Rok 1553
Wojna na półwyspie Ghrah
Nieudane konkury
Niczym jurny młodzieniec i chętne dziewczę, zaczynając miłosne zaloty, nie chcą okazać w pełni swojego zainteresowania drugiej stronie, kolonia Portugalska i Marokańska już dwa lata smalili do siebie cholewki. Dziwne to były zaloty, biorąc po uwagę zbliżenia, do których doszło (lub nie doszło) podczas koperczaków na Morzu Objawień. Na horyzoncie marokańskiej panny pojawiali się przelotnie inni konkurenci z mniej lub więcej zacnymi zamiarami, która jednak swoją postawą odstraszała lub zachęcała młodzian z sąsiedztwa. Po zuchwałej kradzieży okrętu andaluzyjskiego, karty zostały odkryte i nikt już nie miał wątpliwości, że portugalski zalotnik w rzeczywistości zamierza zhańbić i zbezcześcić swoją muzułmańską kochanicę i to przy pomocy swojego niderlandzkiego kolegi.
Początek roku okazał się na nowym świecie nieciekawy jeśli chodzi o pogodę. Wybrzeża morza Restyjskiego, Świętego Jerzego i okolicznych akwenów wzburzane były przez wichury i sztormy, niejednokrotnie zniechęcając kupców i awanturników do dalekich, a nawet bliższych podróży. Gubernator Nowej Andaluzji nakazał swojej flocie patrolować wybrzeża swojego półwyspu, by na czas ostrzec sił lądowe o spodziewanym desancie Portugalskim. Coraz gorsza pogoda spowodowała, że ostatecznie flota zacumowała w porcie, gdyż szkoda było narażać okrętu i załogę statków na straty. Wkrótce, z lądu zauważono portugalskiego napastnika, zmierzającego wprost ku bezpiecznej przystani Andaluzji. Wróg miał zdecydowaną przewagę liczebną, posiadał dwa razy więcej floty niż broniąca cnoty i honoru marokańska panna. Gdy okręty zbliżyły się do miasta, na szczęście dla Andaluzji okazało się, że kondycja floty zostawia dużo do życzenia - sztorm spowodował w okrętach pewne uszczerbki. Jednakże, tak jak nieprzespana noc w wieczorze kawalerskim nie jest w stanie przeszkodzić panu młodemu przed skorzystaniem z niewątpliwych uroków nocy poślubnej, tak huragan i niesprzyjające warunki atmosferyczne nie były w stanie przeszkodzić okrętom portugalskim przed zablokowaniem porów i zamknięciem miasta w izolacji. Admirał portugalski kilkakrotnie próbował sprowokować wroga i "wyciągnąć" go z portu do bitwy, jednak każdorazowo, gdy tylko okręty podpływały od miasta, witał go ostrzał z artylerii garnizonowej i floty marokańskiej. Miasto było gotowe do obrony, wobec czego zrezygnowano z dalszych, ryzykownych prób.
Wyniszczenie ofiary
Wkrótce od zachodu nadciągnęła blisko tysięczna armia portugalska. Żołnierze gubernatora zajęli buforową prowincję niczyją między kolonią portugalską a marokańską, po czym najzwyklej w świecie okopali się tam. Stacjonowanie tylu chłopa w jednym miejscu bez zajęcia, spowodowało, że klika razy mniejsze grupy żołnierzy portugalskich, wyprawiało się poza obóz w poszukiwaniu wrażeń (lub co znacznie bardziej możliwe łupów), co nie spodobało się tamtejszym tubylcom. Niejeden żołdak, wrócił z takiej wyprawy ze strzałą w nodze lub potrzaskanym od procy dzikusów barkiem. Wkrótce w pobliże nadciągnęły wojska marokańskie, które widząc nieprzyjacielskie ruchy na zachodzie stanęły z nimi oko w oko. Jednakże żadna ze stron nie podjęła działań zaczepnych. Dowódca marokański, wyczuwając podstęp ze strony chrześcijan, odesłał na wschód kontyngent 200 ludzi do ewentualnej obrony kraju.
W tym czasie na półwysep przybiły jakieś okręty. Na początku myślano, że to napastnik zmylił marokańską pannę i zaatakował ją od tyłu myląc ją swoją obecnością na zachodniej granicy. Okazało się jednak, że to 200 hanzeatyckich najemników, niczym rycerz na białym koniu przybył ocalić swoją oblubienicę. Tak przynajmniej było w bajkach, które piastunki (sic!) opowiadały swoim podopiecznym. W rzeczywistości szlachetny rycerz okazał się jedynie uzbrojonym jeźdźcem, który przybył na półwysep nie z miłości do niewiasty, ale z miłości do sakwy pełnej brzęczących pieniędzy, która owa niewiasta mu ofiarowała.
Niedługo potem, okazało się na co czekała armia portugalska. Wieści z północy mówiły, że na horyzoncie pojawił się nowy pretendent do majątku marokańskiej niewiasty. Grenady zostały w szybkim czasie zajęte przez wroga a wkrótce potem, pojawił się na kontynencie. Armia Niderlandów wysadzona na półwyspie zaczęła plądrowanie posiadłości andaluzyjskich. Jakiś czas potem, okazję do rozróby zwęszył kolejny lowelas przywiedzony zaszczutą Marokanką. Okręty Pomorza przybiły do wybrzeży Nowej Andaluzji rozpoczynając rabunek wszystkiego co miało jakąś wartość. Posag wszak niemały - starczy do obydwu. Najgorsze okazało się nie tyle plądrowanie i masowa akcja rabunkowa, ale uwalnianie z marokańskich plantacji niewolników, którzy byli wcześniej zmuszani przez swoich muzułmańskich panów do ciężkiej pracy. Mimo, że gubernatorzy Niderlandów i Pomorza nie nakazali zniszczenia plantacji to wyzwoleni z okowów niewolnicy, masowo brali pochodnie do ręki, puszczając z dymem swoje dotychczasowe miejsca "zatrudnienia", w wyniku czego niezliczone akry upraw spłonęły.
Widząc co się dzieje, głównodowodzący wojsk Nowej Andaluzji natychmiast zarządził odwrót wojska z nad granicy, do obrony swoich ziem. Nie wiadomo było, czy za chwilę nie okaże się, że na cnotę marokańskiej dziewuchy nie czyha kolejny lubieżnik. Wojska marokańskie szybko wróciły na wschód, jednak Holendrzy i Pomorzanie wrócili już na swoje okręty, szczerząc się i machając z daleka do bezradnych Marokańczyków i odpływając na statkach pełnych łupów. Holendrzy, postanowili jeszcze nieco zboczyć z kursu i zająć faktorię Andaluzji, leżącą na północnym wybrzeżu Morza Restyjskiego. Opuszczeni przez Holendrów, dopiero co wyzwoleni niewolnicy zostali zgładzeni przez rozwścieczonych Berberów.
Gdy tylko armia Marokańska ruszyła się z granicy, natychmiast za nimi wkroczyła armia Portugalska, robiąc podobnie jak Holendrzy i Pomorzanie - zajmując ziemię i uwalniając niewolników. Wyzwoleńców siłą wciągnięto do armii, jednak jakość owych była delikatnie mówiąc niezadowalająca. Spodziewano się widoku silnych, gotowych do zrywu mężczyzn, ale w szałasach przy plantacjach mieszkały głównie kobiety, dzieci lub starcy, oraz co słabsi mężczyźni gdyż większość zdrowych i silnych wojowników wyginęła na wojnie. Żeby tego jeszcze było mało, na ziemie Nowej Andaluzji
od północy wkroczyli także wojownicy z Kalinago, wywodzący się z federacji kalabaków, uzbrojeni po europejsku w miecze, tarcze na nawet kusze. Armia Marokańska musiała z powrotem wrócić, by zatrzymać Portugalczyków. Miotająca się jak szalona, najpierw na zachód, potem na wschód, ostatecznie wróciła na zachód. Lżejsze i bardziej mobilne oddziały zdążyły zabezpieczyć teren przed nadciągający Portugalczykami, zabijając własnych niewolników, by ci, wyzwoleni przez przeciwnika nie przyłączyli się do niego. Muzułmanie robili to z łzami w oku, jednak chłodny pragmatyzm musiał wygrać z ludzką wyrozumiałością i współczuciem.
Próba pohańbienia
Wyniszczona fizycznie i psychicznie ofiara, co do zasady zawsze stawia słabszy opór. Gdy jednak nic jej nie zostaje do stracenia, będzie walczyła z całych sił do ostatniej kropli krwi. Zaryzykowano i w stolicy zostawiono jedynie niewielki garnizon, wysyłając resztę armii ku konfrontacji. Wojska Portugalskie i Marokańskie spotkały się w końcu stając naprzeciw siebie i patrząc sobie prosto w oczy. Pochmurna, lecz bezdeszczowa pogoda nie wróżyła, że Portugalski agresor odstąpi od upatrzonej możliwości zagarnięcia dla siebie reszty marokańskiego posagu. Armia Portugalska była liczniejsza, z uwolnionych niewolników szybko sklejono oddziały powstańcze a w ich szeregach znajdowały się także auxilia tubylcze wspomagające wojsko kolonialne. Jednakże jakościowo przeważali Marokańczycy, którzy mimo, że nieco zmęczeni przemarszami, posiadali zdecydowanie lepiej uzbrojone i wyszkolone wojska metropolitarne. Dowodził nimi także bardziej doświadczony dowódca, który będąc jednocześnie dowódcą wojsk metropolii, miał za sobą niejedną bitwę i potyczkę. Starcie zaczęli muszkieterzy Andaluzji, ostrzeliwując wroga z daleka. Portugalczycy postanowili odpowiedzieć ogniem i wkrótce obie armie miotały w siebie kulami z broni palnej i bełtami. Wymiana ognia wypadła korzystniej dla obrońców, gdyż mimo podobnych sił biorących udział w harcach, to muszkieterzy metropolitarni wyraźnie lepiej kładli przeciwnika.
Wkrótce nerwy obu stron sięgnęły zenitu i doszło do walki bezpośredniej. Początkowo bardziej wypoczęte i liczniejsze siły chrześcijańskie zepchnęły wroga do tyłu, jednak siła pierwszego sierpowego szybko ustąpiła zdecydowanej postawie sił metropolitarnych. Pikinierzy i tubylcy nie byli w stanie przełamać oporu zdyscyplinowanych oddziałów zawodowych. Ubogo uzbrojeni, niedożywieni eks-niewolnicy, po kilku chwilach pierzchli w popłochu. Nastrój udzielił się reszcie walczącym, jednak z odsieczą już postępowała kawaleria Portugalska, która o dziwo nie napotkawszy oporu nieprzyjacielskiej kawalerii zaszła Marokańczyków z flanki i poczęła gromić tylne oddziały Muzułman. Hanzeatyccy najemnicy poczęli uginać się pod kopytami portugalskich koni i kilku z nich poczęło pierzchać, jednak doświadczony dowódca Andaluzji zdołał opanować sytuację. Z kolei portugalski generał Guiomar de Castro w pierwszej chwili był zadowolony, że jego kawaleria odwróci losy bitwy. Mimo, że nie był doświadczonym dowódcą, zastanowiło go to, że wróg nie wystawił do walki swojej jazdy. Nim zrozumiał co się dzieje na polu walki, było za późno - goniec pchnięty w kierunku walczących nie zdążył przejechać połowy odległości, gdy zza zalesionego wzgórza do walczących zbliżył się oddział szarżującej wprost na walczących kawalerii. Marokańska kawaleria wykorzystała moment zaskoczenia i zepchnęła zarówno jazdę portugalską, jak i piechotę do defensywy, a za chwilę do ucieczki. Wojska Portugalskie wycofały się jednak w porządku, nie niepokojone przez wymęczonych marszem i bitwą marokańskich żołdaków, za wyjątkiem wznowionego ostrzału muszkieterów metropolii.
Nadzieja umiera ostatnia
Napastnik wycofał się kilkanaście mil na zachód od miejsca walki, liżąc rany. Wojownicy Kalinago słysząc o porażce swoich sojuszników wycofali się. Sytuacja kolonii Marokańskiej nie jest do pozazdroszczenia. Pod nieobecność głównych sił, chyba tylko dzięki modłom zanoszonym do Allaha, nie przypuszczono próby zajęcia stolicy. Flota Portugalska i Pomorska dalej pozostawała na wybrzeżach półwyspu, odcinając Nową Andaluzję od ewentualnego wsparcia ze strony metropolii, a przede wszystkim uniemożliwiając Marokańczykom kontrolowanie i czerpanie korzyści z handlu. Kraj został w ogromnej części zdewastowany, plantacje zostały spalone a niewolnicy uciekli do lasów lub zostali wybici. Mimo, że śmiała próba pohańbienia marokańskiej panny na wydaniu została zniweczona, to nie sposób się łudzić, że tak samo zakończy się kolejna, szczególnie jeśli agresor wzmocni się i odpocznie.
Tak otwarte działania wojenne wywołały skandal w Starym Świecie i wznowiły uśpione zatargi między królem Janem Pobożnym a sułtanem Muhammadem asz-Szajchem. O skandalu który wywołały walki kolonialne mówią nie tylko na dworach Portugalii, Maroka czy Kastylii, ale nawet w dalekiej Italii, Szkocji czy Polsce. Do czego doprowadzi konflikt i jak się skończy? Tego nie wie nikt...