1553 rok
Im nas więcej, tym weselej!

Deus Vult!
Im nas więcej, tym weselej!

Deus Vult!
Odkrycie Warnenzji to bez wątpienia wydarzenie zmieniające epokę. Gdy tylko pierwsza wyprawa Warnenzy wróciła do Europy, od razu olbrzymia liczba władców kłócących się o gruszę na miedzy zaczęła poświęcać sporej wielkości zasoby by przygotować swoje wyprawy na daleki zachód i rozpocząć kolonizację dziewiczych lądów. Zrobili to zarówno monarchowie wielkich potęg - Osmanowie, Habsburgowie, Tudorowie, Walezjusze czy Avizowie, ale też mniejsi władcy tacy jak księża Cesarstwa, oligarchowie Genui, Królowie Neapolu, Regent Szkocji. Wciąż pozostały jednak nieliczne wyjątki, które w kreacje swoich kolonii nie inwestowały. A może raczej - zbieranie środków zajęło im nieco więcej.
W tym roku bowiem w środku Warnenzji wylądowała wyprawa zakonników zakonu maltańskiego, który otrzymał bezpośredni rozkaz od od Ojca Świętego o udaniu się do Nowego Świata. Trzy okręty, kilkunastu rycerzy zakonnych i ledwie kilka oddziałów wojska wylądowało na "Nowej Malcie". Może nie jest to wielka siła, ale każdy kraj, który chciałby mieć dobre stosunki z Ojcem Świętym winien wiedzieć, że zakon jest pod jego protekcją, a Jego Świątobliwość bez wątpienia źle spojrzy na każdego gubernatora, który odmówi współpracy z zakonnikami.
Chrześcijanie jednak nie mogą być tak wielce szczęśliwi. Oto bowiem bezpośrednio na południe od kolonii zakonników "rozbili się" wysłannicy sułtana Tunezji. Wyprawa może i nie tak dostojna, jak innych władców, ale wciąż może stanowić jakąś siłę. Berberski władca wysłał do Nowego Świta dość sporą jak swoje możliwości siłę militarną - choć podobno ma ona na celu przede wszystkim przypilnowanie, by nikomu nie wpadło na myśl napaść jego nowo podbite ziemie - bo jak na jego budżet inwestycja była nadwyraz droga.
Myliłby się jednak ten, kto myślał, że w Nowym Świecie do gadania będą miały tylko stare wygi - ci sami władcy, co rządzą na starym świecie. Ostatnio bowiem Europejscy kolonizatorzy coraz częściej napotykali niespotykany częściej zorganizowany opór. Za którym ktoś stał - Młody Wilcy - czy też raczej większe państwowości tubylczych ludów, stworzone w celu odpierania najazdów agresywnych europeczyjków.
Najbardziej na północ powstała Konfedaracja Koczitów, złożona z kilku większych plemion i kilkunastu większych klanów, które zebrały się razem na wypadek agresji ze strony swoich skandynawskich sąsiadów - Nowej Danii bądź Nowej Szwecji. Prowadzi ich zgromadzenie wodzów plemion, zbierające się co jakiś czas, przy okazji ważniejszych świąt by przedyskutować istotniejsze problemy. Na ostatnim zebraniu próbowali przekonać do dołączenia miasto-państwo na południe od granicy nowej Danii o nazwie Paneete-kaha, niemniej obecnie skończyło się na cichych, niewiążących obietnicach ewentualnej, w jakimś stopniu, pomocy, na wypadek hipotetycznego ataku z jakiejś strony.
Na południe, po drugiej strony zatoki powstało kolejne zgrupowanie plemion - Federacja Czoko-szoko. Będąca jego stolicą Limta zdołała przez zagrożenie ze strony Nowej Kampanii i Florydy rozszerzyć swoje wpływy i nakłonić sąsiednich wodzów do współpracy. Tym samym nowym krajem rządzi teraz zgromadzenie, podobne do tego co u Koczitów, niemniej w Federacji zdecydowanie widać dominację bogatszych rodów ze stolicy, które są w stanie dość mocno wpływać na całą politykę kraju.
Bez wątpienia podobne zapędy miałaby Clapota - gdyby tylko nie została zajęta przez wojska francuskie. Taki obrót spraw wielce zaniepokoił wszystkie sąsiednie plemiona, dla których miasto było centrum rzemieślniczym, od którego kupowano wyroby rzemieślnicze. Sąsiadujące od południa z Francją klany pod namową szamanów związały się zatem w kolejną Konfederację - Wolnych Ohlonów. Ta, podobnie jak poprzednie, prowadzona jest przez zbieraninę wodzów, niemniej istotny wpływ na politykę ma tutaj kilku bardziej charyzmatycznych szamanów, którzy skutecznie wpływają na nastroje tubylców.
W tym roku bowiem w środku Warnenzji wylądowała wyprawa zakonników zakonu maltańskiego, który otrzymał bezpośredni rozkaz od od Ojca Świętego o udaniu się do Nowego Świata. Trzy okręty, kilkunastu rycerzy zakonnych i ledwie kilka oddziałów wojska wylądowało na "Nowej Malcie". Może nie jest to wielka siła, ale każdy kraj, który chciałby mieć dobre stosunki z Ojcem Świętym winien wiedzieć, że zakon jest pod jego protekcją, a Jego Świątobliwość bez wątpienia źle spojrzy na każdego gubernatora, który odmówi współpracy z zakonnikami.
Chrześcijanie jednak nie mogą być tak wielce szczęśliwi. Oto bowiem bezpośrednio na południe od kolonii zakonników "rozbili się" wysłannicy sułtana Tunezji. Wyprawa może i nie tak dostojna, jak innych władców, ale wciąż może stanowić jakąś siłę. Berberski władca wysłał do Nowego Świta dość sporą jak swoje możliwości siłę militarną - choć podobno ma ona na celu przede wszystkim przypilnowanie, by nikomu nie wpadło na myśl napaść jego nowo podbite ziemie - bo jak na jego budżet inwestycja była nadwyraz droga.
Myliłby się jednak ten, kto myślał, że w Nowym Świecie do gadania będą miały tylko stare wygi - ci sami władcy, co rządzą na starym świecie. Ostatnio bowiem Europejscy kolonizatorzy coraz częściej napotykali niespotykany częściej zorganizowany opór. Za którym ktoś stał - Młody Wilcy - czy też raczej większe państwowości tubylczych ludów, stworzone w celu odpierania najazdów agresywnych europeczyjków.
Najbardziej na północ powstała Konfedaracja Koczitów, złożona z kilku większych plemion i kilkunastu większych klanów, które zebrały się razem na wypadek agresji ze strony swoich skandynawskich sąsiadów - Nowej Danii bądź Nowej Szwecji. Prowadzi ich zgromadzenie wodzów plemion, zbierające się co jakiś czas, przy okazji ważniejszych świąt by przedyskutować istotniejsze problemy. Na ostatnim zebraniu próbowali przekonać do dołączenia miasto-państwo na południe od granicy nowej Danii o nazwie Paneete-kaha, niemniej obecnie skończyło się na cichych, niewiążących obietnicach ewentualnej, w jakimś stopniu, pomocy, na wypadek hipotetycznego ataku z jakiejś strony.
Na południe, po drugiej strony zatoki powstało kolejne zgrupowanie plemion - Federacja Czoko-szoko. Będąca jego stolicą Limta zdołała przez zagrożenie ze strony Nowej Kampanii i Florydy rozszerzyć swoje wpływy i nakłonić sąsiednich wodzów do współpracy. Tym samym nowym krajem rządzi teraz zgromadzenie, podobne do tego co u Koczitów, niemniej w Federacji zdecydowanie widać dominację bogatszych rodów ze stolicy, które są w stanie dość mocno wpływać na całą politykę kraju.
Bez wątpienia podobne zapędy miałaby Clapota - gdyby tylko nie została zajęta przez wojska francuskie. Taki obrót spraw wielce zaniepokoił wszystkie sąsiednie plemiona, dla których miasto było centrum rzemieślniczym, od którego kupowano wyroby rzemieślnicze. Sąsiadujące od południa z Francją klany pod namową szamanów związały się zatem w kolejną Konfederację - Wolnych Ohlonów. Ta, podobnie jak poprzednie, prowadzona jest przez zbieraninę wodzów, niemniej istotny wpływ na politykę ma tutaj kilku bardziej charyzmatycznych szamanów, którzy skutecznie wpływają na nastroje tubylców.
Kolejna federacja powstała... zaraz - jaka federacja? Na granicy między Osmanami a Hanzą powstało kolejne tubylcze państwo - tym razem jednak nie zbieranina plemion, ale monarchia z pełnego zdarzenia - Królestwo Amazo. Na jej czele stoi Królowa Be'zo'sa, która zdołała przejąć władzę w swoim plemieniu po przejściu rytuału wojownika, z reguł zarezerwowanego jedynie dla mężczyzn - którzy wkładają rękę do ulu jadowitych pszczół. Ona jednak nie bawiła się w pół środki - zamiast tego polizała żabę pis'in'bot'le, z której Awa-igua tworzą trujący jad, którym pokrywają strzałki swoich dmuchawek. Dotknięcie płaza gołą dłonią potrafi być śmiertelne - a co dopiero językiem. Kobieta niemniej, po tygodniu konwulsji przeżyła, a gdy prędko doszła do siebie - wyruszyła, by zjednoczyć okoliczne plemiona, co skończyło się zupełnie bezkrawowo - bynajmniej nie dlatego, że nie używano przemocy. Wojacy pod przywództwem genialnej królowej zaskakiwali sąsiadujące plemiona pod osłoną nocy i paraliżowali przy pomocy dmuchawek wszystkich wrogich wojowników - zabijając jedynie najoporniejszych. W ten sposób Królestwo Amazo jest najbardziej scentralizowanym krajem tubylców - a jednocześnie militarne powstanie państwa nie spowodowało strat pośród jego ludności.

Królowa Be'zo'sa na tle swojej Armii. Wojsk nie widać, bo schowały się za drzewami - jak to mają w zwyczaju.
Ostatnim krajem jest Federacja Kalabaków, która powstała na granicy między Marokiem a Portugalią, tworząc razem z nimi dziwaczny trójkąt zależności. Lokalne plemiona Amondów zaczynały się bowiem jednoczyć, by dać odpór Portugalskim najeźdźcom, gdy z południowego wschodu na ich ziemie przybyło kilkuset imigrantów Kalinkago z Nowej Andaluzji uciekających przed zniewoleniem z rąk Marokańczyków. Początkowo o mało nie doszło do walki między obydwoma stronami, niemniej po pewnym czasie doszło do kompromisu. Obie ludności zdecydowały się współpracować, tworząc sojusz między plemionami - zaś ewentualne spory między nimi zobowiązało się rozwiązywać pokojowo Miasto-Państwo Ube-lebe na zachodzie od Federacji, które jednocześnie zapewnia im więcej zapasów oraz broń.
To wszystko zdarzyło się wraz z procesem, który został zapoczątkowany przy okazji pojawienia się pierwszych kolonii. Wszyscy gubernatorzy niemal wydali pieniądze na eksploratorów, by lepiej zbadali nieznane lądy. Wszystko co poznali miało być tajemnicą, jednak ciężko zmusić do milczenia wszystkich marynarzy, którzy tak lubią się w opowieściach karczemnych o własnych przygodach. Jeszcze ciężej zmusić kupców do zachowania map jedynie na własny użytek, kiedy oddanie ich do skopiowania może przynieść fortunę. Wreszcie istotną rolę odegrały same metropolie, które zaczęły się wymieniać mapami, oraz kraść je sobie nawzajem. Z tych powodów duża część odkryć przestała już być tajemnicą przed większością kolonizatorów

Królowa Be'zo'sa na tle swojej Armii. Wojsk nie widać, bo schowały się za drzewami - jak to mają w zwyczaju.
Ostatnim krajem jest Federacja Kalabaków, która powstała na granicy między Marokiem a Portugalią, tworząc razem z nimi dziwaczny trójkąt zależności. Lokalne plemiona Amondów zaczynały się bowiem jednoczyć, by dać odpór Portugalskim najeźdźcom, gdy z południowego wschodu na ich ziemie przybyło kilkuset imigrantów Kalinkago z Nowej Andaluzji uciekających przed zniewoleniem z rąk Marokańczyków. Początkowo o mało nie doszło do walki między obydwoma stronami, niemniej po pewnym czasie doszło do kompromisu. Obie ludności zdecydowały się współpracować, tworząc sojusz między plemionami - zaś ewentualne spory między nimi zobowiązało się rozwiązywać pokojowo Miasto-Państwo Ube-lebe na zachodzie od Federacji, które jednocześnie zapewnia im więcej zapasów oraz broń.
To wszystko zdarzyło się wraz z procesem, który został zapoczątkowany przy okazji pojawienia się pierwszych kolonii. Wszyscy gubernatorzy niemal wydali pieniądze na eksploratorów, by lepiej zbadali nieznane lądy. Wszystko co poznali miało być tajemnicą, jednak ciężko zmusić do milczenia wszystkich marynarzy, którzy tak lubią się w opowieściach karczemnych o własnych przygodach. Jeszcze ciężej zmusić kupców do zachowania map jedynie na własny użytek, kiedy oddanie ich do skopiowania może przynieść fortunę. Wreszcie istotną rolę odegrały same metropolie, które zaczęły się wymieniać mapami, oraz kraść je sobie nawzajem. Z tych powodów duża część odkryć przestała już być tajemnicą przed większością kolonizatorów
[Do wszystkich odkrytych miast państw można słać poselstwa. Są one oznaczone tym kolorem:

Mapa:
