Inwazja angielska na Muirów
Rok 1561
Jeszcze nie tak dawno, bo zaledwie kilka lat wstecz Floryda Wschodnia zakończyła paroletnią wojnę z Czoko-Szoko i zrzeszonymi z nimi sąsiadującymi tubylcami przeprowadzając inwazje na ich tereny w 1555 roku półtorej tysiącem wojsk swoich i sojuszniczych. Mimo zwycięstwa nie można było nazwać go spektakularnym przez nieumiejętne taktyki dowodzących kolonii angielskiej, którym tubylcy pokazali, że mimo zacofania względem Europy, należy się z nimi liczyć. Zdawałoby się, że z tak ciężkich bitew, w których poniesiono spore straty, powinno wyciągnąć się wnioski, ale czy tak było? Tego generałowie oraz kapitanowie podlegający pod Lorda Georga Floyda mieli przekonać się już niedługo, bo nadchodziła kolejna ciężka wojna dla Florydy, której raczej nikt się nie spodziewał.
Podczas kolejnych kilku lat podbojów ziem niczyich Anglicy nie napotkali większych problemów w przejmowaniu ich. Jak niektórym wiadomo w trakcie ich ekspansji na zachód trafili oni na przybrzeżną osadę założoną przez nie kogo innego jak Jeana Pierre de Muire, kapitana wyprawy z Europy, która miała zweryfikować informacje, że wyprawa do Indii przez zachód jest niemożliwa, lecz nigdy nie wróciła, a sam kapitan wraz z marynarzami zostali uznani za pochłoniętych przez morskie fale, a co gorsza być może jakieś monstrum pływające po tych rozległych wodach.
Okazało się, że to nie Krzysztof Warneza był pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Nowego Świata, później nazwanego od jego nazwiska Warnezją, a Jean Pierre, którego statek rozbił się, a sami ludzie z katastrofy osiedlili się na tych ziemiach. Czy w takim wypadku Warnezję powinno się przemianować na Pierrezę?
Początkowo Anglicy nie zaatakowali Francuzów, a pogrozili im palcem, aby podporządkowali się im, a w zamian dostaną miasto… pełne angielskich kolonistów. Ci oczywiście nie przystali na warunki, a kiedy kolonia francuska dowiedziała się o osadzie swoich rodaków, gubernator Jean Ribault wziął ich pod ochronę.
Niestety historia francuskich osadników nie skończyła się dobrze w momencie, kiedy w 1558 roku Hiszpania wraz z Francją toczyły wojnę, a gubernator Angielski widząc dobrą okazję, aby zepchnąć francuskich kolonistów do morza, dołączył część swoich wojsk do sił hiszpańskich, a innymi zaatakował osadę francuską stworzoną z ocalałych z ekspedycji Jean Pierre'a, tłumacząc to tym, że wspomaga działania sojusznika. Niestety plan Florydy Wschodniej nie powiódł się tak jak chciał, ponieważ Francuzi uciekli paląc i niszcząc wszystko za sobą, jednak ziemię przyjęli w swoje terytoria.
I każdy w tym momencie pomyślałby, że historia kończy się. Jednak intryga Floya jeszcze niedługo miała mu się odbić mocną czkawką przy kolejnych ekspansjach na zachód, gdzie natrafił na ludy tubylcze zjednoczone przez kolonistów francuskich, którzy przez długie lata wstecz zaprzyjaźnili się z miejscowymi, a nawet zakładali wspólne rodziny. W ten sposób powstała Konfederacja Muirów.
Francuzi wsparli tubylców wiedzą i umiejętnościami, czując się jak u siebie w domu, gdyż więcej pomocy i współczucia uzyskali właśnie od nich niż od swoich rodaków znajdujących się na południe, przez których zostali zdradzeni, gdyż mimo wcześniej obiecanej ochrony, gubernator Francuskich Wschodnich Indii nawet nie ruszył palcem aby obronić osadników Jean Pierre'a, a później także nic nie zrobił, aby odzyskać ich ziemię w pokojowy sposób. Niektórzy zapewne by powiedzieli, że skoro Jean Ribault nie dotrzymuje obietnic danym własnym rodakom, to czy umowy związane z obcymi nacjami, a tym bardziej tubylcami, są coś warte? A może to jedynie świstek papieru, który w niewygodnym momencie zwyczajnie zostanie zignorowany lub spalony?
Pomoc francuskich osadników w trakcie najazdów okazała się bezcenna. Zaznajomili oni tubylców z europejskimi taktykami oraz sposobami walki, przekazali technologie, a także wiele innych bardzo cennych informacji.
Muirowie chcąc uderzyć wyprzedzająco, zaskoczyli Anglików. Małą grupą napadli na ziemie angielskie leżące pośrodku konfederacji, a przy tym odseparowane od reszty kolonii. Tubylcy mieli jeden cel. Wymordować tylu osadników ilu się da. Niebronieni osadnicy próbowali stawiać niewielki opór, ale ostatecznie wielu z nich została wybita. Po zakończonym rajdzie, wojownicy Muirów szybko ruszyli spowrotem bronić swoich ziem.
Źli do granic możliwość Anglicy nie zamierzali odpuścić takiej zniewagi. Ruszyli wielkimi siłami w liczbie około 1500 żołnierzy pokazując swoją siłę militarną na jedyne miasto Murinów, które powstało z niegdysiejszego miasta-państwa tubylczego. Jednak co okazało się na miejscu? Że nie wysłanie zwiadu przed oblężeniem miasta to był błąd, gdyż miasta już nie było, a jedyne na co trafiła armia angielska to zgliszcza i spalone ziemie. Nie inaczej, ale tubylcy musieli pójść za radą Francuzów i postąpić podobnie jak oni wcześniej ze swoją osadą, aby miasto nie wpadło w ręce wroga. Ci znając wojny europejskie doskonale musieli zdawać sobie sprawę, że miasto nie przetrwa oblężenia, a wrogie wojska bez miasta i bez zaopatrzenia będzie miało ciężej w prowadzeniu ofensywy. Dodatkowym problemem braku wiedzy o tubylczych poczynaniach był fakt, że Anglicy niepotrzebnie ciągnęli ze sobą działa, których mieli aż 17, a ostatecznie okazały się zbędne, bo nie zastali żadnego miasta, które mogą oblegać i ostrzelać. W obecnej sytuacji stanowiły one większy problem niż pożytek. Przemarsz z nimi z szybkiego zamienił się bardziej w tempo pielgrzymi, a dodatkowo każde działo należało chronić, aby nie stało się ofiarą ataków tubylczych.

Miasto zdobyte, a właściwie ruiny po nim, więc Anglicy przeszli do drugiego etapu kampanii inwazja na Muirów, a w tych warunkach stało się to bieganiem po lasach za tubylcami. I jak wcześniej była mowa o naukach dowódców angielskich, tak teraz wychodzi, że nie wyciągnęli zbyt wielu wniosków ze swoich błędów. Jak przeszłość pokazała, zasięg i nieco zwiększona mobilność muszkieterów w otwartej walce, tak kiedyś w dżungli przeciw Czoko-Szoko, tak i teraz w lasach przeciw Muirom na niewiele się zdała, a harmaty najzwyczajniej były bezużyteczne. Jednakowo winę za problemy, które przytrafiły się dowódcom angielskim ponosił także sam gubernator, który w swoich planach militarnych zbyt dużą wagę położył na rekrutacji muszkieterów, którzy względem żołnierzy walczących wręcz na pierwszy rzut oka wydają się znacznie lepsi. Jak się okazuje braki w wojskach i zbyt duży stosunek strzelców do wojsk, którego specjalizacją jest zwarcie, nie zawsze wychodzi na dobre.
Tubylczy dowódcy, zdając sobie sprawę, że w bitwie zostaliby zmieceni z powierzchni przy użyciu nowoczesnych broni, a także kawalerii, czego sami nie posiadali, a przynajmniej w takiej liczbie jak wróg, postawili na taktykę spalonej ziemi. Anglicy nie mogli polegać na uprawach i zapasach pozostawionych przez tutejsze ludy, więc aby wojska miały co jeść logistyka musiała wejść w ruch. Regularnie wysyłano transporty z dostawami, a każdy taki transport był atakowany minimum 3 razy zanim dotarł do miejsca docelowego, bądź nie docierał tam wcale. Tubylcy jednocześnie byli rozważni, bardzo ostrożnie wybierali cele, które zaatakują. Wyszukiwali małe, odseparowane oddziały, głównie składające się z muszkieterów, które ponownie w zalesionym terenie, nie miały szans w obronie w zwartej walce z tubylcami.
Największy sukces jaki udało im się osiągnąć przypadł na połowę roku, kiedy to pogoda dopisuje roślinności. Bujne drzewa, krzewy i inna roślinność skuteczniej pozwalała tubylcom ukrywać się pośród nich. Wcześniej gdzie by byli widoczni, obecnie mogli siedzieć całymi dniami, każdy z zapasami, a gdy nachodziła okazja - atakowali. Właśnie taka okazja przytrafiła się w najcieplejszym miesiącu roku. Samotnie przemieszczający się oddział muszkieterów prowadzący 2 harmaty szedł zwykle bezpieczną ścieżką, do ten pory spokojną i nigdy nie atakowaną, gdzie tubylcy się nie zapędzali, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Stało się tak, ponieważ właśnie na miesiąc lipiec przypadał okres kwitnienia lokalnych krzewów obejmujących te tereny, o czym tubylcy doskonale wiedzieli i specjalnie wcześniej nie ruszali tego obszaru, aby dać złudny obraz bezpiecznego kawałka ziemi. Ukryli się licznym oddziałem po właśnie wspomnianych krzewach, a niczego świadomy oddział szedł pewnie przed siebie, a gdy znaleźli się na pozycji już bez ucieczki, napastnicy wybiegli ze swych kryjówek i wycięli oddział w pień niszcząc przy tym działa praktycznie bez większych strat we własnym oddziale.

Mimo tych wszystkich przeciwności Anglicy parli powolnie na przód. Rozpoczeli długie i mozolne przejmowanie terenów wykorzystując swoją siłę i przewagę liczebną. Główną rolę w całym przedsięwzięciu odegrało pół tysiąca kawalerzystów, którzy jako jedyni byli w stanie dopaść uciekające oddziały. Lasy nie pomagały im w tym nadal, jednak nie każde jego połacie były tak gęste, więc przemieszczając się po nich mogli w końcu wykorzystać swoją dynamikę i przejąć inicjatywę.
Anglicy odpłacali się też lokalsom za ich zdecydowany opór, przeprowadzając sporadyczne masakry. Złapanych niewolników wojennych przywiązywali i przybijali do drzew, a ci zranieni i pozostawieni sami sobie, przyciągali zapachem krwi leśna zwierzynę, która żywiła się nimi na żywca. Innym razem ustawionym w rzędzie nieuzbrojonym tubylcom wykonano strzał w tył głowy zostawiając ciała tam gdzie padły. Te wszystkie działania jedynie utwierdziły tubylców, że idzie na nich prawdziwy oprawca, a opór stawał się jeszcze twardszy. Nie wiadomo jakie będą skutki działań Angoli. Czy jeśli wieść się rozejdzie, to inni tubylcy będą woleli poddać się nadchodzącemu okupantowi, aby ich ludność nie spotkał podobny los jak Muirów, a być może stanie się przeciwnie i dołączą w szeregi Konfederacji, łącząc siły przed zbrodniarzem za morza? Czas pokaże.
Do końca roku Anglicy nie zdołali zakończyć wojny, nie opanowano Konfederacji, jednak zajęte tereny zostały nader brutalnie spacyfikowane, a więc są względnie bezpieczne jeśli chodzi o ich zasiedlenie. Z drugiej strony, tubylcy powoli tracą swoją przewagę, a pole manewru zawęża się, gdyż Anglicy wychodzą z lasów i spychają Muirów na stepy, gdzie prowadzenie wojny partyzanckiej mocno się ogranicza, a sposoby walki z ukrycia stosowane do tej pory przez Konfederację nie będą miały tam zastosowania. Jeżeli ofensywa Florydy Wschodniej będzie kontynuowana, można się spodziewać, że Muirowie nie doczekają następnej zimy jako wolni ludzie, z czego gubernator Lord George Floyd byłby bardzo zadowolony.
Podsumowując, inwazja angielska na Muirów nie skończyła się pełnym powodzeniem, lecz nie można nazwać jej też porażką. Główni dowódcy armii angielskiej częściowo wyciągnęli lekcje z poprzednich błędów, tym razem nie rozdzielali armii na mniejsze oddziały, a zaatakowały pełną siłą w jedno miejsce, jednak brak wywiadu spowodował, że zdecydowali się na ruchy, które dużo ich kosztowały, a także ponownie zbyt wiele nadziei pokładali w swoich strzelcach, których było zdecydowanie zbyt dużo w stosunku do wojsk do walki wręcz, przez co ponownie nie mogli wykorzystać całego swojego potencjału. Jednak duże siły pozwoliły zająć im zająć sporo terenów, wypychając tym samym tubylców z lasów i dając nadzieję, na łatwiejsze prowadzenie przyszłych potyczek.
Przydałoby się także zastanowić na przyszłość, czy takie działanie jakie podjął gubernator kolonii angielskiej względem Francuzów były potrzebne. Jak widać zachłanność nie popłaca i czasem lepiej jest odpuścić mały, zapewne mało znaczący dla nas kawałek ziemii, który dla kogoś może być wszystkim, a kiedy to "wszystko" mu się zabierze, zrobi wiele, aby się odwdzięczyć. Powinna to być nauka dla wszystkich.
W skrócie:
- Wojska angielskie przejmują główne miasto Muirów, jednak zastają je kompletnie zniszczone.
- Wojska angielskie wypychają Muirów z lasów na tereny stepowe
- Konfederacja Muirów stawia twardy opór najeźdźcy, powodując mu wielkie straty
- Tereny zajęte już przez Florydę Wschodnią są względnie bezpieczne
Mapa:
