze, dopadła krzyżowo karawele. Abordaż był szybki i praktycznie bez walki. Załoga karaweli poddała się widząc przewagę wroga. Reszcie eskadry udało się uciec, więc Osmanowie mogli zapomnieć o pomocy Niemieckiej floty. Po zajęciu statku Portugalczycy patrzyli na Niemców, a Niemcy na Portugalczyków. Żadna ze stron nie rozumiała z jakiego powodu mają ze sobą walczyć. Z tego powodu jeńcy byli traktowani dość dobrze, czym do końca podróży odwzajemnili się brakiem buntu, a nawet bez problemu wykonywali swoje stare obowiązki.

Następnie już po odgonieniu floty Niemieckiej i nie widząc na horyzoncie floty Osmańskiej zawrócili na południowy zachód w stronę Nowej Andaluzji. Na szczęście dla wojsk Marokańskich, ci wsiedli wcześniej na swoje statki i odpłynęli w stronę ziem Osmańskich unikając bander Portugalskich obierając inną trasę niż ich statki. W Nowej Kordobie - jedynym mieście kolonii zostawili jednak spory garnizon oraz bardzo szybko wzmocnili fortyfikacje znajdujące się w mieście i wokół niego. Już wcześniej natomiast miasto posiadało mały fort oraz palisadę.

Gubernator kolonii Portugalskiej obiecał swoim wojskowym obietnice licznych łupów i nagród za sprawne działanie na wrogich ziemiach, więc z tego tytułu ich mobilizacja i morale do działania były bardzo wysokie. Podejście pod stolicę poza kilkoma partyzanckimi incydentami ludności nie sprawiało wielkiego problemu. Pod miastem okopali się i zaczęto oblężenie. Imponująca 17 działowa kanonada rozpoczęła ostrzał palisady, która nie miała większych szans z kulami armatnimi, więc zdecydowano się na rezygnację ze wsparcia floty, której zadaniem było jedynie blokowanie portu. Zniszczenia palisady były widoczne praktycznie od razu, jednak Portugalczykom nie spieszyło się, więc dowództwo zdecydowało się na kontynuację ostrzału, aby ponieść jak najmniejsze straty podczas szturmu. Taki ostrzał trwał jeszcze dwa tygodnie, w którego czasie Portugalscy artylerzyści zrobili sobie zawody i zakłady. Ten kto zrobi większy wyłom, temu przysługiwać będą większe łupy. Niewielkie siły pozostawione do obrony miasta zostały zdziesiątkowane, lecz broniły się praktycznie do ostatniej kropli krwi, okupując swoją śmierć na Portugalczykach, gdy wreszcie doszło do szturmu. Miasto zostało zdobyte, a niedobitki wycofały się do fortu, który był cięższym zadaniem niż zdobycie miasta.

Postąpiono tak jak z miastem, zaczęto go ostrzeliwać. Mimo zrobieniu kilku wyłomów, podczas oblężenia fortu zaczęto odczuwać braki dział cięższego kalibru, a dodatkowym problemem był fakt, że fort odpowiadał z własnych dział. W tym przypadku czas nie działał na korzyść Portugalczyków, gdyż oblężenie bez przejętej fortyfikacji, mogło się zbytnio przysłużyć. Ponownie zdecydowano się na szturm, której od razu zapowiadał się na bardziej krwawy niż ten na całe miasto i tak zresztą było. Fort jednak zdobyto, ale koszta tego były duże.

W trakcie oblężenia stolicy przez Portugalczyków, Holendrzy wkroczyli do kraju od północnej części, która nie była broniona, a to poskutkowało zajęciem całych ziem Nowej Andulazji, która przestała istnieć w bardzo krótkim okresie tego roku, a ich ziemie zniknęły z map. Ludność Marokańska oczywiście oczywiście szczerze nienawidzi okupantów, więc Niderlandczycy oraz Portugalczycy musieli pozostawić na garnizon. Wszystko wskazuje na to, że gdyby przybyły ojczyste wojska, ludność wspomogłaby ich bez większego problemu.

Wszystko wskazywało na to, że ostateczny wynik wojny będzie rozstrzygnięty na wodzie. Sprzymierzona flota ruszyła przez Morze Objawień w stronę Bramy Rentyckiej, gdzie Osmanie czekali, czekali i czekali na statki Portugalskie, a gdy te się pojawiły, uciekli na północ w stronę wód Algejskich. Portugalczycy gonili ich chwilę, ale wiedząc że tam mogą się spodziewać kilku flot sojuszu północnego, nie zdecydowali się na długi pościg, a zamiast tego odbili za wschód. Obrali kierunek na Wyspy Proroka, które na obecną chwilę wydawały się bardziej realnym celem.

Obrazek

Na pierwszy strzał padł Nowy Konstantynopol. Osmanowie nie zostawili w nim garnizonu, a jedynie 100 wyszkolonych minutemanów, a same miasto posiadało palisadę i fundamenty fortu. Ostrzał ze statków wykonał swoją robotę, dzięki któremu bardzo szybko zdobyto miasto. Osmanowie mogli jednak pochwalić się lepszą artylerią, która została sprowadzona w początkach kolonizacji jeszcze z zza oceanu, a ta zdołała uszkodzić parę okrętów. Następnie zaczęto przejmować resztę wysp, które nie stanowiły oporu. Na koniec popłynęło jeszcze bardziej na północ na Denary, na których stał Nowy Damaszek, niegdysiejsze miasto Avis utracone przez Portugalczyków w skutek ataku pirackiego, a następnie zagarnięte przez Osmanów, którzy ogłosili się panami tych ziem. Miasto w końcu wraca do ich pierwotnego właściciela. Nie spotkano tu już jednak byłych obywateli Portugalii, zamiast tego miasto od dawna zamieszkiwali Turcy specjalnie sprowadzeni by zastąpić "pierwotnych" mieszkańców.

Oczywiście Osmanowie nie zamierzali stać bezczynnie w trakcie, gdy zajmuje się ich ziemie. Zaopatrzenie bardzo szybko się kończyło, więc Portugalczycy najczęściej wysyłali karawele, głównie po proch do okrętów. Osmańska flota próbowała atakować ich linie zaopatrzenia, jednak ich inwestycje skupiły się głównie na statkach specjalizujących się w walce liniowej, więc mniejsze okręty im umykały na szerokich wodach.

W końcu miało dojść do głównego celu Portugalskiej floty i wojsk. Podpłynęła ona pod Nową Anatolię. Mogli oni zobaczyć, że Arakenn nie posiada fortyfikacji, co mogło świadczyć o bardzo łatwej inwazji, jednak miasto było bardzo silnie garnizonowane. Co prawda gubernator Osmański miał zamiar wycofać się ze swoimi wojskami do dżungli, ale dowódca wojsk metropolitalnych sprzeciwił się temu. Stwierdził, że nie będzie ulegał presji niewiernych, a Mahomet czuwa nad nimi i wspomoże ich w walce. Oczywiście prawdopodobnie miał też swoje prywatne powody, bo jego jedynym zadaniem w Nowym Świecie jest obrona stolicy i z jej utraty byłby rozliczany. W każdym razie dowództwo portugalskie zdecydowało się nie ryzykować starcia, gdyż w jednym rzucie nie było możliwości przerzucenia wszystkich sił. Zadecydowano się więc na odwrót, ale przy okazji splądrowano parę przybrzeżnych osad na północy Nowej Anatolii.

Kolejną zmiana na mapie jest brak prowincji Portugalskiej w Rentykii, na które najechało Królestwo Amazo. Ziemie Victorólestwa Lisboi nie posiadające wojsk, nie sprawiało problemów. Tubylcy wzięli do niewoli część populacji, którą oczywiście przekazali Wilajetowi Nowego Świata w ramach dobrej woli.
  • Liga Nowego Świata traci karawelę na rzecz Vicekrólestwa Lisboi. Jeńcy niemieccy są traktowani dość dobrze.
  • Reszta floty Niemieckiej robi odwrót na swoje ziemie.
  • Portugalczycy ponoszą straty próbując zdobyć fort w stolicy Nowej Andulazji.
  • Nowa Andulazja została anektowana przez kolonię portugalską oraz holenderską.
  • Flota Marokańska wraz z wojskiem ucieka do kolonii Osmańskiej.
  • Portugalczycy zajmują Wyspy Proroka oraz Denary.
  • Portugalczycy widząc silny garnizon Arakenn, rezygnują z ataku.
  • Królestwo Amazo zajmuje osamotnioną prowincję Portugalską przy ich granicy.
Mapa:
Obrazek
I11: La Repubblica, I12: Sułtanat Raszimu, I13: Księstwo Dragenii/MG
Awatar użytkownika
Saharczyk
Mistrz Gry
Posty: 1197
Rejestracja: ndz mar 07, 2021 9:43 pm

Re: Wojna marokańsko - portugalska

Post autor: Saharczyk »

Przepychanki ciąg dalszy
Rok 1564


Wojna między koloniami osmańskimi i portugalskimi trwa, ogarniając coraz więcej krajów regionu. W tym roku do wojny po stronie osmańskiej stanął Gion - kolonia genueńska, jednak jak miało się okazać jego udział był... efemeryczny. No, ale po kolei.

Dowództwo tureckie planowało dopaść Portugalczyków dopóty ci przebywali w Nowym Konstantynopolu - jednak w tym celu musieli sprowadzić wojska z zachodnich prowincji. To rzecz jasna musiało potrwać. W międzyczasie do Portugalczyków dotarły wieści o wybuchu wojny z Gionem. Wojakom rozkazano więc splądrować co się da (co uczynili, grabiąc co tylko było w zasięgu), a resztę zniszczyć. Okazać się jednak miało że trudno jest na szybko zniszczyć plantacje - Portugalczycy podpalili co się dało, jednak z braku czasu i zmagając się z oporem miejscowych, którzy gasili pożary i sabotowali próby zniszczenia pól, zniszczenia okazały się być nie tak znowu duże. Portugalczycy zdołali jednak ukraść sadzonki kakałka oraz przypraw, a na odchodne zdetonowali prowizoryczny, acz sporej siły ładunek wybuchowy w doku, celem uniemożliwienia wykorzystania go przez przeciwnika. Następnie Portugalczycy zawinęli się z Nowego Konstantynopola - tak więc gdy przybyła tam armia osmańska, okazało się, że miasto jest opustoszałe.

Portugalczycy mieli bowiem ważniejszy cel - atak na Gion. Najwyraźniej nie mając czasu ni cierpliwości na długą wojnę, ruszyli prosto na Scarde, stolicę kolonii genueńskiej, po drodze łącząc się z flotą holenderską. Gubernator Vivaldi wcześniej kazał swojej armii zaatakować tereny portugalskie... Tym samym Scarda pozostała niebroniona - pozostał tam tylko jeden oddział metropolitarnych pikinierów - w dodatku miasto broniła tylko nędzna palisada. Portugalczycy wylądowali, zajmując pozycje do ataku na miasto... po czym wystosowali propozycję nie do odrzucenia. Gubernator odda się w ich ręce jako zakładnik, odwoła wojska idące na ziemie Portugalii, oraz zawrze rozejm do końca roku - a w zamian za to Portugalczycy nie puszczą Scardy z dymem. Biorąc pod uwagę miażdżącą przewagę napastników, gubernator Vivaldi zdecydował się spełnić wszystkie te żądania. Załatwiwszy ten problem, sprzymierzeni przegrupowali się celem wydania bitwy flocie osmańskiej. W międzyczasie z metropolii dotarły flotylle metropolitarne. Do starcia miało dojść w pobliżu wybrzeży kolonii holenderskiej.

Osmanie, nie napotykając w międzyczasie większego oporu nacierali w kierunku stolicy holenderskiej kolonii. Portugalczycy i Holendrzy ruszyli przeciw Turkom, aby bronić tegoż miasta. Nagłe nadciągnięcie flot sprzymierzonych zaskoczyło Osmanów, którzy jak do tej pory nie napotkali większych problemów. W wyniku tego, Osmanowie zdołali zebrać jedynie część wojsk na pokłady okrętów, reszta była nadal na lądzie i nie zdążyła wrócić zanim nadciągnęło główne zgrupowanie chrześcijan. Batalia do której doszło była ogromna w skali - łącznie wzięło w niej udział sześćdziesiąt jeden okrętów, a każdej z flot przewodził potężny galeon flot metropolitarnych. Osmanowie przeważali w sile ognia i pomimo zaskoczenia które uniemożliwiło zebranie wszystkich oddziałów, w liczbie wojsk na okrętach. Portugalczykami dowodził jednak bardziej doświadczony dowódca - mieli też przewagę liczebną, a ich flota składała się ze zwrotniejszych i szybszych statków - ponadto była lepiej zaopatrzona. Zaskoczeni Osmanowie nie zdołali sformować szyku liniowego, który pozwoliłby im na wykorzystanie przewagi ognia - portugalski dowódca parł do szybkiego starcia w mniejszych grupach, które nie pozwoliłby Osmanom wykorzystać ich przewagi. Bitwa tym samym szybko zmieniła się w chaotyczne starcia niewielkich grupek okrętów. Portugalczycy zdecydowali się jednak zastosować inny plan który przygotowali - wykorzystując dwa merchantmany jako brandery - jeden został co prawda zniszczony przez ogień artylerii osmańskiej, jednak drugi zatopił karawelę osmańską. Flota Portugalska wykorzystując swoją przewagę szybkości eliminowała pojedyncze statki osmańskie, jednak trzon muzułmańskiej armady pozostawał odporny na ataki. Potężniejsze okręty osmańskie niszczyły słabsze statki chrześcijan, które zeszły w zasięg ich armat, lub dokonywały abordaży - jednak wiele uszkodzonych statków zdołało wymknąć się Osmanom, wykorzystując ich brak lekkich i zwrotnych okrętów III klasy, które zdolne byłyby dopaść umykających chrześcijan. W końcu jednak admirał portugalski doszedł do wniosku, że bitwa mu nie sprzyja - i nakazał odwrót. Sprzymierzeni stracili dziesięć statków, Osmanowie zaś siedem - większość z nich to jednak statki II klasy, co czyni zwycięstwo osmańskie gorzkim. Po bitwie rozeszły się plotki, jakoby flotą portugalską dowodził Michale Astrani, zaś osmańską - Jan z Velisova. Jak jednak było naprawdę - któż to wie?

Floty wróciły do portów, nie angażując się w większe starcia aż do końca roku - dokonywano jednak pomniejszych wypadów, które czasem przeradzały się w lokalne starcia - jednak z tych potyczek i rajdów nie wynikło nic konkretnego. W tak zwanym międzyczasie Holendrzy zajęli osmańskie terytoria na Karolinie - jednak z powodu impasowej sytuacji na morzu, Osmanowie podjęli próbę odzyskania swych terytoriów, dokonując lądowania na północy - i bez trudu przeganiając oddziały Holendrów. Ci jednak zostali wzmocnieni przez Portugalczyków i resztę armii holenderskiej, które zeszły z pokładów statków - dokonując ponownego natarcia. Osmanowie będąc dowodzonymi przez lepszego dowódcę i mając armię bardziej zdatną do walki w dżungli zdecydowali się na wojnę manewrową - szarpiąc przeciwnika zasadzkami i nagłymi atakami. Tym samym ponowne natarcie zdołało doprowadzić do opanowania jedynie części terytoriów muzułmańskich, reszta zaś nadal kontrolowana jest przez wojska tureckie.

[*] Portugalczycy opuszczają zajęte w zeszłym roku wyspy plądrując co się da i niszcząc doki
[*] Siły portugalsko-holenderskie uderzają prosto na niebronioną Scardę i stawiają ultimatum, które na razie wyklucza Gion z wojny
[*] Dochodzi do potężnego starcia morskiego niedaleko wybrzeża holenderskiego, które flota Osmańska "wygrywa", jednak nie jest w stanie kontynuować działań bez napraw
[*] Na Karolinie dochodzi do lądowych przepychanek między armiami, które zeszły z okrętów po wspomnianej bitwie
I11: Despotat Milingów, I12: Królestwo Coirdilaes, I13: Zakon Blauschild
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojny”